hm Paweł Wieczorek KOHUB 

...dziś szargania świętości ciąg dalszy, czyli podyskutujmy o Prawie Harcerskim.

Czy harcerz postępuje po rycersku? W każdym razie powinien, bo nakazuje mu to Prawo. Pojęcie rycerskości jest jednym z filarów wychowania skautowego, obok służby, braterstwa, posłuszeństwa i znoszenia trudów bez skargi, co zwiemy pogodą ducha. W pojęciu tym mieści się głęboka i nieskalana wiara w Boga aż po ofiarę życia, dzielność, wytrwałość, otwartość na potrzeby drugiego człowieka, zwłaszcza słabszego, honor i ambicja stawiania przed sobą coraz wyższych wyzwań, wierność danemu słowu bez żadnych kompromisów, całkowite, aż do utraty tchu, oddanie wobec przyjaciół, przełożonych, podwładnych, płci odmiennej nie pomijając. Wreszcie, last but not least, odwaga. Cywilna i wojskowa. Uff...

Na dobrą sprawę całe Prawo Skautowe można by streścić w tym jednym punkcie, w dodatku wyjątkowo jasnym i czytelnym, bo upostaciowanym w konkretnym wzorze osobowym – Świętego Jerzego, „który z pośród świętych, jedyny był rycerzem” – pisał generał Robert Baden Powell, ze zrozumiałych względów „zapominając” o Joannie d’Arc, bo paskuda Anglikom odbiła Orlean...  W Polskim prawie harcerskim dodatkowo umieszczono nam Zawiszę Czarnego, rycerza bez skazy, żeby nie było złudzeń.

Niestety, właśnie przy tej ocenie braku skazy zaczynają się schody. Zawisza, jak wszyscy jemu współcześni, pił mianowicie na umór. A jeśli nie palił lulek przy garncu wina lub gorzały, to tylko dlatego, że zdążył dokonać żywota przed Kolumbem i jego sztandarowym produktem importowym – amerykańskim tytoniem. Książę Józef Poniatowski, rycerz co się zowie pomnikowy, już tego handicapu nie posiadał – wiódł wojsko pod Raszynem z bagnetem w ręku i fajką w zębach.

Ja tu się naśmiewam, a o poważną rzecz idzie, o fundament Prawa. No ale harcerz jest pogodny, śmiać się może, a gdybyśmy nasze prawa traktowali bez kompromisów tak, jak to rozumieli rycerze, co tydzień ktoś by kogoś pozywał na udeptaną ziemię na miecze krótkie alibo długie, pieszo lub konno, i to na śmierć, nie w niewolę. O cześć druhny jakiejś na przykład, najcnotliwszej w całej Zjednoczonej Europie, a kto się temu zaprzeczyć ośmieli... Zakuty łeb poczucie humoru raczej wyklucza i za takie żarty z rycerstwa dawno by mnie na dzwona posiekano, w pełnej zgodzie z piątym prawem.

Zatem poważnie. Skąd wziął się rycerz w skautowym dekalogu? Z historii? Przypuszczam że wątpię, co zaraz uzasadnię, najpierw jednak stawiam tezę, że z literatury. Z pieśni truwerów, minstreli i trubadurów, z całego cyklu legend arturiańskich, przykrawanych według potrzeb na miarę epoki, krainy i języka. Ciekawie jest bardzo prześledzić jak ewoluowały opowieści o Arturze, Lancelocie, Ginewrze, Świętym Graalu, o Tristanie i Izoldzie, Rolandzie, Cydzie, Gotfrydzie de Bouillon... Im bliżej XX wieku, czyli początków skautingu, tym te przypowieści dla cnotliwych panienek z dobrych domów stawały się bliższe zapisanemu w świątobliwych wykładniach Prawa Skautowego etosowi rycerskiemu. Zaczynało się to trochę inaczej niestety. Najsławniejsi kochankowie średniowiecza, Lancelot z Jeziora i Tristan zasłynęli przecież tym, że pięknie pokutowali, zdradziwszy wprzódy przyjaciół i władców. Ginewrę, miotającą się od serca do serca (i z komnaty do komnaty) Artura i Lancelota też trudno uznać za wzór cnót niewieścich. Skąd braliby rycerze Okrągłego Stołu okazje do dzielnych potyczek, gdyby nie częste wśród nich zdrady i zmiany sojuszy? Wreszcie motyw Świętego Graala, cała piękna otoczka chrześcijańska legendy, pochodzi z czasów późnego średniowiecza – „prawdziwi” rycerze celtyckiego króla Artura żyli w środowisku druidów (z Merlinem na czele) i świętych dębów, ewentualnych rzymskich misjonarzy przeważnie dekapitowali...

Z literaturą można zrobić wszystko. O rycerskim etosie napisano wiele mądrych dzieł, których tu nie będę cytował, i jeszcze więcej powieści („powieść niedługo napiszę prześliczną” – zapowiadał Sienkiewicz, kiedy się brał za Trylogię). Przełom wieków XIX i XX sprzyjał obraniu postaci rycerza z powieści za wzorzec osobowości. Dziś może byłby to ufoludek, mądry i poczciwy jak E.T., albo Bond. James Bond. Oczywiście bez wstrząśniętej, nie mieszanej, żeby powieść dla harcerek i harcerzy była równie prześliczna i bezproblemowo lekkostrawna. Przejdźmy więc z literatury do historii, jak zapowiadałem i tam poszukajmy rycerzy. Pożegnamy w tym momencie Artura i jego kompanów, bo ich historyczne istnienie jest delikatnie mówiąc wątpliwe, a w każdym razie nie zostało potwierdzone naukowo. Wróćmy do naszych baranów późnego średniowiecza. Ot, choćby do Zawiszy Czarnego i jego kompanów.

Czego trzeba było, aby zostać rycerzem? Etosu? Nie – krzepy i majątku. Historyczny, nie malowany rycerz był w pierwszym rzędzie perfekcjonistą w zabijaniu wrogów. Pieszo i z konia. W czasach, gdy załatwiało się to z bliska kawałem żelaza, krzepa była niezbędna, to oczywiste. Ale krzepę i żelazo (topór) miał także byle drwal, czyli praktycznie każdy chłop, uprawiający ziemię wydzieraną puszczom. Stąd drugi warunek, majątek, który pozwalał nabyć lepsze żelazo, zbroję i konia. A także dawał czas na naukę walki, bo żywił chłop, rycerz miał bronić. Tak powstał system feudalny, wyklinany przez lata jako niesprawiedliwy, ale przecież bardzo dobrze pomyślany, znakomity podział ról. W czasach Zawiszy oporządzenie rycerza kosztowało już tyle, co kilka dobrze obsadzonych chłopami wsi, a prawo lenne nakazywało rycerzowi wystawić całą kopię, czyli co najmniej kilku zbrojnych wraz z gronem czeladzi i... bronić chłopów w potrzebie, z tym że owi chłopi za to solennie płacili, wcale nie tylko w gotówce i spyży (żarciu). No i etos nie miał tu nic do rzeczy – coś za coś, nie żadna służba, tylko obustronnie korzystna wymiana usług.

Grunwald zdarzył się w średniowieczu raz, mniejsze wojny wybuchały co kilka lat. Co zatem rycerz robił na co dzień? Dziś powiedzielibyśmy że trenował. Początkowo, w pacholęcych latach, łupał mieczem i toporem drewniane kloce, skakał w zbroi przez stół. Potem już ćwiczył na ludziach. Kto sługiwał blisko dworu, mógł uczestniczyć w turniejach rycerskich, podczas których średnia przeżywalność była może porównywalna z dzisiejszymi sportami ekstremalnymi. Chyba, że pan rycerz wyszedł z nerw i wyzywał drugiego na ostre, do czego zawsze miał prawo. Upraszczam, obyczaj był bardziej skomplikowany, ale nie piszę traktatu o stanie rycerskim. Lecz rycerze bytowali też na prowincji, i co wtedy? Prosta sprawa: urżnąwszy się zdrowo w karczmie lokalny skartabella (ścieciałka) zawsze znalazł okazję, by sąsiadowi czaszkę ławą rozłupać, a jeśli obaj się jeszcze na nogach trzymali, to nawet mogli zredukować populację rycerstwa przy użyciu miecza alibo topora. W celu ćwiczebnym, no i gwoli zaspokojenia rycerskiego honoru. Honor ów nakazywał także wyzwać, a jak się da to i zabić, kogoś kto miał pecha ślubować jakiejś innej pannie niż wyzywający. Mowa o zwykłych, poczciwych rycerzach, nie jakichś niemieckich Raubritterach, co w celach łupieżczych napadali na karawany kupieckie, albo na wsie sąsiada, nikogo nie żywiąc, z kobietami i dziećmi włącznie.

Wierzymy dziś (chcemy wierzyć?), ze rycerz nie dobijał rannego lub powalonego przeciwnika. A do czego w takim razie służyła mizerykordia, błędnie nieraz zwana sztyletem, noszona na pasie zarówno z mieczem? A do skracania męki rannego właśnie. Wierzymy lub chcemy wierzyć, że rycerz nie godził w plecy przeciwnika. Ależ ten, kto obracał się plecami, tracił honor, ergo przestawał być rycerzem, chronionym jakimkolwiek obyczajem. Zatem nic dziwnego że w bitwach, również pod Grunwaldem, przegrywający ponosili najcięższe straty nie na polu, tylko w ucieczce. Droga od Stębarku prawie po Malbork była 16 lipca 1410 roku usiana trupami rycerzy, ciętych w plecy lub tylny okap hełmu...

Pozostaje wierzyć, że działo się to wszystko w jakimś wyższym celu, na przykład w służbie Bożej. A tak, przeważnie. Na przykład pod Grunwaldem Zakon Szpitalników Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego miał szczerą wolę rozgromić litewskich pogan, pogańskich Tatarów i wspomagających tych bezbożników rycerzy dzikiego przechrzty Jogajły. Nie udało się. No ale potem wielu sławnych uczestników tej bitwy znowu ścierało się w obronie prawdziwej wiary – i tak najdzielniejszy chyba z Krzyżaków, komtur Świecia, a potem Wielki Mistrz Henryk von Plauen chwacko bronił swych rodowych dóbr w Miśni przed Husytami. Nie obronił. Może dlatego, że taborytami dowodził początkowo najwybitniejszy czeski uczestnik bitwy pod Grunwaldem, towarzysz broni Zawiszy, Jan Żiżka? Do końca wśród Husytów został jako wierny sojusznik inny bohater z jagiełłowego wojska – Dobko Puchała herbu Wieniawa, ten szczęśliwszy z polskich rycerzy, bo Spytek z Melsztyna herbu Leliwa zginął już w 1439 roku pod Grotnikami w przegranej bitwie polskich Husytów z wojskami biskupa Zbigniewa Oleśnickiego – jakże by inaczej, też bohatera z pod Grunwaldu. Nabałaganiłem? To nie ja, to historia. Pozwólcie, że oszczędzę już temat krucjat, wraz z tą ostatnią, co skończyła się splądrowaniem chrześcijańskiego Konstantynopola...

Kogo więc mamy za bohaterów? Zbrodniarzy, zdrajców, zbójów. Toż całe to rycerskie towarzystwo bardziej przypomina współczesnych kiboli, niż Świętego Jerzego! Główna reguła – bić tego, co ma inny szalik. Herb w tym przypadku. I nigdy nie ustępować. Dotrzymać pola za wszelką cenę. Reszta to wymysły jajogłowych etosiarzy, co poważnie traktowali nieźle płatną poezję truwerską i jej sponsorów.

No, zawsze nam zostaje Zawisza. Może takich było więcej? Może ci od bicia w plecy, dobijania rannych, rżnięcia kobiet i dzieci, plądrowania i palenia zdobytych grodów stanowili mniejszość? Może. Nie dysponujemy statystykami ani danymi OBOP-u z tamtych czasów. Ale... Wojsko Jagiełłowe pod Grunwaldem liczyło prawie czterdzieści tysięcy luda. A my znamy Zawiszę, jego brata Farureja, Powałę z Taczewa, może jeszcze Dobka Puchałę – wróć, to przecież zdrajca, husyta, kalikstyn przeklęty. Gdzie te tysiące bohaterów? Gdzie te chłopy?

Jeszcze jedno pytanie. Co z babami? Czy harcerka może postępować po rycersku? Też ma ćwiczyć rąbanie pni, bary mieć jak gdańska szafa i zginać tasaki w trąbkę? A jakimż czołem, skoro panowie rycerze mawiali między sobą, że białogłowa jest jak przyłbica – jak mocno nie trzaśniesz, to się nie zamknie?

Dobra. Żeby nie było: ja nie nawołuję do zmiany piątego punktu prawa harcerskiego, a kto by inaczej sądził tego wyzywam na ubitą ziemię... tfu, nie to chciałem. Pytam tylko. Wzywam do dyskusji. Bo jedno pamiętajcie – za B.P, za Małkowskiego młodzi ludzie wychowywali się na książkach Waltera Scotta i Henryka Sienkiewicza, czytali romanse rycerskie, znali dżentelmeńskie sporty walki, jak ówczesny brytyjski boks, czy polskie palcaty. Dziś przeczytają sobie Sapkowskiego i cały etos diabli biorą, zostaje krwawa, pijacka rozpierducha prymitywów w stylu wczesnego Gołoty, którzy mienią się rycerzami. Zaznaczam – Andrzej Sapkowski funkcjonuje tu jako przykład, wybitny, ale nie jedyny, współczesnego ukazywania rycerstwa w kulturze popularnej. Każdy naród ma dziś takiego Sapkowskiego na jakiego zasłużył, czy to będzie Ken Follet (Filary ziemi), czy Umberto Eco. Dodajmy hollywoodzkie kino z modnym ostatnio obrazem chrześcijańskich terrorystów w Ziemi Świętej, gdzie jedynym pozytywnym bohaterem mianowany jest Saladyn (Salah Ad-Din, sułtan Egiptu) ze swoimi saracenami, i mamy czytelny obraz tego co wiedzą i czują „w temacie: rycerstwo” nasi młodsi bracia w skautowaniu, o siostrach nie zapominając.

Pomyślcie – czy my, instruktorzy harcerscy jesteśmy w stanie skutecznie przeciwstawić się tak ukształtowanemu obrazowi propagandowemu epoki średniowiecza? Co gorsza – często świadomie kłamiąc, bo w naszych lukrowanych gawędach o rycerstwie z nadkresowych stanic posiłkujemy się mitem, nie prawdą. A za sojusznika mamy film Aleksandra Forda „Krzyżacy” z 1960 roku oraz, z całym szacunkiem, ściubione w bardzo zgrzebnych warunkach trzy dzieła Wielkiego Hoffmana Koronnego. Bo jakoś nie wierzę, że znacząca część naszych młodych gniewnych przebrnęła w oryginale przez dwa tomy sienkiewiczowskich „Krzyżaków” (o wcześniejszej, tak samo zatytułowanej książce Kraszewskiego nawet nie wspominam) i przez sześć tomów „Trylogii”. Mogę się mylić. Chętnie stanę w szranki z każdym młodym, kto zechce ze mną polemizować na temat historycznych, poznawczych i wychowawczych walorów prozy Sienkiewicza i Kraszewskiego u progu XXI wieku. Tym chętniej, że posłania mi rękawicy jakoś się nie spodziewam.

A zatem, jak zapytywał wielki wódz innej epoki, Władimir Iljicz Uljanow – Lenin: „czto diełat’?” Macież li na to odpowiedź roztropną, azaliż?

hm Paweł Wieczorek KOHUB 
 
 

OD KOHUBA: jak napisałem w tekście – wcale nie wiem czy moje zastrzeżenia do piątego punktu Prawa Harcerskiego są słuszne. Po prostu słyszałem różne uwagi, no i mam wątpliwości czy znaczenie tego bądź co bądź stuletniego prawa jest jasne dla dzisiejszych młodych instruktorów i harcerzy (-rek). Dlatego sprowokowałem dyskusję, dodatkowo rozsyłając ankietę z pytaniami do Szanownych Druhen. Oto pierwsza odpowiedź. Wbrew pozorom nie wyjaśnia wszystkiego, w każdym razie ja nie wyzbyłem się wątpliwości. Czekam na dalsze głosy w tej sprawie.

 

 

 

 

ANKIETA:

Droga Druhno Instruktorko! W ramach dyskusji o przyszłości prawa harcerskiego proszę Cię o odpowiedź na kilka nurtujących mnie pytań, dotyczących punktu piątego. Długość odpowiedzi nie jest niczym limitowana. Ankieta jest ANONIMOWA, chyba, ze któraś z Was wolałaby inaczej.

1. Czy omawiając Prawo Harcerskie zastanawiacie się czasem z Druhnami co oznacza dziś zdanie „harcerka postępuje po rycersku”?

Owszem, dyskutujemy nad tym punktem, ale analiza, dyskusja nad owym punktem nie jest dla nas trudna.
 

2.Jak definiujecie „rycerskość”? Od czego ta definicja zależy – wieku harcerek, ich dociekliwości, Waszej wiedzy o przedmiocie?

To proste; rycerskość znaczy szlachetność. Pojęcie rycerskości ma swoja rangę i honorowe znaczenie w naszej polskiej kulturze. Mamy świadomość, że Prawo Harcerskie wzorowane było na Kodeksie Rycerskim i Przykazaniach. Harcerstwo sięgało i powinno nadal sięgać do naszych korzeni historii. Zdajemy sobie sprawę, że z  rycerską postawą utożsamiają się bardziej harcerze, w końcu to męski wzór. Ale to nie znaczy, że my jako harcerki nie rozumiemy znaczenia pojęcia rycerskości. Nie byłoby ani  ciekawie ani godnie, gdyby w Prawie Harcerskim  zamiast; „... postępuje po rycersku”, byłoby postępuje po... damsku ?” Pojęcie rycerskości nie jest dla nas ani archaiczne ani trudne do zrozumienia.
 

3.Czy odsyłacie swoje Druhny do jakiejś literatury, traktującej o rycerstwie? Jeśli tak, to do jakiej?

Owszem. Znajomość historii dawnych dziejów to bardzo ważny element pracy wychowawczej i formacji harcerskiej. Najlepsza literatura traktująca o rycerstwie to ta żywa i autentyczna; opowieści, gawędy, literatura albumowa, w której można znaleźć rysunki, zdjęcia, pozwalające oswoić się z dawną kulturą.
 

4.Klasyczny etos rycerski, we wszystkich swoich odmianach historycznych odnosił się tylko do mężczyzn, bo to ich zadaniem była walka zbrojna. Co się takiego stało w XX wieku, że nagle i harcerki zaczęły postępować po rycersku?

Owszem klasyczny etos tak prawi, ale zauważyć należy, że zawsze rycerzom towarzyszyły damy. Damy te swoim szlachetnym postępowaniem, niejednokrotnie podejmowały rycerskie wyzwania, chociażby Grażyna A. Mickiewicza. Rycerskość dla nas to szlachetność; harcerka postępować powinna szlachetnie. Dzieje Polski w XX wieku wymagały nie tylko postawy rycerskiej od skautów/ harcerzy, ale także od dziewcząt, młodych kobiet.

5.Czy macie jakieś własne przemyślenia dotyczące ewentualnej zmiany brzmienia piątego punktu Prawa dla harcerek?

 Absolutnie! Jestem przeciwniczką takowej zmiany. Pojęcie rycerskości może i dla niektórych jest archaiczne, mało kobiece, ale nie należy w ten sposób do brzmienia tego punktu podchodzić. Kiedy mówimy rycerskość od razu rysuje się przed nami pewien wzór, postać, nie jest to dla nas ani abstrakcyjne, ani naciągane pojęcie, to autentyczna postać. Postać, która charakteryzuje się pewnymi cechami, zachowaniem. .

Postępować po rycersku znaczy być szlachetną dziewczyną, kobietą.

Rycerskość ma nam przypominać o dawnych dziejach, o naszych korzeniach, nie wolno nam się odrywać od korzeni.

phm. Ania Litner