hm. Tomasz Maracewicz

 Mimo, że nie na temat, to przede wszystkim podzielić się chciałem z Wami radością, wynikającą z decyzji minionego Zjazdu Związku. Radością, iż ponad wszelką wątpliwość delegaci potwierdzili chęć skupienia się na prowadzeniu przez ZHR autentycznego wychowania i dążenia do budowania w Związku harcerskiego braterstwa. Sytuacja ta pozwala POBUDCE oddalić się nieco od zagadnień związanych z bieżącą polityką organizacji i zaniechać recenzowania niejako on line poczynań władz. Możemy z czystym sumieniem zająć się tym, do czego czujemy się powołani: wspieraniem, szukaniem rozwiązań, przedkładaniem propozycji.

Niniejszym artykułem chciałbym rozpocząć serię rozważań na temat pozycji instruktora - drużynowego w Związku. Nie zdziwię się, jeśli tekst ów potraktujecie jako intelektualną prowokację. Niemniej zaprezentowaną tutaj optykę traktuję jak najbardziej serio. I liczę na podobne traktowanie.

Samobójczy system stopni ?

Początkiem rozważań stała się próba spojrzenia zupełnie od nowa na funkcjonujący w harcerstwie system stopni instruktorskich. A zaczęło się to jak zwykle przypadkiem, od braterskiego uścisku dwóch przyjaciół – instruktorów, którzy spotkawszy się po raz pierwszy po kilkunastoletniej przerwie, zapewne z braku lepszych tematów zaczęli sobie rozmawiać o wspólnej pasji. Takie spotkania po latach w sposób oczywisty zachęcają do podsumowań, zachęcają do refleksji i wyciągania wniosków. A refleksja była następująca: wydaje się, że w naszym Związku oferujemy młodym instruktorom nie do końca celowy, a czasem wprost samobójczy dla organizacji system osobistej motywacji i sprzeczną z interesem Związku „ścieżkę kariery”.

 

Bo oto dzieje się tak, że ledwo młody człowiek pomyślnie zakończy próbę instruktorską, ledwo oficjalnie stanie się „licencjonowanym” wychowawcą naszego Związku, ledwo posmakuje przygody instruktorskiej, a już, najpierw podświadomie i niechcący, a potem już całkiem świadomie przełożeni zaczynają nad nim pracować, by rychło … przestał prowadzić pracę wychowawczą na najważniejszym dla nas froncie i po prostu - porzucił swoją drużynę. Naturalnie, proces, o którym piszę nie jest zamierzoną strategią kształtowania korpusu instruktorskiego. Tak po prostu … wychodzi. Bo z jednej strony, działa ambicja instruktora (lubimy przecież ambitnych i chętnie podsycamy ich dążenie do rozwoju) i zwykła życiowa konieczność, która się nazywa „braki kadrowe”. Z drugiej strony, nawet jeśli ambicja ta i życzliwi przełożeni nie każą drużynowemu wprost myśleć o awansie na wyższe szczeble hierarchii organizacyjnej (a mamy tych szczebli do zaoferowania wiele), to w sposób naturalny zachęcają go przynajmniej do zdobywania kolejnych stopni instruktorskich. Trudno, żeby było inaczej. W harcerstwie przywykliśmy do „etapowania” sobie naszej ścieżki rozwoju, przywykliśmy do poprzeczek w postaci kolejnych stopni i sprawności, poprzeczek, które wg. oczekiwań społecznych winniśmy rytmicznie zaliczać.

 

A jednak. Rytm stopni harcerskich prowadzi nas od harcerza z „zielonym listkiem” czyli młodzika, aż na szczyt ideału harcerskiego uosabianego przez stopień Harcerza Rzeczypospolitej. Droga to czytelna, wiodąca przez stacje coraz pełniej zarysowanego charakteru, w oparciu o ideał opisany Prawem Harcerskim. A instruktor ? Dokąd wiedzie nas rytm stopni instruktorskich, do jakiej drogi zachęca ?

 

Ścieżka rozwoju instruktora

 

Obowiązujące przez ostatnie 16 lat w ZHR regulaminy stopni instruktorskich krążą wokół dość czytelnego schematu, gdzie przewodnik, to instruktor o kompetencjach do prowadzenia pracy wychowawczej z chłopcami, podharcmistrz – instruktor przygotowany do pracy z innymi instruktorami, a harcmistrz – instruktor wychowujący Związek. Schemat ten jest logiczny i do niedawna nie budził we mnie najmniejszych wątpliwości. Aż pojawiły się pytania. Czy to właśnie ten schemat nie powoduje odciągania instruktorów o drużyn, wskazując w zamian „szczyty ideałów” w postaci pracy z innymi instruktorami lub po prostu – urzędniczenia w harcerstwie, w tych wszystkich licznych komendach, wydziałach czy referatach. Albo odwrotnie, czyż to nie ten schemat właśnie odstręcza zapalonych wychowawców od robienia kolejnych stopni instruktorskich mogących stanowić zagrożenie konieczności „wzięcia hufca”, bo nikt inny nie chce ?

 

Zresztą ciśnienie w tej mierze jest ogromne. Jakże często to słyszymy: brakuje nam dobrych hufcowych, mamy za mało podharcmistrzów/harcmistrzów(niepotrzebne skreślić), nie ma komu wziąć chorągwi. A mnie się zdaje, że nam przede wszystkim brakuje dobrych drużynowych. Brakuje nam mody na bycie dobrym, bardzo dobrym czy wreszcie doskonałym drużynowym. Równocześnie system stopni instruktorskich nie tylko wskazuje ścieżkę rozwoju wiodącą w innym kierunku, w kierunku pracy z instruktorami, to jeszcze nie zachęca w sposób szczególny do rozwijania swojej wiedzy i umiejętności jako drużynowego. Mówiąc wprost - ani obecny, ani wcześniejsze regulaminy nie zakładały, iż kolejne stopnie instruktorskie będą kamieniami milowymi w rozwoju mistrzowskim drużynowego.

 

Harcmistrz-drużynowy

 

Pisząc te słowa myślę o moim drużynowym, od którego przed 26 laty przejmowałem drużynę. Andrzej Ukleja, bo o nim mowa, był już wtedy wiekowym człowiekiem (tak ocenialiśmy wtedy facetów po trzydziestce), był harcmistrzem, i co w naszej żeglarskiej drużynie nie mniej ważne – jachtowym kapitanem żeglugi wielkiej. To on ukształtował mnie, i wielu moich przyjaciół z Pierwszej Wodnej na całe życie. To on zbudował wokół nas niezwykle sugestywny, harcerski świat – świat, w którym tkwię do dziś. Dzięki niemu. Był moim mistrzem. Jest moim mistrzem. Wspominam go nie bez przyczyny, bo to on właśnie, nie dalej jak w sierpniu minionego roku, stał na kei i czekał na mnie, gdy wchodziłem z wieczorną bryzą do puckiego portu. Przyglądał się jak sprawnie radzą sobie moi synowie z dużym jachtem, być może pomyślał o tym, że to już drugie pokolenie jego wychowanków. Różne myśli przychodzą przecież do głowy po tylu latach.

 

Wybaczcie moje wzruszenie. Piszę o tym, bo chcę żebyście zrozumieli kim był, kim jest dla mnie mój drużynowy. I powiem Wam jeszcze, że w regulaminie stopni instruktorskich ZHR pewno nie zasłużyłby nawet na stopień podharcmistrza. Bo nie kierował nigdy zespołem instruktorskim, nie znał podstawowych zasad zarządzania i promocji, nie znał się na prowadzeniu i nie prowadził nigdy kursów instruktorskich, nie prowadził nawet szczepu, choć go o to proszono. Był Drużynowym.

 

Myślę, że brak nam w ZHR-ze Drużynowych. Przyczyn jest wiele, niekoniecznie pierwszą z nich są wady w regulaminie stopni instruktorskich. Niemniej myślę sobie teraz, że warto spróbować odłożyć na bok niepotrzebne zadęcie i ambicje, które często wskazują cele niekoniecznie związane z wychowaniem. Że warto podjąć trud przywrócenia rangi temu, co jest naprawdę ważne, że warto bardziej zwrócić się ku drużynowym i pokazać, iż prawdziwa cnota leży w mistrzowskiej pracy z chłopcami.

 

Stopnie instruktorskie dla drużynowych

 

Zastanówmy się. Może idealny system stopni instruktorskich powinien wskazywać trochę inną ścieżkę rozwoju – nie od początkującego drużynowego do Naczelnika, ale od początkującego drużynowego do Drużynowego Mistrza. Może po stopniu przewodnika będącym oficjalnym „certyfikatem wychowawcy” czyli podstawowym uprawnieniem do prowadzenia samodzielnej pracy wychowawczej, nadawanym drużynowemu na starcie, następować powinien stopień podharcmistrza – tj. drużynowego z doświadczeniem i potwierdzoną sukcesami wiedzą i umiejętnościami z zakresu pracy wychowawczej w drużynie, aż po harcmistrza czyli twórczego, skutecznego, godnego bycia wzorem dla pokoleń, w tym i przyszłych Naczelników - harcerskiego wychowawcy. Może wyeksponowanie takiej „ścieżki rozwoju” pomoże przenieść akcenty na to, co naprawdę ważne.

 

A posiadaczy innych talentów i ambicji można by honorować: np. kursem i odznaką kadry kształcącej – gdyby chcieli kształcić instruktorów albo też kursem i odznaką (czy też sprawnością instruktorską – to pomysł Marka Kameckiego) potwierdzającymi umiejętność zarządzania i planowania pracy na wyższych szczeblach organizacyjnych – gdyby chcieli sobie porządzić.

 

Nie ukrywam, że po takich zmianach regulaminu miałbym obawy o dalszy los mojej czerwonej podkładki. Na szczęście nie ja jeden.
Z pozdrowieniami dla Drużynowych – harcmistrz Marabut.

 

Żyjcie wiecznie !


Tomasz Maracewicz hm MARABUT

Żeglarz z urodzenia i przekonania, ornitolog z wykształcenia, broker ubezpieczeniowy z przypadku.

Żona Hanna – historyk sztuki i synowie: Wiktor - zuch, Kajetan - zuch i Ignacy – będzie zuch.

Przyrzeczenie harcerskie w 1973, drużynowy 1 WDH w Gdańsku w latach 1978-86, KIHAM, Ruch, w latach 1990-1993 Naczelnik Harcerzy
 
{mos_sb_discuss:15}