Paweł Wieczorek KOHUB

Internet to wielki wynalazek, szkoda że ludzie jeszcze do niego nie dorośli.

Tłumacząc profanom czym jest rachunek prawdopodobieństwa opowiadamy zazwyczaj, że jeśli sto milionów małp będzie przez odpowiednio długi czas walić łapami bezmyślnie w klawisze maszyn do pisania (dziś – komputerów), kiedyś wreszcie któraś wystuka „Drugą księgę dżungli” Kiplinga. Gdy zaglądam na przeróżne internetowe listy dyskusyjne i czaty (oto jak słowa na naszych oczach zmieniają znaczenie, przecież nie mam na myśli obozowych wart) czuję się nieraz, jakbym trafił właśnie między wyżej wzmiankowane małpy. W tej stercie błazenady, głupot kompromitujących autorów, plugastw wreszcie, można czasem znaleźć łyżkę miodu. Tylko komu chce się szukać? A może to kwestia smaku, że i tej łyżki na wszelki wypadek nie oblizujemy zważywszy sąsiedztwo?

W czym problem, skoro to bzdury, kogo one obchodzą? Niestety, rzecz nie taka prosta. Tygodnik „NIE” też jest plugawy i głupi, a przecież bardzo poczytny. Fakt... Fakt, że nie widziałem nigdy, żeby ktoś „NIE” wypożyczał w uniwersyteckiej czytelni czasopism, chyba że pisze akurat pracę naukową o plugastwie i wszyscy wokół o tym wiedzą. Popularność gazety Urbana i małpich stron internetowych ma jedną wspólną przyczynę: bezpieczną anonimowość czytelników, nieraz, zwłaszcza w necie, także autorów. Nie powiedziałbyś mi małpoludzie w oczy tego, co wypisujesz o mnie na czacie, bo albo byś się bał, albo jednak odczuwałbyś pewne skrępowanie. A klawiatura głupia, ekran za jasny na lustrzane odbicie twojej gęby, więc hulaj dusza, piekła nie ma, pisz co ci ślina z flegmą na język przyniesie...

Skąd mi ten temat akurat? A bo czasy mamy ciekawe i człowiek, a nawet gad kopalny niżej podpisany rad zajrzeć co ludzie myślą. Albo myślą że myślą, jak ci z Internetu. Na przykład na temat harcerstwa.

Niechcący (?) wywołałem w poprzedniej POBUDCE temat rozliczeń z historią w ZHP i czytam ze zdumieniem niebywałe rzeczy o sobie na stronach tej bratniej organizacji. Nie reaguję oczywiście, wystarcza mi, że powstał ferment, niech sobie małpy na mnie używają jeśli lubią. Nie takie rzeczy przeżyłem, a może skutek per saldo będzie pozytywny. Dzięki tym łyżkom miodu...

A na stronach ZHR? Badacz plugastwa wyczytałby tam dość klarowny obraz krwawych waśni i walk plemiennych. Młodzi nienawidzą starszych, starsi gardzą młodymi, instruktorzy dzielą się na „prozarzyców” i „antyzarzyców”, przy czym jedni to endecy a drudzy... no właśnie, tego się mimo usilnych starań nie doczytałem: sanatorzy, internacjonały, masony? W każdym razie wrogowie i zaplute karły. Ten obraz jest na swój sposób spójny, zawiera w sobie i odwieczny konflikt pokoleń (KIHAM-y to nieistotna ruchawka w komunistycznym ZHP, „nasz” ZHR założyliśmy „my”, dzisiejsi dwudziestolatkowie, czyli na przepustce z przedszkola chyba?), i swoisty niewolniczy „personalizm” (nikt tam nie jest sobą, jest tylko „czyimś człowiekiem”), świat harcerski jak każdy inny dzieli się na „mych” i „onych”, przy czym w zależności od punktu widzenia czyli siedzenia to zawsze ci „oni” są be, za nic sobie mają braterstwo i w ogóle Prawo Harcerskie a harcerstwo traktują instrumentalnie jako narzędzie i szczebel. Znacie? To nie czytajcie...

Jaka więc jest pozainternetowa prawda? Cóż, tu mogę mówić tylko za siebie, bo rzecz dotyczy osobistych odczuć i emocji, więc jedynie własne znam z autopsji. Nie jestem endekiem, jestem bezpartyjnym harcerzem, już nie instruktorem, bo harcerzem jest się raz i na zawsze jeśli żyje się zgodnie z Prawem, a instruktorem pod pewnymi warunkami, których jako dinozaur nie spełniam. Na przykład – nie płacę składek. Nie znam osobiście druha Naczelnika, rozmawialiśmy raz i to w przelocie, ale jakoś nie czuję w nim wroga, co nie przeszkadza mi mieć zupełnie inny pogląd na wiele spraw tyczących harcerstwa. Za to znam dobrze i miło sobie rozmawiam z druhem Przewodniczącym, tym i poprzednimi, choć – patrz wyżej. Nasze gadzie pokolenie o to między innymi walczyło, byśmy mogli dyskutować o poglądach, nawet się o nie ostro spierać albo i wyzłosliwiać, pozostając przyjaciółmi. Bo nie przekraczamy niewidocznej może, ale jednoznacznej dla nas granicy jaką wyznacza skautowe braterstwo. Prawda, Kazek? O endekach się w ogóle nie wypowiadam, o ile wiem nie ma w Polsce takiej partii, więc to tylko etykieta. Nie dworska bynajmniej. Ktoś znajdzie słowo „endek” w jakiejś mojej internetowej korespondencji? Nie wykluczam; to właśnie skutek używania tej wygodnej, ale odczłowieczonej formy komunikacji. Łatwo się stuka w klawisze. Za łatwo.

Czekają nas – Was, przepraszam, ja już nie tkwię w układach – ostre dyskusje przedzjazdowe. Oby merytoryczne. O polityce i apolityczności, partyjności jako jednej z form służby Polsce, o tym, czy harcerstwo ma się zajmować wychowaniem, czy „oddziaływaniem na rzeczywistość”, cokolwiek to znaczy. Namawiam, by odbywały się one twarzą w twarz, nie drogą elektronicznej wymiany ciosów. Wtedy zobaczycie wyraźnie komu leży na sercu dobro polskiej młodzieży, tej zrzeszonej w ZHR, tej z innych organizacji harcerskich i tej z ulicy, z blokowisk. A kto chowa kastet za plecami, a browning w kieszeni...

Namawiam, żeby skutkiem tej dyskusji stała się skuteczna służba RP, a nie jedynie skuteczny PR jakiejś grupy czy koterii – patrz artykuł o naszej organizacji w „Newsweeku” datowanym na 11 grudnia. Patrz z podziwem – dobra robota! Pełen jestem szacunku dla dorobku opisanych w artykule postaci. Nie wiem tylko, czy taki obraz dobrze posłuży harcerstwu, no ale to już temat na osobny felieton.

Wybaczcie mi, że dla efektywnego tytułu zdecydowałem się użyć angielskiego skrótu PR, powszechnie już dziś stosowanego, oznaczającego całość zagadnień związanych z obsługą medialną i rzecznictwem prasowym. Dawniej: propaganda. Jak to na naszych oczach zmienia się język... Doceńcie, że nie piszę modnie o „pijarze”, bo to słowo ma już swoje utrwalone znaczenie w polszczyźnie, oznacza członka zakonu Pijarów (SP – od zakon Szkół Pobożnych, niechże się dinozaur popisze erudycją).

Na koniec zostawiłem sobie wyjaśnienie paradoksu – oto krytykuję Internet na... stronie internetowej, bo przecież w takiej właśnie formie wychodzi POBUDKA. Tak, ale wprawdzie niekiedy „środek przekazu sam staje się przekazem” (kto tak pisał, Pieseczku?), w tym wypadku należy odróżnić technikę od treści. POBUDKA, choć kolportowana drogą elektroniczną, jest jednak redagowana w sposób tradycyjny, co oznacza że artykuły są podpisane, ich autorzy biorą za nie odpowiedzialność, więc starają się jak mogą (popytaj, kto ciekawy, Martę Bagieńską i Janka Pastwę jak długo pracowali nad tekstem i użerali się z naczelnym). Jeśli zaś któryś tekst podpisany nie jest, ten fakt także jest przekazem, ale kierowanym do czytelnika, bo redakcja zna personalia autora i za jego poglądy bierze odpowiedzialność naczelny. Anonimów nie publikujemy. Sprawdźcie, niedowiarki wszystkie cztery numery – ano nima anonima...

Zatem felieton też trzeba podpisać.

hm Paweł Wieczorek KOHUB

były KIHAM-owiec i współżałożyciel ZHR, dziś poza czynną służbą.. Z zawodu dziennikarz, niektórym w harcerstwie znany jako autor książek, np. „Zielonego Straszydła”, „Szkoły harców”, „Pięciu Zielonych”. Ojciec dwóch instruktorek ZHR.