ks. hm. Krzysztof Bojko

Nie chcę tu się bawić w politykę, nie chcę też określać czy jestem za czy przeciw lustracji. Chciałbym natomiast zrozumieć sens tego procesu oraz jakie niesie on ze sobą niebezpieczeństwa, a jakie korzyści, które już teraz można zauważyć w reakcjach społecznych. Jest to tym bardziej istotne, że dosięga ona także i te osoby, które były bezpośrednio zaangażowane w działalność Ruchu Harcerskiego w latach 70-tych i 80-tych.

Moim zamierzeniem jest zatem spojrzenie na lustrację od strony etycznej, społecznej ale i teologicznej. Będzie to niejako podstawa do ocen jednostkowych, które mogą dotyczyć poszczególnych osób. Słownik języka polskiego z 1979 roku niewiele nam tu wyjaśnia. Podaje tu określenia „przegląd, oględziny, kontrola”. Historycznie był to opis dóbr królewskich sporządzany przez komisje wyznaczone przez sejm: spis gruntów, zabudowań, dochodów. Obecne znaczenie tego słowa wykracza zatem znacznie poza tradycyjne jego rozumienie. Myślimy bowiem o kontroli osoby odnośnie jej relacji względem organów państwa zajmujących się w okresie PRL-u działalnością wymierzoną przeciwko swoim obywatelom.

Trzeba w tym miejscu zastanowić się na jakiej podstawie dokonywana jest tutaj procedura lustracji. Okazuje się zatem, że na podstawie określonych przepisów prawnych wykorzystujących do tego dokumenty, jakie są w posiadaniu odpowiednich organów archiwalnych (Instytut Pamięci Narodowej).Czego więc te archiwalia dotyczą? Większość z nas jest przekonana, że chodzi tu o dokumenty ukazujące system funkcjonowania służb specjalnych mających na celu inwigilację osób i grup, które mogły być niebezpieczne dla systemu komunistycznego w Polsce. Czy te dokumenty odzwierciedlają pełna prawdę o osobach, których dotyczą? Jestem przekonany, że nie. To tylko wycinek rzeczywistości, który obejmował system świadomych bądź nieświadomych kontaktów między ludźmi, którzy mieli coś ciekawego do powiedzenia o innych a co było skwapliwie wykorzystywane przez służby bezpieczeństwa państwa.

Czy można zatem oceniać wartość osoby ludzkiej na podstawie tych zapisków? Po części tak, ale oczywiste jest, że nie jest to ocena obiektywna. Nie sposób bowiem określić prawdę o człowieku na podstawie często skąpych  i wybiórczych informacji. Niestety jednak łatwiej jest w tym momencie generalizować oceny niż szukać dogłębnych motywów, przyczyn i skutków określonych zachowań człowieka, tym bardziej, że przecież nie odzwierciedlają te notatki wszystkich jego myśli, słów i działań. Możemy zatem odsłonić jedynie fragment i to bardzo wąski, życia człowieka uwikłanego w określone relacje międzyludzkie, ale z pewnością nie jesteśmy w stanie poznać całej jego osobowości. Nikt zresztą poza Bogiem nie jest w stanie w pełni obiektywnie sprawiedliwie ocenić drugiego człowieka. Myślę, że i on sam nie jest też w stanie tego uczynić w danym momencie nie znając przecież skutków swoich działań, które ujawnią się dopiero po czasie.

Prawda o człowieku jak, powiedziałem już wcześniej, tak naprawdę znana jest tylko Bogu. Z pewnością nie znał jej ten, który miał za zadanie doprowadzić do współpracy ze sobą tego, kto wydawał się niebezpieczny dla systemu. Tym bardziej tez trudno dziś po latach poznać prawdę o człowieku, który został w taki czy inny sposób zaznaczony w tajnych archiwach SB. Z pewnością jednak poprzez lustrację można odsłonić prawdę o tym, co znajduje się w dokumentach, które do tej pory były niedostępne społeczeństwu. Prawda o dokumentach nie jest jednak tożsama z prawda o ludziach, którzy są w nich wymienieni. Oczywistym jest, że to co w nich się zawiera – opis faktów, słów, poglądów i opinii – może być zgodne z rzeczywistością, lecz jak już stwierdziłem wcześniej, nie można stworzyć na tej podstawie prawdy o ludziach, o których tu się mówi.

Czy jest możliwe poznanie tej prawdy? To pytanie można rozumieć dwojako. W wymiarze ogólnym i w wymiarze szczegółowym. Gdy mówimy o prawdzie życia ludzi PRL-u, którzy mieli jakikolwiek chciany bądź niechciany kontakt ze służbami bezpieczeństwa państwa, nie można na podstawie tych dokumentów zbudować prawdy o społeczeństwie polskim, o tym o czym myślało, co mówiło, jak postępowało. Tej prawdy nie poznali funkcjonariusze PRL-, bo gdyby ją do końca znali nie dopuściliby do tego wszystkiego co stało się w naszej Ojczyźnie po 1989 roku. Gdy chodzi o prawdę szczegółową dotyczącą poszczególnych ludzi to można ją poznać jedynie wówczas, gdy dokona się wspólna praca nad jej odkryciem tych, którzy zajmują się dokumentami i tych, których te dokumenty dotyczą. Bo to właśnie życie tych drugich, bogactwo ich osobowości jest tu największą prawdą, która musi być odkryta aby właściwie zrozumieć dokumenty ujawnione poprzez lustrację.

Jeżeli tej współpracy nie będzie, to nie ma co się łudzić. Prawda nie zostanie odkryta. Powstaną natomiast nowe mity, w których każdy, kto nie będzie pasował do danego układu politycznego czy personalnego będzie miał stworzoną przez innych „nowa prawdę”, które nie będzie w stanie się sprzeciwić, którego argumenty nikt nie będzie wysłuchiwał. Te „nowe prawdy” będą tworzone na zawołanie i będą coraz bardziej niebezpieczne nie tylko dla tych osób, których one będą bezpośrednio dotyczyły, ale i dla społeczeństwa, gdyż będzie tworzyć się w nim psychozę zagrożenia przez ludzi uwikłanych w dawne układy, które według „nowych prawd” trwają nadal. Z drugiej jednak strony sprzeciw poszczególnych osób do ujawnienia prawdy o sobie, odrzucenie propozycji współpracy z badaczami dokumentów będzie też precyzyjniej określało, iż to co do tej pory było wiadomo o tym człowieku prawda jednak nie było.

To co tu proponuję wydaje się być w obliczu obecnej sytuacji i psychozy lustracyjnej, utopijne. Wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób byli aktywnie zaangażowani w okresie PRL-u przeciwko systemowi władzy, dzisiaj się boją, doprowadzając nawet do żenujących spektakli, w których proszą dawnych przedstawicieli władzy o potwierdzenie ich niewinności. Politycy różnych opcji prześcigają się w ujawnianiu prawdy sami już chyba nie bardzo wiedząc czym tak naprawdę ona jest. Jedni walczą zaciekle by jej nie wprowadzać, inni daliby się rozstrzelać, aby każdy mógł być zlustrowany. Tych wszystkich, którzy pojawili się na tzw. „liście Wildsteina” jakoś jednak nikt nie pyta, czy chcieliby ujawnić możliwie pełną prawdę o sobie. To raczej częściej pojawia się absurdalne pytanie, czy zgodziliby się, by inni ujawnili pełna prawdę o nich? Przecież nikt inny poza wymienionymi na „liście” tej prawdy nie zna tak dobrze jak oni sami. Zamiast traktować ich podmiotowo w celu kreacji, dzięki nim, prawdy o przeszłości, traktuje się ich przedmiotowo, jako argument, narzędzie w walce politycznej, kartę przetargową w celu uzyskania określonych wpływów politycznych, w dążeniu do zastraszenia tych, którzy ewentualnie mogliby stanąć na drodze w walce o wpływy społeczne.

Może to co napisałem jest zaskakujące w ustach księdza, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę jak bardzo można skrzywdzić człowieka wydając o nim sąd nie poparty głęboka analiza jego osobowości. A przecież nikt kto będzie chciał poznać prawdę na podstawie archiwów SB nie będzie sobie zawracał głowy takimi „głupstwami”. Jako wychowawca, jako opiekun duchowy wielu ludzi mam świadomość wobec jakiego ogromnego problemu, już nie tylko historycznego ale moralnego i społecznego, stoimy. Bo to jak potraktujemy ludzi z „listy Wildsteina” rzutować będzie na przyszłe pokolenia, które zdawać będą sobie sprawę, że każde zewnętrzne zaangażowanie społeczne będzie oceniane przez potomnych nie na zasadzie zgodności z wartościami budującymi osobowość człowieka, jego bogactwo duchowe, moralne i intelektualne, lecz na podstawie powierzchownych ocen sojuszników lub wrogów, które kiedyś będą podstawą do określenia „prawdy” o człowieku. Taki system myślenia budzić będzie zniechęcenie szczególnie u osób o wielkiej osobowości, którzy zamiast służyć sobą innym, społeczeństwu, Ojczyźnie, zamkną się w maleńkim podwórku własnego interesu, co może okazać się tragiczne dla Polski.

Prawdę mówiąc chciałem pisać o lustracji w harcerstwie a wyszła z tego analiza całego procesu lustracji w Polsce. Trzeba jednak zająć się i tym problemem. Przyznam się, że i sam, choć w sposób pośredni doświadczyłem skutków działania SB w latach 80tych, gdy byłem klerykiem a jednocześnie działałem w Ruchu Harcerskim. Po pierwszym roku seminarium wraz z księdzem i jeszcze pięcioma innymi klerykami pojechaliśmy na obóz harcerski, którego komendant współpracował z Duszpasterstwem Harcerskim. Po obozie sprawa się wydała, ktoś doniósł na SB, instruktora zawieszono w prawach instruktorskich a nam groziło wyrzucenie z seminarium, gdy do Rektora zgłosili się pracownicy SB w tej sprawie. Na szczęście wybronił nas wtedy ks. bp Adam Dyczkowski. Kolejnym wydarzeniem było powołanie na początku roku 1987 Porozumienia Harcerskich Kręgów Kleryckich. W kwietniu 1987 roku na spotkaniu Krajowego Duszpasterstwa Harcerskiego w Krakowie jako Przewodniczący Porozumienia relacjonowałem wobec zgromadzonych księży i instruktorów Ruchu Harcerskiego kwestie powołania tej struktury na terenie kilkunastu seminariów w Polsce. Na szczęście nie podałem w tedy żadnego nazwiska. W czerwcu czy w lipcu tego samego roku urząd do Spraw Wyznań skierował do Episkopatu pismo „Pro memoria” z żądaniem rozwiązania nielegalnej organizacji kleryków oraz rozwiązania Duszpasterstwa Harcerskiego. Episkopat jednak się nie ugiął i pozostawiono nas w spokoju.

To wszystko świadczyło, jak SB starało się dotrzeć do środowisk harcerskich zaangażowanych po 1980 roku w Ruchu Harcerskim a wcześniej w KIHAM-ach. Gdy wybuchł stan wojenny, wtedy jeszcze jako młody drużynowy, zadawałem sobie pytanie, czy jest sens dalszej pracy harcerskiej. Przecież pozostając w ZHP popieram WRONę. Ale wiedziałem też, że przecież nie mogę opuścić moich harcerzy, którzy wszak do podziemia nie przejdą, gdyż są za mali i nie mogę ich w to angażować. Zdecydowałem się pozostać w ZHP, współpracując z Ruchem Harcerskim a potem jako kleryk angażując także moich harcerzy w działalność Duszpasterstwa Harcerskiego. Dzisiaj mogę powiedzieć, że dobrze zrobiłem. Ale wtedy pozostawała niepewność i pytanie co będzie dalej? Nikt przecież nie mógł przewidzieć jak długo to będzie trwało.

Czy byłem współpracownikiem reżimu? Można by powiedzieć, że tak, że poszedłem na współpracę, bo przecież należałem do ZHP i to można by odczytać z dokumentów, jakie znajdowały się w Komendzie Hufca czy Chorągwi, ale przecież rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Prawdę o sobie znałem tylko ja sam, często nawet zatajając ją przed własnymi harcerzami, których starałem się odizolować od fatalnych skutków indoktrynacji komunistycznej. Skończyło się to dla mnie rozmową z komendantem Hufca, którego odwiedzili panowie z SB, a kilka lat później dla moich harcerzy skończyło się to bandyckim napadem sąsiednich „socjalistycznych” obozów na obóz moich harcerzy, w wyniku którego pięć osób znalazło się w szpitalu. Oczywiście nikt za to nie poniósł żadnych konsekwencji a moje środowisko było wtedy jeszcze postraszone by się nie wychylać, bo może być jeszcze gorzej.

Złożoność sytuacji w jakiej znaleźli się wówczas instruktorzy zaangażowani w Ruch Harcerski a jednocześnie będący instruktorami ZHP powodował pewien dualizm moralny i ideowy, który był niemałym problemem dla wielu młodych. Jak pogodzić to z jednoznacznością harcerską z drugim punktem Prawa Harcerskiego. Już samo to, że w ZHP obowiązywało „socjalistyczne prawo i przyrzeczenie” a w drużynach „ruchowych” prawo i przyrzecznie przedwojenne, rodziło częste spory i konflikty między „nami” a „nimi”. Trzeba było sobie z tym radzić, choć dla wielu było to ponad siły. Ogromną rolę dającą oparcie i umocnienie dawało Duszpasterstwa Harcerskie, na gruncie którego spotykali się wszyscy, często o bardzo różnych zapatrywaniach ideowych, ale którzy zjednoczeni byli w dążeniu do odrodzenia harcerstwa. Przed nikim nie zamykano drzwi, dla każdego było tu miejsce, każdy mógł wyrazić tu swoje poglądy. Było to może i niebezpieczne, bo przecież mogli tu wejść i ci, którzy współpracowali z SB a już z pewnością byli oczami i uszami ówczesnych władz ZHP, które starały się pozbawić wpływu wychowawczego na młodych szczególnie wartościowych instruktorów. Można jednak powiedzieć, że tak jedni jak i drudzy byli bezradni, bo na terenie Kościoła czuliśmy się naprawdę wolni a szczególnie podczas wizyt Ojca św. w Polsce.

Kto dziś jest w stanie do końca zrozumieć co wtedy się działo w harcerstwie, co wtedy działo się w duszy każdego poszczególnego harcerza i instruktora, który niejednokrotnie wyzywany był i obrażany przez napotkanych na ulicy ludzi, którzy uważali go za kolaboranta władz. Sam kilkakrotnie nawet jako kleryk byłem poturbowany gdy miałem na sobie mundur harcerski. Jakże trudno było zmienić opinię społeczna o polskim harcerstwie, jakże dumni byliśmy gdy ludzie wyrażali entuzjazm oklaskami podczas naszych Białych Służb Papieskich. To było wtedy ważne, choć na co dzień tak trudno było być wtedy prawdziwym harcerzem. Może to wyświechtane słowa, ale wtedy bycie PRAWDZIWYM HARCERZEM naprawdę wiele kosztowało. Czy można dzisiaj sprawiedliwie ocenić harcerzy i instruktorów, gdy nie pozna się prawdy o ich życiu od nich samych?

Problem lustracji w harcerstwie (i nie tylko) to szansa na zainteresowanie młodego pokolenia harcerskiego prawdą o czasach, w których harcerstwo walczyło z reżimem komunistycznym o swoją tożsamość, a dokonywało się to nie poprzez spektakularne akcje czy manifestacje ale poprzez wewnętrzna walkę każdego z nas, który musiał sobie odpowiedzieć na trudne pytanie: Kim ty właściwie jesteś? Co dla ciebie jest najważniejsze? Jaki jest cel twojej harcerskiej służby?

I może te pytania warto sobie znowu postawić, by nikogo nie skrzywdzić, by nie skrzywdzić tych, którzy dzisiaj przyszli do harcerstwa, by nie skrzywdzić kłamstwem o przeszłości tych, którzy po nas przyjdą.

Ks. hm. Dr Krzysztof Bojko