hm. Marek Gajdziński

Jako członek redakcji mam przywilej czytania nadesłanych tekstów zanim jeszcze zapoznają się z nimi czytelnicy. Z tego samego tytułu mogę z nimi polemizować. Rzadko z tego przywileju korzystam, ale tym razem uznałem, że będzie to z korzyścią dla dyskursu jaki toczy się w naszym związku. Z wielkim zaciekawieniem i uwagą przeczytałem tekst ks. Marcina Wrzosa pt. „Otoczyć troską życie w ZHRze”. I nie mogłem powstrzymać się od polemiki.

Otóż, moim zdaniem tekst Marcina doskonale ilustruje istotę problemu z jakim mamy do czynienia w ZHR i który dotyczy tak zwanej formacji. Piszę o tym w tekście pt. „Formacja czy wychowanie?”. Z konieczności (redakcja zażądała tekstu krótkiego) będę musiał stosować skróty myślowe odwołujące się do postawionych wcześniej tez. Każdy kto chciałby je prawidłowo odczytać powinien wcześniej przeczytać oba teksty do czego zachęcam.

Z góry muszę uprzedzić, że łowcy sensacji nie natrafią tu na łatwy żer. Nie zamierzam bowiem z ks. Marcinem polemizować w warstwie ideowej. Nie zamierzam, bo jako chrześcijan  podzielam jego poglądy. Nie znajduję w nich nic, z czym bym się nie zgadzał.

Myślę, że ten fakt sam w sobie jest już wyrazistą ilustracją pewnego zjawiska obserwowanego przeze mnie w Organizacji Harcerzy. Usilne wmawianie instruktorom, że konflikt w ZHR polega na negowaniu przez jednych i obronie przez drugich wartości chrześcijańskich jest z gruntu fałszywe i nieuczciwe. Zupełnie nie na tym polega różnica zdań. Tak na prawdę rzecz dotyczy metodyki czyli środków oddziaływania i metod działania organizacji.    

Ks. Marcin napisał mądre kazanie. Trafnie wskazał na współczesne zagrożenia życia przyrodniczego  i życia człowieka (fizycznego, psychicznego i duchowego). Takie kazanie na pewno jest elementem formacji duchowej. Gdyby ks. Marcin był wyłącznie księdzem i kierował swoje zabiegi formacyjne w stronę swoich parafian, to można by uznać, że prawidłowo zareagował na wytyczne hierarchów, jakie bez wątpienia towarzyszą listowi Episkopatu. Ale ksiądz Marcin jest także instruktorem harcerskim i swoje zabiegi adresuje do środowisk harcerskich. Problem polega na tym, że od instruktora harcerskiego trzeba wymagać czego innego niż od proboszcza. Aż strach to powiedzieć. W pewnym sensie trzeba wymagać więcej. W harcerstwie kazania nie wystarczą. I nie chodzi o to aby rozbudowywać to kazanie do poziomu kilkudniowych rekolekcji. Skuteczność wychowawcza zabiegów opartych na przekazie werbalnym jest w harcerstwie prawie żadna. Tego typu formy oddziaływania bezpośredniego nie są i nigdy nie były domeną metody harcerskiej – z prostego powodu – młodzież tego nie kupuje.  Harcerstwo opiera swoją skuteczność wychowawczą na tym, że stosuje metodę pośrednią. Wychowujemy poprzez różnego rodzaju środki oddziaływania: przykład, konkretne działania oraz stawianie harcerek i harcerzy w sytuacjach, które tworzą warunki do sprawdzenia się, do dokonywania trafnych wyborów i do samodzielnej refleksji. 

Odpowiedź na pytanie „Jak otoczyć troską życie w ZHR-rze?” pozostawia we mnie, w instruktorze harcerskim spory niedosyt. Ks. Marcin namawia nas by na zbiórkach i biwakach mówić o zagrożeniach, organizować spotkania ze specjalistami, ukazywać tragiczne następstwa, przekonywać, zwracać uwagę, podkreślać, przypominać, zachęcać do lektury, przestrzegać przed grzechem, pomagać w rachunku sumienia, modlić się samodzielnie i wspólnie.

No cóż, może to jest dobry program dla kółka różańcowego (z całym szacunkiem dla kółek różańcowych) ale chyba nie dla harcerzy. Nie zmieni tego tych kilka banalnych stwierdzeń, że warto organizować obozy puszczańskie, uprawiać sport i rozwijać zainteresowania. To harcerze robią od zawsze i dzięki temu osiągamy wielorakie i wielopłaszczyznowe efekty wychowawcze, nie tylko te  na jakie autor chce zwrócić naszą uwagę. Wiem, że druh Marcin ma dobre intencje. Jednak ja bym oczekiwał czegoś więcej, czegoś co odpowiada charakterowi działalności wychowawczej harcerstwa. Wiem jaki wzbudzę odzew, więc już sam dopowiadam: nie mam nic przeciwko modlitwie, wierzę w jej skuteczność. Zakładam też, że każdy harcerz w swoim parafialnym kościele chętnie i z uwagą wysłucha kazania. Jednak na zbiórce oczekuje czegoś innego.

Wracam do refleksji natury ogólnej. Mam nieodparte  wrażenie, że ten kierunek działań formacyjnych to droga na skróty. Pójście na łatwiznę, która prowadzi do efektów wyłącznie pozornych. Na tym właśnie w większość kończą się propozycje oddziaływań formacyjnych. Napominanie, pogawędki, kazania i lektury. Dlatego młodzież omija ZHR szerokim łukiem i dlatego z roku na rok stajemy się organizacją coraz bardziej niszową. Jeśli tego nie przezwyciężymy już wkrótce nie będzie do kogo mówić i kogo napominać. Pozostanie nam wyłącznie modlitwa.

Nie twierdzę, że programy harcerskie mają abstrahować od zjawisk takich jak aborcja, eutanazja czy metoda in vitro. Bardzo bym chciał, żeby ktoś pokazał jak kształtować stosunek harcerzy do tych problemów. Ale w sposób harcerski czyli taki, który odniesie realny skutek wychowawczy. To jednak wymaga sporego wysiłku intelektualnego. Problem w tym, że nie widzę na horyzoncie gotowości do podjęcia takiego wysiłku.

 hm. Marek Gajdziński, Mazowiecka Chorągiew Harcerzy ZHR