Od redakcji: jak zwykle prześmiewczy w stylu tekst Marka należy niestety potraktować bardzo serio...
hm. Marek Kamecki

W 1988 we Wrocławiu w gronie kilkunastu drużynowych postanowiliśmy wyjść z podziemia i założyć własną organizację. Wszyscy od kilku lat byliśmy na celowniku władz chorągwi – obozy robiliśmy na lewo, nie uczestniczyliśmy w ogóle w żadnych wydarzeniach ZHP – było fajnie.

 Wtedy nauczyliśmy się jaką wartość ma drużyna i samodzielność drużynowego. Praktycznie doświadczyliśmy fantastycznej nośności badenpowellowskiej metody opartej na skrajnie stosowanym systemie zastępowych, koncentrowaniu się na kształtowaniu charakteru w oparciu o sprawności ( w odróżnieniu od pracy nad „sferami” w oparciu o stopnie), obozowaniu zastępami, a nie całą drużyną, całkowitemu odcięciu od wszelkich dotacji co zmusiło nas do generowania postaw przedsiębiorczości.

Historykom harcerstwa polecam ten aspekt zasług funkcjonariuszy ZHP, którzy walnie przyczynili się do renesansu skautingu w Polsce.

W związku z tym, że sprawdziliśmy skuteczność takiego sposobu pracy postanowiliśmy oprzeć organizację na drużynie i drużynowych.

Nie była to decyzja nieświadoma – prawie wszyscy prowadziliśmy w pierwszej połowie lat 80-tych szczepy, w których mogliśmy chować naszą pracę przed opresją socjalizmu. Szczepy tętniły życiem – działo się tam wszystko co było i nie było harcerstwem – edukacja, kultura, drukarnie, sport, grupy modlitewne, kursy tańca, treningi sztuk walki i co tam jeszcze się dało- po prostu wszystko. Były to hermetyczne społeczności młodzieżowe w których realizowaliśmy niemal wszystkie nasze potrzeby.

Wielkość tych środowisk była różna – szczep, który prowadziłem miał w najlepszym okresie 7 drużyn harcerzy, 4 harcerek, dwie zuchowe,  jedną wędrowniczą i jeszcze kilkanaście osób pętających się po szczepie bez konkretnego przydziału. Wokół tego była grupa naszych przyjaciół z innych ruchów i organizacji – Oazy, duszpasterstwa Dominikanów, wojska.

Circa about 300 dusz.

Po kilku latach w większości szczepów drużyny zaczynały karleć i słabnąć- było to wynikiem nadopiekuńczości szczepu i także coraz gorszej atmosfery w kraju gdzie władza nie wzbudzała już strachu a tylko pusty śmiech. Drużyny podupadały, a drużynowi nie potrafili już rozwiązać żadnych swoich problemów bez pomocy szczepu. Gdy któregoś razu zapowiedziałem, że rozdzielam sprzęt szczepu na drużyny i de facto każdy zaczyna sobie radzić sam to okazało się , że drużynowi stanęli przed widmem końca świata. Jedni poradzili sobie świetnie – inni kiepsko, ale następne 7 lat pracy drużynami przekonało mnie gdzie leży nerw harcerstwa – w drużynowym. Tym doświadczeniem chcieliśmy się podzielić.

W 1988 roku wszyscy mięliśmy poczucie straty czasu, zmarnowanej młodości i dużą dawkę determinacji, żeby ten s... rozwalić w drobiazgi.

Tak więc gdy usiedliśmy do zakładania nowej organizacji było dla nas oczywiste, że to nie szczep, czy hufiec, ale drużyna jest ośrodkiem tego co najcenniejsze w harcerstwie.

Związek Drużyn Rzeczpospolitej powstawał równolegle z małym ZHR-em w Trójmieście. Wiedząc, że instruktorzy z Krakowa i Warszawy również coś szykują wyobrażaliśmy sobie, że powstanie konfederacja lokalnych organizacji, która będzie jedynie prawną formułą dla drużyn działających wewnątrz.

Nie chcieliśmy centralnie wymyślanych programów, urawniłowki metodycznej czy mundurowej.  Marzyliśmy, że związek będzie przede wszystkim forum wymiany doświadczeń dla drużynowych.

Jednym z pomysłów była struktura dwustopniowa : drużyna – organizacja ziemska  ( np. Wielkopolska , Śląsk itd. ) . Ziemie połączone węzłem konfederacji pracowałyby do wewnątrz .

Innym pomysłem i nawet zapisem w projektach do statutu było to , że czynne prawo wyborcze mają tylko drużynowi –  oni wybierają sobie jarla na dwa lata i w ten sposób chroni to organizację przed biurokratyzacją i powstawaniem bytów służących działaczom, a nie drużynowym.

W momencie gdy powstała koncepcja jednego, dużego, ogólnopolskiego związku skupiającego całe niezależne harcerstwo ulegliśmy mitowi „kupy” (w kupie siła) i tak znaleźliśmy się przy zakładaniu ZHR-u.

Miał mieć łatwe życie słoń,
Bóg dał mu na kurdupli broń.
Twa zaś powinność wszelka,
mimo Twej wady kurdupelka,
by w kłopot ciągle wprawiać go.


To fragment piosenki Lecha Janerki , który grał nam o naszym mieście i naszym życiu. Poetów czasami warto słuchać.

Dlaczego przytaczam tu wspomnienia starego Druha-Boruha?

No po prostu przypomina mi się kreskówka z pierwszego numeru „Bratniego Słowa” o „starym skaucie Koźniewskim” – kto pamięta ten wie o czym mówię. (0d redakcji: kreskówka-komiks pochodziła ze „Szpilek”, i jej autor, widać nie skaut, popełnił błąd ortograficzny w zapisie alfabetem Morse’a. Ciekawscy niech sprawdzą!)

Czuję się też trochę jak w roku 1980.

  • Czy dzisiaj w organizacji drużynowy ma lepiej czy gorzej niż gdyby prowadził drużynę w oparciu o lokalne stowarzyszenie?
  • Czy prowadzenie drużyny nie jest obarczone zbyt wielką uciążliwością w prowadzeniu biurokracji?
  • Czy rozwiązania regulaminowe służą prowadzeniu drużyny czy wyżywaniu się działaczy różnego szczebla, którzy realizują swoje ambicje niemożliwe do zrealizowania w „normalnym” świecie?
  • Czy stopnie instruktorskie pomagają czy przeszkadzają w funkcjonowaniu organizacji?
  • A może zrezygnujmy z nich i pozostawmy jedynie funkcje- czyli przydziały służbowe?
  • Komu służy tworzenie centralnych programów wychowawczych?
  • Kto na zjeżdzie decyduje o związku – drużynowi?
  • Dlaczego lansuje się tezę , że to co robi Pobudka jest warcholstwem i politykierstwem, a  drużynowych to nie interesuje?
  • Czy jeżeli drużynowych nie interesują sprawy związku to jest to wynik patologii czy może tak ma być?
  • Jeżeli zwycięży centralizm to czy drużynowi , którzy nie chcą się interesować związkiem nie znajdą się któregoś dnia z ręką w nocniku czyli np. z drużyną na wiecu wyborczym jedynie słusznej partii? – obowiązkowo!!!?
  • Co musi zrobić drużynowy, żeby wyjechać z chłopcami na obóz?
  • Dlaczego nie zostały wynegocjowane z władzami specjalne warunki prowadzenia naszych obozów?
  • Czy to , że samodzielny obóz może poprowadzić dopiero phm. sprzyja samodzielności drużyny?
  • Czy może ktoś nie chce, żeby drużyny były samodzielne, a drużynowi niezależni?
  • Czy ilościowy rozwój związku jest niemożliwy ze względu na „trudne czasy” czy może dlatego, że nie warto młodym ludziom angażować się w zbiurokratyzowaną organizację w której są ścigani za mniej lub bardziej wyimaginowane przewinienia ?
  • Z czym spotkałby się młody nauczyciel z małego miasteczka, który chciałby poprowadzić drużynę w ZHR nie będąc wcześniej harcerzem?
  • Ile musiałby zrobić prób ( czyt. egzaminów), ile przejść kapituł?
  • Dlaczego odpłatne zajęcia surwiwalowe w różnego rodzaju stowarzyszeniach grupują w skali kraju prawie taką samą ilość młodzieży co ZHR?

l

Dla zwolenników poglądu , że nie ma problemu w ZHR z miejscem drużyny i rolą drużynowego mam życzenia dalszego , dobrego samopoczucia.

Pozostałym polecam poniższy cytat:

Przyszłość skautostwa zależy od urzeczywistniania typu skauta w życiu codziennym. (...)  Skauci, którzy urzeczywistniać będą typ skauta, znajdą radę na obecne niedomagania naszego Ruchu. Będą więcej samodzielni, mniej będą oglądać się na jakąś pomoc z góry, ale będą mięli odwagę sami wziąć się do pracy.(...) Skaut Naczelny wzywa do samodzielności i do samodzielnych prób i pomysłów. Ukochanie i odczucie idei więcej ją wcieli w czyn niż najakuratniejsze regulaminy.
Andrzej Małkowski, „Jak skauci pracują ”, Kraków 1914, s.321



hm. Marek Kamecki

ur.1964, zamieszkały w najpiękniejszym mieście w Polsce –  we Wrocławiu.
Drużynowy zuchowy w latach 1979-80.
Drużynowy 130 WrDH-y  „SKAUT” im. A.Małkowskiego  w latach 1979 – 1985.
Szczepowy szczepu  „SKAUT” 1985-88.
Instruktor KIHAM , Ruchu , hufcowy w pierwszych latach ZHR,
1990 – 93 za-ca Naczelnika Harcerzy ZHR ds. szkolenia instruktorów.
Prywatnie – ojciec trójki szaleńców, z wykształcenia historyk, z zawodu pośrednik ubezpieczeniowy.

{mos_sb_discuss:2}