hm. Tomasz Maracewicz

U zarania skautingu nie pomyślano o wielu rzeczach. Na przykład nie pomyślano o specjalnościach. Rzeczywiście. Podstawowe dzieła na których wyrósł skauting, autorstwa Roberta Baden Powella: „Skauting dla chłopców” i „Wskazówki dla skautmistrzów”  nie mówią nic o drużynach specjalnościowych – z jednym wszakże wyjątkiem: skauting wodny. To jemu Naczelny Skaut Świata poświęcił jedną ze swoich gawęd, zatytułowaną zresztą po prostu – „Skauci wodni”.

Co jest takiego fascynującego w wodniactwie, że na tle innych zajęć w polu , właśnie ten rodzaj aktywności Baden Powell wyróżnił. Nie jako coś lepszego, broń Boże, ale na pewno jako coś innego. Można domyślać się, iż idzie tu o charakter i specyfikę programu wodnego, które w sposób szczególny oddziałują na młodego chłopca (dziewczynę). Tu, być może bardziej niż w innych specjalnościach, wyrabia się dzielność i zdolność do poświęceń, poczucie współodpowiedzialności za zespół, a także karność rozumianą jako konieczność podporządkowania się regułom i regulaminom. Oczywiście, wiele innych współczesnych aktywności: wspinaczka, lotnictwo, sporty motorowe – to aktywności wymagające kładzenia dużego nacisku na kwestie bezpieczeństwa. Nie mniej to jednak w żeglarstwie i to szczególnie w żeglarstwie morskim, owo uprawianie tej „niebezpiecznej” aktywności jest tak totalne. Tu, nie tylko podczas „zajęć programowych”, ale przez okrągłą dobę rygor służby wymaga dbałości w wykonywaniu obowiązków, podporządkowaniu się zasadom i poczucia, że od zaniedbania dobrej praktyki morskiej, drobnego błędu czy wreszcie braku wyobraźni – zależeć może zdrowie i życie własne i kolegów. Okoliczności te wymagają zresztą nie tylko indywidualnej dbałości, ale również zgrania zespołu.

Skauting wodny to również większa intensywność niż w zwykłej harcerskiej służbie: pasowania się z samym sobą, przełamywania słabości, uodparniania na trudy i niewygody. A zarazem – ciągła przygoda, przeżywana zarówno na wachcie, jak i podczas snu.

Tu również pojawiają się dość znaczące zagadnienia metodyczne. Bo z jednej strony wodniak czy żeglarz kojarzy się szczurom lądowym z kompletnym brakiem dyscypliny: nie umie toto stanąć na baczność jak trzeba, nie potrafi zająć miejsca w szyku na porannym apelu i zamiast radośnie maszerować z zastępem na manewry do lasu, woli wczołgać się do cuchnącej dziury, żeby po raz setny naprawiać zdezelowaną pompę wodną od starego diesla. I do tego w każdej wolnej chwili możesz znaleźć skauta wodnego schowanego w zaciszu za tratwą ratunkową podczas słodkiej drzemki. A z drugiej strony wodniak ten, gdy statek jest w morzu, jak trybik w doskonałej maszynie, znajduje swojej miejsce w systemie wacht, w regulaminie pokładowym. Ten sam niesubordynowany wodniak bez wahania wykonuje każdy, najdrobniejszy nawet rozkaz kapitana, odkrzykując dziarsko np.: „Jest, prawy foka szot luz!”.

Harcerstwo polskie ma w skautingu wodnym swoje wspaniałe dokonania. Harcerze polscy zaczęli żeglować po rzekach i jeziorach bodaj w 1913 roku, jeszcze we Lwowie, a po morzu (Japońskim), w ramach Hufca Syberyjskiego – w roku 1919. I nieprzerwanie żeglują do dzisiaj. Dość powiedzieć, że to polscy harcerze posiadają jedyny na świecie skautowy żaglowiec szkolny. Jest nim flagowy jacht ZHP s/y  „Zawisza Czarny” (www.zawiszaczarny.pl). Nieoficjalnym jachtem flagowym ZHR jest natomiast wrocławska Złota Kaczka  (www.kaczka.zhr.pl).

Skauting wodny to domena harcerzy-wodniaków. Jednak nie ma wątpliwości, że każdy harcerz – granatowy czy zielony, powinien morza popróbować. Jest po temu obecnie sporo okazji i możliwości. Jedną z nich może być rejs na żaglowcu, do udziału w którym nie są wymagane od uczestników żadne uprawnienia czy umiejętności. W programie rejsu jest zawsze przewidziany czas na wdrożenie „szczurów lądowych” do służby na konkretnych stanowiskach manewrowych. Rejs na żaglowcu jest więc fantastyczną możliwością, szczególnie dla drużyn i patroli wędrowniczych, do przeżycia niezapomnianej przygody. Oczywiście pojawia się tu aspekt ceny i umiejętności zarobienia na taki rejs. Jednym ze sposobów jest praca wolontariacka przy sprzęcie żeglarskim. Dla chcącego nic trudnego.

Żeby pobudzić wyobraźnię powiem, że szykuje się dla wędrowników dobra okazja do odbycia  morskiej próby. „Zawisza Czarny”, z okazji swojego pięćdziesięciolecia, szykuje w roku 2012 ambitną wyprawę. Zostanie ona rozłożona na dwutygodniowe etapy: w sam raz na wypad wędrowniczy. A jej trasa to prawdziwe „niedźwiedzie mięso”: Islandia, Grenlandia, Spitsbergen. Popłyniecie? No to spotkamy się na pokładzie Zawiszy …

hm. Tomasz Maracewicz

Żeglarz z urodzenia i przekonania, ornitolog z wykształcenia, broker ubezpieczeniowy z przypadku. Żona Hanna – historyk sztuki i synowie: Wiktor - ćwik w 2 MDH-rzy, Kajetan - wywiadowca w 2 MDH-rzy i Ignacy – zuch. Przyrzeczenie harcerskie w 1973, drużynowy 1 WDH w Gdańsku w latach 1978-86, KIHAM, Ruch, potem ZHR, m.in. w latach 1990-1993 Naczelnik Harcerzy, obecnie członek Naczelnictwa ZHR oraz członek komendy kursu phm Jakobstaf.