phm. Agnieszka Leśny

Problematyka czasu wolnego jest jednym z tych obszarów, gdzie harcerska praktyka rozmija się z przyświecającymi nam ideami. Ze względu na wielość zajęć pozalekcyjnych, wydłużające się godziny pracy i inne zobowiązania, większość harcerskich działań realizujemy albo w formie mailowania po nocach, albo w weekendy.

Harcerstwo zawłaszczyło sobie praktycznie wszystkie moje weekendy. Z jednej strony jest to zrozumiałe; kiedy jak nie w weekend? Jak już mamy organizować zlot, gdzieś jechać, płacić za transport – to bądźmy tam chociaż te 3 dni. Jest jeszcze druga strona: dla naszych podopiecznych weekend też jest jedynym czasem na realizację innych pasji czy „nadrobienie” zaległości w szkole czy nawet w życiu rodzinnym. Nie dziwmy się więc, że coraz mniej osób przyjeżdża na nasze konferencje i zloty oraz że rośnie frustracja kadry. Rację mają rodzice naszych harcerzy mówiąc, że przez harcerstwo pogarszają się wyniki w nauce, a w domu człowiek staje się hotelowym gościem.  

Zaraz po tym, jak przekazałam sznur drużynowej, moje życie zmieniło się diametralnie… Na lepsze. Udało mi się wyjechać na wymarzony warsztat ceramiczny, pojechać z przyjaciółmi w góry i wyprawić huczne przyjęcie dla rodziny. Odkryłam na nowo przyjemność ze snucia się po bibliotece, moje rachunki telefoniczne zmniejszyły się o jedną trzecią oraz spadła zdecydowanie liczba maili z nagłówkami „Koniecznie odpisz, pilne!”. Odżyłam. Nareszcie wszyscy się „odczepili”. Żadnych odpraw, rozliczeń, telefonów po 23:00, wzywania do okręgu, elektronicznych książek finansowych, papierów. Owszem, brakowało mi drużyny, ale zysk indywidualny w moim życiu znacznie rekompensował emocjonalną stratę. Ciężko było ponownie podjąć się czasochłonnej funkcji. Ilu instruktorów, po takich doświadczeniach, uznaje, że nie warto i po oddaniu drużyny, hufca, szczepu – odchodzi? Odchodzi do życia „prywatnego”, które rozmijało się z tym „służbowym”?

Musimy przypomnieć sobie, że cele jakie sobie stawiamy zawsze powinny być ważniejsze niż formy w jakich chcemy je realizować. Jeśli więc bycie instruktorem harcerskim oznacza brak wolnego czasu, pogorszenie relacji w domu i wyników na studiach – to znaczy, że czas przepracować formy. Czasu nie da się wydłużać, a naprężanie go do granic obniża naszą mobilność w sytuacjach niezaplanowanych (w tym gotowość do służby!) i grozi popękaniem i rozpadem konstrukcji organizacji.
Część naszych problemów na pewno wynika z braku dobrej organizacji czasu, ale jest to sztuka bardzo trudna i człowiek uczy się jej przez lata. Z moich harcerskich obserwacji wynika, że za sukcesem sporej grupy osób, które sprawnie wywiązują się z powierzonych im obowiązków oraz intensywnie się uczą lub pracują, stoi dramat pracoholizmu, ubogiego życia rodzinnego lub towarzyskiego, zarywanych nocy i problemów emocjonalnych. Nic w tym dziwnego, częste niedosypianie i epizody sypiania mniej niż fizjologiczne minimum (dla dorosłego 4h) jest jednym z czynników wywołujących depresję, choroby psychosomatyczne i zaburzenia emocjonalne.  Jasne, każdemu się zdarza „zarwać nockę” – nie tylko harcerzom. Ale czy nie nazbyt często przechodzimy nad tym do porządku? Akceptujemy obrady zjazdu kończące się o 3:00 nad ranem (bo trzeba…), konferencje do 1:00  (bo skoro już tu jesteśmy…), odprawy komendy zgrupowania obozowego o północy (bo wcześniej trwało „usypianie” drużyny i odprawa z zastępowymi…).

Problem „zawalonych” weekendów w szczególny sposób dotyka studentów. Warto pamiętać, że studiowanie polega na tym, że chodzi się na wykłady i ćwiczenia, które są jedynie początkiem naukowej drogi. Wiedza i umiejętności nabyte w trakcie zajęć mają być podstawą do samodzielnych poszukiwań naukowych, buszowania w bibliotekach, refleksji i dyskusji. Na tę aktywność trzeba mieć czas! Czy instruktorzy, którzy permanentnie zaliczają przedmioty w sesji poprawkowej, opuszczają wykłady i mało solidnie przygotowują się do ćwiczeń są wychowawcami, którymi chcemy stawiać innym za wzór? Przecież studiowanie po łebkach to cios dla społeczeństwa obywatelskiego, które z podatków opłaca kształcenie i liczy na „zwrot” w postaci dobrze wykształconych fachowców. Jakoś pośród instruktorów trudno o refleksję, nad faktem zgodności olewania studiów z ideałami harcerskimi. Skoro trzeba jechać na lokalizacje, to trzeba – a że trwają w tym czasie wykłady… No cóż. Lokalizacja się sama nie zrobi. Porządna magisterka też nie….

Trudno, dzisiejszy świat jest jaki jest i stawia przed nami swoje wymagania. Myślę, że jasne jest, iż nie zmieniamy celów stawianych harcerstwu; chcemy pomagać w kształtowaniu świadomych i mądrych obywateli. Jeśli nie udaje się to dotychczas wykorzystywanymi formami – trzeba je zmienić! Problem jest naglący, bo coraz częściej spotykamy pośród nas instruktorów zmęczonym faktem, że każdy wolny weekend poświęcają harcerstwu (zbiórka lub biwak, rada hufca, konferencja, odprawa przed obozem – i już mamy miesiąc weekendów z głowy). Nie ma kiedy zorganizować spotkania z rodziną, ponieważ w każdy wolny weekend jest „harcówka”, zawsze ważna, pilna i nie do odłożenia.

Najtrudniej, jak zwykle, z konkretami. Cóż – nie ma jednego, dobrego rozwiązania. Może trzeba pogodzić się z faktem, że biwaki powinny być dwudniowe, tak aby niedziela ZAWSZE była wolna? Może trzeba nauczyć się robić imprezy „w dwóch turach”? Może trzeba konferencje przenieść na wakacje (tym czasem jakby łatwiej się z harcerstwem podzielić), a część odpraw hufca organizować przez Internet? Tak jak jest – nie może być, bo tracimy zbyt wielu instruktorów, którzy nie potrafią dobrze studiować, pracować i pełnić funkcji – a zyskujemy zbyt wielu sfrustrowanych pracoholików.

22 maja 2010, Zalesie Dolne

phm. Agnieszka Leśny HR, Mazowiecka Chorągiew Harcerek ZHR

/fot. Aga Leśny, ze zbiorów autorki/