hm. Jarosław Błoniarz

Chciałem krótko podzielić się kilkoma myślami o zarabianiu pieniędzy przez drużynę. A tak naprawdę o tym, jak wykorzystać zarabianie do wychowywania.

Od kilku lat funkcjonuje w ZHRze gdzieś w okolicach finansów. Byłem m.in. skarbnikiem Związku, co dało mi możliwość obserwowania jak w różnych środowiskach zarabia się pieniądze na lokalne potrzeby. A bywa z tym szczerze mówiąc różnie, najczęściej słabo i nieciekawie.

Jak zdążyłem się przekonać w trakcie rozlicznych rozmów podstawowym (ok. 70% wszystkich akcji zarobkowych o jakich słyszałem) miejscem zarobku dla harcerek i harcerzy ZHR są ... supermarkety. Pół biedy, gdy harcerze rzeczywiście wykonują tam jakieś pożyteczne prace, np. pakują zniedołężniałym klientom Geantów czy Reali jakieś monstrualne paki. W sumie – nic w tym zdrożnego. Problem w tym, że bardzo często praca w supermarketach to, nie ma co owijać w bawełnę, zwykła żebranina w mundurach. Ludzie pozwalają często harcerzykom pakować zakupy, mimo, że sami nie maja nic do roboty przy kasie a dwie silne i sprawne rączki. Albo tak jak w moim pobliskim Auchan, gdzie z zasady zakupy pakuje kasjerka a stojący obok harcerze jak kania dżdżu oczekują na jakiś zapomniany przez nią sześciopak, który mogliby ochoczo zapakować do plastikowej torebki, oczekując ciężko zapracowanej jałmużny.

To nie jedyny kłopot. Często okazuje się, że działania w supermarketach nie są w ogóle przygotowane od strony formalnej, np. nie wie o nich nic Komenda Hufca, czy Zarząd Okręgu i okazuje się że z punktu widzenia formalnego są to nielegalne zbiórki publiczne. Bywa jeszcze gorzej, gdy okazuje się, że czasami harcerze dzielą się kasą „pół na pół” i pieniądze zbierane w mundurach ZHR częściowo idą do prywatnych kieszeni. Takie rzeczy niestety też się zdarzały.

Oczywiście jest sporo przykładów dobrze przeprowadzonych akcji tego typu, zarówno od strony formalnej, jak i organizacyjnej. Kończą się one sukcesem finansowym, tzn. zebrane w ten sposób pieniądze zasilają budżety zacnych imprez ZHRu lub czasami wręcz umożliwiają ich zaistnienie. I bardzo dobrze.

Chociaż... chyba nie do końca. Czepiam się pewno, ale zawsze mam jakiś niedosyt, gdy myślę o sposobie w jaki te pieniądze do nas trafiają. Czy naprawdę nie można oczekiwać czegoś bardziej kreatywnego od harcerzy? Czy nie można by pokusić się nie tylko o to, by zdobyć kasę, co mam wrażenie jest głównym celem wielu z takich działań, ale przy okazji spróbować wykorzystać działania zarobkowe jako pełnoprawne narzędzia wychowawcze? Mało kto tak myśli, a przecież sprawy finansowe są idealnym polem do popisu np. do stawiania wymagań z zakresu wyrabiania odpowiedzialności, rzetelności, sprawności organizacyjnej, komunikacji... Można jeszcze długo wymieniać.

Hmmm. Trochę się zagalopowałem.

Większość tekstów na tematy finansowo-gospodarcze w harcerstwie cechuje bardzo żarliwy i szlachetny idealizm. Tak bardzo żarliwy on jest, że zdarza mi się czasami nawet uronić łzę, gdy po raz kolejny czytam jak to jesteśmy nie dość porządni i jak to powinno być, żeby już było dobrze. Z reguły na takiej teoretycznej żarliwości się kończy, a życie pokazuje, że nawet sami autorzy tych pięknych tekstów działają zgoła inaczej. W poprzednim akapicie zacząłem chyba popadać w coś takiego, więc przywołuje się już do porządku i postaram się oszczędzić PT. Czytelnikom kolejnej porcji wzruszeń.

Zamiast tego chciałem podzielić się czymś konkretnym, tzn. pomysłem na prostą akcję zarobkową, która moim zdaniem ma podstawową cechę dobrego działania harcerskiego, tzn. na pierwszy rzut oka niby chodzi o zarabianie, ale tak naprawdę udaje się przy okazji osiągnąć spore korzyści wychowawcze. A o to nam wszystkim przecież chodzi.

Pomysł podpatrzyłem u skautów brytyjskich, ucząc się kiedyś dłuższy czas na Wyspach. Pewno wielu z Was jest on znany, choć nie słyszałem by go gdzieś wykorzystywano. Przy wielu różnych okazjach widziałem tam ogłoszenia o różnego rodzaju Scout Sales, czyli skautowych wyprzedażach. Co można tam było kupić? Co tylko było pod ręką. Książki, ubrania dla dzieci, zabawki, ciastka etc. Bywały wyprzedaże tematyczne (tylko jeden rodzaj towaru), jak i „mydło, powidło”. Nie to jest najistotniejsze.

Były to świetne lokalne imprezy, na który okoliczni mieszkańcy mogli spędzić miłe sobotnie/niedzielne przedpołudnie, zjeść ciacho (wcześniej zapłacić za nie skautom of course), poznać i porozmawiać ze skautami, którzy działają w ich dzielnicy, z sąsiadami, okazyjnie kupić jakiś drobiazg, a wieczorem zostać na ognisku i pośpiewać skautowe szlagiery.

Spróbujmy opisać od początku jak mogłaby wyglądać taka akcja w naszych warunkach. Bardzo lubię książki,  więc posłużę się tym przykładem. Otóż wyobraźmy sobie, że jakaś drużyna chce zorganizować Wielki Kiermasz Książek Już Przeczytanych dla swojej dzielnicy.

Etap I – Zbieramy towar

3-4 tygodnie przed terminem kiermaszu przygotowujemy i roznosimy ulotki mniej więcej takiej treści: „Jesteśmy taką a taką drużyną, dnia tego a tego organizujemy Wielki Kiermasz Książek Już Przeczytanych dla naszej dzielnicy. Jeżeli mieliby Państwo książki, które już przeczytaliście, a które moglibyście nam przekazać na ten cel, dnia tego a tego o takiej-to-a-takiej godzinie grzecznie do Państwa zapukamy i je zabierzemy. Przekazane nam książki sprzedamy a zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczymy na dofinansowanie naszego obozu w Męcikale.

Następnie w wyznaczonym przez siebie w ulotce terminie zjawiamy się w mundurach z jakimś sprzętem, który będzie w stanie udźwignąć tony literatury darowanej przez ludność i grzecznie wszystkim dziękujemy za darowizny. WAŻNE – prosimy każdego, kto daje nam książki o jego nazwisko i adres. Wykorzystamy to później.

Oczywiście zawczasu przygotowujemy jakiś magazyn na książki, a jak już je zgromadzimy, możemy zrobić np. podział tematyczny lub cenowy. Wedle uznania.

Etap II – Zapraszamy dzielnicę

Wiadomo – plakaty, ulotki, ogłoszenia w prasie. W każdym razie z 1-2 tygodniowym wyprzedzeniem wszyscy mieszkańcy dzielnicy powinni dowiedzieć się o naszym kiermaszu. Próbujemy zadbać o to, by był on w jakimś dogodnym i znanym wszystkim miejscu, gdzie będzie też możliwość zaprezentowania się przez drużynę – np. zrobienia wystawy zdjęć drużyny towarzyszącej kiermaszowi, kominka, itp.

W tym samym czasie przygotowujemy oczywiście stanowiska sprzedaży, zapraszamy ludzi na których nam szczególnie zależy (np. dyrektor szkoły, miejscowy radny, proboszcz, lokalny dziennikarz itp.).

Etap III – Kiermasz

Teraz sprzedajemy książki, które zebraliśmy. Możemy mieć różne pomysły na to, np. pudła z książkami po określonej cenie, na określony temat. Możemy sprzedawać np. wg zasady za 20 zł każdy może wybrać 5 dowolnych książek. Gdy koniec imprezy blisko a my mamy nadal masę towaru ogłaszamy, że od teraz za 10 zł można ze sobą zabrać tyle książek ile się udźwignie w rękach. Wasza inwencja nie jest niczym ograniczona.

Przygotujcie jakieś atrakcje – loterię książkową, licytację jakiś szczególnie cennych tomów (np. z autografami), spotkanie ze znanym pisarzem, np. naczelnym Pobudki. Co dusza zapragnie.

Oczywiście trzeba mieć jakieś miejsce typu kafejka, gdzie ludzie będą mogli pogadać ze sobą i z Wami. To będzie bardzo ważne, bo jednym z celów będzie przecież zaprezentowanie się drużyny w rodzimym środowisku. Cały czas powinni być dostępni do rozmowy funkcyjni drużyny, wystawiona kronika itp. Dyskretnie można tez w czasie takich spotkań zabiegać o wsparcie i pomoc w różnych ważnych dla drużyny sprawach. Dajcie się poznać z jak najlepszej strony a w przyszłości zaowocuje to np. bezproblemowym naborem do drużyny, bo ludzie będą wiedzieć kim jesteście i chętnie Wam powierzą swoje dzieci.

Etap IV – Po kiermaszu

Po imprezie musimy zadbać o kilka rzeczy. Przede wszystkim podziękować uczestnikom za udział i powiadomić o efektach, tzn. ile udało się zebrać. Można dac np. ogłoszenie do gazety.

Każdemu z darczyńców warto wysłać list z podziękowaniem (tu będą potrzebne adresy o których pisałem wyżej) i podaniem kwoty, jaką udało się Wam zebrać, a przede wszystkim z informacją co z tymi pieniędzmi zrobicie. Nic tak nie cieszy donatorów jak rzetelna informacja i świadomość w jakiej sprawie byli pomocni.

Warto jeszcze na zakończenie zastanowić się jakie osiągnęliśmy cele. Kilka z nich to np.:

- wszyscy nasi harcerze działali jako zespół, zdobyli szereg sprawności, zrealizowali kolejne wymogi na stopnie – jedni przygotowywali i roznosili ulotki, inni załatwili miejsce, następni prowadzili kawiarenkę, kolejni przygotowali prezentację drużyny na dvd etc. etc.

- mamy za co jechać na obóz, możemy wspomóc tych których na to nie było stać,

- daliśmy się poznać mieszkańcom dzielnicy, zyskaliśmy nowych przyjaciół i sojuszników,

- zrobiliśmy coś dla swojego najbliższego otoczenia (ciekawa impreza, okazja do kupienia taniej książki).

To właściwie tyle, jeśli chodzi o sam pomysł. Można go oczywiście zmodyfikować i robić wg własnej receptury np. kiermasz zabawek i ubranek na Dzień Dziecka, podręczników na początku roku itp.

Aha, nie zapomnijcie zadbać o to by zebrane pieniądze zostały prawidłowo zaksięgowane w dokumentacji drużyny. Jeśli macie wątpliwości poproście skarbnika Hufca lub Okręgu o pomoc. Na pewno to chętnie zrobią.

Chciałbym, by ten krótki artykuł zachęcił Czytelników Pobudki do dzielenia się podobnymi pomysłami na twórcze wykorzystanie zadań finansowo-gospodarczych jako narzędzi wychowawczych. Chętnie Wasze pomysły opublikujemy i o nich podyskutujemy.


JAROSŁAW BŁONIARZ "CZESIU, GLIZDA"
hm, ur. 1968, w latach 80 i 90 związany ze środowiskiem opolskiego IV Szczepu, a po powstaniu ZHR - I Opolskiego Hufca im Szarych Szeregów.
Drużynowy 141 ODHy. Od 1993-2001 poza ZHR. W poprzednich dwóch kadencjach władz p.o. komisarza zagranicznego, sekretarza generalnego i wreszcie skarbnik ZHR. Obecnie członek Rady Naczelnej i Komendy Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy.
Żona Joanna (instruktorka) i 3 dzieci (Basia 5 lat, Jaś - 2 lata i Maciuś - 2 miesiące). Pracownik Agencji Reutera, od 7 lat mieszka w Warszawie.