hm. Tomasz Maracewicz

W dniu oddania kolejnego numeru Podupki (to taka nazwa konspiracyjna), zadzwoniła do mnie groźna Naczelna:

- Marabut!!! Dlaczego Ciebie nie ma w planie numeru?!!

- No właśnie - odpowiedziałem z udawaną troską - dlaczego mnie nie ma?!

Ta troska była rzeczywiście udawana, bo rozumiecie, być w planie numeru oznacza konieczność odrobienia pańszczyzny, spłacenia haraczu czy jak go tam zwał, czyli napisania dobrego tekstu i to jeszcze na zadany temat. A jak Cię nie ma w planie numeru, to hulaj dusza, piekła nie ma. Nie darmo prześlizgiwałem się przez cały miesiąc, omijałem niebezpieczne maile, nie wychylałem się z pomysłami, nie uczestniczyłem w dyskusjach redakcyjnych, żeby sobie o mnie nie przypomnieli. Naczelna na szczęście jest Nowa, więc mogła ten dojmujący brak przegapić. Niestety.

- Ty cwaniaku, masz mi zaraz pisać tekst, i żeby na rano był gotów - zawarczała słuchawka.

- No ale nie mam tematu - broniłem się słabo - ani nawet cienia pomysłu!

- Pisz cokolwiek, a jak masz wątpliwości, to zastanów się co Ci w duszy gra. Ufam Ci - słuchawka stęknęła, zgrzytnęła i połączenie zostało przerwane.

Skoro tak się sprawy mają, to już nie potrzebowałem wyjaśnień. Ja wiem co mi w duszy gra, tylko nie wiedziałem, że znów pozwolą mi o tym napisać. Bo we mnie, od dawna już, co raz głośniej i co raz bardziej beznadziejnie gra smętny refren starej piosenki:

metodo harcerska, gdzie jesteś?

Ba, nie raz już zasmucałem PT. Czytelników bezowocnością moich poszukiwań szlachetnej genetycznie i nieskażonej zanieczyszczeniami różnego pochodzenia - metody harcerskiej, która występowałaby w środowisku naturalnym w stężeniach większych niż skala jednej drużyny na pięćset kilometrów kwadratowych. Dla lepszego skutku zacząłem więc szukać jej w siedliskach, w których winna  być w sposób naturalny zagęszczona. Na przykład na kursach instruktorskich. I tak, ostatnim miejscem moich poszukiwań był pewien kurs podharcmistrzowski. Spokojnie, nie powiem Wam przecież co to za kurs, bo obawiam się złamania zapisów wszechmocnej ustawy o ochronie danych osobowych, a poza tym dali mi świetną i obfitą kolację, więc co będę narzekał.

Ale milczeć też nie będę. Otóż od słowa do słowa, doszło do zapytania szacownych kursantów: co to jest system zastępowy? I co powiedzieli podharcmistrzowie in spe? Że, uwaga, uwaga, system zastępowy jest to system zarządzania. I, że jest to system delegowania uprawnień. Brawo, brawo. Mądra głowa. Ozłocić i na wystawę do fryzjera!

Tylko ja się pytam - jak można być stolarzem nie umiejąc posługiwać się strugiem albo dłutem, jak można być murarzem, kafelkarzem, zdunem, sekserką drobiu... nie znając kilku podstawowych reguł swojego rzemiosła. Nie mówię: sztuki, nie mówię: wiedzy tajemnej. Ot, rzemiosła po prostu. Na poziomie czeladnika. Błagam Was, nie róbcie mi tego!

Pocieszam się, że PT. Czytelnicy Pobudki wiedzą o systemie zastępowym wszystko co najważniejsze. Nie mniej, dla porządku i kierując się podstawami dziennikarskiego rzemiosła, przytoczę raz jeszcze in extenso lapidarny i bardzo dobry (bo mój!) opis pochodzący z fundamentalnego dokumentu pt. „Podstawy wychowania harcerskiego w ZHR".

I proszę się go nauczyć na pamięć!

„Jednym z  podstawowych środków służących do realizacji metody harcerskiej jest: wypływający z zasady naturalności i wzajemności oddziaływań system zastępowy, czyli oddziaływanie poprzez udział w małych, naturalnych grupach. Ten środek metody harcerskiej, odróżniając w sposób oczywisty harcerstwo od wielu innych organizacji wychowawczych, odwołuje się do istnienia wśród młodych ludzi małych grup dobranych na zasadzie przyjaźni, więzów koleżeńskich, wspólnych zainteresowań - z naturalnym wodzem na czele. Zastęp harcerski odpowiadający rzeczywistej formie „bandy podwórkowej", której podsunięto harcerski tryb życia, owiany jest dodatkowo atmosferą Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego. Jest on małą harcerską społecznością, w której indywidualności poszczególnych jej członków mają możliwość stykać się ze sobą, kształtować, zawiązywać więzi przyjacielskie i społeczne. To, co dzieje się w zastępie harcerskim: trwały charakter związków łączących członków zastępu, ich identyfikacja z wspólnymi celami, wzajemne dogłębne poznanie, zrozumienie w grupie wraz z poczuciem wolności i spontaniczności - stanowi idealną atmosferę do przekształcania się harcerki i harcerza w dorosłego człowieka. Daje to możliwość twórczych poszukiwań, prowadzi do samorządności, uczy akceptacji wspólnych idei i odpowiedzialności. Dopiero praca w zastępie prawdziwie pobudza samodzielność i twórcze siły dziewcząt i chłopców. W systemie zastępowym szczególną rolę odgrywają mali wodzowie - zastępowi. Dzięki metodzie harcerskiej stają się oni, wprawdzie nieświadomymi, ale zaangażowanymi i skutecznymi wychowawcami. Charakter oddziaływań naturalnej grupy i rola jej wodza zmienia się zależnie od wieku jej członków, co znajduje swoje odzwierciedlenie w metodyce pracy na poszczególnych poziomach wiekowych".

Spocznij!

Skoro mam przyzwolenie, by pisać o tym, co mi w duszy gra, to melduję Druhno Naczelna, że jeszcze jednej kwestii się w niej (w duszy) dogrzebałem. Chodzi o dylemat naszych czasów:

Co ma wspólnego metoda harcerska z wędrowniczą?

Ba, jedni powiedzą, że to coś zupełnie innego, a inni (wśród nich ja) - że nie ma metody wędrowniczej. Wbrew Waszym oczekiwaniom, nie będę próbował tego teraz przesądzać, ani nawet w jakiś pogłębiony sposób odnosić się do tematu. Zostawmy to na następny raz. Teraz skonstatuję tylko, że określenie „metoda wędrownicza" jest stosunkowo młodym pojęciem, obejmującym pewne nowatorskie pomysły, niestety najczęściej czysto teoretyczne. I dodam, iż w mojej opinii owo obsesyjne poszukiwanie dla wędrownictwa jakiejś szczególnej doktryny, i to ze specjalnym naciskiem na odróżnienie od „metody harcerskiej" jest błędem, bo odwraca uwagę drużynowych od tego co naturalne i zrozumiałe, a zwraca ich w stronę cudownych zaklęć, które mają załatwić wszelkie wędrownicze problemy. Huba brzozowa skuteczna na wszystko.

A rzecz jest stosunkowo prosta - między harcerzami, a wędrownikami (bo inaczej ma się sprawa w zuchach) różnica tkwi przede wszystkim w programie (w treściach, w formie, intensywności). Jeśli zaś idzie o metodę, rzecz polega na właściwym dostosowaniu do wieku dziewcząt i chłopców - stosowanych środków. I nie ma tu potrzeby tworzenia jakichś wydumanych konstrukcji czy systemów. Wystarczy metoda harcerska.

Pięknie o tym napisał jeszcze przed wojną hm. Puciata: czym mamy się kierować w pracy z wędrownikami? - Tak jak w każdej pracy w wychowaniu harcerskim: znajomością cech charakteru chłopca, jego zainteresowań, ukochaniem tej pracy i wytkniętą sylwetką typu, do wychowania którego dążymy. A w jaki sposób mamy tę pracę prowadzić? - tak aby chłopców interesowała, porywała i do osiągnięcia nowego celu wychowawczego zbliżała.

I jeszcze jedno cudne zdanie Puciaty dotyczące jego książki o wędrownictwie: Przypominam: Harcerstwo szablonu nie znosi. Każda metoda jest dobra jeżeli jest dostosowana do miejsca, okoliczności, czasu, ludzi. Nie stosuj więc Druhu Drużynowy na ślepo tych rad, możesz je wypróbować tylko, czy w Twej pracy się nadają.

Jakże inaczej w porównaniu do powyższych słów brzmi zdanie ze skryptu Głównej Kwatery Harcerzy ZHR z roku 2000 („Metoda wędrownicza, skrypt dla drużynowych" - hm. Paweł Zarzycki, phm. Robert Kowalski, phm. Karol Wesołowski): Tak rozumiana idea wędrownicza (opisana w skrypcie - przyp. TM) ... staje się kryterium kwalifikacji chłopców w wieku szkoły średniej jako drużyny wędrowników. Tylko realizacja w pracy drużyny wędrowników założeń idei wędrowniczej, gwarantuje jej rzeczywiste sukcesy wychowawcze.

Dodam, że próżno szukać u Puciaty pachnącego nudą słowa „formacja", które to we wspomnianym skrypcie GKH-rzy ZHR odmieniane jest przez wszystkie przypadki.

I to mi właśnie w duszy gra!!! Że nadszedł niestety czas filozofów i doktrynerów. A pojechać z chłopakami do lasu po prostu nie ma komu.

Do czego jeszcze nadaje się metoda harcerska?

Ano do wielu rzeczy, w tym do kursów instruktorskich, o czym często ich organizatorzy zdają się zapominać. I nie chcę tu wydłubywać wszystkich znaczeń powyższego zdania. Myślę, że PT. Czytelnicy mają wystarczająco wyobraźni. Na jednym tylko zatrzymam się na chwilę - pośredniość oddziaływań. Czepiała się mnie dopiero co Aga przez telefon, że najefektywniejszym sposobem przekazywania wiedzy dorosłym jest wykład. A jasne, oczywiście. Tylko czy na kursach instruktorskich chodzi o wiedzę, a może - czy chodzi przede wszystkim o wiedzę? Bo jak się prowadzący zajęcia nie natęży, to i tak zostaje po nim zaledwie ogólne wspomnienie jego zachowań i kilka co celniejszych zdań. Przecież skoro kurs instruktorski nie kończy się surowym kolokwium, ani egzaminem, to trudno oczekiwać, by ciężar poszczególnych akcentów rozkładał się tu tak samo jak na uczelni. Co by nie robić, uczestnik przede wszystkim „łyka" z zajęć - ich formę, a z prowadzących - ich postawę. I bardzo dobrze.

Dlatego też wzywam wszystkich organizatorów kursów: zastanówcie się dwa razy zanim zaprosicie „wykładowcę" do przeprowadzenia „wykładu z harcerstwa" i to jeszcze na zamkniętej sali wykładowej. Jeśli zajęć, które planujecie, w żadnym wypadku nie da się przeprowadzić w formie gry czy pracy zespołowej, zawsze możecie zaprosić owego mistrza słowa do gawędy przy ognisku stanowiącym zakończenie dnia obfitego w aktywne i ciekawe zajęcia. W przeciwnym razie, naśladowane z kursów „wykłady i prezentacje" rozplenią się nam po drużynach zapowiadając koniec harcerstwa.

Do czego metoda harcerska nadaje się mniej.

Do zarządzania większymi jednostkami organizacyjnymi Związku. Mniej, to nie znaczy, w ogóle. Choć pamiętać należy, iż grono podwładnych rzadko jest grupą rówieśniczą, a przełożony -  rzadko jest naturalnym wodzem, rzadko też przynależność do takiego zespołu opiera się na dobrowolności, rzadko wreszcie skłonność do podporządkowywania się większości, czy też wodzowi, jest naturalną cechą drużynowych (raczej wprost przeciwnie). Po prostu nie istnieje algorytm, nie istnieje jakiś szczególny sposób „harcerskiego" kierowania hufcami, chorągwiami czy Organizacjami. Spotkać tu można całą paletę skutecznych zachowań: od relacji czysto formalnych np. typu przełożony-podwładny (rozkaz-wykonanie) czy typu demokracji bezpośredniej (decyduje większość), aż do relacji opartych na emocjach: wodzostwa (my za Tobą choćby w ogień) lub relacji mistrz-uczeń, rozumianej jako poszukiwanie własnej ścieżki inspirowanej życiem i postawą mistrza. Która z nich najlepsza? A to zależy od wieku, doświadczeń i osobowości wszystkich uczestników tego „układu". Zależy też od otoczenia społecznego, którego przemiany w sposób naturalny co raz częściej popychają harcerskich wodzów bardziej w stronę budowania partnerstwa niż konserwowania hierarchii. Z korzyścią dla indywidualizacji oddziaływań. A to już czysta metoda harcerska!

Czy jeszcze coś mi w duszy gra? No pewno, ale się nie przyznam, bo mnie Naczelna zruga za obrazę moralności.

Żyjcie wiecznie.

Marabut

hm. Tomasz Maracewicz, Mazowiecka Chorągiew Harcerzy ZHR

ps od Naczelnej: tekst rzeczywiście był na rano. Do reszty cytatów się nie przyznaje. To była jakaś inna Naczelna :)