hm. Jerzy Bukowski

Jedni nazywają go Konradem Wallenrodem XX wieku, drudzy pierwszym polskim oficerem w NATO. Dla połowy rodaków jest bohaterem, dla połowy zdrajcą. Kombatanci Armii Krajowej widzą w nim swojego spadkobiercę, kształceni w sowieckiej Woroszyłowce wyżsi oficerowi Ludowego Wojska Polskiego człowieka, który złamał przysięgę.

Wystarczy przywołać dwie wypowiedzi, aby ujrzeć jak skrajnie był oceniany:

"Znałem dobrze pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. To zdrajca i sprzedawczyk, niegodny munduru oficera Wojska Polskiego. Przekazał wszystkie nasze podstawowe plany strategiczne nieprzyjacielowi. To był bardzo inteligenty oficer. Inteligenty zdrajca" (marszałek Wiktor Kulikow, I wiceminister obrony Związku Sowieckiego, głównodowodzący wojsk Układu Warszawskiego).

"Pułkownik Kukliński - stwierdzam to z naciskiem - nie był zwyczajnym agentem wywiadu USA. Był odważnym sojusznikiem Ameryki i to w chwili, gdy całe dowództwo Wojska Polskiego było zaprzedane Sowietom. Był pierwszym polskim oficerem w NATO. Ryzykując życie i nie tylko swoje, ale swojej rodziny, godnie zasłużył się Polsce" (profesor Zbigniew Brzeziński, doradca do spraw bezpieczeństwa prezydenta USA Jimmy Cartera).

Kim więc był Ryszard Kukliński, który najprawdopodobniej 11 Listopada br. otrzyma od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego pośmiertny awans na generała brygady, a może i Order Orła Białego, o co od dawna zabiega Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie.

On sam określał się zawsze skromnie jako oficer, który znalazłszy się w określonych okolicznościach postanowił samotnie walczyć o niepodległość Rzeczypospolitej, wybierając sojuszników, będących wówczas największymi wrogami Polski Ludowej. Nie przeceniał swojej roli, rozumiał też kolegów, których nie stać było na podobną decyzję, ale zawsze podkreślał, że było wśród nich mnóstwo patriotycznie nastawionych oficerów, gotowych podjąć ryzyko walki z komunistycznym reżimem, ale zdających sobie sprawę, czym mógłby zakończyć się otwarty bunt.

Był w poniekąd uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ tkwił w samym centrum Sztabu Generalnego WP, a co więcej, ciesząc się ogromnym zaufaniem Rosjan, został przez kremlowskich marszałków dopuszczony do największych tajemnic strategicznych Układu Warszawskiego. Znał plany ofensywy na Zachód, rysował na sztabowych mapach grzyby nuklearnych eksplozji na linii Wisły, które miały zmieść z powierzchni ziemi miliony Polaków i dziesiątki miast w pierwszych dniach wojny, kiedy NATO starałoby się odciąć  jądrowymi uderzeniami wojska pierwszego od drugiego rzutu UW. Jako jeden z nielicznych oficerów LWP doskonale wiedział, co grozi nie tylko Polsce, ale światu. Znał też największą tajemnicę Moskwy: lokalizację trzech punktów strategicznego dowodzenia wojną, jaką szykowali Sowieci aż do połowy lat 80. ubiegłego stulecia.

Tak sam o tym pisał po latach: "Armia Czerwona była najpotężniejszą, największą i najbardziej nieludzką machiną wojenną, jaką znała ludzkość. Wiedziałem, jakie cele mają sowieccy marszałkowie i generałowie. Niektórych z nich znałem osobiście. To byli prawdziwi profesjonaliści, jeśli chodzi o sztukę wojenną. Było wśród nich wielu, dla których perspektywa zbrojnego najazdu na Zachód była bardzo nęcąca."

Wiedząc to wszystko, postanowił nawiązać kontakt z Amerykanami. Nie mógł nikogo wtajemniczyć w swój plan, ponieważ prowadziłoby to do szybkiej wpadki. Musiał działać sam. Przez kilkanaście lat dostarczał do Waszyngtonu tysiące stron kluczowych dokumentów. Amerykanie powołali specjalną komórkę, zajmującą się ich analizą. Cenili go jako swoje  najważniejsze źródło informacji w sowieckim bloku, o czym najlepiej świadczy fakt zaangażowania przez nich ogromnych środków, by ewakuować go wraz z rodziną w listopadzie 1981 roku, gdy zaciskała się wokół niego pętla podejrzeń.

Kukliński jest dla Amerykanów niekwestionowanym bohaterem. Dawali temu wyraz w licznych wypowiedziach czołowi politycy i wojskowi. Dyrektor CIA za prezydentury Ronalda Reagan William Casey stwierdził: "nikt na świecie w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie zaszkodził komunizmowi tak, jak ten Polak". Zapewnili mu bezpieczną przystań w swej ojczyźnie. Choć nie do końca bezpieczną, skoro w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach zginęli dwaj jego synowie.

Do 1984 roku Rosjanie i Polacy robili wszystko, by porwać go i przywieźć do Warszawy na pokazowy proces. Nie udało się, osądzili go więc zaocznie, wydając wyrok śmierci. Ale nawet komunistyczny sąd wojskowy nie był w stanie wykazać, że Kukliński działał z pobudek materialnych. Jego bezinteresowność i całkowite oddanie Sprawie są bezdyskusyjne, podważają je dzisiaj jedynie ludzie na wskroś przesiąknięci sowiecką mentalnością. I to oni usiłują zasiać wątpliwości co do intencji, jakimi kierował się on we współpracy z Amerykanami.

Generał Wojciech Jaruzelski powiedział kiedyś: "jeśli uznamy Kuklińskiego za bohatera, to znaczy że my wszyscy jesteśmy zdrajcami". Wyjątkowo przyznaję rację dyktatorowi stanu wojennego, ale z zastrzeżeniem, że przez "my wszyscy" należy rozumieć nie całość kadry LWP, a jedynie jego kierownictwo, całkowicie zaprzedane Sowietom i gotowe przelewać polską krew w imię imperialnych interesów Kremla.

Nie mogę powiedzieć, że byłem przyjacielem pułkownika Kuklińskiego, chociaż  bardzo zżyliśmy się ze sobą podczas jego pierwszej wizyty w Polsce - tuż po zrehabilitowaniu go - w 1998 roku. Zrobił mnie wtedy swoim reprezentantem prasowym i tę rolę spełniałem na jego życzenie aż do 11 lutego 2004 roku, kiedy zmarł w swym domu na Florydzie, wokół którego nie zdążyły jeszcze wyrosnąć drzewa, jakie uwielbiał sadzić wszędzie tam, gdzie przenosili go Amerykanie, utrudniając poszukiwania sowieckim agentom. Przeżywszy wiele dramatycznych chwil, zmarł na wylew w szpitalnym łóżku.

Teraz spoczywa na Powązkach, a tamtejsze drzewa szumią mu: "Jeszcze Polska nie zginęła". Nie zginęła także dlatego, że ma wśród swych synów takich bohaterów, jak pułkownik Ryszard Kukliński.

hm. Jerzy Bukowski