hm. Marek Frąckowiak 

Uczestniczyłem w bardzo wielu kursach kadry i rozmaitych szkoleniach – jako kursant, jako organizator lub jako gość. W harcerstwie, w Polskiej YMCA, w wielu innych rozmaitych organizacjach. Jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem, był JAKOBSTAF. I zarazem jednym z tych, które poniosły największe fiasko. Dobrze, że komendant chorągwi go zamknął.

Miałem okazję dwukrotnie uczestniczyć w kilkudniowych zbiórkach kursu Jakobstaf. Ciekawy, ambitny program, dobra organizacja, kapitalne pomysły na organizację kolejnych zbiórek w miejscach, które sprzyjały połączeniu wyczynu z głęboką refleksją programową i metodyczną. A przede wszystkim duch – braterstwo i żywe dyskusje o sprawach najważniejszych dla organizacji, dla harcerstwa, dla ludzi po prostu. Dyskusje, czasem ogniste polemiki, w których tworzyła się wizja świata ludzi mających niegdyś wziąć odpowiedzialność za ZHR, za wychowanie harcerzy. Z szacunkiem dla autorytetów i dumą z własnego zadnia, którego jest się gotowym bronić.

Dlatego gdy usłyszałem o zdumiewającej – co do meritum i co do sposobu wykonania – decyzji mazowieckiej komendy chorągwi harcerzy o rozwiązaniu Jakobstafu, byłem przekonany, że tym razem aparat się przeliczył.

Znów świadomie w odniesieniu do harcerskiej organizacji używam słowa „aparat”, bo sposób załatwienia tej sprawy przez mazowieckie władze harcerzy ZHR to metody żywcem przeniesione z kart historii PRL. Jeśli powstaje ciekawe intelektualnie i opiniotwórcze środowisko, nie pasujące do ideologicznej wizji władzy, to jeśli nawet toleruje się je początkowo, przychodzi moment, gdy zaczyna uwierać za bardzo i wtedy administracyjnie przycina się je lub likwiduje. Nie zapominając o PR – a więc z publicznym oskarżeniem o jakieś zwykle pozamerytoryczne, ale dość paskudne przywary, jak np. bałaganiarstwo, niejasne rozliczenia finansowe itp. A zainteresowani dowiadują się o tym z poczty, już po fakcie.

I tak oto wszyscy wiedzą, gdzie jest ich miejsce. A ja myślałem, że harcerze tak się ustawiać nie pozwalają…

Niestety, moje przekonanie, okazało się złudne. Kadra kursu zachowała się tak, jak powinna i mogła – godnie i przyzwoicie. Protestując przeciwko haniebnym metodom rozwiązania kursu i publicznym oskarżeniom w takiej samej formie, jak je zakomunikowano, czyli na stronie internetowej ZHR a następnie – jak przystało na odpowiedzialnych instruktorów organizacji – podporządkowując się decyzji, w oczekiwaniu na właściwe, przyzwoite wyjaśnienie sprawy.

A uczestnicy? Owa awangarda przyszłego ZHR?

Podobno kilku z nich napisało jakiś list do szefa chorągwianej szkoły instruktorskiej. Podobno, bo poza adresatem nikt tego listu nie zna i nikt o nim nie wie. Siła protestu zaiste ogromna…

Kiedy przed ponad rokiem w mediach i polityce wybuchła tzw. afera stoczniowa, jednym z jej wątków było rozpatrywanie, czy CBA miało, czy nie miało nadzorować proces prywatyzacji stoczni. Ówczesny szef CBA twierdził, że działał z własnej inicjatywy i czujności, rząd ripostował, że przecież sam wydał w tej sprawie pisemne polecenie. I wówczas prezes największej opozycyjnej partii publicznie stwierdził, że rząd mógł w tej sprawie dokumenty antydatować.

Przyjrzyjmy się uważnie: były premier, obecnie przywódca opozycji mający ambicję znów być premierem, publicznie oskarża demokratycznie wybrany rząd o kryminalne przestępstwo popełnione w interesie doraźnej rozgrywki. I co się dzieje? Otóż prawie nic. Jakieś wzruszenie ramion ze strony polityków rządzącej partii, parę niegłośnych drwin w mediach. Chyba tylko jedna red. Katarzyna Kolenda-Zaleska w swoim felietonie w „Gazecie Wyborczej” nazwała wówczas rzecz po imieniu: skandalem. Moim zdaniem groźniejszym niż owa stoczniowa afera. Mamy tu bowiem sytuację, gdy jedni politycy rzucają poważne oskarżenia ot tak, mimochodem, pokazując, że dla nich takie praktyki, to nic niezwykłego, pewnie w polityce tak się postępuje. Oskarżani właściwie przechodzą nad tym do porządku dziennego, bo… czyżby też uważali, że w polityce tak się postępuje, nawet jeśli twierdzą, że oni akurat w tym przypadku tego nie zrobili? A media, społeczeństwo też prawie nie widzą problemu – widać wszyscy już przywykli do tego, że w walce o władzę wszelkie chwyty są dozwolone, a przynajmniej już nikogo nie dziwią i nie oburzają. Powszechna atmosfera przyzwolenia na postępowanie niezgodne nie tylko ze standardami demokratycznymi ale i ze zwykłą przyzwoitością.

Obie te, opisane przeze mnie sprawy, dotyczą w istocie tego samego zjawiska: stosowania przez władze niegodnych metod w zwalczaniu przeciwników oraz powszechnej bierności wobec takiego postępowania, bierności, która poprzez oportunizm prowadzi do akceptacji, do uznania, że takie postępowanie jest czymś zwyczajnym.

Uczestniczyłem w ubieglym roku w zorganizowanej przez „Kuźnicę” warszawskiego ZHR dyskusji pt. „Harcerstwo w walce z komunizmem”. Opowiadano tam wiele o formach i tradycjach tej walki w dziejach harcerstwa: w II Rzeczypospolitej, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, w okresie KIHAM i NRH, wreszcie w stanie wojennym. A ja na koniec pozwoliłem sobie na opinię, że harcerstwo wcale nie jest szczególnie antykomunistyczne. Dobre harcerstwo po prostu powinno być nonkonformistyczne. Dlatego w komunizmie będzie antykomunistyczne, w faszyzmie antyfaszystowskie, w każdym ustroju autorytarnym będzie zaś prodemokratyczne. A w demokracji? W demokracji powinno po prostu zachowywać się przyzwoicie i wychowywać ludzi, którzy nie tylko nie godzą się na niewłaściwe praktyki w życiu społecznym, ale mają odwagę – wręcz obowiązek – głośno i skutecznie przeciw nim wystąpić (o tym nonkonformizmie jako jednym z fundamentów harcerskiego wychowania pisał też niedawno w „Pobudce” Marek Kamecki – polecam).

Nie wiem, która z opisanych przeze mnie spraw jest groźniejsza. Czy ta, dotycząca całego dziś dorosłego społeczeństwa i doświadczonych już polityków? Tych można jeszcze próbować tłumaczyć obciążeniem wychowania w PRL, choć mnie to nie przekonuje – wówczas też można było zachowywać się przyzwoicie, a dziś to wręcz ich publiczny obowiązek. Mnie jednak bardziej martwi zachowanie instruktorów harcerskich – mających wpływ na to, jaka będzie dzisiejsza młodzież a przyszli dorośli, kształtujący ten kraj w kolejnych latach. Górnolotnie zabrzmiało? No cóż, taka jest odpowiedzialność instruktora-wychowawcy w organizacji, która ma ambicje wychowywania najlepszej części młodzieży.

Jeden z moich przyjaciół w rozmowie na temat „sprawy Jakobstaf” powiedział, że należy zrozumieć mizerną reakcję uczestników kursu, bo to pokolenie nie przywykłe do głośnych protestów, że ów dyskretny list kilku z nich, to przecież pierwszy publiczny protest w ich życiu, że trzeba zrozumieć i uszanować granice sprzeciwu, jakie sami sobie narzucili.

Otóż, szanowni druhowie, ja tego nie rozumiem.

Cała ta sprawa jawi mi się jako kolejna „zabawa z tygrysem” – niektórym może jest śmiesznie, większości powinno być strasznie.

I dlatego w swoim własnym imieniu zwracam się do kadry kursu Jakobstaf: druhowie, jako jeden z założycieli ZHR muszę stwierdzić, że jest mi bardzo przykro. Przykro, że zostaliście tak potraktowani – przez swych przełożonych i przez swych wychowanków – w organizacji, która powstawała, by się od takich praktyk oderwać, w której miało nie być ani manipulanctwa, ani oportunizmu.

Marek Frąckowiak

marzec 2010 r.

hm Marek Frąckowiak

Niegdyś instruktor warszawskiej „Błękitnej Czternastki”, członek KIHAM, współzałożyciel Niezależnego Ruchu Harcerskiego. Od końca lat 70-tych współpracownik wydawnictw podziemnych, w stanie wojennym szef Niezależnego Wydawnictwa Harcerskiego a następnie członek Zespołu Oświaty Niezależnej i redaktor naczelny pisma „Wielka Gra”. Jako przedstawiciel oświaty niezależnej i niezależnego harcerstwa uczestniczył w obradach „Okrągłego Stołu”. Współzałożyciel Komisji Porozumiewawczej Niezależnych Środowisk i Organizacji Harcerskich, członek Komisji Organizacyjnej ZHR i władz naczelnych ZHR. Po roku 1989 pierwszy dyrektor Fundacji „Edukacja dla Demokracji”, obecnie pracownik Izby Wydawców Prasy. Z zamiłowania wędrownik. Żona Ewa (była instruktorka toruńskiej „Czarnej Trzynastki”), dwoje dzieci (także już byłych harcerzy).