hm. Tomasz Maracewicz 
hm. Adam F. Baran 

Drodzy,

24-ty numer Pobudki został w całości przygotowany z myślą o zbliżającym się Zjeździe ZHR, a datą jego emisji miała być… sobota 10 IV 2010 r. Wszystko, co zdarzyło się później, spowodowało, że w sposób oczywisty zarówno perspektywa naszego pisma, jak i perspektywa Zjazdu – zeszły na dalszy plan. Czytelnicy Pobudki i członkowie jej redakcji, zamiast poddawać się przedzjazdowym emocjom, spontanicznie i solidarnie podjęli służbę, a także po prostu – wzięli udział w pożegnaniu i oddaniu ostatniej posługi ofiarom smoleńskiej katastrofy.

Długo zastanawiałem się jak w takich okolicznościach winien brzmieć artykuł wstępny do zjazdowego numeru. Szukałem odpowiednich słów, mając poczucie, że choć wszystko już w tych dniach zostało powiedziane, to jednak obudzone emocje, poczucie pustki i bólu nie znalazły w słowach właściwego ukojenia, wyjaśnienia, uporządkowania, a prawdziwe odpowiedzi przyniesie dopiero przyszłość. Z kłopotu wybawił mnie doskonale trafiający w odczucia członków redakcji, nadesłany przez Adama Barana tekst, który w całości, w charakterze artykułu wstępnego - załączam. Dodatkowo załączam też inny materiał, autorstwa ośmioletniego Ignasia, zucha ze Szczepu Watra w Zalesiu Górnym. Życie idzie dalej. Mam nadzieję, że artykuły z tego numeru, próbujące opisać naszą harcerską rzeczywistość, a także plany i pomysły na przyszłość, będą dla delegatów i wszystkich innych harcerstwem zainteresowanych – dobrą inspiracją. Czuwaj!

Tomasz Maracewicz, hm. 

 

hm. Adam F. Baran

Refleksja z 12 kwietnia 2010 roku

Przekujmy to nieszczęście w zaczyn

Od soboty rano, jak pewnie u wielu z Was, kotłują się w mojej głowie myśli, które trudno tłumić. Przecież wiedzieliśmy, że na uroczystość do Katynia oddelegowana została grupa instruktorska ZHR. Że byłe instruktorki i instruktorzy naszej organizacji, dziś pełniący ważne funkcje państwowe, także wybierały się tam z Głową Naszego Państwa (lub ich udział był prawdopodobny, przynajmniej w naszym osobistym mniemaniu). Dziś już wiemy, że kilkoro z nich 10 kwietnia 2010 roku odeszło na Wieczną Wartę. Wtedy, w sobotę, ze łzami w oczach i wypiekami na twarzy sprawdzaliśmy co kilka minut coraz szerszą i dokładniejszą listę uczestników tego tragicznego lotu… w nadziei, że może ktoś przeżył, że nie było tam tej lub innej osoby. To zabrzmi paradoksalnie, ale w tych tragicznych okolicznościach jakże „radosna” była informacja podana na stronie internetowej ZHR, że delegacja władz naczelnych naszej organizacji pojechała do Smoleńska pociągiem… choć plany były zgoła inne (a przynajmniej takie podejmowano wcześniej starania – czego dowiedziałem się dopiero z sms-a otrzymanego w odpowiedzi z Katynia). Nie wiem, co teraz czują ocaleni, domyślam się tylko. Opatrzność jeszcze raz pokazała, że Jej plany są zgoła inne niż nasze.

W liście z 10 kwietnia 2010 roku skierowany przez Prezydenta RP do naszych harcerzy w Wielkopolsce, o którym – jako jednym z ostatnich dokumentów podpisanych przez Lecha Kaczyńskiego – poinformowały media, czytamy: „Młodzi Polacy mogą dzisiaj dorastać i podejmować odpowiedzialność za siebie, bliskich i za swój kraj w warunkach wolności i suwerenności. Jednak biografie postaci takich jak harcmistrz Florian Marciniak powinny pozostać ważnym przesłaniem także dla współczesnej polskiej młodzieży. Przykład tamtych bohaterów uczy bowiem dostrzegać i szanować sprawy, które przerastają indywidualne korzyści. Uczy służyć wartościom wykraczającym poza granice własnych potrzeb i interesów. Gotowość do poświęcenia, przywiązanie do wolności i miłość ojczyzny – to postawy, które są niezbędne do rozwoju państwa również i dzisiaj, w warunkach bezpieczeństwa i pokoju. Bez nich polskie społeczeństwo nie mogłoby być prawdziwą wspólnotą, spojoną więzami solidarności i zaufania”. Jakże inaczej brzmią te słowa z dzisiejszej perspektywy. Czy odczytalibyśmy je z taką samą mocą w Poznaniu czy całym ZHR, gdyby ich autor był nadal wśród nas?

Od dnia tego tragicznego w skutkach wydarzenia pod Smoleńskiem widzę w relacjach telewizyjnych i prasowych harcerki i harcerzy (nie tylko z ZHR). Zaraz po tragicznej informacji – zszokowanych, smutnych i płaczących w Katyniu. Ale kilka godzin później, samorzutnie organizujących się, przede wszystkim w Ojczyźnie – od zastępów po zespoły instruktorskie. Ta, na pozór nieistotna, służba polegająca na opiece nad innymi osobami powracającymi pociągiem ze Smoleńska czy pomocy w sprawnym ogarnięciu gęstniejących z godziny na godzinę tłumów przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, ma swój szczególny wymiar. Jesteśmy tam w Warszawie (ale i w innych miastach Polski) obecni i to już jest ważne – nie to, że np. pomagamy w układaniu zniczy i kwiatów, że pełnimy honorowe warty i wspomagamy działania porządkowe z profesjonalnymi służbami naszego państwa. Posiadając harcerski mundur wyróżniamy się, ale jesteśmy tacy sami i równi wobec bezmiaru nieszczęścia jak ci, co są bez mundurów (bez organizacyjnych struktur). W tym wymiarze przestrzegam przed pokusą działań na pokaz, które dziś są bardzo medialne i podchwytywane przez dziennikarskie kamery i aparaty fotograficzne. Bo społeczeństwo potrafi szybko weryfikować i wyłowić działania z odruchu serca i także te nieszczere, pod publikę. W tej sytuacji wystarczy zupełnie nasza obecność i tradycyjna, szara służba, gdziekolwiek jesteśmy.

Z pewnym zaskoczeniem obserwuję także starania władz wszystkich organizacji harcerskich w Polsce, aby w tym czasie (chyba jeszcze od planowania uroczystości w Katyniu) być razem. Od 10 kwietnia 2010 roku jest to już wyraźne. Razem podejmowane są różne inicjatywy, wespół podpisywane są odezwy i okolicznościowe listy. Także rozkazy władz i harcerskie serwisy internetowe mają prawie „ekumeniczny” charakter. Nie widzę osobnych sztabów w centrum wydarzeń, ochotnicy zgłaszają się pod komendę aktualnie kierujących służbą (bez względu na organizacyjną przynależność), a okolicznościowe nekrologi i symboliczne wpisy kondolencyjne także podpisywane są wspólnie. Mimo to harcerski pluralizm jest widoczny w mediach, choć pewno niezorientowany odbiorca nie rozumie dlaczego jedni harcerze mają biało-czerwone plakietki, a inni ich nie mają, a u jeszcze innych nie ma tradycyjnego harcerskiego krzyża na piersi, przepasanego teraz żałobną wstążką. Ta niecodzienna „jedność” w różnorodności jest miła oku i serce się raduje. Miejmy nadzieje, że ten federacyjny proces będzie dalej kontynuowany – bo tego jeszcze 22 lutego 2008 roku życzył samym zainteresowanym Prezydent RP Lech Kaczyński – Protektor Harcerstwa.

Życie, choć w smutku, płynie dalej. Przed nami kolejny XI Zjazd ZHR. Nie bardzo wyobrażam sobie jego obrady w cieniu narodowej i organizacyjnej żałoby (a co dopiero jakąkolwiek organizacyjną kampanię wyborczą). Czy zatem tę nieodległą tragedię narodową jesteśmy w stanie przekuć w zaczyn jakiejś nowej jakości? To pytanie krąży mi po głowie, choć mam świadomość, że chwile uniesienia są tak krótkotrwałe. Jeśli jednak coś w nas jeszcze będzie się tliło z tych kolejnych „narodowych rekolekcji”, to życzę Wam mądrych decyzji i szerokiej perspektywy w dalszym działaniu.

Adam F. Baran hm