phm. Robert Chalimoniuk

Jak gra wyglądała na Mazowszu.
Wszystko zaczęło się od instruktażu, czyli od wyjaśnienia zasad gry. Całość zajęła 5 może 7 minut (zgodnie z zasadą: jeśli tłumaczenie zasad zajmie ponad 10 min gra jest za skomplikowana i nie wyjdzie) Pomocna okazała się w tym prezentacja przygotowana w PawerPoincie. Zwięźle, niemal w punktach, udało się przedstawić zasady. O dziwo, mimo wielkiego skomplikowania nie było zbyt wielu pytań. Na wszelki wypadek każdy dostał do ręki wydruk z regułami.

Od razu można było przystąpić do losowania stron oraz przydziału szabel. Kilku pomocników sprawnie wyekwipowało graczy w niezbędne symbole.
Z uwagi na liczbę uczestników i zróżnicowaną liczebność harcerzy w hufcach utworzone zostały 4 województwa (czyli grupy hufców) a z nich dwie krainy (Korona i Litwa).
Dzień na grę okazała się deszczowy, więc nie odbywała się w terenie, a wewnątrz szkoły. Tzn w gmachu szkoły ulokowane zostało centrum gry, czyli stolica. Rozmieszczenie zaś miast pozostawiliśmy w uznaniu województwom. Większość wybrała zakamarki budynku, ale znaleźli się i tacy, którzy ustawili swoją siedzibę na zewnątrz. Motywowali to względami obronnymi – trudniej znaleźć przeciwnikom miasto by dokonać zajazdu. Poza tym, komu się będzie chciało szukać w taki deszcz?… tu uznanie dla obsługującego który ponad 2 godziny wystał w niesprzyjających warunkach.
Całość zaczęła się spokojnie, ale była to przysłowiowa cisza przed burzą. Szum pracy na chwile przyczaił się w odległych zakątkach szkoły, gdzie debatowano nad umową miejską. W chwile potem do stolicy przybywać zaczęli pierwsi posłańcy by uprawomocnić swoje umowy (tylko z podpisem króla były ważne). Niektórzy po prostu przynosili ustalenia w punkach, inni wykazywali się fantazją deklamując kwiecistą, sarmacko stylizowaną mową odezwy, zza placów wtórowało im towarzystwo najwyraźniej pilnujące czy oby wszystko zatwierdzone zostanie zgodnie z ustaleniami.
Prawdziwych emocji dostarczyły jednak sejmiki. Można się było tego spodziewać, bowiem przeciwstawne intencje siłą rzeczy musiały prowadzić do zatargów. Gwarno się wiec zrobiło w niejednej salce gdzie obradowali panowie szlachta.
Skłonność do ugody też jednak znalazła swoje ujście. Oto jeden z przybyłych posłańców wraz z całym orszakiem współtowarzyszy przedstawiał do zatwierdzenia uchwały sejmiku, który w pkt 1. zdecydował się zmniejszyć podatki a w pkt 2. te same podatki... zwiększyć. Zadowoleni z tak trudnego kompromisu uchwałodawcy z uśmiechem sprytu domagali się zaakceptowania takiego rozwiązania i wypłaty premii dla wszystkich. Decyzja Rady Królewskiej była jednak bardziej racjonalna, acz z pewnością nie po myśli interesantów. Rada orzekła: ponieważ obie uchwały są sobie sprzeczne – w mocy prawa pozostać może tylko jedna. Oświadczenie to najpierw wzbudziło konsternację, a chwile potem poszczególne frakcje zaczęły coraz głośniej domagać się przychylnego dla siebie rozstrzygnięcia. Pierwsza uchwała ważna! Druga ważna! - przekrzykiwali się wzajemnie. Każdy na swoją modłę chciał przerobić protokół. Zdrada! – wrzasnął ktoś w ferworze i ruszył do ataku na dwersarzy. Tumult zrobił się tak okropny, że zdawało się, że tylko doraźne powołanie straży marszałkowskiej zdoła ustabilizować sytuację. Udało się jednak spór rozwiązać na drodze prawnej – Rada Królewska orzekła, że wobec niezgody stron uznana zostaje jedynie druga uchwała jako najnowsza – zmieniająca poprzednią. Radości z sukcesu jednych, wtórował jęk zawodu drugiej połowy. W kolejce do skarbca zaczęli ustawiać się zwolennicy uznanego rozwiązania wzbogacając swoje sakwy o nowe szable.
Od początku gry sporym zainteresowaniem cieszyła się królewska zbrojownia, gdzie chyba w myśl zasady „zastaw się a uzbrój się” każde z województw zaopatrywało się w armaty na potęgę. Rozgorączkowanych chęcią podboju głów nie ostudziły nawet lawinowo rosnące ceny. Armaty szły jak woda. Tendencja ta utrzymała się do ostatniej chwili, choć na zdrowy rozum nie miało to już sensu. Więcej, bowiem kosztowały armaty niż szable, jakie w zamian wyprodukuje miasto, szczególnie oczywiste było to pod koniec gry. Instynkt zdobywcy tłumił jednak racjonalne rozumowanie. Świadomy tego zbrojmistrz królewski, co chwila ogłaszał okazyjne promocje – na które niejeden się złapał. Nabyte pochopnie armaty pod koniec gry stały się dla posiadaczy przysłowiową kulą u nogi (zapewne armatnią), były bezużyteczne – nie brały udziału w rozstrzygającej punktacji. Wielu więc jęków i lamentów musiał wysłuchiwać zbrojmistrz, któremu starano się odsprzedać nabyte działa. „Mądry Polak po szkodzie” – powtarzał szef arsenału i w myśl zasad gry nie skupywał armat. Skarbnik zaś zacierał ręce z rosnących zasobów monarchy.
Stolica leżąca na szlaku wypraw wszystkich Sarmatów w naturalny sposób stała się też świadkiem niejednego pojedynku. Siłowano się na rękę, kicano w walkach kogutów ale też i zmagano w konkursie pompek(!) – zwyciężał ten kto zrobi więcej. W szranki pozwano też króla. Nieraz taki pojedynek okazywał się grą nie wartą świeczki – przezorni harcerze podróżowali z minimalną liczbą szabel. Nieraz wywoływało to złość, irytację czy wręcz oskarżenia o oszustwo.
Prawdziwy problem wyszedł jednak z miasta. Spór prawny wywołała interpretacja przepisów. Otóż obradująca szlachta oświadczyła najeżdżającemu ich miasto sąsiadowi, iż na czas sejmu zajazdy są zakazane. Nie było to zgodne z regółami, do których w porę nie zajrzano, ale atakujący uznał to prawo i wycofał się z podboju. Jakiś czas potem sytuacja odwróciła się, ale tym razem najeźdźca podparł się zasadami gry. Wywołało to ostry sprzeciw, którego nie był wstanie załagodzić burmistrz (obsługa miasta), więc jako królewski kanclerz (organizator gry) musiałem wkroczyć. Zasadę nieatakowania miast podczas trwającego w nim sejmiku uznać należało za słuszną, ale nie obligatoryjną – nie była regułą gry. Stworzone zostało w pewnym sensie prawo niepisane – zwyczaj. Tak też przedstawiałem zebranym sprawę. W gesti najeźdźcy pozostawiłem decyzje czy podbijać miasto czy dyplomatycznie się wycofać. Odpowiedź była stanowcza i jednoznaczna – atakuje! Hańba! hańba! - zakrzyknęli hurmem wznosząc ręce obrońcy. Trudno, twarde prawo ale prawo.

Pod koniec gry wszyscy zjechali do stolicy na sejm walny. Tu miały się rozstrzygnąć losy reformatorów i rojalistów, zetrzeć interesy województw.
Wynik okazał się zaskakujący. W kategorii województw najwięcej szabel zgromadził… król! Dużo dalej znalazły się poszczególne województwa. Handel bronią okazał się żyłą złota.
W kategorii frakcji parlamentarnych więcej szabel zgromadzili rojaliści, co zebrani przyjęli ze spokojem najwyraźniej skupiając się na wynikach swojego województwa. Wynik był więc raczej sumą przypadkowej konfiguracji niż zamierzonych działań. Czyżby bliższa ciału koszula?
Tłum ożywił się dopiero po oświadczeniu króla, który wobec wyników zadeklarował się jako zwolennik… reformatorów i nakazał doliczenie do nich swojego wyniku. Liberum Veto! Hańba! - zakrzyknęli zgodnie rojaliści.
No, chyba mogli poczuć się nieco zdradzeni.