phm. Agnieszka Leśny  

Nepal - królestwo w Azji Południowej, w środkowej części Himalajów, graniczące na północy z Chinami i na południu, wschodzie i zachodzie z Indiami; bez dostępu do morza. Jedno z najsłabiej zurbanizowanych państw na świecie.

  • Stolica: Katmandu (1mln. 22 tys. mieszkańców)
  • Powierzchnia wód: 2,8%
  • Ludność: 27,7 mln (2005)
  • Wyznawcy poszczególnych religii: hinduiści – 89,4%, buddyści – 7,8%, muzułmanie – 2,7%, dźiniści – 0,1%
  • Ponad 80% powierzchni kraju pokrywają góry o średniej wysokości ok. 6000 m n.p.m.
  • Klimat górski i zwrotnikowy monsunowy

Od 13 lutego 1996 do 21 listopada 2006 roku trwała w Nepalu zbrojna rebelia maoistów – zwolenników obalenia monarchii w Nepalu i wprowadzenia na jej miejsce ustroju komunistycznego. Rebelianci w chwili zakończenia działań wojennych kontrolowali znaczną część terenów wiejskich kraju. Szacuje się, że w wyniku rebelii w Nepalu życie straciło 12 tys. ludzi, z czego prawie połowa to cywile. 28 grudnia 2007 roku nepalski parlament zatwierdził wniosek o zniesienie monarchii i proklamowanie republik.

Nepal jest bardzo zacofanym gospodarczo krajem. Nepalczycy żyją właściwie w warunkach gospodarki naturalnej. Około 75% dochodu naturalnego płynie z rolnictwa (17% terenów to użytki rolne).

źródło: Wikipedia


 

Uciekać stąd

  Wrzesień w tym roku by dla mnieł po prostu fatalny. Złamane serce nie chciało się goić, nabór do drużyny słabo wyszedł, a zmęczone maratonem; obóz -  jambo  - sesja,  ciało nie wytrzymało i zaczęłam chorować. Magisterka przysypana stosem nagłych spraw, warszawska jesień - nic tylko marudzić i celebrować doła pod ciepłym kocem. Zupełnie nie mogłam się zebrać w sobie.

Ogłoszenie o wyjeździe do Nepalu uderzyło we mnie jak piorun, gdy plątałam się po Akademii Psychologii Zorientowanej na Proces (POP). Uderzenia nie potraktowałam poważnie - no gdzie tam... Tydzień wcześniej wykręciłam się z wyjazdu w Bieszczady ponieważ czułam, że nie wytrzymam jeśli będzie mi jeszcze trochę ciężko i zimno. Poza tym magisterka, która rozwleczona jak makaron plątała mi nogi, myśli oraz relacje z rodziną. No, oczywiście dochodził do tego brak TAKICH pieniędzy.

            POP uczy, że gdy nie jesteśmy w stanie znaleźć rozwiązania jakiś spraw w sobie, rozwiązania zewnętrzne z nami "flirtują" - próbują się dostać do naszej świadomości drogą pozarozumową. Nagle zauważamy jakiś aspekt rzeczywistości (np. brudne czerwone samochody), mamy zagmatwane sny, ukochana radiowa stacja jak na złość nadaje niepokojącą piosenkę... Nepal tak ze mną zaflirtował.

Do wyjazdu zostało ciut ponad miesiąc. Zgłosiłam w Akademii, że jestem gotowa rozważyć ten pomysł. "Popowcy" musieli się naradzić i zastanowić. Obwieściłam w domu, że chcę wyjechać w Himalaje. Rodzice powiedzieli "dobra, dobra", popukali się w czoła i wyrzucili mój pomysł z głów. Tymczasem poszłam na spotkanie kwalifikacyjne do Akademii.

 

Decyzja


W domu wielka narada przez Internet. Przyjaciele, którzy wiedzą, że nie lubię chodzić po górach, a za obsuwę obrony zapłacę wielką, naukową cenę mówili: jedź. Im bardziej tłumaczyłam im i sobie, że ten wyjazd jest irracjonalny tym bardziej mnie namawiali. Nawet moja Referentka napisała mi, że to takie wędrownicze...

Postanowiłam - jadę. Podjęłam TAKĄ decyzję i właściwie ona jest moim wielkim zwycięstwem, porównywalnym do wejścia na himalajski szczyt. Nagle okazało się, że można po prostu postanowić, że się wyjeżdża i znajduje się na to czas, pieniądze i siłę w sobie. Wiecie jak to jest....Nagle okazuje się, że promotorka ma urlop, a przy sprzątaniu znajduje się zawiniątko dolarów sprezentowane na Pierwszą Komunię... Było to dla mnie wielkim odkryciem, zwłaszcza, że jestem osobą z kalendarzem jak u wziętego dentysty, która wiecznie gdzieś się spóźnia i goni. Wpłaciłam pieniądze, podpisałam w umowie, że wiem o ryzyku utraty życia i poinformowałam o nim moją rodzinę... poczym wpadłam w kompletną panikę! Przecież ja nie mam sprzętu, kondycji, wyrobionego paszportu! Na dodatek przed wakacjami zdiagnozowano u mnie złą wydolność oskrzelową. Poza tym nie lubię gór, jestem typowym wilczkiem morskim, a nie jakimś himalaistą!

Na szczęście radość i przestrzeń w sobie jaką dało mi same podjęcie decyzji - uchroniło mnie od zmiany postanowienia. Do wyjazdu został miesiąc, a ja rozpoczęłam maraton po lekarzach, wykładowcach i sanepidzie (szczepienia). Dzięki mojej przybocznej udało się trochę podreperować kondycję, ponieważ wyciągała mnie na basen. Przestałam jeździć windami, a za pierwsze pieniądze kupiłam nowe buty. Przyjaciele pożyczyli część sprzętu, co uratowało mnie przed kompletną katastrofą finansową. Tuż przed wyjazdem miałam paszport, torbę leków i inhalatorów i ciągle złamane serce.

 Lot w inny świat

 

            Towarzyszy podróży poznałam dopiero na lotnisku. Wyruszyła nas szóstka plus przewodnik i psycholog, ponieważ warsztat miał profil psychologiczny „Experience Expedition   - w poszukiwaniu mocy osobistej". Każdy z uczestników miał jakąś swoją historię i radość z podjętej decyzji. Każdy z nas miał sprecyzowany cel dla tej wyprawy. Później okazało się, że takie indywidualne podejście niestety nie sprzyja integracji grupy. Do końca wyjazdu każdy, w specyficzny sposób, był ze sobą sam.

Do Kathmandu - stolicy Nepalu - dotarliśmy po prawie dwóch dobach. Różnica czasu wynosiła ok. 5 godzin, a różnica temperatury ok. 15 stopni. Trwało akurat Diwali - jedno z najważniejszych świąt - bogini światła. Nepalczycy wszędzie rozwieszali lampki i girlandy z kwiatów. Przed sklepami oraz domami malowali ozdobne mandale i otaczali je świeczkami by bogini mogła znaleźć drogę do ich domostwa. Ulice były gwarne, pełne roztańczonych ludzi i targujących się handlarzy. W powietrzu unosił się zapach kadzideł.

Wszystkie kolory oraz uroki obcej kultury dochodziło do mnie jak przez mgłę. Bardzo denerwowałam się trekkingiem, wiedziałam, że to będzie jedna z najtrudniejszych rzeczy z jakimi przyjdzie mi się zmierzyć.

Aklimatyzowaliśmy się i zwiedzaliśmy okolicę Kathmandu. Widzieliśmy ciałopalenie i przemieszanie buddyzmu z hinduizmem oraz cudowną, dawną architekturę kontrastującą z nowoczesnymi rządowymi budynkami, otoczonymi przez zasieki i posterunki wojskowe. Zadziwiały mnie stroje kobiet, uliczny handel i wewnętrzny spokój Nepalczyków żyjących w potwornym zgiełku i brudzie. Byliśmy świadkami demonstracji maoistów, co przypomniało, że Nepal wcale nie jest bezpiecznym krajem. Próbowaliśmy lokalnego jedzenia. Wszyscy oprócz mnie pili wódkę żołądkową by ustrzec się przed zatruciami pokarmowymi - częstą dolegliwością w trakcie takich egzotycznych wyjazdów. Za moją, harcerską, abstynencję przyszło mi wkrótce ciężko zapłacić. Spragniona cywilizacji (komórka nie działała) poszłam do kafejki internetowej, w efekcie serce złamało się jeszcze bardziej, a ja postanowiłam wziąć urlop od cywilizacji i aż do powrotu wytrwała w swoim postanowieniu. Niesamowite doświadczenie dla takiego internauto-komórkonauty jak ja!

Po aklimatyzacji i krótkim zwiedzaniu okolic Kathmandu pojechaliśmy do Pokhary - miasta u podnóży Himalajów. Pokhara jest bardzo specyficznym, rozległym miasteczkiem nad wielkim jeziorem Phewa. W swojej historii przeżyło najazd amerykańskich hippisów co wyraźnie wpłynęło na atmosferę tego miejsca, ale to już "zupełnie inna historia i opowiemy ją innym razem".

Trekking

            Podejścia bałam się najbardziej, ale w Akademii przekonywali mnie, że trasa jest na poziomie Beskidów. W Internecie trekking określany był jako prosty, a zdjęcia pokazywały dość łagodne wzniesienia. Tylko moja przyboczna, uśmiechała się pod nosem i mówiła „jasne, to tylko HIMALAJE". Łatwo zgadnąć, kto miał rację...

Teraz, gdy oglądam zdjęcia, aż trudno mi uwierzyć, że ja tam naprawdę byłam. Jestem dumna i szczęśliwa, ale dziennik podróży pełen jest opisów chwil bardzo trudnych. Gdy dotarłam na szczyt zastanawiałam się czy było warto?

Już pierwszego dnia zapłaciłam za swoją abstynencję wycieńczającym zatruciem pokarmowym. Dodatkowo, już pierwszego dnia obtarły mnie buty - bolał każdy krok i tak miało być przez następne 8 dni. Szybko okazało się, że nie widzę ani widoków ani mijających mnie ludzi. Patrzyłam pod nogi, liczyłam kroki i starałam się utrzymywać dystans wzrokowy z czołem grupy. Szybko zorientowałam się, że w ten sposób nie dojdę do celu. Tomek, nasz psycholog, nauczył mnie chodzić wolniej. Zatrzymywałam się, co parę kroków, po każdym podejściu. Dodatkowe przystanki wymuszał zbuntowany żołądek. Tomek żartował, że powinnam zacząć robić album "najpiękniejsze miejsca, w których wymiotowałam". Szedł ze mną - nie poganiając. Zadyszka zwalniała mnie za każdym razem, gdy poczułam dopływ siły. Starałam się nie poddawać - przecież to był dopiero pierwszy dzień! 

Do pierwszej lodży doszłam ostatnia, choć nie dużo później niż grupa. Współtowarzysze bili mi brawo, a ja ryczałam z poczucia klęski i przegranej samej ze sobą.

Kolejne dni były trochę lepsze, ale pełne pytań, co ja tu w ogóle robię. Nie pomagały leki na żołądek. Później nasz przewodnik przyznał mi, że uważał, że nie dojdę na szczyt. Przeorganizowaliśmy plecaki, więc zrobiło się trochę lżej. Przerzuciłam się na zupę czosnkową i herbatę z imbirem (pyszny zestaw śniadaniowy!) i stopniowo opanowałam mdłości i torsje, ale na stopach miałam już "mięso", a nie odciski. Droga wymagała pokory. W zupełnie nowy sposób musiałam zmierzyć się ze słabością. Szłam w dialogu sama ze sobą. Przecież przeżyłam już sztorm na Biskaju, ciężki BS, niejeden trudny moment na harcerskich wyprawach, a tu łamią mnie odciski i własny żołądek. Tak jakby ciało chciało mi udowodnić, że nie jestem w stanie iść dalej. Jednak wiadomo, że wszystko siedzi w głowie...

Odżywałam na pięknych trawersach i przeskakując wodospady. Czułam się coraz lepiej, poza tym okazało się, że wbrew obaw oddycha mi się bardzo dobrze. Choroba moich oskrzeli nazywa się chyba zanieczyszczenie powietrza, ponieważ im wyżej wchodziliśmy tym czułam się lepiej. Natura bywa sprawiedliwa i w przeciwieństwie do reszty grupy, właściwie nie miałam objawów choroby wysokościowej.

Stopniowo zaczęłam dostrzegać to, co "za oknem"; tarasy ryżowe wycięte w górach siłą ludzkich rąk. Spokój i radość w mijanych wioskach mimo niewyobrażalnej biedy i samotności tamtejszych kobiet. Krajobraz zmieniał się z godziny na godzinę... Przeszliśmy przez bambusowy busz i trawiastą równinę, przez łagodne doliny i ostre kamienie. Szliśmy po kamiennych stopniach i błotnistych ścieżkach. Większą część trasy szłam sama, ponieważ każdy wypracował swoje indywidualne tempo - jednak zawsze w zasięgu wzroku szedł Tomek lub nasz przewodnik, co dawało poczucie bezpieczeństwa. Raz dziennie spotykaliśmy się na warsztaty psychologiczne, które specyficznie dopełniały naszą wędrówkę.  Udało nam się trochę poznać Nepalczyków żyjących w górach, co było niezłym doświadczeniem antropologicznym.

Aż w pewnym momencie usłyszałam odgłos schodzącej gdzieś daleko lawiny (niesamowity, złowieszczy dźwięk, który zapamiętam do końca życia!) a po chwili zobaczyłam Annapurna Base Camp (4130m) - cel naszej wędrówki. Miejsce to nazywane jest Sanktuarium Annapurny i jest świętym miejscem Nepalczyków. Trzeba zachowywać się tam godnie, nie wolno spożywać mięsa. Przy krawędzi urwiska stoi kapliczka na cześć tych, którzy zginęli wchodząc na któryś z okolicznych ośmiotysięczników. Stanęłam tuż przed szczytem, który w 1991 zdobyła samotnie Wanda Rutkiewicz! Zaraz obok naszej lodży rozbił się mały obóz himalaistów, którzy szykowali się do wejścia wyżej. Czy im się udało?


 

Annapurna – 8091 m n.p.m., dziesiąty co do wysokości szczyt Ziemi. Miejscowa nazwa jest połączeniem sanskryckich słów anna (pożywienie) i purna (wypełniona) i oznacza Wypełnioną Pożywieniem. Tak właśnie nazywa się boska macierz, jedno z wcieleń Durgi, towarzyszki Sziwy, czczonej za moc dostarczania pożywienia. (wersja 2 – nazwa jest połączeniem dwóch słów sanskryckich: anna – pożywienie, purna – napełniona i stanowi przydomek bogini Kali – Żywicielka.) Główny wierzchołek Annapurny otoczony jest ze wszystkich stron siedmiotysięcznymi szczytami, które go zasłaniają. Masyw Annapurny składa się z 6 dużych szczytów i klika mniejszych:

    • Annapurna I 8 091 m – 10. najwyższa góra świata
    • Annapurna II 7 937 m – 16. najwyższa góra świata
    • Annapurna III 7 555 m – 42. najwyższa góra świata
    • Annapurna IV 7 525 m
    • Gangapurna 7 455 m 59.
    • Annapurna South 7 219 m – 101. najwyższa góra świata
    • Machapuchare 6993 - święta góra Nepalczyków. Niezdobyta.

Pomimo iż Annapurna należy do niskich ośmiotysięczników, ze względu na dużą rozległość masywu jest górą obiektywnie niebezpieczną. Opad śniegu i wywołane nim zagrożenie lawinami może uwięzić himalaistów i uniemożliwić im bezpieczny powrót do bazy. Potwierdzają to dane liczbowe: do 2005 zarejestrowano 103 wejścia na wierzchołek i 56 przypadków śmierci.

źródło: Wikipedia


Nie sposób oddać atmosfery tego miejsca...Ono po prostu jest święte.

Naładowana mistycznym doświadczeniem, wyspana, optymistycznie podchodziłam do schodzenia. "Nareszcie będę szła swoim tempem, porobię zdjęcia i nie będę musiała katować się kondycyjnie" myślałam. Źle myślałam - schodziliśmy w morderczym tempie, drugą stroną doliny, więc paradoksalnie większość zejścia wydawała mi się być drogą pod górę (!). Musiałam zmierzyć się z kolejnym kryzysem, gdy stopy broniąc się przed bólem, nieświadomie osuwały mi się ze śliskich kamieni. Znowu było bardzo, bardzo ciężko.

Znaczenie doświadczenia

            Odpoczywając znowu w Pokharze walczyłam z wewnętrznym krytykiem i gubiłam się w ocenie świeżo zdobytego doświadczenia. Jednak ciepłe powietrze, sandały i egzotyczne zakupy odciągnęły mnie od oceniających myśli. Kupując dziwne herbaty i przyprawy byłam pewna, że już nigdy nie chcę tu wrócić.

Nepal jest małym, biednym i dziwnym krajem pełnym kontrastów. Wciśnięty między Indię, a chiński Tybet tworzy mieszankę kolorów, smaków, reliktów kolonializmu i bolączek współczesnej polityki. Duchowość nieskażona chrześcijaństwem  w niesamowity sposób istnieje w codzienności nie dając się usystematyzować zachodnimi kategoriami. Ciężkie życie i bliskość Himalajów jest źródłem wielkiej siły ludzi na wsi, a buddyzm i hinduizm źródłem spokoju w cywilizowanych miastach.

W miejscach, które odwiedziłam nie ma znaków ani przepisów drogowych, nie ma karetek, śmietników ani piorunochronów. Kobiety w skromnych sari wysyłają do szkoły dziewczynki w brytyjskich mundurkach. Ludzie karmią posągi, starają się nie trąbić na święte krowy. Nie bardzo jest prąd i ciepła woda, ale za to są skauci, którzy byli na angielskim Jamboree. Nepalczycy czerpią wodę do picia z rzeki, w której robi się pranie i do której wrzuca się resztki spalonych zwłok. Wszyscy mówią po angielsku...

Kathmandu w porównaniu z Delhi (stolicą Indii) wydało mi się bardzo ...o nie, to już całkiem inna historia :]

 

Nie bój się podjąć wyzwania

            - to motto mojej drużyny wędrowniczej, które zaprowadziło mnie w listopadzie do Nepalu. Nie mam żadnych wątpliwości, że znalazłam się tam m.in. dzięki wędrownictwu - co mam nadzieję zainspiruje inne wędrowniczki do odpowiedzi na trudne wyzwania.

Wciąż nie jestem magistrem za to wiem jak smakuje rano zupa czosnkowa popijana herbatą imbirową, mam piękne zdjęcia, szpanerskie blizny na nogach i planuję wyprawę do Peru...

/zdjęcia autorstwa Agi Leśny, Tomka Teodorczyka, Dominika Kubackiego/