hm. Jerzy Bukowski

Szef naszej sekcji

Ogromnym wzięciem cieszy się w Krakowie wystawa fotografii, przedstawiających funkcjonariuszy miejscowego Urzędu, a następnie Służby Bezpieczeństwa. Masowo przychodzą na nią kombatanci niepodległościowego podziemia, rozpoznając twarze swoich katów sprzed ponad półwiecza. Swoich prześladowców znajdują na ścianach krakowskiego pałacu Towarzystwa Przyjaciół Sztuki także działacze „Solidarności” i wielu organizacji antykomunistycznych młodszych pokoleń.

 

Kiedy odwiedziłem tę ekspozycję, na dłużej zatrzymałem się przed fotografią podpułkownika Józefa Biela, jednego z prominentnych esbeków lat 70. i 80. minionego wieku. Patrząc na twarz znanego pogromcy opozycji nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Przypomniała mi się bowiem związana z nim zabawna historyjka .
W czasach, w których płk Biel stał na straży komunistycznego reżimu, często chodziłem na mecze koszykówki krakowskiej Wisły. Zarówno żeńska, jak i męska drużyna święciły wówczas triumfy w naszej lidze. Zdarzało mi się nawet towarzyszyć wiślakom w ich wyjazdowych meczach, szczególnie z największym rywalem tamtego okresu – Resovią. Jako że klub z ulicy Reymonta nosił wówczas nazwę Gwardyjskiego Towarzystwa Sportowego Wisła, opiekę nad nim sprawował resort spraw wewnętrznych. Na czele poszczególnych sekcji stali więc również wyżsi oficerowie Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa.
Płk. Bielowi przypadło kierowanie najlepszą sekcją, czyli koszykówki. Nic dziwnego, w tak strategicznym miejscu bezpieka musiała mieć swojego człowieka, zwłaszcza że obie drużyny często wyjeżdżały za granicę. Znałem więc doskonale Biela, ale wyłącznie jako kierownika tej właśnie sekcji. W swej młodzieńczej naiwności zupełnie nie kojarzyłem go jednak z SB. On rozpoznawał mnie zaś jako stałego kibica, raz czy dwa razy jechaliśmy nawet razem klubowym autokarem na mecz do Rzeszowa. Kłanialiśmy się sobie na ulicy, a w przerwach meczów wymienialiśmy niekiedy zdawkowe uwagi na temat gry wiślaczek i wiślaków.
Z końcem lat 70. zaangażowałem się w działalność niepodległościową, najpierw w harcerstwie, później w Komitecie Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego. Regularnie uczestniczyłem w patriotycznych uroczystościach, z czasem stając się ich współorganizatorem.  I właśnie przed jedną z mszy świętych, tradycyjnie odprawianych  11 Listopada w wawelskiej katedrze, zobaczyłem płk. Biela. Zdziwiłem się nawet, że również i on wybrał się na Wawel, z daleka powitałem go więc ukłonem i uśmiechem, które on odwzajemnił.
Towarzyszący mi Piotr M. Boroń (obecny wicedyrektor Muzeum Armii Krajowej) spojrzał na mnie z bezbrzeżnym zdziwieniem i spytał drżącym głosem: „Jurku, komu ty się kłaniasz?” Na to ja, bynajmniej niespeszony: „Jak to komu? Przecież to jest kierownik naszej sekcji”. Zdumienie w oczach Piotra zamieniło się w przerażenie: „Jakiej sekcji?” Wiedząc, że Boroń nie należy do grona kibiców żadnej drużyny, odpowiedziałem: „No naszej, to znaczy koszykówki w Wiśle. Spotykamy się na meczach, wiesz przecież że jestem fanem Białej Gwiazdy”.
Mój rozmówca stanął jak wryty. Zaciągnął się papierosem, po czym – dyskretnie sprawdziwszy, czy nikt nie stoi obok – powiedział zimnym głosem: „Człowieku, to jest pułkownik Biel, on rzeczywiście kieruje n a s z ą sekcją, ale w SB. Zajmuje się ruchami niepodległościowymi”. Teraz z kolei mnie zatkało. „Pierwsze słyszę” – wydukałem. Piotr pokręcił z niedowierzaniem głową: „Ile wy macie lat, druhu Bukowski? Nie wiecie, że Wisła to milicyjny klub? I że działaczami są tam głównie ludzie z Mogilskiej?”
Osłupiałem. Kątem oka dojrzałem, jak sympatyczny kierownik niejednej – jak widać - sekcji rozmawia z młodymi ludźmi. „Widzisz? Wydaje instrukcje swoim podwładnym. To jest właśnie jego sekcja. A może i Twoja. Może się do nich dołączysz?” – kpił ze mnie niemiłosiernie Boroń.
Ta historyjka opowiadana była potem wielokrotnie na spotkaniach krakowskich środowisk piłsudczykowskich. Teraz, kiedy znam już dość dokładnie życiorys płk. Biela (od 1955 r. w UB, w opisywanym momencie szef Wydziału IV krakowskiej SB), a jego zdjęcie wisi na wystawie, postanowiłem ją przywołać. Nawet w ponurych latach PRL zdarzały się bowiem zabawne  „qui pro quo”.
hm. Jerzy Bukowski

{mos_sb_discuss:11}