hm. Tomasz Maracewicz

Gdy z entuzjazmem opowiadałem o zmianach w regulaminie służby instruktorskiej, ktoś spytał mnie: no dobra, ale czy ty rzeczywiście sądzisz, że oto tutaj dokonała się rewolucja? a może to tylko kolejne poprawki, kolejnych paragrafów, z których dla harcerstwa nic nie wynika? Może.

Ja mam jednak nadzieję, że dokonane zmiany są poważne i po sukcesywnym zakorzenieniu się w Związku – dadzą znaczące i długofalowe efekty. I nie chodzi mi tu bynajmniej o wprowadzone znaczące uproszczenia w dotychczasowych, bizantyjskich wręcz przepisach o rezerwie i stanie spoczynku, czy też o zawieszeniu członkostwa instruktora. W nowym regulaminie dostrzegam przede wszystkim postawione po instruktorsku, twardo – ważne sprawy. Najważniejsze z nich są wg. mnie następujące obszary.

Samowładny i … odpowiedzialny komendant

Na pierwszym planie stawiam wprowadzenie uregulowania, który było moim konikiem już od dawna, a konkretnie prawie od dwudziestu lat, tj. od czasu, gdy sam byłem Naczelnikiem Harcerzy. Wtedy to dbałem, by w każdym wydawanym przeze mnie regulaminie pojawiał się taki zapis. Przytoczę in ecstenso: w uzasadnionych wypadkach komendant chorągwi (lub odpowiednio  Naczelnik Harcerzy) może podjąć decyzję odmienną od postanowień niniejszego regulaminu.

Co dla mnie oznacza ten punkt? Wiele rzeczy, a przede wszystkim: dostosowanie regulaminu do życia, które bywa bogate i nieprzewidywalne, usankcjonowanie rangi zdrowego rozsądku oraz świadomości celów, i wreszcie – oparcie się o poczucie odpowiedzialności przełożonych. Krytycy przedstawionego zapisu podnosili głos: „teraz to dopiero będzie samowładza, skoro każdy komendant chorągwi czy Naczelnik, może z tym regulaminem zrobić wszystko! Ten regulamin to przepustka do autokratyzmu!”
Otóż ja myślę zupełnie odwrotnie. Do tej pory wiele zapisów regulaminu (będącego przecież swoistą konstytucją korpusu instruktorskiego), z natury rzeczy nie uwzględniających wszystkiego co życie przyniesie, w sposób istotny wiązało ręce przełożonym, a z drugiej strony, jakże często służyło zabiegom falandyzacji czyli pokrętnych interpretacji  sprowadzających przedmiot sporu regulaminowego do absurdu, czy wreszcie, jakże często przełożony chował się po prostu za regulaminem  i mówił: „sam widzisz, ja to bym chciał, ale nie mogę”. Mimo, że często mógłby, gdyby tylko wczytał się lepiej w ducha, a nie literę paragrafów.
Teraz wszystko może być inaczej. Podkreślam słowo „może”, bo żeby prawo zaczęło właściwie funkcjonować, musi zacząć być realnie stosowane. I to w zgodzie z intencjami twórcy owego prawa. A jak może być? Może być tak, że wszędzie tam gdzie w konkretnych przypadkach regulamin przeczy zdrowemu rozsądkowi czy dobrze pojętym interesom organizacji, wszędzie tam komendant chorągwi może powiedzieć – zgoda, postąpimy inaczej. Jednym słowem nasi najważniejsi przełożeni mają rozwiązane ręce, ba, nie tylko mogą, ale wręcz powinni szukać optymalnych rozwiązań, zamiast rozłożyć ręce i mówić: nie da się.
Czy istnieje obawa nadużywania takich prerogatyw? Moim zdaniem, na dłuższą metę nie. Kluczem jest rozumienie sformułowania „w uzasadnionych przypadkach”. Krytycy mówią: „ba wszystko można jakoś uzasadnić, znaleźć wymówkę, haczyk”. Tak myśleć mogą tylko zwolennicy albo raczej ofiary falandyzacji. Ja widzę to zupełnie inaczej. I przykładem dla mnie są tu doświadczenia z mojej branży – ubezpieczeń. 
Otóż dla przykładu, w przypadku ubezpieczeń lądowych, dla których źródłem jest prawo kontynentalne, skomplikowane przepisy próbują szczegółowo precyzować za co należy się ubezpieczonemu odszkodowanie. Są to zwykle przepisy obszerne, pisane skomplikowanym językiem, często niejasne. Natomiast w ubezpieczeniach morskich, opartych na postanowieniach Kodeksu Morskiego (prawo brytyjskie) pisze się o tym bardzo prosto: „odszkodowanie za straty, które  r o z s ą d n i e  można przypisać szkodzie”. Tu kluczem jest słowo „rozsądnie”. Oni po prostu wiedzą co można rozsądnie przypisać szkodzie, a jak mają wątpliwości to pytają się starych, doświadczonych kapitanów (biegłych) o to, co na ten temat mówi dobra praktyka morska, a nie prawników – żeby ustalić jak semantycznie i ontologicznie rozumieć kategorię w rodzaju „rozsądnie”.
Więc co to znaczy „w uzasadnionych wypadkach”? To znaczy: po rozważeniu istotnych interesów wychowawczych i organizacyjnych w świetle celów Związku i w duchu idei harcerskiej. To znaczy, że przełożony posługujący się owymi „uzasadnionymi wypadkami” będzie zmuszony zważyć te wszystkie okoliczności, mając świadomość, że w razie wątpliwości ważyć je będą „starzy, doświadczeni kapitanowie”. A ich osąd nie tylko rozstrzygnie sprawę, ale również wystawi świadectwo owemu przełożonemu.

Samowładza ukrócona
Cóż więc gdy owe „uzasadnione przypadki” lub jakakolwiek inna decyzja przełożonego zbudzą naszą wątpliwość? Oczywiście jest Sąd Harcerski, w którym zasiadają owi „starzy, doświadczeni kapitanowie”. Czy tylko sąd? Otóż zmiana regulaminu wprowadziła jeszcze jedną praktykę, funkcjonującą do tej pory tylko w niektórych obszarach: praktykę drogi odwoławczej od wszelkich decyzji przełożonych do przełożonego wyższego szczebla.
Czy to ważny zapis? No tak, choć jak wszystko, przy złej woli może ulec wynaturzeniu. Może być tak, ze podwładni zaczną zamęczać przełożonych swoimi odwołaniami pozbawionymi podstaw lub dotyczących spraw błahych. Może być tak, że przełożeni poczują się obrażeni faktem skorzystania przez podwładnych z ich prawa. Może być tak, a może być inaczej – wszystko jak zwykle zależy od nas, a nie od regulaminu. Tak czy owak przecież, jakość pracy harcerskiej w dużo większym stopniu zależy od postaw i zaangażowania instruktorów, niż od treści regulaminów. Więc to postawy i zaangażowanie dadzą prawdziwe życie poszczególnym paragrafom.

Wątpliwości na korzyść.
Ze zmian dotyczących spraw konkretnych, za najważniejsze uważam kwestie rozstrzygania wątpliwości wokół wpisania na listę instruktorów czynnych. Do tej pory znane były przypadki instruktorów, których status był nieuregulowany w wyniku opieszałości lub zaniechania przełożonych. Obecnie wprowadzono rozwiązanie rozstrzygania wątpliwości na korzyść zainteresowanego. I tak, w razie braku decyzji przełożonego dot. wpisu na listę instruktorów czynnych lub przeniesienia do rezerwy, do czasu podjęcia tej decyzji instruktor jest traktowany jak instruktor czynny. Natomiast gdy zwłoka w decyzji uniemożliwi udział w wyborach do władz (Zjazdy Okręgów i Zjazd Związku) albo spóźnienie decyzji o odmowie wpisania na listę instruktorów czynnych uniemożliwi zainteresowanemu odwołanie się od tej decyzji w trybie wyborczym - instruktor będzie nie tylko traktowany jak instruktor czynny, ale też zostanie wpisany na listę instruktorów czynnych automatycznie.
Wstyd powiedzieć lecz dotychczasowe doświadczenia nasuwały czasem podejrzenie, że pozostawianie nieuregulowanego statusu instruktorskiego było celowym działaniem przełożonych dla pozbycia się ze służby lub pozbawienia praw wyborczych konkretnych instruktorów. Ufam, że teraz takie praktyki się skończą.

Powroty do ZHR
Powroty do ZHR, to kolejny konkret, który mnie również osobiście swego czasu dotknął. A było tak. Mimo, że dotychczasowe przepisy nie odbierały automatycznie stopnia instruktorskiego osobom odchodzącym z różnych powodów z ZHR, to jednak przy ich powrotach lub próbach powrotu raczej – stopień ów był siłą faktu poddawany w wątpliwość. Bo jak inaczej rozumieć sytuację, w której każdy powrót wymagał wniosku Komisji Instruktorskiej lub Komisji Harcmistrzowskiej. Wniosku czyli kolegialnej decyzji, kolegialnej decyzji – czyli podjęcia postępowania. Taki stan rzeczy powodował spektakularne awantury w skali Związku, kiedy to z różnych względów, czasem z powodu bezduszności regulaminu, a czasem ze złej woli - utrudniano powrót instruktorów do służby.
Obecnie sprawa jest prosta i rzekłbym - zerojedynkowa: instruktora, na jego własny wniosek, przyjmuje do organizacji komendant chorągwi lub Naczelnik Harcerzy. Lub nie. O tej drugiej okoliczności mówi zapis, iż w przypadkach uzasadnionych ważnymi względami wychowawczymi lub wymogami służby, przełożony może odmówić przyjęcia byłego instruktora do ZHR. Czyli nie widzimisię, nie niechęć, nie wątpliwości, nie obawy ale „ważne względy”. I znów, jak powyżej, kwestia owego zważenia szeroko pojętego interesu wychowawczego Związku, i to przez pryzmat ważnych względów, a nie tylko uzasadnionych przypadków. I jak poprzednio, w razie wątpliwości: opinia starych, doświadczonych kapitanów.
Czy zmiany regulaminu odmienią nasz Związek? Gdzie tam! Harcerstwo nie będzie lepsze w zależności od korekt w tym lub tamtym paragrafie. Prawdziwa siła sprawcza tkwi w nas, to od naszych i tylko naszych działań zależy efekt wychowawczy. Od tego stanu rzeczy, ponad wszelką watpliwość, nie uwolni nas ani odwołanie do wyższego przełożonego, ani apelacja w Sądzie Harcerskim. Co z przyjemnością stwierdzam.

 

M-but