Wstęp: hm. Marek Frąckowiak 

Przeglądając ostatnio rozmaite archiwalia trafiłem na bardzo ciekawy dokument. Drugi list przewodniczącego ZHR Tomasza Strzembosza do instruktorów Związku. List, napisany w lipcu 1989 roku, miał wówczas tak uniwersalną treść, że wydrukowano go w całości w siedemnastym numerze „Wielkiej Gry" - młodzieżowego pisma Oświaty Niezależnej, w październiku roku 1989.

Czytam ten list dziś, w roku 2007, w przededniu - kolejnych wyborów parlamentarnych, w trakcie kolejnej związanej z tym kampanii wyborczej, o której już wcześniej - i niestety słusznie - dziennikarze pisali, że będzie brutalna, że wszyscy przeciwnicy zbierają na siebie „kwity" i walczą metodami policyjnymi, żywcem z bolszewizmu wyniesionymi. Czytam zdumiony nie mijającym uniwersalizmem tego listu i nie przemijająca jego aktualnością.

Ta druga konstatacja nie jest, niestety, tak do końca radosna. Minęło osiemnaście lat od napisania przez Tomasza tych słów, przypominających o konieczności zachowania „patriotycznej przyzwoitości", a my wciąż mamy przed sobą te same zadania: budowanie umiejętności dyskusji z oponentem, odbudowywanie autorytetu państwowych instytucji i organów władzy. Zadania może nawet trudniejsze, niż przed osiemnastu laty, bo mamy za sobą fatalne doświadczenia, których w wolnym wreszcie, demokratycznym państwie nie spodziewaliśmy się chyba w aż takim natężeniu. Doświadczenia chamstwa i wulgarności w debacie publicznej, powierzania wysokich funkcji publicznych osobom niegodnym, poniżania demokratycznych instytucji przez tych, którzy powinni umacniać ich autorytet w imię szacunku dla państwa i społeczeństwa. Jak więc szanować Państwo i jego instytucje, gdy osoby je reprezentujące tak wiele czynią, by nam to utrudnić?

Nie znaczy to, bym widział tylko czarne strony naszej dzisiejszej państwowości i obywatelskiej odpowiedzialności, oczywiście nie! Trzeba też pamiętać, że jak to kiedyś powiedziano, demokracja w żadnym kraju nie jest dana raz na zawsze i starć się o nią trzeba zawsze. Zwłaszcza w demokracji tak młodej, jak nasza, praktykowanej przez polityków i obywateli bez doświadczenia. Zapewne można było przed osiemnastu laty wierzyć, że będzie nieco łatwiej, spodziewać się więcej sojuszników wśród przedstawicieli władz a mniej przykładów negatywnych. Ale kto obiecywał, że będzie łatwo?

Myślę, że warto dziś przypomnieć ten tekst sprzed osiemnastu lat. Zawiera wciąż aktualny przekaz dla instruktorów ZHR. I - jak wówczas - nie tylko dla nich.

hm. Marek Frąckowiak

 


O patriotycznej przyzwoitości

Fot. Krzysztof Świdrak

Przewodniczący Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej, docent Tomasz Strzembosz ogłosił swój drugi "List do instruktorów Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Jego treść wydała nam się niezwykle ważna dla wszystkich, nie tylko dla harcerzy, publikujemy więc ten list w całości.

W wydanej przed kilku laty książce „Bić się czy nie bić" Tomasz Łubieńaki zwrócił uwaga na fakt, który dotąd jakby uchodził uwadze badaczy epoki Oświecenia w Polsce. Otóż, król polski Stanisław August Poniatowski nigdy nie wyrażał się źle o naczelniku Tadeuszu Kościuszce. Z kolei Kościuszko zawsze pisał i mówił z szacunkiem o Królu Stasiu, mimo, że dobrze znał jego wady oraz postawę, nieraz bardzo służalczą wobec carycy Rosji. Katarzyny II.

A przecież byli to nie tylko przedstawiciele dwóch zupełnie odmiennych koncepcji politycznych i ludzie bardzo różni: byli to dwaj przeciwnicy, ostro się nieraz zwalczający. Stanisław Poniatowski w chwili klęski przeszedł na stronę Targowicy, Tadeusz Kościuszko w wólce o niepodległość uruchomił groźną dla części szlachty i. arystokracji siłę chłopów. Sami przeciw sobie, stali po dwu stronach .jednej barykady, byli wzajem dla siebie przeszkodą w osiągnięciu celu. A jednocześnie mówili o sobie tak, jakby byli - powiedzmy - przedstawicielami dwóch angielskich klubów towarzyskich, z których jeden skupia dżentelmenów - wielbicieli muzyki poważnej, a drugi dżentelmenów pasjonujących się konną gonitwą za lisem.

Dlaczego?

Dlaczego Kościuszko nigdy nie nazwał króla sługusem obcego monarchy, zdrajcą, sprzedawczykiem, jurgieltnikiem? Przecież takich słów używano i były one skutecznym narzędziem w walce politycznej. Dlaczego Poniatowski nigdy nie mówił o Kościuszce jako o buntowniku, jakobinie, awanturniku, samozwańczym wodzu narodu, zaciężnym żołnierzu rewolucji amerykańskiej, przegranym dowódcy? Wszak mógł i mogło to być „właściwie odebrane" przez wielu Polaków, w tym także takich, którzy wahali się, po której stanąć stronie.

Ano - powiada Łubieński - przez patriotyczną przyzwoitość. Dla Tadeusza Kościuszki ten słaby król był polskim królem. Stał za nim majestat Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, którego nie było wolno szargać i obrażać brutalnymi słowami. Był pomazańcem. Dla Stanisława Poniatowskiego ten „uzurpator" był Naczelnikiem walczącego o niepodległość narodu, był wodzem polskiego powstania. Należał mu się więc szacunek, tym bardziej, że jako osoba również nań zasługiwał.

Walka pomiędzy nimi była to walka dwóch koncepcji rozwiązania sprawy przyszłości Polski, walko dwóch różnych temperamentów politycznych, dwóch polskich mężów stanu - której nie brudzono epitetami. Była ta walka, w której dołożono wszelkich starań aby zachowane zostały wielkie, narodowe i państwowe autorytety: króla i naczelnika. Łubieński nazywa to słusznie patriotyczną przyzwoitością. Jest to cenna uwaga badacza.

Dlaczego o tym piszę w liście skierowanym do Was, Druhowie, których zapewne nie za wiele obchodzą spory sprzed lat dwustu? Dlatego, że zbliżają się ku nam - a częściowo już nadeszły - czasy, w których polska władza będzie zasługiwała na szacunek, więcej: na pełne i lojalne podporządkowanie. Kiedy po sfałszowanych wyborach w 1947 r., w wybranym wtedy Sejmie Ustawodawczym Stanisław Mikołajczyk rozpoczął swe przemówienie od słów: „Wysoka Izbo", wielu Polaków nie kryło oburzenia - jak można było tak mówić do grupy mianowańców! Dziś polski Senat zasługuje już na nazwa Wysokiej Izby: wybrał po naród w wolnych i nieskrępowanych wyborach. Może niedługo także i Sejm będzie w pełnym zakresie wyrazicielem woli społeczeństwa polskiego, prawdziwym przedstawicielstwem narodowym? A potem także rząd RP i inne organy władzy.

Powstaje coraz więcej autentycznych instytucji życia polskiego, przekształca się powoli, a myślę. że będzie się przekształcać w coraz to szybszym tempie, oblicze różnych gremiów: naukowych (z Polską Akademią Nauk na czele), reprezentujących różne grupy społeczne, zawodowe, stowarzyszenia. Być może niedługo także o Wojsku Polskim bedzie można bez zastrzeżeń powiedzieć: nasze.

Musimy jak najszybciej przyswoić sobie ową przyzwoitość patriotyczną, która w rzeczywistości jest czymś znacznie więcej niż po prostu kulturą walki politycznej. Jest świadectwem uobywatelnienia, przejścia od postawy niewolnika do postawy współgospodarza, który właśnie dlatego, że jest współgospodarzem a nie najemnikiem. szanuje swoją władzę, swoich partnerów, nawet swoich przeciwników. Ponieważ szanuje także siebie samego i wymaga aby jego też szanowano. Kiedy rząd polski zaczną reprezentować ludzie innego pokroju niż Jerzy Urban, kiedy powiemy o nim „nasz", otworzy się ostatecznie brama do owej patriotycznej przyzwoitości. Ale obowiązywać ma ona znacznie wcześniej. Już nas obowiązuje.

Jest to absolutna konieczność, warunek przetrwania państwa. Czy zdajecie sobie, Druhowie, sprawę, jak straszliwie potrzeba nam w skali ogólnopolskiej odbudowy autorytetu władzy państwowej, autorytetu bezustannie poniżanego od lat kilkudziesięciu. Od upadku Polskiego Państwa Podziemnego, które nie miało ani siły. by przeciwstawić się zaborcom, ani siły, by karać zdradę - ale posiadało większy autorytet niż wiele potężnych rządów po stronie „osi" i po stroni koalicji! Trzeba jak najszybciej odbudować autorytet prawa i szacunek dla instytucji, które je stanowią i realizują w życiu publicznym i prywatnym.

Także na naszym harcerskim podwórku musimy uczyć się szanować naszych ideowych przeciwników. Musimy nauczyć się rozróżniać ludzi dobrej woli - od których różnią nas tylko przekonania, opcje ideowe, organizacyjne - od ludzi złej woli. Tym pierwszym należy się pełny szacunek, choćby dzieliło nas od nich nie wiem co, tych drugich trzeba po prostu omijać, nie wchodzić z nimi w żadne układy czy relacje.

Odejście od pozorów, tak bardzo związanych z monopolem, do autentyzmu przekonań i postaw, charakterystycznego dla systemów pluralistycznych, znakomicie nam to ułatwi.

Tomasz Strzembosz

lipiec ‘89

[za: Wielka Gra, pismo oświaty niezależnej, nr 17, październik 1989]