hm Tomasz Maracewicz

Po przeczytaniu pierwszego odcinka cyklu („Instruktor ZHR – analiza krytyczna ...”, Pobudka nr 9) można odnieść wrażenie, że jest w harcerstwie czytelny podział na instruktorów i „resztę świata”. Ha, dobrze, że to tylko wrażenie, bo istnienie takiego podziału nie jest ani sednem, ani sensem harcerstwa. Jest natomiast pewien podział dotyczący braci instruktorskiej, do którego ja osobiście przywiązuję ogromną wagę. Mam na myśli podział: DRUŻYNOWI i reszta świata !

Czasem, niestety niezbyt często, usłyszeć można wypowiedzi różnych „czynników” o tym jak ważni w korpusie instruktorskim są drużynowi. Tyle wypowiedzi, bo jeśli spytać kolejnych kandydatów, czy też kolejne, nowowybrane władze: co chcą lub co uczynili dla drużynowych, odpowiedź nie przychodzi łatwo. Jak więc jest naprawdę ?

Po pierwsze: duży odsetek drużynowych nie jest w ogóle instruktorami. Ilu aktualnie ? Nie wiem, ale na pewno znaczący procent. Najbliższy spis to pokaże. Tak czy owak „gołym” okiem widzimy jak często funkcję (p.o.) drużynowych pełnią dziewczęta i chłopcy bez stopni instruktorskich. Przyczyną zwykle jest młody wiek lub po prostu – zapóźnienie w zdobywaniu stopni. I nie jest to problem nowy. Od początku ZHR borykamy się z tą bolączką. Zresztą w dużo większym od nas ZHP, gdzie na dokładkę nie ma wymogu pełnoletniości dla stopnia przewodnika, ponad 30 % drużynowych również nie posiada stopnia instruktorskiego. Taka uroda ? Być może. Oznacza to jednak, iż nagminnie pozwalamy prowadzić pracę wychowawczą młodym ludziom, co do których brak jest nawet tego formalnie stwierdzonego minimum przekonania co do ich teoretycznej wiedzy i jakoś tam, choćby na minimalnym poziomie - sprawdzonych umiejętności. Myślę, że to nie jest rozsądne.

Po drugie: jak już drużynowy zdobędzie pierwszy stopień instruktorski, stopień przewodnika, to w naszej rzeczywistości  drużynowy ten przestaje mieć motywację do rozwoju swoich kompetencji ... drużynowego !

Dzieje się tak, ponieważ obecny system stopni instruktorskich nie promuje (z wyjątkiem pierwszego stopnia) rozwijania umiejętności prowadzenia drużyny. Pisałem już o tym (patrz „Drużynowy – harcmistrzem”, Pobudka nr 8), więc zainteresowanych szczegółami odsyłam. Nie muszę chyba motywować, dlaczego taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia. Na kompetencjach drużynowych stoi nasz Związek. Jeśli chcemy dobrego ZHR-u, potrzebujemy dobrych drużynowych. Jakie to proste ! A jednak systemowo sobie z taką konstatacją nie radzimy. Niestety.

Po trzecie wreszcie, co ambitniejsi i lepsi drużynowi są wysysani na wyższe funkcje zanim zdążą dobrze zasmakować swojej instruktorskiej pracy i dostrzec jej realne owoce. Krytykowany już powyżej przeze mnie system stopni instruktorskich zachęca pełnych zapału młodych drużynowych do porzucania wychowanków w pół drogi, opuszczania swej najważniejszej dla harcerstwa funkcji i awansowania po szczeblach harcerskiej, dodajmy - iluzorycznej „kariery”(pisałem o tym również w przywołanym powyżej artykule i tam odsyłam po szczegóły) .

Rażąca niekonsekwencja, nieprawdaż ? A z tym jeszcze jeden, bardzo praktyczny i dojmujący zarazem szkopuł – nijak nasza praktyka działania nie pokrywa się z oczekiwaniami państwowych regulatorów. Bo czym są stopnie instruktorskie dla Ministerstwa Edukacji Narodowej ? Pozwalają odróżnić kogoś, kto nie może samodzielnie prowadzić pracy wychowawczej z dziećmi i młodzieżą (obozy) czyli przed-phm, od kogoś, kto może to robić czyli phm (i wyżej). Tyle przepisy ministerialne. W naszej praktyce za to, tak się dziwnie składa, że tym kimś prowadzącym samodzielną pracę wychowawczą jest najczęściej przed-phm (bo drużynowy nie ma przecież stopnia instruktorskiego lub w najlepszym przypadku jest przewodnikiem). Natomiast ów doceniany przez ministerstwo phm (i wyżej) – to zwykle instruktor, który opuszcza właśnie swoich wychowanków i zaczyna odchodzić do ciekawszych i ważniejszych zajęć niż pospolite włażenie na drzewo (Wszak to „drużynowy musi umieć wejść na drzewo” – Bi-Pi).

Tyle wpływ regulaminów i przepisów. A jak jest z faktyczną pozycją drużynowego w organizacji ? Czy rzeczywiście facet z granatowym sznurem jest „kimś” w ZHR-ze ? Obawiam się, że nie. Bo obok poczucia znajdowania się na dole drabinki hierarchii funkcji, dochodzi jeszcze często poczucie znajdowania się poza kręgiem wtajemniczenia wyższych, „niedrużynowych” stopni. Ot, choćby niedostępność niektórych funkcji, co wydaje się zupełnie nielogiczne przy równoczesnym, demokratycznym na nie wyborze. Mam za to przekonanie, że obdarzanie przełożonych zaufaniem odbywa się w środowiskach niezależnie od koloru podkładek i może warto ten fakt ostatecznie usankcjonować.

I jeszcze jeden przykład emonstracyjnego tworzenia systemu kastowego, tam gdzie nie ma to zupełnie sensu. Krąg Harcmistrzowski. Z całym szacunkiem dla jego twórców i zaangażowanych uczestników, z bytu tego ciała niewiele dla ZHR wynika, a jego obecność konserwuje tylko sztuczne podziały na lepszych i gorszych wychowawców. I sztucznie izoluje tych „gorszych” od tych „lepszych”.  Może w owym tworzeniu kręgów wtajemniczenia jest ukryty sens i potrzeba. Może nadawanie w ten sposób rangi działaniom grup starszych instruktorów lub traktowanie kręgu wtajemniczenia jako sposobu na motywowanie do zdobywania wyższych stopni jest nie do pogardzenia, ale mam dziwne poczucie, że inaczej w harcerstwie kształtują się autorytety i inne motywacje do rozwoju winien mieć instruktor.

Nie wiem czy charakterowi organizacji harcerskiej służy myślenie, które pozwalam sobie prezentować. Mnie jednak bliższa jest wizja ZHR jako organizacji suwerennych i formalnie równych sobie wychowawców. Obdarzanych w naturalny sposób zaufaniem i autorytetem przez wychowanków i kolegów instruktorów. Stosownie do faktycznych przymiotów i osiągnięć. Czy takie myślenie jest mniej harcerskie ? Ufam, że nie.

Wracam więc do problemów poruszonych w pierwszej części artykułu i zarazem chcę w kilku słowach przedstawić Wam propozycję trochę innego modelu funkcjonowania instruktorów-drużynowych:

Po pierwsze: musimy umożliwić drużynowym zdobywanie stopni instruktorskich w porę. Wtedy, kiedy jest to potrzebne, czyli tak, aby każdy drużynowy stopień taki posiadał ! Jak to zrobić, skoro od zawsze drużynowi są młodsi niż pozwalają na to regulaminy ? Jak mawiał mój kolega, logistyk z wykształcenia: jeśli z czymś nie możesz sobie poradzić – zrób z tego zasadę, powiedz, że tak ma właśnie być.

Stwórzmy więc system, w którym z założenia przyjmiemy, iż drużynowym można zostać najwcześniej w wieku lat 16-tu (i tak to przecież tolerujemy). Wtedy właśnie dajmy szanse zdobycia pierwszego stopnia instruktorskiego, stopnia „dla początkujących” drużynowych. Jako warunek. I zarazem możliwość dokonania pierwszego sita, jeśli idzie o wiedzę i umiejętności. Równocześnie stwórzmy realny system opiekuństwa dla takich, niepełnoletnich drużynowych. Opiekunów, którzy będą mieli swoje zasady działania, swój plan pracy i którzy, współpracując z hufcowym będą realnie wspierać rozwój drużynowego. Równocześnie zmieńmy charakter stopnia phm z "stopnia dla hufcowych" na stopień dla „licencjonowanych” drużynowych, drużynowych - mistrzów. Takich, którzy mogą samodzielnie prowadzić pracę wychowawczą i są w tym dobrzy.

Po drugie: a co wynika z pierwszego - zacznijmy równocześnie promować rozwój umiejętności instruktorskich w zakresie prowadzenia drużyny i wychowywania chłopców, odchodząc tym samym trochę od motywowania instruktorów do wyczynów w postaci „impreza na szczeblu chorągwi” itp. Przypomnijmy sobie, co to znaczy być mistrzem harców, wodzem Indian, traperem i głową harcerskiej rodziny „w jednym”. Postulowana w poprzednim punkcie zmiana przeznaczenia pierwszych dwóch stopni instruktorskich bardzo by temu podejściu służyło. Właśnie na szczeblu drużynowego takie stopniowanie byłoby najbardziej efektywne. Tu wzbogacanie wiedzy i fachowości jest najbardziej potrzebne ! Dodać warto,iż w takim ujęciu paradoksalnie mielibyśmy dużo więcej instruktorów w stopniu phm (czyli mniejsze kłopoty z obsadzaniem obozów) i zarazem dużo lepiej do swej pracy przygotowanych drużynowych.

Po trzecie wreszcie: ustawmy inaczej pozycję drużynowego w Związku. Niech faktycznie poczuje się ważny, niech nabierze przeświadczenia, że to co robi śledzone jest z zapartym tchem przez całą organizację. I  nie wzywam tu bynajmniej do rewolucji typu „prawo głosu na zjeździe tylko dla drużynowych !” (swoją drogą to ciekawy pomysł), ale namawiam abyśmy na wszystkich, niskich i wysokich szczeblach: słuchali drużynowych, nawiązywali z nimi żywy dialog i wspierali ich. Bo do tego głównie my wszyscy, instruktorzy-niedrużynowi de facto jesteśmy przeznaczeni.

Żyjcie wiecznie !

Marabut
opiekun próbnej Piaseczyńskiej Drużyny Harcerzy