Z Krzysztofem Stanowskim, Pierwszym Naczelnikiem ZHR, a od 3 maja 2006 Kawalerem Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski rozmawia Adam Stanowski, młodzik z 4 Lubelskiej Drużyny Harcerzy Wulkan.


Adam Stanowski  – Tato, 3 Maja Prezydent RP odznaczył cię orderem Odrodzenia Polski. Co to znaczy?

Krzysztof Stanowski - Po łacinie to odznaczenie nazywane jest POLONIA RESTITUTA. Prezydent przemawiając do kilkudziesięciu odznaczonych podkreślał, że odznaczenie "za odwagę w podejmowanej z pożytkiem dla kraju działalności" otrzymują ci, którzy pełnili służbę Polsce w konspiracji w okresie II wojny światowej, w konspiracji walczącej z sowieckim okupantem, wreszcie w trzeciej konspiracji - w opozycji demokratycznej.
Prezydent stwierdził, że te trzy konspiracje, to "matka i ojciec naszej wolnej Polski". Z naszego podziemnego Lublina odznaczenie odbierali także państwo Haczewscy, którzy w stanie wojennym organizowali podziemne radio Solidarność. W moim przypadku jest to odznaczenie za budowanie zrębów niezależnego harcerstwa i działalność w podziemnej "Solidarności" - w takiej właśnie kolejności. Dla wszystkich odznaczonych uroczystość 3 Maja była bardzo wyjątkową chwilą. A ja przyznam ci się - byłem dumny z tego, że niezależne harcerstwo tamtego czasu uznane zostało za ważny wkład w budowanie wolnej i demokratycznej Rzeczypospolitej.

A.S - Byłeś pierwszym Naczelnikiem ZHR-u, jego współzałożycielem. Po co zakładałeś ZHR, jaka to miała być organizacja?


Krzysztof Stanowski - Już zakładając w początku lat 80-tych Niezależny Ruch Harcerski, wierzyliśmy (podobnie jak nasi przodkowie w okresie pierwszej i drugiej wojny światowej), że bez niezależnych organizacji obywatelskich, niezależnego harcerstwa, bez młodych ludzi gotowych służyć Bogu, Polsce i bliźnim nie doczekamy Polski wolnej i niepodległej. Kiedy 10 lat później zakładaliśmy ZHR powiedzieliśmy też sobie, że chcemy, by była to organizacja, w której o programie wychowawczym decydują drużynowi, a nie obce harcerstwu partie polityczne, próbujące narzucać obce nam ideologie, czy wciągać nas w obce nam rozgrywki polityczne. W większości ZHR tworzyli drużynowi, którzy chcieli być razem w organizacji, jakiej się nie będzie trzeba wstydzić. Organizacji, która nie będzie ich zmuszała do działań bezsensownych lub niezgodnych z ich sumieniem.

A.S Jak wyglądały wasze pierwsze obozy i jak według Ciebie powinny wyglądać dzisiejsze obozy?


Krzysztof Stanowski - Wychowałem się w drużynie, w której obóz był podejmowaną przez drużynę (zwykle kilkunastu harcerzy) próbą życia w lesie czy radzenia sobie na wędrówce. Rozwiązywania najbardziej podstawowych problemów. Dojazdu na miejsce obozu (pociąg, później transport namiotów na rowerowym wózku), postawienia namiotów, kuchni, latryn (dlaczego w wielu środowiskach zajmuje się tym jakaś "kwaterka" - zabiera się chłopakom najlepszą część obozu), postawienia prycz, wyplecenia hamaków (jak wygodnie przenieść się ze spaniem na pryczę), gotowania (to się tylko tak prosto mówi). Wreszcie poznawania otaczającego nas świata. Tego najbliższego - lasu ale także lokalnej społeczności. Na naszych roztoczańskich czy bieszczadzkich obozach mieliśmy okazję rozmawiania o trudnej historii tej ziemi i tych ludzi. Przyznam się szczerze, że kiedy dowiedziałem się o obozach z fabułą długo nie mogłem zrozumieć o czym jest mowa. Dla mnie obóz (co innego kolonia zuchowa) to nie zabawa w Słowian, Rzymian czy Kosmitów ale w... w harcerzy. Czyli takich ludzików co gotują obiad na kociołku, zapalają ognisko jedną zapałką, rozpoznają 100 gatunków roślin i potrafią we wsi zorganizować zielone przedszkole. Oczywiście też przemierzają Polskę pieszo, na rowerach, kajakach, kanadyjkach... Przy okazji obozów starasi harcerze zdobywali też umiejętności przydatne w życiu. W gorące lato 1981 roku na obozie w Rudce uczyliśmy się ... sitodruku. Jakie mają być obozy dziś? Nie wiem. Bardzo podoba mi się walutowy pomysł Szwejka opublikowany w ostatnim numerze Pobudki.

A.S - Masz 4 dzieci, wszystkie posłałeś właśnie do ZHR. Dlaczego?


Krzysztof Stanowski - Nie wiem czy można dziecko gdzieś "posłać". Może do sklepu albo do żłobka. My staraliśmy się, każde z was zachęcić, by jak my spróbowało harcerskiej przygody. Sami przeszliśmy przez harcerstwo i wiedzieliśmy, że to bardzo dobra szkoła niezależności, samodzielności, funkcjonowania w grupie. Jednym spodobało się bardziej, innym mniej, lub nie mieli szczęścia trafienia na dobrą drużynę... Nikt nie powiedział, że każde dziecko instruktora musi być w harcerstwie.

A.S - Czy twoja obecna praca opiera się na doświadczeniu zdobytym w ZHR? Jak wygląda twoja obecna praca.

Krzysztof Stanowski - Będąc w Ukrainie, Rosji, Mongoli czy Tadżykistanie czasem tłumaczę, że niemal wszystkiego czym staramy się z nimi podzielić, co próbujemy pokazać nauczyłem się w harcerstwie. Fundacja Edukacja dla Demokracji
dociera do ludzi, którzy żyjąc w bardzo trudnych warunkach (w obozie dla uchodźców, kraju zniszczonym wojną czy komunizmem, wreszcie po powrocie z kilkudziesięcioletniej deportacji) starają się wspólnym wysiłkiem, bez
przemocy poprawić swój los, dać dzieciom lepszą edukację, znaleźć pracę. By coś zmienić w ich życiu najpierw trzeba z nimi rozmawiać, wysłuchać ich historii poznać kulturę, zdobyć zaufanie (pamiętam, jak będąc zastępowym na obozie na
Roztoczu poznawałem splątane i trudne historie Polaków i Ukraińców). Następnie przekonać, że choć świat dookoła jest całkiem beznadziejny, choć nie można liczyć na rząd, to my w swojej wiosce w swoim miasteczku możemy
coś zmienić. Zakasać rękawy i pokazać (tak jak na obozie), że jeśli będziemy działać wspólnie(,)łatwiej wykopiemy studnię, zbudujemy szkołę, że dzięki solidarności (to wspólne dla wszystkich skautów przekonanie, że sprawy innych są nie mniej ważne niż moje) możemy się wyrwać z beznadziejnej pozornie sytuacji. Przykładów jest wiele, ale przytoczę jeden z Tadżykistanu (to najbiedniejszy kraj b. ZSRS). W zeszłym roku udało nam się przekonać kobiety w kilkunastu
wioskach do założenia Klubów Kobiet, w ramach których rozpoczęły pierwszą działalność ekonomiczną. W tym roku naszych znajomych w Polsce i znajomych naszych znajomych namówiliśmy, by wspólnie kupić dla każdego klubu krowę.
Zebraliśmy pieniądze na kilkanaście krów, które umożliwią przeżycie dziesiątkom rodzin (więcej na stronie fundusz.edudemo.org.pl).

W takiej działalności harcerze sprawdzają się wybornie. Rozumieją co to wspólne działanie, potrafią wysłuchać i powiedzieć gawędę, potrafią być solidarni ze słabszymi, wiedzą kiedy trzeba się podporządkować, jak kupić barana, załatwić transport, zaplanować i wykopać studnię, skalkulować koszty projektu, dotrzeć do najdalszego zakątka ziemi, przeżyć w najtrudniejszych warunkach. Tego wszystkiego nauczyli się na obozie, prowadząc zastęp czy drużynę.

A.S. - Dlaczego odszedłeś z ZHRu. Co byś doradził drużynowym i hufcowym w ich pracy z chłopakami.


Krzysztof Stanowski - Kiedy tworzyliśmy ZHR zapraszaliśmy do niego wszystkich, którzy będąc wierni harcerskim ideałom chcą służyć wolnej i demokratycznej Rzeczypospolitej. Tak jak Stefan Bratkowski w liście do I Zjazdu w Sopocie przekonywaliśmy, że nazwa naszej organizacji nie jest przypadkowa, że ZHR jest wspólną własnością instruktorów - obywateli RP. Zapraszaliśmy do Związku ludzi różnych wyznań, narodowości i kultur: Polaków i Czechów, Ukraińców i Tatarów, Niemców i Żydów (dziś dodałbym jeszcze co najmniej Wietnamczyków i Sudańczyków). Jednym słowem wszystkich tych, którym leży na sercu dobro ich kraju - Polski. Kiedy to się zmieniło, kiedy okazało się że instruktorem może zostać już tylko Polak i Katolik poczułem, że czas szukać sobie nowego odcinka służby. 

Z drugiej strony, trzeba na takie decyzje patrzeć spokojnie. Składając przyrzeczenie harcerskie zobowiązujemy się całym życiem pełnić służbę Bogu Polsce i Bliźnim. Przyrzeczenie nie mówi nic o przynależności do tej czy innej organizacji. Zarówno obejmując funkcję drużynowego (miałem wtedy 17 lat) jak i Naczelnika ZHR (wtedy już 30) wierzyłem, że najważniejsza funkcją w organizacji jest funkcja drużynowego. Wielokrotnie przekonałem się, że może istnieć drużyna bez organizacji, organizacja harcerska bez drużyn, bez drużynowych to absurd. Dlatego to właśnie drużynowi - dodajmy doświadczeni drużynowi - powinni mieć jak największy wpływ na kształt organizacji. A pozostali, jak słusznie pisze Marek Kamecki, mają służyć drużynowym pomocą i wychowywać nowych drużynowych. By pomóc - ot choćby jako redaktor techniczny Pobudki - nie trzeba być członkiem żadnej organizacji. Ani ZHR, ani żadnej innej.

A.S Dziękuje za rozmowę.

Adam Stanowski,
młodzik z 4 LDH Wulkan

{mos_sb_discuss:15}