hm. Tomasz Maracewicz

Krytyka może szkodzić.
Rozmowa o przyszłości Związku siłą rzeczy nie może być wolna od ocen przeszłości. Choćby po to, żeby móc właściwie rozeznać: co się udało, i upewnić się czego nie chcemy. Dlatego w pojawiających się tu i ówdzie tekstach „zjazdowych” plany mieszają się z krytyką. Niemniej jednak nie da się ukryć, iż powoli przesadna zapewne krytyka aktualnej rzeczywistości Związku i nie mniej przesadne reakcje na tę krytykę, zaczęły zgodnie uniemożliwiać skuteczną rozmowę na temat pożądanych zmian.

Zanikać poczęła wśród adwersarzy zdolność do dostrzegania ważkich i rzeczowych argumentów, pojawiła się natomiast podejrzliwość co do ukrytych, zapewne niecnych intencji „przeciwnika” oraz ambicjonalna potrzeba obrony swoich pozycji. W miejsce braterskiego dialogu pojawił się bezpardonowy pojedynek z użyciem wszelkich zdobyczy erystyki: przypisywania złych intencji, dyskredytowania rozmówcy, niedostrzegania istoty sprawy, generalizowania itd.

Jako że koszula bliższa ciału, dostrzegłem to szczególnie wyraźnie na własnym przykładzie. Otóż, po ostatniej POBUDCE dotarła do mnie wezbrana fala krytyki poszczególnych sformułowań z tekstów obu Marków (Gajdzińskiego i Kameckiego) skierowana … pod moim adresem. I równocześnie nie usłyszałem właściwie żadnego głosu polemicznego w stosunku do tekstu mojego autorstwa „ZHR w sześciu krokach”. Tekstu, który uważam za twórczy, ważny i całkowicie merytoryczny. Znaczy to dla mnie, iż mało kto z moich tradycyjnych polemistów tekst ten przeczytał, a jeśli nawet czytał, to nie znajdując w nim żadnych stwierdzeń nadających się do pojedynku, zwyczajnie go zignorował. A szkoda. Bo oznacza to równocześnie, że cokolwiek jeszcze napiszę, trudno będzie mi liczyć na dialog.
Tyle moich osobistych żali. Jest też inny problem, sięgający głębiej niż osobiste poczucie izolacji. Otóż problemy w komunikacji pomiędzy grupami instruktorów powodują kolejny, przez nikogo nie oczekiwany efekt: powodują powstawanie i pogłębianie się w Związku mało racjonalnych, ale za to arcyszkodliwych podziałów. A to musi każdego z nas niepokoić.

Kto zawinił ?
Ba, oto jest pytanie ! Przyglądając się internetowym i rzeczywistym dyskusjom nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zbyt daleko my, pobudkowicze zaszliśmy w krytyce władz naczelnych. Trudno powiedzieć gdzie winna być wytyczona granica takiej krytyki. Z pewnością decyduje o niej poczucie dobrego smaku, a także ewentualne obawy o interes wychowawczy Związku, którym jest na pewno autorytet poszczególnych instytucji i funkcyjnych Związku. Na obronę dodać mogę, iż jest to głównie kwestia stylu, a nie złych intencji. Każdy kto zna wymienionych już chociażby obu krewkich publicystów, wie, że taki mają język – szczególnie wobec najbliższych. Szczery, dosadny, pozbawiony chęci krygowania się czy owijania w bawełnę. Nie raz słyszałem od nich, moich Przyjaciół, słowa brutalne, które tak po instruktorsku potrafiły sprowadzić mnie na ziemię. I zawsze byłem im za nie wdzięczny.
Ale jest też prawdą, że bez względu na język, nie umiemy w ZHR w sposób właściwy odbierać krytyki, a nawet odmienności w poglądach. Często kończy się to bagatelizowaniem, unikaniem dyskusji, przypisywaniem złych intencji. Ba, wydaje się, że w sposób szczególny przedstawiciele władz Związku unikają tego rodzaju merytorycznej konfrontacji: rzadko lub w ogóle nie zabierają głosu w polemice do artykułów lub dyskusji internetowych, a jeśli zabierają to najczęściej w stylu: „a u Was biją Murzynów !”. Nie jest dobrze również z inicjowaniem przez Władze Naczelne dyskusji tam, gdzie są one niezbędne. W ostatnich dniach szczególnie dziwić może brak jakichś większych działań mających służyć merytorycznej dyskusji przed Zjazdem. Kontrast z doświadczeniami Zjazdu Programowego w Poznaniu jest wręcz narzucający się. Obecnie wszystko jest wytłumione, pozbawione inicjatywy Naczelnictwa, tak jakby wszystko ważne na Zjeździe (właściwie to co takiego ? – nikt na razie nie wie) miało być załatwione arytmetyką wyborczą.

Są jeszcze inne głosy. O tym, że krytyka władz jest nieharcerska, że łamie zasadę posłuszeństwa przełożonym. Cóż, mam głębokie przekonanie, iż taki pogląd jest błędny. Świat się zmienił, my instruktorzy chcemy mieć wpływ, chcemy uczestniczyć w kreowaniu kształtu naszego Związku i mamy do tego prawo. Nie tylko poprzez mandat wyborczy. A jednak: nasze prawa, nasze temperamenty, nasze ambicje i oczekiwania nie mogą zagrażać – skautowemu braterstwu.

Braterstwo, służba i świeże powietrze
To jedna z krótkich definicji harcerstwa. Szukając odpowiedzi na pytanie: „co dalej z tym fantem ?” warto sobie tę definicję przypomnieć. Bo w niej zawiera się wszystko, czego nam dziś potrzeba. A już na pierwszym miejscu  na pewno najbardziej potrzebne jest naszemu Związkowi braterstwo. Niestety, ostatnie lata (nie tylko minione miesiące z POBUDKĄ) pokazały, że pogubiliśmy się z tym uczuciem. Wiem, że czas z tym skończyć. Czas zacząć zasypywać podziały, zacząć tak mówić, żeby inni chcieli słuchać, tak słuchać, żeby inni chcieli mówić.

Z tego powodu, pozostając w poczuciu, iż przynajmniej połowa winy za nieskuteczność dialogu w łonie Związku spoczywa na moich i POBUDKOWYCH barkach – przepraszam.  Za to, że byliśmy w gorącej wodzie kąpani, za to, że ze szczerego serca próbując walczyć o to co wydaje nam się ważne – podnosiliśmy głos.

Równocześnie wzywam strony wszelkich konfliktów w ZHR do braterstwa. Skupmy się na rozmowie o przyszłości, stwórzmy sposobność, by o niej rozmawiać, przekonywać, i w sposób twórczy spierać. Nauczmy się oddzielać problemy od osób i przyjmujmy za dobrą monetę wszystko to co próbujemy sobie, zręcznie czy niezręcznie powiedzieć. Wbrew różnym opiniom i obawom, jestem przekonany, że nikt z ZHR nie musi odejść ! Wszyscy są potrzebni, wszystkich wciągnąć musimy do współpracy dla Związku.

Do tego służba i świeże powietrze
Jako harcerze doskonale rozumiemy się na służbie. Potrzeba też nam trochę służby wzajemnej. Warto by podejmując próbę dialogu, spróbować powiedzieć sobie: co zrobiliśmy dla drużyn ? Czy potrafiliśmy wspierać młodych instruktorów na początku ich służby ? Czy potrafiliśmy nieść pomoc i dzielić się doświadczeniem ? Pytanie to dotyczy zarówno członków władz wszelkich szczebli, jak i harcmistrzów, i innych długoletnich instruktorów, którzy, choćby i na łamach POBUDKI – mieli potrzebę wypowiadać się o harcerstwie. Wpuśćmy też w nasze szeregi trochę świeżego powietrza. Może czas na to by zejść z koturnu, darować sobie pseudofilozoficzne i na poły politykierskie rozważania. Nie kłóćmy się też o dookreślanie. Nie dookreślajmy – prawda, honor, piękno, Ojczyzna, nauka cnota - nie wymaga dookreślania. Harcerstwo to rzecz prosta i radosna, może warto sobie to przypomnieć.

Całkiem niedawno ktoś podrzucił pomysł: a może by tak Zjazdy Związku robić w lecie, w lesie, pod namiotami, przy ogniu. Może lepiej byłoby, może prościej – pomyślcie !

Czego można się spodziewać ?
Ano, różnych reakcji. Na przykład posądzeń o faryzeizm, o to, że wezwanie moje to tylko tani chwyt czy też sprytne zagranie w toczącej się grze. Grze ? Jakiej grze ?
Ba, mogę też zapewne usłyszeć to, co pewien znamienity druh całkiem niedawno, na widok w ten sposób wyciągniętej dłoni radośnie oświadczył na harcmistrzowskim forum: już jest za późno !

Otóż, nie obawiam się. Nigdy nie jest za późno: na refleksję, na pojednanie, na czynienie dobra. Kto tego nie rozumie, prędzej czy później sam rozminie się z harcerstwem, gnany na manowce swoimi złościami, swoją niewiarą w człowieka, swoją fałszywą ambicją.
Ja tylko pragnę, by tak zmienione tony POBUDKI, zagrały w naszych duszach.

Znak firmowy ZHR
W całym tym narzekaniu na brak cywilizowanego dialogu środowisk instruktorskich nie powinniśmy zapominać o dziedzictwie naszego Związku. O tym, że zgoda i wspólnota celów zawsze były znakiem firmowym środowisk ZHR. Przecież gdy cofniemy się w przeszłość – o 5, 10 czy 15 lat, to z łatwością znajdziemy w niej przejawy bratniej przyjaźni, „co połączyła nas”. Mimo tak różnych doświadczeń pochodzących z zawikłanej historii lat osiemdziesiątych, zawsze mieliśmy poczucie dobrej woli, która tkwi w każdym z nas. Dlatego też nie było nigdy w naszych środowiskach dyskusji, o tym kto ma jaki osobisty interes w harcerskiej działalności, i kogo z tej racji należy izolować. Chcę przypomnieć, iż normą naszego ZHR było wciąganie przedstawicieli przeróżnych środowisk do wszelkich ciał kolegialnych: Naczelnictwa, Głównych Kwater, Kapituł itd. Racją stanu było czerpanie z doświadczeń wszelkich, tworzących Związek nurtów myślenia o harcerstwie. I jeszcze to, że dla wszystkich autentycznych i zaangażowanych środowisk harcerskich mogło się w ZHR znaleźć miejsce. Braterstwo tkwi głęboko w tradycji ZHR, mamy je w sobie, wystarczy tylko sobie przypomnieć! Popróbujmy, popróbujmy braterstwa !

Czuwaj

Marabut

{mos_sb_discuss:2}

Tomasz Maracewicz hm. MARABUT
Żeglarz z urodzenia i przekonania, ornitolog z wykształcenia, broker ubezpieczeniowy z przypadku.

Żona Hanna – historyk sztuki i synowie: Wiktor - zuch, Kajetan - zuch i Ignacy – będzie zuch.

Przyrzeczenie harcerskie w 1973, drużynowy 1 WDH w Gdańsku w latach 1978-86, KIHAM, Ruch, w latach 1990-1993 Naczelnik Harcerzy, obecnie członek komendy Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy. Od najmłodszych lat głosił publicznie niepopularne poglądy, za co nieraz spotykały go przykrości.