Konik Polny

Wczoraj na naszym obozie Pupisów mieliśmy nie lada gości.  Pojawili się specjaliści od łapania ryb w wodzie mętnej, płynącej, a nawet zamarzniętej.  Byli to Druhowie Niedźwiedź (brunatny), Wydra, Rybołów oraz Pingwin.  Co prawda miał być również Druh Żółw, były instruktor, obecnie pracujący nad kilkoma kampaniami medialnymi dla gadów, płazów i owadów, ale nie zdążył.

Przyjechali, aby nauczyć nas jak się łowi ryby.  Jest to umiejętność niezbędna na każdym obozie, zwłaszcza takim, jak nasz, bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy zabraknie jedzenia, a ryba, jak zapewniał nas pingwin, jest doskonałym źródłem protein.

Kształcenie rybaków okazało się skomplikowaną operacją, choć mnie się wydawało, że w zasadzie nie ma tu nic skomplikowanego.  A jednak.  Najpierw ustawiono nas nad brzegiem jeziora i przeprowadzono musztrę z wędkami.  Było to nawet dość zabawne, zwłaszcza, gdy haczyki co chwila zaczepiały się o siebie lub zrywały nam z głów czapki.  To dziwne, ale byłem do tej pory przekonany, że ryby łapie się w ciszy, a tymczasem gromkie pokrzykiwania naszych nauczycieli, tupot nóg, racic, kopyt, łap i płetw musiały wypłoszyć nasze przyszłe zdobycze, przynajmniej z przybrzeżnych zarośli.

Musztrę zakończyliśmy defiladą, salutując wędkami stojącemu na podwyższeniu Druhowi Sępowi, prowadzącemu nasz wzorcowy obóz, do którego zresztą zaraz dołączył Druh Chomik, nie prowadzący niczego, ale stojący zawsze, jak sam mawia, „blisko wodza”.  Potem zarządzono chwilę skupienia przed wędkowaniem.  W tym czasie połowa z nas wymknęła się, żeby zajrzeć do kuchni i dowiedzieć co będzie na obiad (miały być frytki z czymś tam, ale tego czegoś tam jak zwykle nie dowieziono), a druga połowa położyła się na plaży i odpoczywała.  Wreszcie, po upływie tej chwili, która przybrała dość pokaźne rozmiary, zaczęły się zajęcia praktyczne.  Niedźwiedź opisał wędkę (wędka składa się z wędzidła i żyłki zakończonej haczykiem), nie wdając się w szczegóły (kołowrotek, błystka, ciężarek, spławik), uznając z pewnością, że są to mało istotne kwestie i nie warto tracić na nie czasu.  Druh Pingwin zapytał nas po co jest ten haczyk.  Oczywiście, przekrzykując się odpowiedzieliśmy, że po to, aby złapać na niego rybę.  Była to odpowiedź logiczna i jak najbardziej prawidłowa.  To znaczy tak nam się wydawało, ale Druh Pingwin szybko wyprowadził nas z błędu.  Otóż okazało się, że haczyk służy do założenia przynęty.  A przynęta, jak wiadomo, jest najważniejszą w wędkowaniu.  Przecież ryby można łowić i bez haczyka, np. prądem czy granatem.  Fakt, na to nie wpadliśmy.

Druh Wydra zaskoczył nas kolejną nowinką, która nie przyszłaby nam do głowy, gdyby nie światłe rady wykładowców.  Spytał najpierw co najbardziej lubimy jeść, a gdy zgodnie powiedzieliśmy, że frytki (nie chcieliśmy sprawiać przykrości naszej kadrze, gdybyśmy wybrali coś innego, niż danie przygotowane na dzisiejszy obiad, z pewnością zwyzywaliby nas od niewdzięczników), powiedział: „Świetnie!  A więc można powiedzieć, że frytki to dla was przynęta.”  Nie zaprzeczyliśmy, ale odtąd z coraz większym niedowierzaniem słuchaliśmy wykładu.  Wydra kazał zakładać przynętę, a ponieważ jedyną, o jakiej wspomnieliśmy były frytki – polecił nam nadziać je na haczyki.  Nasze zdumienie wciąż rosło.  Toż przecież wiadomo, że ryba powinna dostać przynętę taką, jaką lubi ona, a nie taka, jaką lubi wędkarz.  Ale nic to.

Zgodnie ze wskazówkami Druha Wydry zarzuciliśmy nasze wędki i patrzyliśmy, jak wokół zanurzonych w wodzie żyłek powstają coraz większe krążki tłuszczu.  Oczywiście – żadnej ryby nie złapaliśmy, bo nawet jeśli nie wszystkie przestraszyły się naszych marszów i przytupów, to z pewnością uciekły na widok rozpadających się w wodzie i zatłuszczonych frytek.

Rybołów, który przez cały czas szkolenia spał na gałęzi, pokiwał smętnie głową i powiedział tylko „Tak, tak...”.  Za jego czasów to dopiero było wędkarstwo!

 

Konik polny – owad z rzędu prostoskrzydłych. Roślinożerny – dzięki czemu trudno podejrzewać go o krwiożercze zamysły. Lubi wygrzewać się na słońcu, dlatego ludzie często biorą go mylnie za lenia. Jednak Konik Polny leniem nie jest. Kiedy widzimy go jak kąpie się w promieniach słońca – on prawdopodobnie bacznie obserwuje i analizuje otaczającą go rzeczywistość. Konik polny wydaje oprócz dźwięków słyszalnych dla ucha ludzkiego, powstałych poprzez pocieranie o siebie nóg lub skrzydełek, także ultradźwięki. Dźwięki te powstają, gdy odgięty podczas pocierania element skrzydełek nagle się uwalnia i drga jak trampolina po skoku. Kto jest w stanie usłyszeć tę nieodbieraną prostymi ludzkimi zmysłami mowę Konika Polnego, ten zrozumie. Ucho i oko tu nie wystarczą. Żeby usłyszeć i zrozumieć mowę Konika Polnego trzeba użyć znacznie wyższych funkcji aparatu poznawczego. W polskiej kulturze Konik bywa symbolem lekkomyślności i braku dbałości o przyszłość. Nic bardziej mylnego, o czym przekona się każdy kto go zrozumie.