Od redakcji: Zamieszczamy kolejny głos w dyskusji nad stanem obecnego ZHR, ale przede wszystkim nad jego przyszłością...
hm. dr Aleksander Kisil HR

To, co się dzieje w ZHR od ponad roku, nastraja mnie i smutno, i zarazem do działania. Widzę wojnę między dwiema koncepcjami prowadzenia Związku: między koncepcją skautowo-wychowawczą a koncepcją polityczno-religijną. To jest wojna o życie harcerstwa w następnych dziesięcioleciach. Polityczni karierowicze i sekciarscy fanatycy nie mogą jej wygrać. Musimy obronić ZHR, by mógł dalej zajmować się tym, co zawsze było celem Harcerstwa: wychowaniem młodych ludzi w duchu Przyrzeczenia i Prawa Harcerskiego, bez ideologicznych i politycznych nacisków na drużyny.
Czarę przelał tekst druha Pawła Zarzyckiego, Naczelnika Harcerzy, ”Jaki ma być NASZ ZHR”  z którym się mocno nie zgadzam i podejmuję zasadniczą polemikę.

Po pierwsze – celnie ujął sprawę śp. Tomasz Strzembosz, wspaniały człowiek, Przewodniczący Związku – każdy powinien przeczytać jego tekst „ZHR a religia” z 1989 roku – nie stracił on nic na aktualności.

Po drugie – ZHR to Związek Harcerstwa RZECZYPOSPOLITEJ, a nie KATOLICKIEGO czy ENDECKIEGO albo PRAWICOWEGO czy LEWICOWEGO. Kto chce czegoś innego niż ZHR w kształcie, w jakim powstał i działał kilkanaście lat, niech założy sobie inną organizację. Nie mam nic przeciwko temu, żeby poszedł sobie w Polskę i zakładał konkurencyjny związek, np. katolicki albo endecki. Droga wolna. Ale, oczywiście, łatwiej przejąć czyjś dorobek...

Po trzecie – co to znaczy „NASZ ZHR”? Czyj? Kowalskich? Malinowskich? Zarzyckich? ZHR jest dobrem ogólnospołecznym, nie będącym niczyją własnością. Jeżeli ktoś za bardzo poczuł się jego współwłaścicielem (w PRL mieliśmy zjawisko tzw. czerwonych książąt, którzy władali Polską jakby była ich własnością), albo za bardzo przykleił się do jakiegoś fotela, to może trzeba, żeby sobie odpoczął i zmienił perspektywę patrzenia. Gorąco do tego namawiam – to robi dobrze i na emocje, i na wybujałe ambicje.

Po czwarte - Baden-Powell jasno rzucił hasło braterstwa ze wszystkimi ludźmi. To zakłada tolerancję i otwartość, poszanowanie różnych postaw i światopoglądów – o ile tylko mieszczą się w ramach treści zarysowanych przez Prawo i Przyrzeczenie Harcerskie.

Po piąte – ideologizacja kończy się zawsze katastrofą lub wynaturzeniem – historia XX wieku uczy nas tego aż nadto dobitnie. Całe lata walczyliśmy przeciw ideologizacji, nakładaniu gorsetów i kagańców, przeciw sprzedawaniu się za cenę korzyści osobistych. Powstaje tu pytanie, jakie korzyści obiecują sobie ci, którzy kryją się z dyskusją programową, a po cichu pchają ZHR w określoną (czytaj: polityczną) stronę.

Po szóste – kto nie umie sam, ten podpiera się cudzym autorytetem (tu: Kościołem Katolickim). Wymyślanie programów, gier, prób, regulaminów i wymagań w duchu wychowania pośredniego, przez przykład osobisty, wspólnotę i działanie jest może dla niektórych zbyt trudne, dlatego sięgają po „protezy” zapożyczone z sąsiednich „podwórek”, np. z Kościoła Katolickiego. Od wychowania religijnego są rodzice, katecheci i księża, a nie harcerstwo. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to znaczy, że nie przeżył prawdziwego harcerstwa, znaczonego – jak najbardziej w duchu chrześcijańskim – braterstwem, pomocą bliźniemu, wspólnotą, grą, przygodą, wysiłkiem, przełamywaniem własnych słabości, odkrywaniem świata i przyrody, nauką praktycznych umiejętności, odpowiedzialnością za grupę i za młodszych. Harcerstwo ma samo w sobie tak bogatą symbolikę i obrzędowość, tak szeroki wachlarz metod i narzędzi pozytywnego oddziaływania wychowawczego, że nie musi i nie powinno mieszać go z wychowaniem religijnym. Oczywiście, te dwie sfery się zazębiają, ale to odbywa się na płaszczyźnie indywidualnej, przy okazji rozmów, gdy harcerz przychodzi do instruktora jak do starszego brata po radę, po wsparcie w rozwiązywaniu swoich problemów.

Są wreszcie takie instytucje jak Duszpasterstwo Harcerskie – sam miałem zaszczyt jeden z ośrodków takiego duszpasterstwa współtworzyć. Tam jest miejsce na pogłębienie religijne harcerzy, ale nie w ramach ZHR, ale w ramach konkretnego kościoła, związku wyznaniowego. To jest obszar, gdzie grupa instruktorów, na zasadzie dobrowolności, współpracuje z księdzem lub grupą księży. Bo jeżeli jestem protestantem i jest nas w jakimś mieście dwudziestu harcerzy protestantów, to jasne, że będzie wspaniałą rzeczą, jeżeli możemy mieć wspólne msze – protestanckie, a jednak takie trochę bardziej „nasze”, harcerskie. To samo dotyczy katolików, prawosławnych i wszelkich innych grup wyznaniowych. Ale moja organizacja harcerska powinna koncentrować się na swojej robocie harcerskiej. Co to znaczy? To znaczy na realizowaniu procesu wychowawczego metodą harcerską, systemem zastępowym, we wspólnocie rówieśniczej, poprzez zabawę, grę i służbę.

Po siódme – poziom traktowania adwersarzy (niestety, mocno mnie bulwersujący) przez druha Zarzyckiego zdradza na wstępie jego tekstu fraza: „pojawienie się tej niewielkiej, ale wyjątkowo głośnej i przebiegłej grupy instruktorów zmusza do postawienia sobie pytania: dokąd winniśmy zmierzać, jakiego ZHR chcemy!” - Wykrzyknik zdradza tu gniewne emocje. Czyżby druh Naczelnik Harcerzy nie umiał panować nad swoimi emocjami? To jakże ma prowadzić Związek i młodszych „w jasną, z błękitów utkaną dal”?

Ale jest jeszcze ważniejsze pytanie: czy dopiero „hałas” „niewielkiej” grupy instruktorów ZMUSZA Druha do postawienia sobie ważnych pytań? Czy znaczy to, że wcześniej Druh i jego otoczenie takich pytań nie stawialiście? Jestem mocno tym zaniepokojony, bo jeżeli nie stawialiście, to znaczy, że Związek dryfował bezmyślnie albo – co gorsze – był przez kogoś po cichu w którąś stronę pchany? Obie sytuacje świadczyłyby o najwyższym zagrożeniu dla ZHR i jego przyszłości, a władze organizacji stawiałyby w bardzo niedobrym świetle...

Pojawia się tu epitet – obraźliwe, niegodne dyskusji instruktorów harcerskich słowo „przebiegły”. Co ono sugeruje? Nieświadomemu czytelnikowi ma dać do zrozumienia, że oto jacyś niegodziwcy, fałszywi, chytrzy i skryci ludzie czyhają na niewinne owieczki. Co za poziom dyskusji... Czy to ma być dyskusja merytoryczna na temat „jakiego ZHR chcemy”? Nie, to jest opluwanie ludzi, którzy ten Związek budowali w dużo trudniejszych warunkach niż dzisiejsze, ludzi, którzy mieli odwagę przeciwstawiać się reżimowi i jego służbom, którzy poświęcili lata bezinteresownej, społecznej pracy na rzecz harcerstwa, potem założyli rodziny a może i własne firmy i teraz, po okresie odchowania małych dzieci lub ustabilizowania firm, wracają – ze szczerej chęci służby i czynienia czegoś na rzecz Związku, młodzieży i tego kraju. Zabierają głos z troski, wspomagają środowiska młodszych instruktorów, dyskutują i stawiają słuszne – może trudne albo niewygodne czasem dla niektórych pytania. A co robi druh Zarzycki? Obraża ich. To nie jest dobry przykład osobisty instruktora. To jest anty-przykład, który może w ogóle dyskwalifikuje.

Nie przypominam sobie, abym poznał druha Zarzyckiego, więc nie mam do niego osobistego stosunku i nie mam powodu, bym występował przeciw niemu. Ale od wielu znajomych instruktorów słyszałem rozmaite relacje o druhu Naczelniku, a teraz mam przed sobą tekst „Jaki ma być NASZ ZHR”. I jestem wstrząśnięty tym, co w niektórych jego fragmentach czytam.

A zatem do meritum sprawy: przyjrzyjmy się tekstowi  i zastanówmy się, dokąd ma iść ZHR.

W 1922 roku prababka mojej Żony, Stanisława Daszkiewicz-Czajkowska, wygłosiła słynny referat „O wielki cel harcerstwa”. Referat był bardzo poważny, stawiający trudne pytania. Bardzo polecam jego lekturę wszystkim, którzy go nie czytali. Czyżby sytuacja się powtarzała? Czyżby władzom ZHR brakowało wizji rozwoju Związku jako organizacji harcerskiej Anno domini 2005 i 2006?

Co znaczy stwierdzenie druha Zarzyckiego, że harcerstwo „marnieje, gdy staje się celem samym w sobie, gdy ogranicza się do zabaw metodycznych, gdy rezygnuje z udziału w życiu publicznym”? Co znaczyć ma, że harcerstwo nie powinno być „ celem samym w sobie?” Jeżeli ma to znaczyć, że nie koncentrujemy się na kształcie guzików i na wysokości lilijki na rogatywce czy kapeluszu, to zgoda, nie powinno się harcerstwo na tych materialnych drobiazgach koncentrować – tę lekcję już przerabialiśmy. Wolę zaangażowanego i przestrzegającego Prawa i Przyrzeczenia harcerza bez munduru niż „wymuskanego” mundurowo „żołnierzyka”, który wykonuje tylko rozkazy albo w ogóle nie pomaga innym. Tu zgoda pełna.

Ale, jeżeli ma to znaczyć, że nie powinno koncentrować się na metodyce, na wychowaniu, na budowaniu młodych ludzi, aby stali się zaradnymi, świadomymi i zaangażowanymi obywatelami tego kraju, to rodzi się podejrzenie, że ktoś myli organizacje harcerską, wychowawczą i młodzieżową z partią polityczną lub innymi stowarzyszeniami. Czas, by „zrozumieć sens istnienia ZHR” był już dość długi, druhu Naczelniku – szesnaście lat. Jeżeli ktoś w tym czasie tego sensu nie pojął, to dziwię się, ze jeszcze w tym Związku jest. Sensem istnienia ZHR jest wychowanie młodych ludzi metodą harcerską, bez żadnego skrępowania politycznego i ideologicznego. Koniec kropka. Nic więcej nie trzeba dodawać. A metoda harcerska to wspaniała „rama”, którą trzeba wypełniać właśnie „zabawami metodycznymi”. Jedną z form pracy metodycznej jest służba. Ale – i tu proszę druhny i druhów o szczególną uwagę – chodzi tu o służbę każdego indywidualnego harcerza i instruktora, razem czy osobno – począwszy od legendarnego już, ale jakże słusznego przeprowadzania staruszków przez ulicę, poprzez służbę w środowisku nauki, pracy i zamieszkania a skończywszy na udziale tegoż harcerza w wielkich, spontanicznych akcjach zgodnych z duchem harcerskim (Biała Służba, sprzątanie świata itd.) – a nie o stałe i celowe zaangażowanie całego Związku w jakieś sprawy publiczne, polityczne czy gospodarcze. Celem ZHR – powtarzam – jest wychowanie młodych ludzi metodą harcerską na świadomych, zaradnych, uczciwych i aktywnych obywateli.

Druh Zarzycki pisze o „dryfowaniu w dotychczasowym kierunku”. Po pierwsze nie wiem, co ma na myśli, pisząc „dotychczasowy kierunek”. Jaki? Dobry czy zły? Jeden czy wiele? O co tu chodzi? Po drugie, mam dziecko w drużynie ZHR i widzę, jak ono przeżywa różne sprawy, zbiórki, zloty, prace. Jest w grupie rówieśniczej, w której przeżywa wspólnotę i przygodę, uczy się praktycznych rzeczy i odpowiedzialności, nabiera pewności siebie, cieszy się tym i chce być w drużynie. Pytam: kto, co i gdzie tutaj dryfuje? Tu się dzieje wspaniała praca wychowawcza i nic nie dryfuje! To może jest tak, że w drużynach realizuje się cel harcerstwa, a Naczelnictwo dryfuje...? Gdyby tak było, to pół biedy – wystarczy wymienić lub nakierować Naczelnictwo i wszystko będzie w porządku. Ale sprawa nie jest taka prosta. Bo otóż to Naczelnictwo oddziałuje na instruktorów – raz może oddziaływać niedobrym przykładem, dwa – biernością, trzy – słabym poziomem merytorycznym, cztery – wciąganiem instruktorów w jakieś niebezpieczne gry lub ruchy (np. w politykę). A to już niedobrze!

Dalej pisze druh Zarzycki: „trzeba wybrać dalszy kierunek i energicznie nim podążać”. Ależ Druhu! Kierunek harcerstwu nadano już wiele lat temu – jest to dokładnie opisane przez Bi-Pi, Małkowskiego, Ewę Grodecką, Sedlaczka, Kamińskiego i wielu innych. Martwi mnie to „energiczne podążanie” – brzmi jak wezwanie na wyprawę krzyżową. Coś się musi dziać, musi być jakiś ruch, energiczne potrząsanie szabelką, bo inaczej... czyżby nudno? Czyżby niektórzy instruktorzy znudzili się pracą wychowawczą? Nikogo w ZHR na siłę nikt nie trzyma, droga wolna, jeżeli komuś już nudno.

Pisze druh Zarzycki: Koncepcja harcerstwa chrześcijańsko-patriotycznego, formację osobową stawiającego na pierwszym miejscu, skupiającego się na pomocy w kształtowaniu młodego Polaka Chrześcijanina, nastawionego na przygotowanie do służby publicznej, do tworzenia elity społecznej Rzeczypospolitej, do udziału w życiu publicznym, w pełnej współpracy z Kościołem, z wyraźnym charakterem apostolskim wydaje się naturalną drogą rozwoju naszego Związku.

Może druhowi Zarzyckiemu się tak wydaje, bo mnie i wielu moim przyjaciołom – NIE. Dlaczego miałaby być to „naturalna droga rozwoju naszego Związku”? Czy ma to być droga rozwoju ku kółkom ministrantów? Ku ruchowi „Światło-Życie”? Ku neokatechumenatowi? Ku katolickiej partii politycznej? Ku czemu?

Powiedzmy sobie, ku czemu: ku formacji osobowej – tak, ale opartej o wolność wyborów światopoglądowych, o Prawo i Przyrzeczenie, o metodę harcerską, ku formacji osobowej opisanej przymiotnikami: dzielny, uczciwy, zaradny, chętny do pomocy, świadomy, zaangażowany, otwarty. Tak, otwarty – na świat, inne narody, religie, poglądy. Nie zaściankowo-ksenofobiczno-patriotyczny, ale wyciągający rękę ponad różnymi podziałami i potrafiący bronić racji swojej grupy, wspólnoty. Nie sekciarsko-dogmatycznie-katolicki, lecz ekumeniczny, pojednawczy.

Dlaczego druh Zarzycki chce „popychać” ZHR i to do tego niedelikatnie, energicznie? O co tu chodzi? Na czym mu zależy? Dziwna jest ta retoryka... ZHR-u nie trzeba nigdzie popychać. Ma jasno zdefiniowane cele, wspaniały, najlepszy na świecie system wychowawczy, ma struktury i statuty. Tylko pracować z młodzieżą, stosując metodę harcerską, organizować zaplecze, by możliwości tej pracy były większe i uczyć instruktorów demokracji przez otwartą, merytoryczną dyskusję i jawność życia organizacyjnego - bez opluwania.

Druh Zarzycki pisze, że jest „słaby poziom naszej kadry instruktorskiej”. Hola, hola! Co za anty-wychowawcze stwierdzenie. Po pierwsze – pachnie mi to brakiem znajomości i/lub zrozumienia zasad psychologii i zasad wychowywania. To jest de-motywowanie ludzi do pracy. Po drugie, jak można, będąc naczelnikiem, rąbać całej rzeszy instruktorów w twarz, że są słabi???!!! Toż to po prostu bezczelność, to niegrzecznie. Po trzecie – jest to okropne uogólnienie. Znam instruktorów, prowadzących wspaniale drużyny, którzy są na bardzo dobrym poziomie, druhu Naczelniku. Po czwarte – kto jest odpowiedzialny za poziom kadry, jeżeli nie Naczelnictwo? Gratuluję gola do własnej bramki. Ale też i wniosek można wysnuć taki, że jeżeli jedyną receptą na złą sytuację jest biadolenie naczelnika, interpretowanie świata Anno Domini 2005 jako sytuacji oblężonej siłami zła twierdzy oraz uciekanie w ideologizację, fasadowość i klerykalizację Związku, to obecne Naczelnictwo po prostu nie potrafi sobie poradzić z obowiązkami i może należy je zmienić. Zresztą cały tekst druha Zarzyckiego świadczyć może o tym, że to nie kadra, a Naczelnictwo jest słabe (czego nie wiem i nie przesądzam, ale tekst może o tym świadczyć).

W części „Jaki więc ZHR” druh Zarzycki postuluje odczytanie „znaków czasu”. Zgoda! Ale jeżeli odczytanie to ma nas wpędzić w kompleks „ostatnich Mohikan” broniących cnót przed „cywilizacją śmierci” i „człowiekiem korporacyjnym” poprzez okopanie się na fundamentalistycznych pozycjach, to trzeba jasno powiedzieć: NIE. Nie o takie odczytanie znaków czasu nam chodzi. Chodzi o zidentyfikowanie, jakimi treściami wypełniać bieżącą pracę drużyn, by hasła samodzielności, zaradności, przygotowania do dorosłego życia były realizowane przy zmieniających się warunkach. Chodzi o to, że dziś, w XXI wieku 18-letni harcerz powinien znać nie tylko alfabet Morse’a, ale obsługę komputera, umieć korzystać z Internetu, poczty elektronicznej i grafiki komputerowej. Chodzi o to, że dziś starszy harcerz, a tym bardziej instruktor, powinien umieć nie tylko wymyślić, jak zarobić z drużyną na biwak, ale także jak sporządzić biznes-plan, budżet, plan finansowy, jak założyć i prowadzić działalność gospodarczą. Nie tylko jak prowadzić kronikę drużyny, ale jak drużynę zareklamować w środowisku, mieście, gminie itp.

Dalej druh Naczelnik stwierdza, że potrzebne jest „ukształtowanie praktyki metodycznej”. Tu następuje zupełne osłupienie czytającego. Toż praktyka metodyczna jest już od kilkudziesięciu lat określona, opisana i jedyne, co trzeba robić, to uczyć kolejne generacje instruktorów jej stosowania. Ale żeby uczyć innych, trzeba samemu dobrze ją opanować. Czemu ma więc służyć postulat „ukształtowania praktyki metodycznej” – czy reformie harcerstwa i metody harcerskiej w imię niejasnych celów (to już nie będzie harcerstwo, tylko może sekta religijna albo kółko adoracji określonej wizji państwa, albo jeszcze inny twór), czy ukryciu własnej słabości metodycznej i braku kreatywności (w takiej sytuacji należy podać się do dymisji)?

Jeszcze bardziej zdumiewa kolejne zdanie tekstu druha Zarzyckiego, porażając czytającego: Wszyscy wiemy, że przeciwstawianie metodyków ideologom jest zabiegiem socjotechnicznym mającym na celu faktyczne zredukowanie harcerstwa do sprawności w posługiwaniu się narzędziami metodycznymi. To jest dopiero zabieg socjotechniczny! Aż się wierzyć nie chce! Ja chcę świadomie i z całą odpowiedzialnością przeciwstawiać metodyków, ludzi praktyki, potrafiących coś zrobić – ideologom, którzy karmią nas ideologiczną papką, ubraną w piękne hasełka i slogany, ale boją się realnej, ciężkiej pracy. Ideolog to ktoś, kto forsuje ideologię, to ktoś, kto w sferze wychowania młodych ludzi jest groźny. Tekst druha Zarzyckiego świadczy o tym, że jego autor jest albo ma tendencję bycia ideologiem. Dla mnie wniosek jest jeden: taki ktoś nie powinien stać na czele organizacji harcerskiej - ba! – nie powinien się w ogóle zajmować wychowaniem młodzieży. Przepraszam, ale wydaje mi się, że ten Związek nie jest dla druha Zarzyckiego właściwym miejscem dalszej kariery. W kontekście jego wywodów miejscem takim jest jakaś partia polityczna lub organizacja religijna. Lepiej przejść tam i nie mącić młodym instruktorom w głowach.

Proszę nie udawać! Stwierdzenia druha Zarzyckiego w stylu „prawda jest taka, że każdy instruktor winien być biegły w posługiwaniu się metodą bez względu na jego konotacje ideowe. Powyższe wywody nie mają na celu zepchnięcia metody na plan dalszy, tylko zastanowienie się w jakim celu jej używać” wskazują wyraźnie, że albo mamy do czynienia z wtórnym analfabetyzmem piszącego owe słowa (tzn. z zapomnieniem lub niezrozumieniem, co jest celem organizacji harcerskiej), albo z cyniczną próbą wykorzystania tej organizacji do jakichś innych celów, czytaj: jako trampoliny do kariery osobistej. Jedno i drugie dyskwalifikuje autora takich „wywodów” jako członka władz ZHR. Po prostu. Koniec i kropka. Nawet, jeżeli był Druh, druhu Zarzycki, wspaniałym drużynowym (czego nie wiem, ale mogę założyć) i zrobił dużo dobrego dla ZHR (czego nie mogę ocenić), obecnie Druha sposób myślenia i/lub ambicje polityczne – widoczne w Druha tekście – skłaniają do wniosku: może już czas na pożegnanie Druha z ZHR-em.

W zasadzie komentowanie całej reszty ideologicznych i niezgodnych z zasadami pracy harcerskiej pomysłów druha Zarzyckiego w kontekście powyższego przestaje mieć sens. Wymieńmy te nietrafione pomysły:
1.    „Naturalnym więc wydaje się zdefiniowanie [ZHR] jako organizacji katolickiej.”
2.    „Nasi wychowankowie winni wynosić z harcerstwa konkretną wizję państwa polskiego, którą później wdrażać będą w życie” [sic!]
3.    „dyrektorium religijne”

Tak, wszystkie te trzy pomysły wpisują się w prezentowany przez druha Zarzyckiego pęd ku ideologizacji i upolitycznieniu ZHR-u. A na to zgody nie ma – przynajmniej ze strony mojej i wielu moich przyjaciół, dawnych i obecnych instruktorów ZHR.

Na nowej drodze życia, poza ZHR-em, życzę Druhowi, druhu Zarzycki – jak najbardziej po chrześcijańsku – powodzenia, realizowania swoich marzeń i życia w prawdzie.

Czuwaj!

hm. dr Aleksander Kisil HR

Marzec 2006



Hm Aleksander Kisil HR
-    instruktor harcerski od 1976 roku
-    członek KIHAM-u
-    redaktor naczelny Ślężańskich Harców, organu dolnośląskiego KIHAM-u, 1981
-    współtwórca Duszpasterstwa Harcerskiego 1982-84
-    założyciel i drużynowy drużyny starszoharcerskiej przy parafii św. Jerzego we Wrocławiu, 1985-1988
-    członek ogólnopolskiej redakcji „Czuwajmy” 1985-1988
-    członek kilkuosobowej Rady „Szczepu” Ruchu 1986-1988
-    komisarz zagraniczny ZHR i negocjator z WOSM, 1990-1992
-    uczestnik Zlotu Rodzin Harcerskich ZHR, 2005


{mos_sb_discuss:2}