O. phm. Marcin Wrzos HR

Madagaskar okrutny czarodziej – pisał przed i po wojnie pochodzący z Wielkopolski podróżnik Arkady Fiedler. Nadal czaruje swoim pięknem. Rozbudza zapachami cynamonowca, wanilii, goździków, kawy - robusty czy arabiki. W tej wyspie dwa razy większej od Polski zamknięta jest cała Afryka: z tropikiem, pustynią, z ludźmi będącymi mieszanką Indonezyjczyków i Afrykańczyków. Nie ma tu Glorii, Melmana czy Alexa znanych z kreskówki Madagaskar, jest za to prawdziwe życie. Prawdziwe do bólu.


 
Madagaskar mała Afryka
Zanim miesiąc temu stanąłem na malgaskiej ziemi naczytałem się książek polskich podróżników, z którymi czasem nawet po ludzku się spotkałem. Wiadomo, Wielkopolanin Fiedler nie żyje, także Kapuściński, który był naszym oblackim (zakonnym) sąsiadem w Warszawie. Tego ostatniego czasem można było spotkać przy siatce ogrodzenia i pogawędzić, a czasem nawet zjeść dobrą kolacje. No i oczywiście Cejrowski, powsinoga, którego wszędzie pełno, a którego wieczorki autorskie  były latem w każdej nadmorskiej miejscowości. Wszyscy, jak jeden mąż, są zakochani w tym skrawku afrykańskiej ziemi. Bo Madagaskar to mała Afryka. W jego czerwonej, wypalonej od słońca ziemi znajdziesz wszystko. W centrum żyzny płaskowyż obsiany ryżem, obsadzony palmami kokosowymi i arabiką, którego górski klimat przypomina do złudzenia Europę. Mieszka tam królewskie plemię Merna. Tu zabudowa jest częściowo ceglana. Na wschodzie, gdzie teraz jestem, nad Oceanem Indyjskim, klimat staje się tropikalny. Upały sięgają  38 C w cieniu, a miejscowy lud Betsimisaraka, przyzwyczaił się do deszczy 250 dni w roku i cyklonów znad oceanu. Mieszka w przewiewnych chatkach zbudowanych z ravinali, czyli palmy wędrowca. Klimat malaryczny, ale wspaniała ziemia rodzi ananasy, kokosy, pieprz, wanilię, cynamon, liczi, mango, banany i można by tak jeszcze wymieniać i wymieniać. W rzekach bywają krokodyle,  po drzewach skaczą ufne lemury. Cóż jeszcze dodać, może to, że mięso krokodyli i lemurów jest oryginalne w smaku, a woda w oceanie gorąca, szczególnie w porównaniu z lodowatym Bałtykiem. Na zachodzie króluje lud Sakalawa, przywykły do pustynnych klimatów, do kaktusów i baobabów. To tutaj rośnie największy na wyspie i jednocześnie na świecie baobab. Zresztą na Madagaskarze występuje ich aż siedem gatunków. Afryka kontynentalna jest uboższa. Tam tylko jeden. Busz tworzą paprocie jeszcze z prehistorii. Wyspa, na szczęście,  nie jest tak bardzo skażona cywilizacją jak kontynent.
 
Jak powstał Madagaskar
Mdm Cécile - po ślubie Francuzka, z pochodzenia Malgaszka - uczyła mnie pierwszych słów w języku wyspiarzy: manao ahoana  znaczy dzień dobry. Opowiedziała mi też historię stworzenia wyspy – Bóg kiedy stwarzał świat, nie uczynił tego od razu. Wiadomo, najpierw musiał poeksperymentować, sprawdzić, czy to, co zamierzył, będzie wystarczająco piękne i nada się do zasiedlenia. Stworzył więc makietę świata. Bóg zauważył oczywiście, że owa makieta czy też projekt udał mu się znakomicie (według Mdm Cécile nawet bardziej niż to co później powstało). Stworzył wiec świat – kontynuowała – odpoczął i dopiero teraz przypomniał sobie, że została jeszcze teraz już zbędna makieta. Ponieważ jednak była bardzo piękna i żal było ją zniszczyć, umieścił ją na oceanie.  I to jest właśnie Madagaskar. 
Rdzenny lud Madagaskaru pochodzi z Indonezji. To właśnie stamtąd, a nie z Afryki, przypłynęli Mernowie na wyspę. To plemię niskiego wzrostu, o azjatyckich rysach twarzy przywiozło ze sobą technikę uprawy ryżu. Po pewnym czasie bardzo się rozrosło, brakowało mu rąk do pracy i zaczęło z kontynentu sprowadzać niewolników. Po pewnym czasie Afrykańczycy się zbuntowali i osiedlili na wschodzie wyspy. Są to Bestimisaraka - średniego wzrostu o czarnym odcieniu skóry. Stanowią swoistą mieszanką Indonezyjczyków i Afrykańczyków. Na zachodzie wysocy szczupli Mernowie przybyli sami z kontynentu. Są to Afrykańczycy. Obowiązujący język malgaski to swoista mieszanka języków azjatyckich i afrykańskich, należy jednak do grupy języków azjatyckich. Najbardziej zbliżony jest do języka mieszkańców wyspy Borneo.
 
Polski Madagaskar
W stolicy Antananarivo można spotkać Rue Beniowski. Zanim Piłsudski wysłał mjr. Lepeckiego, a chyba i Fiedlera, w celu obejrzenia Madagaskaru jako ewentualnej kolonii Rzeczypospolitej, ponoć chciano ją nawet odkupić od Francuzów; na wyspie był inny Polak, który nawet został jej władcą. Na czele bowiem wojskowej wyprawy francuskiej przybyłej na wyspę w 1774 roku stał niejaki Maurycy August Beniowski. To właśnie on, z pomocą bardziej intryg dworskich niż strzelby, został obwołany królem Malgaszy. Beniowski, który cześć swojego życia  spędził na Syberii za udział w konfederacji barskiej,  jest postacią o niezwykłym życiorysie inspirującym wielu twórców polskich i obcych. Pisał o nim m. in. Juliusz Słowacki. Później wyspę rozsławił w kraju bł. Jan Beyzym - jezuita, który wybudował  z datków Polaków istniejące do dzisiaj leprozorium (szpital dla trędowatych). Aktualnie na zapomnianym już nieco w Polsce Madagaskarze pracuje prawie czterdziestu naszych misjonarzy.  Spośród nich trzydziestu to współbracia: Misjonarze Oblaci. Właśnie ich życie będę dzielił przez pół roku.
 
Madagaskar z kreskówki…
Prawdziwy Madagaskar, to niestety nie ten z kreskówki. Gdyby liczyć na to, że miejscowi zobaczą film w kinie, to wówczas prawie nikt by go nie widział. Kino ma jedną tylko salę. Jest to kino w stolicy kraju. Oczywiście bazary i spora filmoteka tam dostępna, pozwalają sądzić, że jednak ten film będzie widziany przez część Malgaszy. Wyspa czarująca, kraj wielu kontrastów, radości i biedy.
Z jednej strony  bardzo bogaci,  jeżdżący samochodami mało spotykanymi nawet w Polsce, a z drugiej  bieda aż piszczy. Ludzie nie mają pieniędzy,  żyją dzięki wymianie barterowej: towar za towar. Średni zarobek, włączając w to bogatych wynosi 100 000 ariari (1 zł = 650 ariari), czyli 154 PLN. Ceny prądu, wody, paliwa są jak w Polsce. Powoduje to taki skutek, że w całej naszej parafii,  w Antanalalakinie, elektryczność posiada szkoła parafialna, kościół, plebania i dwie rodziny. Jednak i tak nie za wiele można z niego korzystać, gdyż jest często wyłączany, reglamentowany. Powód prosty, taki sam jak z wodą. Urządzenia wytwarzające pamiętają jeszcze Francuzów i od 50 lat nie były zbyt starannie remontowane.
Szkoła parafialna jest oknem na świat. Na Madagaskarze, według danych rządowych (więc pewnie zaniżonych), jest 65% analfabetów. Większość dzieci kończy edukację na szkole podstawowej, a te, które mieszkają w buszu, mają szansę jedynie dzięki szkołom misyjnym. Roczna edukacja z zapłatą za szkołę, ubraniem, czy podręcznikami kosztuje tu około 200 PLN. Są to  astronomiczne pieniądze dla rodzin wielodzietnych. Stąd misjonarze to nie tylko osoby głoszące Chrystusa, niosą też edukację, studnie, lekarstwa, ratunek w chorobie. Antananalakinina jest parafią miejsko-buszową. Jesteśmy już w zasadzie dzielnicą drugiego co do wielkości miasta Madagaskaru, portowego Tamatav. Są tu dwa szpitale, jeden  z nich to klinika uniwersytecka. Pojechaliśmy niedawno właśnie tam. Klinika składa się z oddziału położniczego, dwóch chirurgicznych, dwóch ogólnych i jednego okulistyczno-laryngologicznego. Aha, jest jeszcze aparat Roentgena i izba przyjęć. Na oddziale 60-cio łóżkowym wewnętrznym jest zatrudnionych dwóch lekarzy i cztery pielęgniarki. Zatem czasem obsługa oddziału to tylko pielęgniarka, która akurat ma dyżur. Chory przynosi ze sobą pościel, rodzina dostarcza mu jedzenie (szpital go nie zapewnia), a przepisane lekarstwa kupuje się w aptece. Nie ma darmowych leków. Za darmo jest jedynie łóżko i badanie lekarza. Nie ma tu przedstawicieli specjalizacji, do których jesteśmy przyzwyczajeni.  Można pomarzyć, że jest neurochirurg, kardiochirurg, torakochirurg, chirurg szczękowy, chirurg onkologiczny, chirurg plastyczny, chirurg naczyniowy… Tu są dwaj lekarze na oddziale. Muszą umieć wszystko!
Jak pomaga ONZ czy WHO? - Ano daje pieniądze na prezerwatywy i ich reklamę. Nie daje natomiast na szkoły, szpitale, studnie czy uniwersytety. Według tych organizacji  najbardziej potrzebne  Madagaskarowi, aby dźwignął się cywilizacyjnie czy ekonomicznie, są gumy. Warto może dodać, że liczba mieszkańców przypadająca na km2 jest czterokrotnie mniejsza niż w Polsce, więc Malgaszy nie ma za wielu.
 
Czas dla drugiego człowieka
Ludzie są inni niż w Europie. W Afryce przyroda zadziwia szybkością swojego rozwoju. Kontrastuje to oczywiście z mentalnością ludzi, którzy nie śpieszą się nigdzie i nigdy. Wschód  jest błyskawiczny. Słońce nie leni się  ze wstawaniem. Jest ciemno i nagle robi się jasno.   Przyroda rozbudza się. Również w wielkim mieście. Słońce to  znak nie tylko dla przyrody. To znak do tego, aby obudziło się miasto, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powstaje ze snu. Zaczynają się hałasy. Ludzie wychodzą na ulice. Straganiarze stają na swoich miejscach. Budzi się życie. Tak po prostu.
Zachód słońca ten proces odwraca. Miasto milknie, jakby w zadumie nad minionym dniem. Słońce zachodzi szybko,  około 19.00 robi się ciemno. Mieszkańcy idą spać. Albo i nie. Jedną z większych różnic, jaką Europejczyk zauważa, jest ta, że ludzie tutaj ze sobą rozmawiają. Wieczorem wychodzą z domów na ścieżki. Spacerują. Mają dla siebie czas. W epoce szaleńczej gonitwy za pieniądzem oni wiedzą, że ponad  wszystkim są rodzina, przyjaciele, znajomi. Mówią: „Wy macie zegarki, a my mamy czas”. Czas dla drugiego człowieka.
 
Kościół malgaski. Lekarstwo na robaki
Kościół malgaski jest inny od tego w Europie. Pierwsza sprawa, zapewne dla wielu szokująca, Msza św. w Boże Narodzenie trwała cztery godziny. W zwykłą niedzielę  około trzech godzin. Jest  piękna i ekspresyjna. Śpiewu Malgaszy  nie da się opisać. Jego niezwykłość wynika z natury wyspiarzy, którzy uwielbiają śpiewać i tańczyć. Pieśni jest wiele, śpiewa się na cały głos, a nie półgębkiem albo w ogóle jak w Polsce. (Płaci proboszcz organiście, niech śpiewa.) W czasie Mszy św. są dwie lub trzy procesje oraz kilka momentów, kiedy Malgasze tańczą. Dla mnie bardzo wzruszającymi  były procesja z Pismem Świętym przed czytaniami, procesja z darami, procesja z wodą chrzcielną w tykach bambusowych i tańce na uwielbienie. Wykonują je poszczególne grupy parafialne, które są bardzo zaangażowane w życie Kościoła. Nawet tak bardzo, że kłócą się, kto ma co zrobić, bo jest tylu chętnych. Tutaj misjonarz głosi Ewangelię wszystkim innym zajmuje się wspólnota parafialna. Ogłoszenia czyta szef rady parafialnej, pieniądze liczą i wydają członkowie rady ekonomicznej (nie dotyka ich nawet ksiądz). Oni też wypłacają symboliczną pensję misjonarzowi. Parafia jest wspólnym dobrem i tworzy spotykającą się na modlitwie wspólnotę wiernych z misjonarzem. Nie ma spotykanego w Polsce podziału: ksiądz i reszta. My i wy. Tutaj jest tylko MY. Malgasze maja tez świadomość, że bez pomocy ludzi z Polski nie byłoby szkoły, kościoła, samochodu, prądu, wody…
Z moich małych radości Bożonarodzeniowych to ochrzczenie 36 Murzyniątek: …..Izaho manao batemy anao amini’ny anarany’ny ray sy ny zanaka sy ny fanahy Masina. Amen. (Izahu manału batemi anału amini anarani rai si ni zanaka si ni fanai Masina. Amen.). Proste? Oczywiście pierwsze formuły chrzcielne były moimi pierwszymi słowami malgaskimi podczas liturgii. Czekała na nie parafia. Wiedzieli, że mam je wypowiedzieć, bo uczyli mnie ich Dorlis i Francuas - ministranci. Nie zdążyłem skończyć drugiego słowa, a wszyscy się śmiali. Podejrzewam, że cokolwiek bym powiedział, tak by się skończyło… 
W prezbiterium są dwa wentylatory przenośne i oczywiście ministranci chodzili z kadzidłem tak, aby wywołać pożar. Jasne, że im się udało. Jeden trybularz spłonął. Naturalnie  Dorlis wracał do zakrystii na koniec Mszy św. ze spalonym w jednej a zapasowym w drugiej ręce. Przecież co się wniosło do kościoła, to trzeba to wynieść…
Staszek, pracujący tylko w buszu, wspominał, że w tym roku miał również ciekawe przygody na Boże Narodzenie. Pierwsza z lemurem, który był maskotką misji. Szła procesja na rozpoczęcie Pasterki. Oczywiście z pasyjką w stronę księdza, a nie w drugą, jak u nas w Europie, aby Chrystus szedł na czele procesji.  (Jak mówią misjonarze, na drugiej półkuli jest wszystko na odwrót.) Wtem lemur wskoczył na krzyż. Nie chciał zejść, więc ministrant, zamiast dać spokój, zaczął go zrzucać z krzyża. Wcale nie było to  proste, bo zwierzak się uparł. Poskutkowało dopiero  bezceremonialne walenie krzyżem o ziemię. 
U Waldka natomiast był Chrzest św. Padło klasyczne pytanie: O co prosicie Kościół święty dla swego dziecka? Rodzice popatrzyli to na siebie, to na dziecko i wreszcie na Waldka stojącego przed chrzcielnicą. Wypadało im powiedzieć prawdę: O lekarstwo na robaki, proszę Ojca…
 
Weseli skauci
Skautów jest sporo na Madagaskarze i są oni w zasadzie włączeni w życie któregoś z Kościołów: anglikańskiego, protestanckiego czy katolickiego. Wszyscy zgadzają się z zasadą Bi-Pi, że jeśli by miał być skauting bez Boga, to lepiej, aby go nie było. Są dwie organizacje: męska i żeńska. Skauci z naszej misji są bardzo zaangażowani w życie parafii. Pomagali w przedstawieniu jasełkowym, a 32-letni drużynowy grał - ku radości wszystkich - postać Heroda (jest wysoki i przy kości). Czytają także lekcje, wykonują tańce liturgiczne. Spotykają się na zbiórkach. Niestety nie jeżdżą na obozy. Nie stać ich na to. Mają tylko wędrówki 2-3 dniowe, podczas których nocują w buszu. Zdarza się także, że towarzyszą misjonarzowi w jego „tournée” po buszu, czyli  kilkutygodniowym obejściu wiosek w sektorze misyjnym. Do każdej wioski misjonarz trafia 2-3 razy w roku. 
 
Kto to jest misjonarz?
Będę tu tylko pół roku. Niestety, przełożeni od razu kazali mi wykupić bilet powrotny do Polski, abym nie miał pomysłu, by tu zostać. Nie będę więc tu pisał o sobie. Tej rzeczywistości jednak doświadczam. Widzę ją. Czuję. Dla mnie misjonarz to wielki człowiek, który oderwał się od wszystkiego: przyjaciół, rodziny, od dostatniego życia w Polsce, aby być dla innych i głosić im Chrystusa. To człowiek, który bywa niedomyty, spocony, czasem wprost śmierdzący, bo brakuje wody. Człowiek, który co dwa miesiące musi się odrobaczać, bo ma w sobie całą hodowlę tasiemców, ameb i innych stworzeń, o których lepiej tu nie pisać. Człowiek, który karmi się tabletkami z chlorem na malarię; człowiek, który ma pchły pod paznokciami, a gdy pracuje w samym buszu, to i wszy, i kleszcze. Człowiek wyzbywający się wszystkiego, żyjący w samotności, bo ani on do końca miejscowych nie zrozumie, ani oni jego. To człowiek kochający mocno swoich parafian, a do tego, gdy bywa w Polsce, nie uskarża się na to wszystko. Po prostu szaleniec Boży. Wielki Człowiek.
 
Twoja misja
Każdy z nas ma być misjonarzem, ewangelizatorem, który pogłębia wiarę swoją i innych. To bardzo ważne, abyś był instruktorem misjonarzem. Może też warto, abyś włączył się w misje za granicą, czy to w Afryce, czy wśród Eskimosów, czy też w Azji… Sam lub ze swoim środowiskiem. Może byś wyjechał na wolontariat misyjny, a może ufundował komuś szkołę. Zapraszam Cię do tego. Włącz się w program Misje: http://www.misje.zhr.pl Zapraszam.

o. phm. Marcin Wrzos, Wielkopolska Chorągiew Harcerzy ZHR
31 lat, magister: teologii, dziennikarstwa i politologii UAMu. Aktualnie na drugim roku studiów doktoranckich z teologii misji w Warszawie (UKSW) oraz medioznastwa w Poznaniu (UAM), pracuje w wydawnictwie misyjnym oraz pomaga w duszpasterstwie w parafii pw. Chrystusa Króla. O. Marcin przyszedł do drużyny cztery i pół roku temu. W tym czasie dorobił się stopni najpierw HO, a obecnie HR oraz stopnia instruktorskiego – podharcmistrza. O. Marcin od jakiegoś czasu koordynuje działalność naszego Wielkopolskiego Referatu Kształcenia, członkiem chorągwianej kapituły HRa, członkiem hufcowej kapituły ćwika i HO, jest także korespondentem HAI@NETu, a nade wszystko przyjacielem. Aktualnie przebywa na stażu misyjnym na Madagaskarze.