Marcin Gugulski, od 1970 w 1 WDH. 

Nie byłem w Czarnej Jedynce. Byłem w drużynie harcerskiej w 272 szkole podstawowej. Nazywała się 314 WDH Hawana im. Fidela Castro i była bardzo dobrą, tradycyjną, skautowską drużyną w każdym elemencie wyszkolenia, tylko patron był wredny. (...)

Latem 1969 roku zmieniono numer drużyny na 320, zmieniono nam drużynową, skreślono też Hawanę i Fidela. W tej drużynie byłem zastępowym. (...) Po obozie do drużyny przyszedł nowy druh drużynowy i zapowiedział, tak to zapamiętałem, że będziemy zdobywać sprawności w związku ze stuleciem urodzin Lenina. Wtedy nasz przyboczny, Paweł Zima, który potem biegał w finałach mistrzostw Polski na 100 metrów oraz najbardziej przez nas szanowany zastępowy (...), którego potem spotkałem jako studenta fizyki, powiedzieli że w takim razie oni nie będą dłużej w tej drużynie i zrezygnowali ze swoich funkcji. Było mi dość głupio że zostałem i po pewnym czasie też zrezygnowałem. Rodzice uznali że to jest w porządku, że nie dziwi ich ta decyzja.

Potem ni z tego ni z owego znalazłem się na zimowisku 1 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej w Leluchowie (...). Była to zima z 1970 na 1971 rok. Przyjechaliśmy tam przed Bożym Narodzeniem, ale już po masakrze grudniowej. Miałem tam być z ojcem, który uczył w Rejtanie i zdaje się miał być kimś w rodzaju szkolnego opiekuna zimowiska. Ojciec w ostatniej chwili nie pojechał z nami z powodów, które do tej pory są dla mnie zagadką. (...) miesiąc później SB założyła ojcu sprawę operacyjnego rozpracowania kryptonim "Harcerz", którą prowadziła przeciw niemu "w sprawie antysocjalistycznego inspirowania młodzieży" przez następne lat 20 aż do śmierci. Co wiem teraz z wyciągów z materiałów z IPN, bo akta zostały zniszczone. (...)

Po tym zimowisku byłem przynajmniej raz razem z ojcem na spotkaniu "Gromady" (...) w Pyrach, w domu państwa Łączyńskich. Spotkanie było z panem profesorem Jerzym Holzerem. Tytuł spotkania - " Prawo III Rzeszy." (...)

Później byłem członkiem tzw. Nowej "Gromady" (...), która się zrosła z nazwiskiem Wojtka Onyszkiewicza. (...) Na zimowisku z osób które później były aktywne w kręgu spraw obrony robotników poznałem Ludwika Dorna i Dariusza Kupieckiego. (...)

W 1976 roku zdałem na Uniwersytet Warszawski, na matematykę. Jadę na wakacje. W sierpniu siedzę z rodzicami w Strachowie nad Liwcem na wsi. I przyjeżdżają do mnie, o ile się nie mylę, [Wojciech] Fałkowski z Onyszkiewiczem. Następny obraz to ci dwaj rozmawiają z ojcem, tutaj dodam że jestem jeszcze wtedy niepełnoletni, więc gdy mam wyjść czy wyjechać z domu na dłużej, to pytam rodziców o zgodę. I następny obraz (...) jedziemy we trzech pociągiem na osi sochaczewskiej. Wysiadamy i idziemy. Na lewo od torów jest domek kryty dachówką i na progu prowadzimy rozmowę z gościem, do którego zostaliśmy skierowani jako do takiego który miał kolegium czy w jakiejś formie był prześladowany w związku z czerwcem 1976 roku w Ursusie. (...) [Rozmowa] nie różniła się od zwykłych rozmów, jakie się prowadziło z ludźmi w czasie biegów harcerskich na stopień. Odebrałem to jako coś swojskiego, normalnego i nietrudnego. (...)

Wkrótce potem zacząłem jeździć dość regularnie do Ursusa do osób, do których byłem kierowany. (...) Było to w takim rygorze: dostawałem zadanie, wykonywałem zadanie. Wracałem, odmeldowywałem się i cześć.

Miałem wrażenie, że to jest akcja harcerska i trzeba to dobrze wykonać. Zdawałem sobie sprawę że mogę się znaleźć w jakimś konflikcie z władzami. Dość szybko, nie pamiętam na jakim etapie, dostałem podstawowy instruktaż jak się zachowywać w razie zatrzymania przez SB. (...)

Okres najintensywniejszych wyjazdów, prawie codziennych, to jest wrzesień, kiedy miałem w Kasprzaku praktyki robotnicze i po lub przed pójściem do pracy jeździłem do (...) różnych miejscowości na osi kolejki od Ursusa do Żyrardowa i na osi tej drugiej kolejki, sochaczewskiej, ale tam nigdy nie miałem dalszego zlecenia niż do Błonia. (...) miałem jedno zlecenie kiedyś po drugiej stronie Wisły, w takiej wsi w kierunku na Dęblin, przystanek Sobolew. Z tego Sobolewa szedłem piechotą dość długo, tam był człowiek, który wyszedł po odsiedzeniu kolegium. (...)

Ludzie, którzy wychodzili z aresztu czy z więzienia czasem pamiętali nazwisko współwięźnia, który opowiedział, że jest też ze sprawy ursuskiej i tylko wiedzieli, że na przykład mieszka w Pruszkowie albo w Piastowie. Ktoś mi podsunął myśl, żeby pójść do Centralnego Biura Adresowego na ulicę Muranowską. Wypełniałem tam kwitek i rzeczywiście dawało to adres człowieka i do tego człowieka dochodziłem. Metoda bardzo dobra pod warunkiem, że druga strona się nie kapnie, że ją wykorzystujemy. Bo oczywiście ja wpisywałem swoje prawdziwe dane jako osoby pytającej. Musiałem dać dowód osobisty a nie miałem lewego. (...)

Kartotekę osób, którym pomagaliśmy w Ursusie prowadził Darek Kupiecki, zwany przez nas Szefem. Kartotekę tę prowadził na kartach perforowanych, służących do wprowadzania programów komputerowych, bo był informatykiem. On to robił ręcznie. Pamiętam jedno takie spotkanie związane z uzupełnianiem (...) kart w mieszkaniu u państwa Wóycickich. To się odbywało na (...) wielkim łożu małżeńskim: sczytywanie tych kart i przewijanie małej Zosi. (...)

Akcja Ursus z mojego punktu widzenia wygasła akurat w przerwie międzysemestralnej. Ja sobie wracałem z gór i na dworcu w Krakowie przeczytałem w gazecie że jest amnestia. Potem już do Ursusa nie jeździłem. (...)

 

Marcin Gugulski

GŁOS nr 39, 23 IX 2006, s. 15-17.