hm. Paweł Wieczorek KOHUB

Tylko pies lubi kości, a i to nie zawsze.
Jeśli skostnieje organizacja z definicji młodzieżowa, na przykład ZHR, to źle. Dlatego jest rzeczą naturalną, a nawet wielce pożądaną żeby w organizacji trwał ferment myślowy i poszukiwanie nowych rozwiązań ideowych, metodycznych i programowych. Po raz kolejny podkreślam: wszystkich trzech naraz, bo harcowanie podzielone na trzy działy jest jak rozszczepione siekierą polano, czyli nadaje się tylko do spalenia, podczas gdy całym polanem można nawet komuś nabić guza.
 
Pomijając słowa dwuznaczne, a prawie każde polskie słowo takim jest, bo Polacy mają wielki dar świntuszenia w mowie potocznej, w jednym zdaniu prawdziwym zawarłem celowo dwa fundamentalne fałszerstwa. Pierwszy fałsz w tym się zasadza, że ferment myślowy nie powinien ograniczać się do samej organizacji (czytaj: grona harcerek, harcerzy oraz instruktorstwa płci obojga, płacących składki, wpisanych na odpowiednie listy i skwitowanych względem zaliczenia służby, zatem posiadający uregulowany stosunek do służby harcerskiej?!). Bzdura wierutna, bowiem harcerstwo jest własnością ogólnospołeczną, a na jego kształt mają święte prawo wpływać nie tylko „uregulowani”, lecz także rodzice harcerzy i niezależni eksperci, czyli osoby przez harcerstwo ukształtowane, świadome czym ono jest i być powinno. Złośliwość losu, i nie tylko losu sprawia, że z wewnątrzorganizacyjnych sporów wykluczeni bywają ci, którzy w nie tak dalekiej przeszłości oddali kawał swojego życia aby właśnie umożliwić legalną dyskusję nad kształtem Ruchu i organizacji. W skali dziejów Związku Harcerstwa Polskiego na przykład, bardzo niedawno jeszcze każdą próbę poprawienia harcerstwa okrzykiwano mianem „działań pozastatutowych” i karano srodze, aż do usunięcia z organizacji włącznie. 90-lecie tego Związku obchodzono hucznie, co wskazuje że ZHP wlicza w swoją historię okres 1949-1956, kiedy formalnie istniała jedynie Organizacja Harcerska ZMP i OH PL. To poniekąd wyjaśnia, dlaczego dziś nikomu we władzach ZHP nie przychodzi nawet do głowy, żeby się z tak uroczyście podkreślaną starodawnością uczciwie rozliczyć, zaczynając od prostego i jednorazowego uchylenia wszystkich kar dyscyplinarnych, które zapadały w czasach komunistycznego ZHP z przyczyn politycznych, obojętnie czy dotyczyły one osób jeszcze żyjących, czy już nie. Oczywiście to już problem współczesnego ZHP i jego społecznej wiarygodności. Sądzę (chociażby po sobie), że nikt z wyrzuconych za „działalność antysocjalistyczną” z dawnego ZHP nie będzie się ani dziś, ani w przyszłości ubiegał o przywrócenie swego członkostwa w organizacji, która złotymi kartami swych dziejów obejmuje także lata, kiedy za antykomunizm karała. Jeśli w Związku o wychowawczych ambicjach nikomu to nie przeszkadza, można jedynie ubolewać nad tym faktem, a o skrywanych wstydliwie cieniach historii ZHP pisać w Pobudce, piśmie konkurencyjnej organizacji, fachowym piórem harcmistrza Wojtka Hausnera. Niech to będzie ostrzeżeniem dla rodziców harcerzy: ZHP dookreśliła się jako spadkobierczyni wszystkiego co było w puli, nie tylko Szarych Szeregów, ale i Hufców Polskich, antysemickich wybryków z lat dwudziestych, przez Organizację Harcerską Polski Ludowej i Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej, po zbiorowe członkostwo ZHP w Patriotycznym Ruchu Odrodzenia Narodowego, czyli w cywilnej przybudówce WRON, junty wojskowej, która w grudniu 1981 roku wprowadziła w Polsce stan wojenny. Trudno, świetnie, chcieliście, macie. Dziś przynajmniej na straży jedynej, słusznej wizji historii nie stoi cenzura i można o tym pisać.
 
Żeby nie było, że pyszczę na konkurencję, wypominając jej belkę w oku, a nie widząc źdźbła w oku ZHR-u (no bo jednak proporcja będzie raczej taka, zważywszy choćby na krótszą historię ZHR. Ta organizacja może po prostu NIE ZDĄŻYŁA  jeszcze tyle nagrzeszyć), prawem felietonisty przypnę się teraz jak pijawka do zethaeru. Tam też trwa wewnętrzna dysputa o przyszłości. I tam (tu? – no raczej TU) czynione były próby zmarginalizowania opozycji poprzez niezaliczenie służby czy nieprzyznanie stopnia instruktorom o „niesłusznych poglądach” itd. (pisaliśmy o tym nieraz, nie będę się powtarzać). Ciekawe, że bywają to te same poglądy, za które w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku wyrzucano z ZHP... Oczywiście próby takie, choć denerwują i gorszą w organizacji, która na sztandarach wypisała wychowanie przez osobisty przykład instruktora (przesadziłem z tymi sztandarami, ale niewiele), nie mają żadnego sensu, bo cenzury nie ma, bo istnieje chociażby taka Pobudka, która podobne praktyki wywlecze na światło dzienne, a niewygodne dla niektórych poglądy nagłośni. Czemu więc wracam do tego? Ano żeby dobitnie pokazać, że w ZHR także debata o przyszłości toczyć się może równie dobrze POZA organizacją, jeśli ta zechce pozbywać się nieprawomyślnych, albo lekceważyć ich głos.
 
Pora na drugie fałszerstwo z początków mojego felietonu, to o „poszukiwaniu NOWYCH rozwiązań”. Otóż pojęcie „postępu” jako siły sprawczej cywilizacji wprowadziło bezbożne Oświecenie. Nigdy wcześniej nie twierdzono, że to co nowe, musi być lepsze. Jakoś nie jestem fanem Fracoisa Aroueta (Woltera), oraz innych Encyklopedystów. Dlatego nie uważam, że ZHR wymaga fundamentalnych zmian, bo to co było, złe było. Prędzej już zgodzę się, że złe jest to, co jest. Ale wtedy mamy dwie drogi doskonalenia: szukanie nowych form organizacji, albo powrót do korzeni. No i nie powinno nikogo dziwić, że jako jeden z wielu Ojców Założycieli Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej jestem przekonany, że wykonaliśmy wtedy kawał dobrej roboty, a potem już tylko różni tacy psuli i psuli, aż doszło do stanu obecnego.
 
Są w naszej organizacji liczni, a przynajmniej głośni, zwolennicy ucieczki do przodu. Twierdzą oni, w dużym uproszczeniu, że ZHR będzie lepszy, jeśli nada mu się bardziej jednoznaczną formę ideową. To nic, że po drodze zgubimy metodę i program, bo postulowana nowa ideologia (New Deal, czy New Age?), wymusi ścisłą kontrolę nad każdym zachowaniem każdego harcerza, więc żegnajcie samowychowanie, dobrowolność, system zastępowy (jak do każdego zastępu wprowadzić stróża prawomyślności?), biwaki i obozy (w lesie szukać harcerzy? Lepiej ich stale mieć pod ręką, w kościele na przykład). To nic, że po drodze zgubimy tych, którzy jeszcze tak do końca nie zdeklarowali się ideologicznie i światopoglądowo, czyli mniej więcej wszystkich do dwudziestego roku życia. Będziemy mieli harcerstwo kadrowe, szkieletowe, akurat na jeden autokar w pielgrzymce, no ale za to słuszne, pewne, nowoczesne i dodefiniowane aż do bólu.
 
Są też, strach napisać, inni wizjonerzy. Oni także chcą naprawiać ZHR, a miejsce wielu z nich na łamach Pobudki. Widzą ZHR jako organizację otwartą na różne postawy i wizje, wychowującą  pozytywnie, przez zachętę, nie chłostanie rózgą. ZHR jako propozycję drogi rozwoju duchowego i kształtowania osobowości, bez wstępnego wybierania z ciasta rodzynek już ukształtowanych i pokornych. Widzą siebie jako wychowawców, nie stróżów czystości ideowej i nie tylko. Strach powiedzieć, ale oni okropnie kłócą się między sobą, bo otwartość zakłada też stosowanie różnych metod wychowawczych, zależnie od sytuacji. Bo w tej koncepcji nie da się z góry zdefiniować jakie działanie będzie dobre i słuszne, a jakie heretyckie. Łatwiej napisać kodeks harcerskich wykroczeń (wraz ze stosownym kodeksem karnym i wykonawczym), niż jednoznaczny komentarz do Prawa Harcerskiego, które jednoznaczne nie jest, nawet w obrębie jednego pokolenia.
 
Straszne herezje tu piszę, bo jakoś bardziej mi się podoba ZHR – Rok Założenia 1989, niż ZHR dookreślony i do de. Finiowany.
 
KOHUB