Rafał Przybylski

 

Mam na imię Rafał. Mam 42 lata. Nie jestem alkoholikiem, ale na początku chciałbym przedstawić Wam niektóre zasady obowiązujące na mityngu AA. Jestem lekarzem. Pracuję m.in. z alkoholikami. Wiele się od nich w życiu o życiu nauczyłem. Nie pytam się ich nigdy, czy byli harcerzami i w jakiej organizacji.

Oto niektóre zasady obowiązujące na mityngu AA:

  • Dzielimy się własnym doświadczeniem! z choroby (czytaj: trudnościami, problemami) i procesem zdrowienia (czytaj: radzeniem sobie z tym problemem).
  • Mówimy tylko o sobie i za siebie!
  • Nie teoretyzujemy!

No właśnie!

 

Wyobraźcie sobie, co by było gdyby Bi-Pi napisałby teoretyczny poradnik na temat skautingu?!

 

Ale nie! On napisał praktyczną książkę programowo - metodyczną pt. "Scouting for boys", który będąc niezwykle atrakcyjny dla chłopców i wychowawców w tamtym czasie "mówił": rób to, a odniesiesz sukces i będziesz zadowolony; ale nie postępuj tak, bo nic dobrego z tego nie będzie. 

 

Kiedy czytam czasem to co się pisze w sieci o harcerstwie, mam wrażenie, że łamane są te niezwykle skuteczne zasady życiowe, obowiązujące m.in. na mitingu AA. No, ale ja drużynowym byłem 20 lat temu - teraz jest pewnie inaczej. 

 

Dlatego napiszę o tym co sam zrobiłem, jak tego nie wykorzystałem i dlaczego. 

 

Ale najpierw o sobie samym - tak jak na mitingu AA, żebyście wiedzieli kogo słuchacie. 

 

 

 

Mój życiorys harcerski z komentarzem

 

Rafał Przybylski, 42 lata, harcerz Czwórki Warszawskiej im Andrzeja Romockiego "Morro",

 

phm, HR, 3 lata drużynowy zuchów, 3 lata drużynowy harcerski, zastępowy wędrowników, z-ca komendanta szczepu d.s. programowych, w latach 80-tych w ruchu harcerskim, setnik białej służby na warszawskim Żoliborzu, autor "Skryptu kursu zastępowych" - czy ktoś o tym słyszał? (mam oryginał rękopisu!), wystąpiłem z ZHP do ZHR wraz z całym szczepem (ok. 100 zuchów i harcerzy) w roku 1989, w roku bodajże 1990 okupowałem GK ZHP wraz z przyjaciółmi z ZHP 1918, byłem członkiem GK harcerzy ZHR w latach 1989 - 1991 (?) za naczelnictwa Tomka Maracewicza. Nie sprawdziłem się wtedy w GK. Nie lubiłem struktur, działań organizacyjnych, czułem się programowcem. Napisałem w 1989 koncepcję harcerstwa na lata 90-te wzorując się na programie Szarych Szeregów "dziś - jutro - pojutrze". Zakładała ona stworzenie nowego, atrakcyjnego programu wychowawczego niejako od zera - tak jak musiały uczynić to Szare Szeregi podczas okupacji (bez mundurów, w całkiem nowej rzeczywistości). Nazwałem go roboczo PEOŚ - czyli Polak, Europejczyk, Obywatel Świata. Był to rok 1989! Nieskromnie muszę powiedzieć, że chyba wyprzedzał czas, ZHR miał chyba wtedy inne potrzeby. Ok. 1991-92 zaprzestałem działalności harcerskiej. Mając do wyboru zawód harcerz i zawód lekarz, wybrałem to drugie. 

 

Mam żonę i 5 dzieci. I ponieważ dzięki moim dzieciom mam możliwość ponownie przeżywać młode lata - co było moim marzeniem (cofnąć czas - ale jestem dziś szczęśliwy!) daję sobie prawo, by pisać artykuły w cyklu, który sam wymyśliłem: "Drużyna i zastęp, których nie ma". Wyprowadziłem się z Warszawy i mieszkam w 16 tys. miasteczku tuż pod Warszawą. Mała społeczność stwarza niezwykłe możliwości obserwacji rzeczywistości i działania. Tylko moja 13 letnia córka jest w drużynie w ZHP, choć w mieście działają zarówno drużyny ZHP jak i ZHR. Jakże atrakcyjna musi to być działalność, skoro dzieci pomimo tego, że wiedzą, iż byłem drużynowym, pomimo, że byliśmy rodziną na obozie Czwórki (byłem lekarzem i dzieciom się tam podobało), pomimo, że znają moich znajomych z drużyny tzw. czwórkozaurów, pomimo, że zachęcam ich do zbiórek - nie znajdują tam nic atrakcyjnego! Nabór do drużyn nie istnieje (!) lub jest tak nieatrakcyjny, że mam wrażenie, że drużynowi z lęku i niewiedzy (nie oskarżam ich!) "tak jakby nie chcieli", aby ktoś trafił do ich drużyny! Horror! Baden - Powell przewraca się w grobie! 

 

Dlatego podzielę się - tak jak w AA - własnym doświadczeniem. 

 

Chciałem (i nadal "niestety" chcę - choć chciałbym się z tego wyleczyć :-) założyć drużynę w Zielonce pod Warszawą, gdzie mieszkam. W mieście mamy  jedno piękne nowoczesne gimnazjum. Uczy się w nim 650 dzieci! (zgadnijcie ilu jest wśród nich harcerzy, a będziecie już wiedzieć o "niezwykłej sile" oddziaływania harcerstwa na rówieśników, na społeczeństwo itp. rzeczach, o których chętnie piszą od wielu lat ideowcy harcerscy). 

 

11 września w roku 2006 przypadała 5 rocznica terrorystycznego ataku m.in na World Trade Center w Nowym Yorku. Miałem okazję tam być podczas studiów w roku 1990. Te bliźniacze budynki po angielsku nazywane "twins" górowały nad ogromnym Manhatanem, tak jak pałac kultury i nauki górował nad całą Warszawą, zanim wybudowano inne wieżowce wokół niego. Spojrzenie z dachu w dół na ulice Manhatanu zapierało dech w piersiach - widziałem w dole latający helikopter przesuwający się jak ważka pomiędzy niższymi drapaczami chmur... 

 

Gdy w 2001r. usłyszałem w radio, a potem oglądałem w TV, że walą się wieże WTC, zamarłem. Niedowierzałem. To niemożliwe!  Jakiż był geniusz konstruktora w latach 60-tych, że złożyły się one jak antena w radiu, a nie przewróciły się na bok. Wkoło WTC Manhatan był gęsto zabudowany wysokimi biurowcami. 

 

Akurat tego dnia 2 byłych harcerzy Czwórki - Grzegorz Piekarski (mój zastępowy, późniejszy drużynowy) i Wojtek Saramonowicz (brat Andrzeja - autora Testosteronu i Lejdis) pracujący wtedy w TVN, mieli nakręcić reportaż i przeprowadzić wywiad z kimś znanym w Nowym Yorku. Mieli ze sobą profesjonalną kamerę i byli na Manhatanie, kiedy pierwszy samolot uderzył w wieżę WTC. Nie zrobili planowanego wywiadu, ale jako jedyni polscy dziennikarze, pomimo ogromnego szoku i strachu kręcili na żywo to co się działo wtedy na ulicach Nowego Yorku. 

 

Na podstawie ich pracy powstawały na bieżąco materiały filmowe w TVN. 

 

W 2006r. postanowiłem przybliżyć młodzieży zielonkowskiej tamte wydarzenia sprzed 5 lat. 

 

Przedstawiłem ten pomysł zarówno dyrekcji gimnazjum, jak też dyrekcji liceum w Zielonce (ok. 500 uczniów). Byłem nikim tzn. nie reprezentowałem żadnej organizacji. Byłem jedynie rodzicem ucznia z I klasy gimnazjum. 

 

Pomysł był następujący: spotkanie jest dla wszystkich uczniów w czasie lekcji. Czas trwania ok. 60-90 min. Program:

  1. Ja przybliżam za pomocą slajdów Nowy York, Manhatan, mówię o tym czym było WTC - ok. 10 min.
  2. Wojtek Saramonowicz pokazuje "surową wersję roboczą" tego co nakręcili na ulicach N.Y. + opowiada o tym co się tam wtedy działo (G. Piekarski nie mógł tego dnia być z nami)
  3. Zapraszamy (szkoły napisały pisma) konsula z ambasady amerykańskiej, żeby odpowiadał na pytania młodzieży i powiedział, czym dla Amerykanów była ta tragedia. 

Konsul przyjął zaproszenie! O 10.00 rozpoczęło się spotkanie w gimnazjum, a ok. 13.00 w liceum. Konsula witali dyrektorzy, resztę prowadziliśmy my.

 

"Dzieciaki" oglądały film z otwartymi ustami - to nie był film fabularny - to był real! I prawdziwy człowiek, który to przeżył! I to harcerz! 

 

Sprzęt (rzutniki, mikrofony, laptopy itp.) zapewniały szkoły. My przyszliśmy tylko z 2 płytkami CD.

 

Ponieważ w gimnazjum sala widowiskowa mieściła tylko 200 osób, a uczniów w szkole było 600, dyrekcja chciała, abyśmy to powtórzyli jeszcze 2 razy. Nauczycielom też się to bardzo podobało - było to coś niezwykłego i innego. 

 

Moja "rozpoznawalność" w szkole przez nauczycieli i uczniów po tym wystąpieniu wynosiła 200%. 

 

Dalszy plan był prosty.

 

Chciałem przedstawić uczniom w każdej klasie w czasie 5 min podczas lekcji plan tego, co zamierzam dalej robić z ich pomocą w tej szkole (o tym kiedy indziej, choć może chcielibyście teraz) - to były konkretne, fajne propozycje zarówno dla chłopców, jak też i dziewczyn (rozmawiałem wtedy z instruktorką z Zielonki, że ona prowadziłaby pion żeński, a ja męski). 

 

Miałem podać adres strony internetowej, na której każdy komu spodobała się prezentacja, mógłby się zalogować, aby otrzymywać ode mnie dalsze informacje. 

 

I wtedy ...

 

... zacząłem pracować w pobliskim szpitalu na etacie - tzn. 40 godzin tygodniowo + 2 dyżury tygodniowo (od 15 do rana lub w dni świąteczne) + zostawałem po dyżurze do 15.00 w pracy - horror! Ledwo żyłem.

 

Miałem 5 stosunkowo małych dzieci - najstarszy syn w I klasie gimnazjum, najmłodsza córka 1 rok, 1 syn w przedszkolu i 2 dzieci w szkole podstawowej. Było co robić. Wybór harcerstwo - czy rodzina należał do brutalnej rzeczywistości - harcerstwo przegrało ... 

 

Obecnie 2 moich dzieci uczy się w tym gimnazjum - syn w III klasie i córka w I-szej. I ciągle żałuję, że choć zrobiłem coś, z czego Baden-Powell byłby, jak sądzę, zadowolony, to nie udało mi się stworzyć od zera fajnego środowiska zarówno w gimnazjum, jak i liceum. 

 

Jak myślicie? Ilu uczniów zalogowałoby się na tej stronie, wyrażając w ten sposób swoje zainteresowanie i chęć, by robić coś fajnego na tym pięknym świecie? 

 

A może jestem uzależniony od fantazjowania na temat tego, jakie powinno być harcerstwo w XXI wieku, jak działać, jak robić nabór do drużyny, jak pracować w ciągu roku, co robić (o tym napiszę w kolejnych artykułach - jak mi pozwolą :-), a czego nie robić (może na początek alfabet Morse'a ? :-) 

 

Spytam się o to moich trzeźwych znajomych z AA - choć oni na pewno powiedzą, że jestem uzależniony! :-) 

 

A co Wy o tym sądzicie? 

 

Rafał Przybylski "Krogulec", legendarny instruktor "Czwórki Warszawskiej" im. Andrzeja Romockiego "Morro", członek GK Harcerzy ZHR 1989-92. Obecnie aktywny "Czwórkozaur". Prywatnie szalony chirurg, mąż i ojciec piątki fantastycznych dzieci.