hm. Adam Ostrowski

Od Redakcji:

Dh Adam, szef Komisji Instruktorskiej na Mazowszu, przysłał nam poniższy tekst jako polemikę z artykułem Marka Gajdzińskiego z 21 nru Pobudki pt. "Kto łamie Prawo Harcerskie?".

Problemy, które pojawiają się w każdym pokoleniu instruktorskim i przez każde pokolenie na nową są analizowane i roztrząsane. Powroty, a może raczej lepiej powiedzieć, odejścia i powroty związane z naruszaniem przez instruktorów Prawa Harcerskiego. Sami odchodzą? Są skreślani, usuwani, piętnowani? A może usuwa ich społeczny ostracyzm środowiska? Warto spojrzeć na to zagadnienie, w gąszczu wielu różnorodnych pojawiających się szczególnie silnie w ostatnim czasie głosów, od jeszcze innej strony.

Z czym wiąże się poważne złamanie Prawa Harcerskiego? Mówiąc „poważne” mam na myśli albo znaczną skalę pospolitej niesolidności albo, co częściej dostrzegamy, naruszenie materii szczególnie ważnej w sposób znaczący. Do takich kategorii możemy zaliczyć przede wszystkim wykroczenia przeciw 10-tce, bo są swoistym „papierkiem lakmusowym” naszej wytrwałości, są też tym najbardziej rozpoznawalnym społecznie (w Polsce) znakiem naszej przynależności do Harcerstwa: „...a harcerz, to pewnie nie pije i nie pali...”.

Złamanie Prawa Harcerskiego pociąga dwojakie konsekwencje.
Pierwsza to bezpośrednie wyrządzenie szkody, krzywdy. W przypadku pobicia – będą to okaleczenia, w przypadku oszustw podatkowych – skradzione pieniądze itd. To jest jasne.
Druga gałąź skutków natomiast wiąże się ze zgorszeniem. Nie jest to może najlepsze słowo, ale dobrze oddaje charakter zjawiska. Instruktor daje publiczne antyświadectwo. Widoczne dla innych instruktorów, dla rodziców, no i oczywiście dla harcerzy.

Ważną konsekwencją tego zgorszenia jest utrata zaufania. Tracą je inni instruktorzy, ponieważ mają prawo czuć się oszukani przez kogoś, komu ufali a kto nie zachował obowiązujących w środowisku zasad. Na kogo liczyli we wspólnej pracy i wspólnym wspieraniu się w dobrym - a on zawiódł. Utrata zaufania jest niezależna od współczucia, solidarności, empatii, chęci i gotowości pomocy które mogą towarzyszyć harcerskim przyjaźniom i na szczęście często towarzyszą.
Tracą zaufanie rodzice, którzy patrzą na nas daleko bardziej pragmatycznie, niż nam się to może wydawać. Jeżeli zbudują sobie opinię o danym instruktorze jako niekonsekwentnym lub nieodpowiedzialnym to będzie niezwykle trudno namówić ich do pozostawienia swojej pociechy nie tylko w danym środowisku ale w ogóle w organizacji jako takiej.
Wreszcie tracą zaufanie sami harcerze. Niejednokrotnie nigdy nie udaje się go już odbudować. Dlatego, że niektóre błędy idą za nami przez życie i choć się je w tradycyjny sposób „zreperuje” pozostanie luka nie do naprawienia. Czy instruktor, który „musiał” wziąć wcześniej ślub będzie kiedykolwiek mógł wiarygodnie wytłumaczyć swoim dorastającym wychowankom, że warto i jest możliwe wytrwać w czystości? Nawet jeżeli będzie dla nich wzorem w wielu innych życiowych kwestiach to na pytanie harcerza: „ale czy to jest, Druhu, wogóle możliwe wytrwać, bo wszyscy dookoła uprawiają seks?” on nie udzieli mu wiarygodnej odpowiedzi.

Częstym błędem myślowym jest sprowadzenie problemu „powstawania z upadku” tylko do tej pierwszej konsekwencji. Czyli niejako pozamiatania rozbitego szkła. Zdarzają się instruktorzy, którzy po formalnym „załatwieniu sprawy” uważają, że już naprawili swój błąd. W przypadku ciąży będzie to wzięcie ślubu, w przypadku podatków może to być zwrócenie pieniędzy i odsiedzenie swoich np. dwóch lat w więzieniu (albo odczekanie aż wygasną „zawiasy”). Wracają potem zadowoleni, że pokazali jak można w „dojrzały” i „odpowiedzialny” sposób zachować się w takiej sytuacji. Nie tylko winniśmy być z nich dumni, ale jeszcze powinniśmy im dziękować za stworzenie wspaniałej okazji wychowawczej na której nie tylko ich otoczenie, ale cały związek winien się uczyć i dawać ich za wzór!
Inni budują na takim spojrzeniu jeszcze szersze teorie, jakoby najdoskonalszym wzorcem postawy instruktorskiej była ta, która pokazuje harcerzom jak podnosić się z upadku i uwalniać od grzechu. Postawa idealna zaś, ich zdaniem, nie stanowiłaby przekonywującego i wiarygodnego wzorca.

I w tym miejscu na chwilę się zatrzymamy by pokazać kuriozalność takiego spojrzenia. Otóż człowiek który swoją walkę z własnymi słabościami wygrywa, może wygrał po ciężkich bojach ze sobą jakiś czas temu i potrafi nie wpadać w poważne problemy w swoim życiu (nie mówimy o drobnych codziennych słabościach, które się każdemu zdarzają i nie czynią uchybienia na postawie czy woli, nie mają też znaczących skutków społecznych) nie jest wzorem, nie warto go naśladować! Bierzmy przykład z tych, którzy lekcję na temat siły woli i siły charakteru przegrali, którzy pokazali, że nie są dość odpowiedzialni, dość stanowczy, dość dzielni. Dlaczego? Bo pokazują jak można powstawać!
Czy człowiek, który dopuścił się znaczącego zła ma być dla nas lepszym wzorem od tego, który się go nie dopuścił? A naprawdę jest bardzo wielu instruktorów, którzy nie mieli nieślubnych dzieci, nie odsiadali wyroku za oszustwa podatkowe i nikogo nie pobili ze skutkami sądowymi. Nawet śmiem twierdzić, że jest ich większość. Zatem nie oni są prawdziwym przykładem harcerskiej postawy, nie oni.

Kościół ma swoich świętych i patronów a harcerstwo bohaterów drużyn i to są ci na piedestałach, a my wszyscy jesteśmy słabi – mówią niektórzy. Więc upadajmy ile się da! Bo im więcej i głębiej będziemy upadać, tym piękniej pokażemy naszym podopiecznym jak można powstawać. A może będziemy w tym swoistymi mistrzami – kto z nas wdepnie w największe bagno by tym doskonalszym wzorem powstawania się stać i tym wspanialszą lekcję dać harcerzom!...

Tylko czy znajdziemy tych, którzy będą nas chcieli naśladować? A może nasi ambitni młodzi harcerze, patrząc na nas, zdejmą z tego kalkę i powiedzą sobie: „w takim razie ja też muszę upaść by potem powstać i być takim jak mój Druh”. I w tym momencie otwierają w swoim młodym sercu drogę przyzwoleniu. Przyzwoleniu na upadek, na bylejakość. A gdzie się podziało to spojrzenie: „nie, ja się nie poddam, nie ulegnę, bo choć wszyscy dookoła grzęzną w bagnie to przecież mój Druh się nie poddaje, nie upada – więc jednak można”?

Pytanie tylko, czy mamy dość siły, by się nie poddawać. A może nam jej brakuje a wtedy łatwo dobudować teorię o wspaniałym przykładzie wzorów powstawania...
Nie twierdzę, że one nie uczą. Są pomocne. Ale pod pewnymi warunkami. O tym poniżej.

Gdy już zmieciemy rozbite szkło: weźmiemy ślub, wyjdziemy z więzienia, to z punktu widzenia prawa państwowego jesteśmy czyści. Sprawa załatwiona. Ale czy do końca? Co z winą zgorszenia? Co z nadwątlonym lub wręcz utraconym zaufaniem organizacji? I tu dochodzimy do tego, czym jest prawdziwe zadośćuczynienie. To nie tylko naprawienie bezpośredniej szkody, ale to naprawienie WSZYSTKICH szkód. Również tych, które nazywają się „zgorszeniem” i są daleko bardziej delikatne, ciężko uchwytne i trudniejsze do mądrej naprawy.


Właśnie w tym kontekście zgadzam się ze spojrzeniem, że ślepe karanie np. w formie zawieszenia nie jest rozwiązaniem. Bo nie o to chodzi, by wymierzyć karę dla kary. Ale o to chodzi, by tą swoistą „karą” stworzyć warunki do mądrego powrotu, do naprawienia win również - a może zwłaszcza - tych wynikających ze zgorszenia. Bo tylko taką drogą odzyska się zaufanie instruktorów, rodziców i harcerzy. I dopiero po takiej naprawie szkód można stanąć do normalnej służby instruktorskiej i powiedzieć „podniosłem się i wróciłem”.

Ile powinno trwać takie odbudowywanie zaufania lub jak powinno przebiegać? Trudno formułować ogólne sądy. Tu jest miejsce na indywidualną ocenę przełożonych. Z pewnością jednak potrzeba tu wiele miejsca na spokojnie działanie, zarówno w celu głębszego zrozumienia istoty swojego błędu, jak również realne starania podjęte w celu naprawy. Czemuż instruktor taki nie miałby mieć szczególnej „próby” w której w konkretnych zadaniach zobowiązywałby się do naprawienia wszystkich szkód, o ile ich naprawa jest jeszcze wogóle możliwa? Jest tu miejsce na różne aktywności, zadania, publikacje, zajęcia czy gawędy na spotkaniach instruktorskich i wiele innych rzeczy, które nam doświadczenie wychowawców podpowie. Jest wreszcie miejsce na pracę poza organizacją na rzeczy materii, którą swoim błędem instruktor naruszył. Powinny to być zadania wąsko związane z tematem / istotą błędu pokazujące nie tylko jemu samemu i jego przełożonym, ale też wszystkim adresatom takich działań, że sprawę przemyślał, zrozumiał i teraz zrobi wszystko, BY INNI NIE POPEŁNILI TEGO SAMEGO BŁĘDU. I właśnie z tego winien być rozliczony. Nie z tego, jak „pozamiatał” za sobą, ale z tego co i jak zrobił  by inni nie wpadli w taką samą pułapkę.
To jest spojrzenie wychowawcze i niełatwe zadanie dla tych, którym się powinęła noga w ważnych życiowych sprawach.

To, czy instruktor w czasie tak rozumianego powrotu będzie przebywał na urlopie, w zawieszeniu czy poza organizacją jest rzeczą partykularną i tak naprawdę drugorzędną. Niemniej warto na jeden aspekt zwrócić uwagę – dopiero po takim wysiłku ze swojej strony powinien on wrócić do normalnej służby instruktorskiej. Inaczej nie będzie mowy o realnej naprawie ani o realnym odbudowaniu zaufania. Długość czasu i zakres działań muszą być adekwatne do popełnionego czynu w naturalny sposób. A być może są czyny, dla których czas ten będzie tak długi, że powrót instruktora nie będzie miał realnie sensu. Czyli niezależnie od tego, jak wiele pracy by wkładał, nie uda mu się zaufania organizacji odbudować. Czy rodzice puścili by dziecko na obóz z kimś, kto odsiedział kilkuletni wyrok (lub choćby miał zawiasy) za molestowanie nieletnich, przemoc względem najbliższych czy inne przestępstwa? A przecież taki człowiek, po iluś latach dobrego życia i wielu dobrych zrealizowanych przedsięwzięciach i rekomendacjach mógłby pewnie podjąć próbę powrotu do organizacji harcerskiej.

Czy odwołując się w tym miejscu do kwestii niezaplanowanej ciąży przesadnie zajmuję się sprawą seksu, jak niestety patrzą niektórzy na podnoszenie, częstsze niż kiedyś, takich spraw? Cóż, może formułując takie uogólnienia nie zauważają, że świat w ciągu ostatnich lat generalnie „więcej zajmuje się sprawą seksu”. Problem umiejętnego wprowadzenia w dojrzałe życie seksualne naszych podopiecznych, przede wszystkim w sferze ich oceny tego, co warto a czego nie warto robić dla ich własnego dobra i dobra ich przyszłej rodziny, obecnie stał się znacznie bardziej wymagający. Dostęp do Internetu zwielokrotnił zagrożenia a kultura swobody seksualnej w szkołach i różnych środowiskach młodzieżowych to dla nas znaki czasu.
To, że raz za razem rozmawiamy o kolejnych przypadkach, w których dorośli faceci – nasi instruktorzy – nie potrafili zapanować nad sobą lub jeszcze do tego nie widzą w tym nic złego pokazuje tylko, że jest to problem i tym bardziej powinniśmy zwrócić w tę stronę naszą uwagę. To też znaki czasu.

Na koniec dwie sprawy, które w ostatnim czasie w kontekście dyskusji o karaniu i powrotach instruktorów, budzą moje szczególne zastanowienie.

Pierwsza to tendencja do samooceny i samokarania. Wiąże się ona z poglądem, że to instruktor sam najlepiej wie, jak szkodliwy dla organizacji był jego czyn i w związku z tym sam powinien zadecydować o swojej karze. Najlepiej, gdyby sam ją sobie jeszcze wymierzył, sam ją rozliczył i sam sobie wybaczył
a wtedy inni powinni już tylko zaakceptować jego „odpokutowanie” i przyjąć go z otwartymi ramionami do służby instruktorskiej.
Otóż problem w tym, że ktoś kto łamie zasady stawia się poza społecznością. Bez względu na to, czy faktycznie zostanie odsunięty czy nie. W tym miejscu traci prawo do obiektywnej oceny zgodnie z potoczną racją iż nikt nie może być dobrym sędzią we własnej sprawie. Nie znaczy to, że nie może uczestniczyć w dyskusji, wysuwać własnych propozycji, czy podejmować osobiste działania naprawcze. Niemniej to organizacja (w tym wypadku reprezentowana przez jego przełożonych a w sytuacjach konfliktu lub podejrzeń stronniczości odpowiednie regulaminowe struktury uprawnione do zajęcia stanowiska typu Komisja Instruktorska lub Sąd Harcerski) decyduje czy i w którym momencie instruktor może wrócić do służby. Czy to co sobą prezentuje, sposób w jaki naprawił wyrządzone zło oraz jego deklaracje na przyszłość dają przesłanki do tego, by mu ponownie zaufać. Takiej procedury wymaga nie tylko obiektywizacja problemu, ale również elementarna uczciwość i pokora wobec zła, które się popełniło.

Druga kwestia to zastanawiające spojrzenie, obserwowane w wypowiedziach niektórych instruktorów, jakoby trudno było wogóle mówić o winie w kontekście łamania Prawa Harcerskiego, a co za tym idzie – skoro nie ma winy -  nie ma jakichkolwiek przesłanek by karać.


Wywodzone to jest z trzech przesłanek:
1. pierwsza osadzona na tym, że skoro wszyscy dążymy do ideału, to każdy stara się na własny sposób i nikomu nie można czynić zarzutów z tego powodu, że jest niedoskonały, a tym bardziej go za to obwiniać;
2. druga dotyczy pewnego zabiegu semantycznego w którym odczytujemy Przyrzeczenie Harcerskie jako „posiadanie szczerej woli” a nie zobligowanie do wypełniania czegokolwiek, a zatem skoro wszystko do czego się zobowiązałem to szczera wola, to mogę sam przed sobą uważać, że mam ją nadal, chociaż w międzyczasie zdarzy mi upadać ile tylko się da – abym miał „szczerą wolę” powstawania
3. trzecia zakłada niedointerpretowanie Prawa Harcerskiego, którego zapisy mogą być – zdaniem autorów - różnie rozumiane np. dla jednego służba Polsce będzie działalnością polityczną, dla drugiego nauką, a dla trzeciego chodzeniem na wybory, a skoro każdy z instruktorów zapisy rozumie, interpretuje i wypełnia inaczej, to trudno mieć do kogokolwiek pretensje, że źle czyni.

Przyznam się, że wykonana powyżej synteza najważniejszych racji przeraża mnie. Nie dlatego, że pokazuje luki w rozumieniu przez niektórych instruktorów istoty podstaw ideowych Harcerstwa wogóle w tym ZHR, ale dlatego, że w jawny sposób relatywizuje moralność. Jest to pseudozabawa etyką i dziwi tym bardziej, że formułowana jest przez doświadczonych instruktorów m.in. harcmistrzów.

A zatem krótka odpowiedź:

Ad. 1
Prawda, że wszyscy dążymy do ideału i każdy może upadać. Jednak w moralności stosuje się pojęcie „opcji fundamentalnej” która oznacza, w przybliżeniu, radykalne i jednoznaczne zwrócenie się w określoną stronę. To zaś implikuje rozróżnienie czynów na dwa rodzaje – takie, które są wypadkiem, potknięciem, ale mimo nich człowiek idąc nie traci celu z oczu, oraz takie, które oznaczają odwrócenie się, zawrócenie z drogi. Kryteriów rozróżnienia jest kilka. Istotne, że jednym z ważniejszych z nich jest ciężar sprawy. A to znaczy, że są czyny, postawy które ze względu na swoją wagę, ciężar konsekwencji, jednoznacznie ustawiają człowieka w opozycji w stosunku do obranego kierunku choćby deklarował lub choćby jemu samemu się wydawało, że nadal idzie do przodu. Sumienie może być niewyrobione, ocena spaczona, przekonanie o własnej wartości wielkie, ale nie zmienia to faktu obiektywnej oceny czynu jako złego. Dla nas wyzwaniem jest zdefiniowanie, które z czynów do takich należą i po jakich „wyskokach” nawet najbardziej twardogłowi instruktorzy stwierdzą, że „ten gość już jednak przesadził”. Natomiast nieprawdą jest, że wszystko jest względne; jak również nie prawdą jest, że człowiek nie ponosi odpowiedzialności za swoje czyny. To oznacza zaś, że naszą postawą i naszymi czynami określamy i pokazujemy co jest dla nas ważne niezależnie od tego, co na ten temat mówimy. A czyny złe - będą złymi choćbyśmy określili je jako błąd, wpadka, wypadek przy pracy i domagać się będą naprawy, zadośćuczynienia tym większego, im większe zło wyrządziły. Dopiero potem jest miejsce na wybaczenie.

Ad. 2
Bardzo bolesny argument i szkoda, że wogóle pada z ust instruktora. Oczywiste jest, że Przyrzeczenie ma formułę otwartą, bo jest dostosowane do młodych chłopców. Nie oczekujemy od osób nastoletnich, jeszcze nie ukształtowanych, że podejmą dojrzałe zobowiązanie i uniosą dojrzale jego konsekwencje. Ale inaczej sprawa ma się z instruktorami, którzy są dorośli i dojrzali. W ich wypadku mamy prawo oczekiwać zrozumienia i dojrzałej internalizacji treści Przyrzeczenia, jak również czytelnej konsekwencji: jestem w organizacji – akceptuję, nie akceptuję – odchodzę. W tym miejscu zresztą przychodzi z pomocą zobowiązanie instruktorskie mające daleko bardziej zamkniętą formułę. Nasuwa mi się na myśl przysłowie: kto chce – szuka sposobu; kto nie chce – szuka powodu. Czasem odwołaniem do słabości, upadania lub interpretacją maskujemy swoją nieudolność lub, co gorsza, świadome lekceważenie zasad.

Ad. 3
To prawda, że z literalnego zapisu Prawa Harcerskiego nie można wprost wysnuć wszystkich potrzebnych wniosków i interpretacji. Taka jest specyfika tego typu kodyfikacji. Podobnie z Dekalogu, literalnie, nie wszystko się wyprowadzi co dziś stanowi naukę Kościoła czy, jak kto woli, bazę systemu moralnego / etycznego wypracowanego przez chrześcijaństwo. W takich wypadkach stosuje się prawo zwyczajowe, interpretacji powszechnie i długotrwale przyjętej w danej organizacji, interpretacji i płynących z niej powinności powszechnie znanych wszystkim jej członkom i przez nich akceptowanych, swoistą tradycję. Prawo Harcerskie ma szereg interpretacji wielu znanych osób, są one znane i publikowane w organizacji, wielu z nas po wielokroć opowiadało gawędy o Prawie Harcerskim, analizujemy je przy różnych okazjach. Dlatego nie ma najmniejszych podstaw by sądzić, że od instruktora (po całej drodze harcerskiej i instruktorskiej formacji) nie można oczekiwać określonych spójnych zachowań wynikających z Prawa Harcerskiego. Mogą się zdarzyć takie niuanse i zawiłości, w których interpretacja jest sporna, różne środowiska instruktorskie patrzą odmiennie i zgoda, że w takim wypadku trudno wymagać, ale jest szereg postaw i zachowań, co do których istniało zawsze w Harcerstwie wspólne spojrzenie i interpretacja i tego można a nawet należy oczekiwać od statystycznego instruktora bo na pewno o tym wie i raczej nie jest na tyle głupi, by kwestionować.

Trudnością dzisiaj w powrotach instruktorskich jest, jak się okazuje, nie sam powrót, nie ból związany z błędem, nie wstyd, nie honor oficerski nie pozwalający podjąć dalej pracy instruktora gdy ciąży nade mną poważna plama w czynie lub postawie. Nie to wszystko... i to trochę dziwi.

Dzisiaj trudnością w powrocie jest dostrzeżenie samego faktu, że trzeba skądkolwiek wracać. Bo przecież takie sprawy załatwia się szybko, trzeba samemu się przyznać czym zasłużymy sobie na miano odważnego (zupełnie jak w przedszkolu gdzie chwali się dziecko za to, że się przyznało do kradzieży cukierka) i odpowiedzialnego. Naprawić szkody według własnego schematu i właściwie jest ok, nigdzie nie odchodziłem – czemu więc mam skądś wracać?
Dziś fakt, że ktoś się przyznał do błędu wynosimy tak wysoko, że nie ważnym się staje sam błąd, jego konsekwencje dla organizacji, cena jaką przyjdzie nam za niego płacić nieraz latami.
Gloryfikujemy instruktorów za cywilną odwagę nie patrząc, że jednocześnie gloryfikujemy również  ogromne słabości, braki w formacji instruktorskiej, obywatelskiej i chrześcijańskiej, gloryfikujemy nieudolność, nieopanowanie, nieradzenie sobie z samym sobą, czy niedojrzałość.

A wszystko po to, by nie powiedzieć otwarcie lub nie usłyszeć: „stary, zrobiłeś źle – teraz odejdź, idź w życie, napraw to co w nim zepsułeś i napraw w sobie to, co doprowadziło Cię do tego błędu; a gdy będziesz naprawdę gotów – będziemy na ciebie czekać i przyjmiemy jak brata”.