Marek Kamecki

REFLEKSJA PIERWSZA - dużo Was Panowie!

I super !!!
Niestety jesteśmy trochę skażeni po czasach gdy wszystko „umasawiano" , a magia liczb – jak największych ( 300% planu!!!) - rządziła rzeczywistością.
Jednak nie dajmy się zwariować – gdy parę lat temu gościłem na Borneo w Bornem Sulimowo to zajęcia wszystkich kursantów odbywały się przy jednym kręgu – ok. 20-30 osób. Gdy w połowie sierpnia tego roku zajechałem na zgrupowanie kursowe to, powiem szczerze: szczena mi opadła. Nie znam dokładnych liczb, ale moje spostrzeżenia o realnym i znacznym wzroście liczby instruktorów potwierdziły się w rozmowach z kursową kadrą.

To naprawdę świetna wiadomość !

Istnieje jednak pewne niebezpieczeństwo – najgorszą rzeczą jaka może Wam się przydarzyć to wchłonięcie tej nadwyżki instruktorów przez istniejące jednostki. Jeżeli po tych kilku latach szkoleń będziecie mięli za rok 4-5 nowych hufców z circa 10 drużyn każdy, to będzie to naprawdę wspaniałym osiągnięciem. I nie chodzi tu o dymanie statystyki, żeby ktoś (kto?) mógł to wykorzystać do czegoś (do czego?). 

Trzeba mieć bolesną świadomość, że ilość harcerzy zależy od ilości i poziomu drużynowych. Nowe drużyny dadzą wielu chłopcom możliwość „załapania się na harcerstwo” – czy to znaczy, że w przeciwnym wypadku ta młodzież się „zmarnuje” ? Może tak, może nie - kto da głowę, że nie ? Zachęcam więc do zastanowienia się nad tematem – bo warto. 

Miłośnicy historii harcerstwa znają fakt z lat trzydziestych kiedy to przewodniczący ZHP, wojewoda śląski Michał Grażyński zaproponował akcję (!) podwojenia liczebności organizacji w przeciągu dwóch lat - udało się i to bez obniżenia poziomu „harcerskości” drużyn..

REFLEKSJA DRUGA – litości znowu te stopnie !!!

Wybacz mi Panie myśli, których nie ośmielę się przelać na tą czystą kartkę ! 
Kto wie dlaczego harcerze są zapóźnieni w stopniach, a przeciętny drużynowy to ćwik ?  Odpowiedź jest prosta – dzieje się tak ponieważ harcerze zdobywają stopnie. 

Z oczami wszystko w porządku, nie jest to też błąd drukarski. Powtórzę – całe nieszczęście polega na tym, że harcerze zdobywają stopnie, ponieważ stopnie nie służą do tego, żeby je zdobywać, aby chłopcy „zaliczali” zadania na stopień, czy otwierali próby pełne wiedzy i praktyki harcerskiej – stopnie są narzędziem dla d r u ż y n o w e g o ! ! ! Powinien on tak zaplanować: zbiórkę, biwak, obóz, aby harcerze p o p r z e z zdobywanie sprawności – krótkich, konkretnych zadań – zbliżyli się do sylwetki opisanej w regulaminie stopni. Do sylwetki !!! – nie chodzi przecież o to, żeby wszystkich pod sznurek i na defiladę.

Skauting to nie studia farmaceutyczne – to pełne przygód życie w lesie, a rolą drużynowego jest, aby ten las, te gry, te prycze, podchody, mundury, przyrzeczenia, krzyże, proporce, uczyniły z chłopców dzielnych i prawych ludzi . I nic się nie stanie jeżeli osiągnie się to bez znajomości alfabetu Morse’a.

Gdy Pan Bóg stworzył harcerstwo to dał mu jedenaste przykazanie : „Nie będziesz miał drużynowego za głupiego” – nie bójmy się – drużynowy będąc świadomym wychowawcą, znając indywidualność swoich chłopców, mając narzędzia w postaci sprawności, sylwetkę opisaną w regulaminie stopni, pomoc i wsparcie starszych instruktorów radzących : jak to się robi –jestem przekonany – spokojnie da sobie radę. Co więcej uruchomi to jego twórczą wyobrażnię i przestanie on jechać jakąś koleiną, a zacznie się naprawdę realizować w pracy wychowawczej.

Skąd to wiem ? - ze „Wskazówek dla Skautmistrzów” i stąd, że widziałem to na własne oczy.

Myślę, że niewiele osób wie jak wyglądała pierwsza wersja regulaminu stopni w ZHR – ( „Zgadnij kotku co mam w środku ?”) – tak właśnie – był to opis sylwetki harcerza w danym wieku podany drużynowemu jako kierunek pracy !!! Żadnych szczegółowych wymagań. Och straszna i brzemienna w skutki chwilo, w której zgodziliśmy się, jako Główna Kwatera, poupychać w stopnie jakieś debilne wymagania w imię kompromisu zjednoczeniowego z mniej dorozwiniętą częścią harcerstwa!!! Dzisiaj widzę, że może trzeba było się zaprzeć jak Rejtan o framugi i nie iść na kompromis w tej właśnie sprawie – wybacz mi Panie!

Ktoś zapyta skąd ten dramatyzm – ostatecznie harcerze wyrastają na mniej więcej takich ludzi o jakich nam chodzi, a więc mimo tego, że stopnie kuleją to system jako całość pracuje. Życie idzie sobie, a stopnie sobie. No właśnie. Uczymy w ten sposób chłopców bylejactwa i funkcjonowania w świecie kłamstwa, gdzie harcerstwo to takie pozory dla picu, a najciekawsze jest to co poza organizacją.

I powiem szczerze : sr...ł pies harcerstwo, które sączy latami w dusze młodego człowieka poczucie winy, świadomość niedorastania do jakichś mitycznych HR-ów, uczy tego, że się chłopie nie nadajesz, bo nawet tego banalnego Wywiadowcy nie chce Ci się zdobyć mimo, że masz 15 lat. I w ten sposób, z boczku, niezauważalnie wpuszczamy do naszego wychowania jad niweczący naszą pracę.

Żeby się ratować część ludzi ucieka w duszyste rejony idei harcerskiej i z poczucia winy otwiera próby na stopnie, a następnie latami wlecze tego trupa za sobą. Inni idą w instruktorstwo i powielają tego wirusa. Reszta daje dyla z harcerstwa jak tylko osiągnie jaką taką samoświadomość i zobaczy, że to po prostu nudy i flaki z olejem. Odrzucają wtedy harcerstwo jako całość łącznie z kodeksem, bo uważają je za byt nieżyciowy, dla frajerów, nieudaczników, którzy podbudowują swoje braki w osobowości jakimś bełkotem ideologicznym.

I co byś na to powiedział nasz stary wodzu i druhu sir Robercie ?

No cóż z tym wszystkim można zrobić ? Myślę, że jest to temat do przemyślenia w środowisku, które kształtuje wychowawców w naszym systemie, a więc w chorągwi. Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę obarczać kogoś winą za powstałą sytuację, bo wiem jaka jest jej geneza. Trzymam kciuki za powodzenie, bo tak naprawdę to chyba jest to jedyna i ostatnia rzecz w Waszym pomorskim, wspaniałym skautingu, która wymaga drobnej korekty. 

REFLEKSJA TRZECIA – i co dalej ...

To myśl dotycząca całości organizacji, a więc do przemyślenia przez harcmistrzów. Nie znam sytuacji w jaka panuje w innych szkołach instruktorskich, ale czuję przez skórę, że nie wszędzie jest tak jak na Pomorzu.

Myślę, że są środowiska, w których szkolenie jest na niezłym poziomie i wtedy trzeba pomyśleć o wymianie doświadczeń, pomieszać trochę krew, ale są też miejsca, gdzie należałoby w zasadzie zacząć tworzenie systemu kształcenia od zera. Nie bez powodu mówię tu o całym systemie kształcenia, bo kursy są jedynie jego elementem. Chodzi o zintegrowane działanie na poziomie chorągwi : szkoły instruktorskiej, komisji stopni i innych struktur zajmujących się kreacją środowiska wychowawczego. Pytanie: co zrobić, żeby przenieść doświadczenia na inne chorągwie. Mam świadomość, że nie jest to, niestety, jedynie problem natury merytorycznej. Wchodzimy na pole minowe ludzkich słabości takich jak zwykła zazdrość, zawiść, małostkowość czy wręcz na animozje polityczne, od których żadne skupisko dorosłych ludzi nie jest wolne. Stąd istnieje konieczność postępowania bardzo delikatnego ( do czego autor tych słów nie czuje się powołany), tak, aby środowiska, które mogą wiele się nauczyć nie utraciły wiary we własne siły i nie powiesiły Wam swoich instruktorów u nogawek – bo nie o to chodzi.

Reasumując, chcę po prostu powiedzieć, że widzę w Waszej chorągwi ogromny potencjał .
 

Marek Kamecki

ur.1964 , zamieszkały w najpiękniejszym mieście w Polsce – we Wrocławiu.
Drużynowy zuchowy w latach 1979-80.
Drużynowy 130 WrDH-y „SKAUT” im. A.Małkowskiego w latach 1979 – 1985.
Szczepowy szczepu „SKAUT” 1985-88.
Instruktor KIHAM , Ruchu , hufcowy w pierwszych latach ZHR, 
1990 – 93 za-ca Naczelnika Harcerzy ZHR ds. szkolenia instruktorów.
Prywatnie – ojciec trójki szaleńców, z wykształcenia historyk, z zawodu pośrednik ubezpieczeniowy.