hm. Marek Kamecki

 

System kształcenia niewątpliwie jest jednym z głównych „nerwów" organizacji harcerskiej i jego funkcjonowanie ma duży wpływ na poziom całego Związku.

Najbliższe kilka lat będzie decydujące dla ZHR-u. Jeżeli nie zatrzymamy tendencji osłabiających ducha harcerskiego nasza organizacja skurczy się do rozmiarów małej wegetującej sekty pilnującej prawomyślności swoich członków.
Alternatywą jest powrót do tradycyjnego harcerstwa, które zjednoczone wokół swojej idei w atmosferze zaufania i braterstwa czerpie siłę z różnorodności środowisk i pomysłowości instruktorów. Ta wielość dróg prowadząca do jednego celu musi obejmować również kształcenie instruktorów.

 

 Twórca każdego systemu kształcenia musi odpowiedzieć sobie na pytanie jaki ma być efekt działania tegoż systemu. Pytanie to nie ma charakteru akademickiego, lecz trzeba je postawić w kontekście obecnej sytuacji jaka panuje w ZHR. 

Pojawia się więc kilka pytań:

1.    Na ile obecny stan jest wynikiem przyjętego w ostatnich kilku latach pomysłu na harcerstwo i wynikającego stąd systemu kształcenia instruktorów, a na ile innych czynników, które powodują stopniowe osuwanie się naszego Związku w dół pod względem ilościowym i jakościowym?
2.    Czy możemy jedynie poprzez zmianę systemu kształcenia zahamować tą tendencję i czy nie są potrzebne zmiany w innych obszarach działania organizacji takich jak np. regulaminy stopni i zmiana w podejściu instruktorów do rozumienia celów i metod jakie są stosowane?
3.    Czy obecne władze Związku są gotowe do dyskusji na powyższe tematy i poważne potraktowanie głosów środowiska instruktorskiego dostrzegającego te problemy?
 
Na potrzeby poniższych rozważań chciałbym wprowadzić pewne rozróżnienie w nazewnictwie – otóż przez kształcenie instruktora rozumiem całość działań mających doprowadzić do podjęcia przez niego służby, natomiast kursy, seminaria, warsztaty nazywam szkoleniem. Mam świadomość, że to rozgraniczenie nie jest ostre, ale  uprości dyskusję.

Przyjmując pewne uogólnienia, można wyróżnić obecnie trzy kierunki dotyczące celu kształcenia drużynowych, które albo są postulowane, albo w jakimś stopniu funkcjonują:

1.    Kształcenie drużynowego – wykonawcy. Nie stawianie przed nim wysokich wymagań w sferze kreacji sytuacji wychowawczych i samodzielności doboru narzędzi wychowawczych. Zaopatrzenie go w podręcznik - konspekt i przeszkolenie  do jego korzystania. Taki system ujednolica pracę w drużynach i daje narzędzia do oceny i weryfikacji poziomu. Jest również prosty w transmisji – konkretne posunięcia programowe można łatwo „wstrzyknąć” w taką strukturę nie zadając pytań „czy?” na rzecz pytania „jak?”. Dyskusja instruktorska sprowadzona jest jedynie do konsultacji z tworzoną w tym celu kastą harcmistrzowską. Kształcenie jest nastawione na działania odtwórcze. Model ten nie stwarza warunków do prowadzenia pracy metodą harcerską, a wręcz może ją uniemożliwić powodując efekty odwrotne od zamierzonych przez harcerstwo.

2.    Nastawienie na kształcenie podharcmistrzowskie powodujące  przesunięcie odpowiedzialności za prawidłowość procesów wychowawczych z drużynowych na hufcowych. Jak to się obecnie często dzieje, hufcowy staje się  super-drużynowym ręcznie sterującym niewielkimi drużynami prowadzonymi przez niesamodzielnych p.o. drużynowych. Taki model daje już większe szanse na „zatrybienie” systemu wychowania harcerskiego, chociaż wolałbym sytuację prawdy, gdzie hufiec jest hufcem, a drużyna drużyną. Lepiej jest gdy mamy jedną dobrą drużynę niż nędzny hufiec złożony z kilku prawie-drużyn. Jest to model akceptujący patologię w Związku polegającą na prowadzeniu pracy wychowawczej nieprzygotowanymi do tego zbyt młodymi ludźmi i próba znalezienia „jakiegoś” rozwiązania tej sytuacji. Jest to dosyć powszechne podejście szczególnie w miejscach gdzie funkcjonują szczepy – sensem istnienia szczepu jest właśnie pomoc drużynom, która powoduje, że przekształcają się one w wielkie (a czasem niewielkie) drużyny pod wodzą szczepowego.

3.    Można też dążyć do modelu (najbliższego memu sercu), w którym organizacja to stowarzyszenie dorosłych, świadomych wychowawców-drużynowych samodzielnie kreujących swoją pracę i stosujących świadomie i twórczo metodę harcerską, gdzie pozostałe szczeble organizacyjne służą mu w bieżącej pracy w takim zakresie w jakim jej potrzebuje i koncentrują się na kształceniu nowych drużynowych. Jest to najlepsza droga do tego, żeby osiągać nasze cele w każdym aspekcie. Drużyny prowadzone przez świadomych wychowawców stanowią dziś absolutną mniejszość – pytanie czy dzieje się  tak dlatego, że władze nie potrafią sobie poradzić z problemem, czy uważają, że tak jest lepiej i skłaniają się ku modelowi opisanemu w pierwszym punkcie.

Oczywistym jest, że każdy z wymienionych sposobów pracy wymaga innego systemu kształcenia drużynowych. Obecnie dominujący styl kształcenia – obligatoryjność kursów, akademicki sposób przekazywania wiedzy, nacisk na indoktrynację przy rezygnacji z kształtowania postaw kreatywnych i gotowych do eksperymentowania pokazuje, że mamy do czynienia z systemem kształcenia dostosowanym do „produkowania”  drużynowych-odtwórców.
 
Działania szkół instruktorskich idą w stronę przepychania kandydatów przez etapy szkolenia głównie po to, żeby zdobyli  stopień i „naprodukować” działaczy niezbędnych do utrzymania obecnego systemu pracy. Organizatorzy kursów, w ankietach, na pierwszym lub prawie na pierwszym miejscu, jako cel kursu umieścili potrzebę zdobycia stopni przez osoby, które potrzebne są do objęcia funkcji chorągwianych. Jeżeli do tego dodamy fakt, że prawie nikt, a do niedawna nikt nie interesował się tym ilu kursantów zostaje drużynowymi pokazuje nam jak bardzo system nie jest nastawiony na kształcenie drużynowych, ale na szkolenie działaczy.
 
I „koń jaki jest każdy widzi”.
A co widzi ? -  że drużynowi  są:
1.    zbyt młodzi
2.    źle zmotywowani
3.    niedocenieni
4.    przeciążeni seminariami, szkoleniami, odprawami
5.    słabo zorientowani w celach organizacji
6.    słabo znający metodę harcerską
 
Nie wiemy na ile ta sytuacja jest wynikiem zaplanowanych działań – chęcią urzeczywistnienia  modelu opisanego w pkt. 1,  a na ile wynikiem zaniechań i  nieumiejętności poradzenia sobie z problemem.  Zbyt młody wiek i za niska dojrzałość harcerzy pełniących obowiązki drużynowych nie jest nowym problemem chociaż przed zjednoczeniem tendencja szła w kierunku podnoszenia wieku i poziomu drużynowych przy jednoczesnym eliminowaniu p.o. drużynowych, którzy w skali masowej zaczęli funkcjonować dopiero po „przejęciu” ZHR przez ZHP-1918.  Stan ten jest wynikiem bezrefleksyjnego trwania systemu powstałego przed zjednoczeniem, a stworzonego jako system przejściowy dobrze funkcjonujący jako narzędzie niezbędnej wówczas unifikacji.
 
Parę słów o tym. Po zjednoczeniu, mimo buńczucznych zapowiedzi, środowiska ZHP-1918 nie wniosły do ZHR-u żadnej nowej myśli metodycznej i nie dostosowały do zmieniających się warunków systemu kształcenia drużynowych. W efekcie pierwotnie stworzone mechanizmy tzn. system szkół instruktorskich, koncepcja stopni , struktura organizacyjna doprowadziły do obecnego stanu.  System kształcenia jaki stworzyliśmy na początku lat 90-tych miał służyć przez jedną - góra – dwie kadencje i był pomyślany jako przejściowe rozwiązanie na czas tworzenia organizacji. Po zjednoczeniu nikt jednak nie przemyślał sprawy, a zapowiadane przez ZHP-1918 reformy skończyły się na kosmetycznych zmianach. 
 
Stan taki trwał do 2000 roku kiedy to instruktorzy stojący na czele organizacji przedefiniowali cele naszego Związku i rozpoczęli zmiany w systemie harcerskim modyfikując metodę i proponując program oparty o kształcenie bezpośrednie ze szczególnym akcentowaniem demonstrowania zewnętrznej religijności. Tezy tego ruchu można przeczytać w publikowanym obecnie na łamach krakowskiego „Skauta” manifeście autorstwa dh. hm. Pawła Zarzyckiego pt. „Jaki ma być nasz ZHR?”. W oczywisty sposób zabrano się do majstrowania w systemie kształcenia przyozdabiając go, tak jak pozostałe regulaminy frazeologią niby-katolicką przypominającą raczej swym natręctwem działania  sekty z obszaru ruchu New Age, niż propozycję harcerskiego programu wychowawczego. Zaczęto wprowadzać  nowe, obce w harcerstwie słownictwo, a znanym i powszechnie używanym terminom nadawano nowe znaczenie, że wspomnę o systemie zastępowym jako sposobie zarządzania organizacją, przeniesieniu znaczenia potrzeby psychologicznej autorytetu u chłopca 11-letniego na postulat wodzostwa w organizacji, czy osławioną już „formację”, która zastąpiła „wychowanie”. Zmiany te wprowadzane stopniowo umknęły chyba uwadze wielu wybitnym i doświadczonym instruktorom, którzy albo aktywnie, albo biernie poparli tą rewolucję. 
 
Osobiście niezwykle dziwi mnie postawa harcerstwa krakowskiego będącego zawsze ostoją tradycji i przykładem dla reszty kraju w jej kultywowaniu. Czy zmiany, których jesteśmy świadkami są akceptowane czy też może  nie rozumiane w podwawelskim grodzie skąd przecież nieprzypadkowo wyszła „Rzeczpospolita” w naszej nazwie. To właśnie harcerze krakowscy byli zawsze orędownikami myśli niepodległościowej w duchu jagiellońskiej tolerancji i wręcz kultu Marszałka Piłsudskiego, a dzisiaj pod dyktando środowisk postendeckich przyczyniają się do zaprzepaszczenia dorobku polskiego harcerstwa.Tyle dygresja historyczna.
 
Skoncentruję się na dwóch bardzo widocznych i oczywistych dla wszystkich negatywnych zjawiskach: zbyt młodego wieku drużynowych i antyrozwojowej koncepcji stopni instruktorskich.

 NIE BĄDŻMY DZIEĆMI

Jeżeli chcemy, aby drużynowy był świadomym wychowawcą samodzielnie i kreatywnie stwarzającym harcerzom warunki do samorozwoju musi mieć odpowiedni poziom dojrzałości życiowej.

Prowadząc ostatnio na kursach drużynowych zajęcia z metody harcerskiej czułem się głupio w sytuacji konieczności tłumaczenia mechanizmów metodycznych 16-17 – letnim  harcerzom, którzy…  podlegali oddziaływaniu tychże mechanizmów zdobywając właśnie  Ćwika czy HO. 
 
Faktem jest, że po prostu w ogromnej większości nie byli w stanie przyjąć  roli świadomego wychowawcy nie ze względu na niski poziom intelektualny, ale ze względu na predyspozycje wiekowe. Kto nie dowierza niech spojrzy choćby na ideę stopnia Ćwika i HO i porówna z ideą stopnia Przewodnika - nijak się to kupy nie trzyma.Z powyższą tezą można dyskutować, ale każdy kto jest w stanie spojrzeć z boku dostrzeże, że obarczanie obowiązkiem prowadzenia drużyny (a więc obowiązkami najważniejszymi w organizacji) chłopca, który kończy liceum, pisze maturę , zdaje egzaminy na studia i walczy przez pierwszy rok na uczelni żeby się utrzymać, jest jakimś absurdem. Nie dość, że w życiu spotyka on tyle  napięć to dostaje na kark drużynę i całe mnóstwo kursów, odpraw, seminariów, prób na stopnie i akcji. Efektem jest albo słabszy poziom aktywności harcerskiej, albo (o zgrozo!) nie zdana matura, czy oblana sesja. Chyba nie o to nam chodzi.
 
Oczywiście naprawa tego stanu wymaga nie tylko przebudowania systemu kształcenia ale także sposobu zdobywania stopni,  zmiany struktury organizacji i sięgnięcia po inne źródła motywacji. Dodam, że w wielu krajach jest po prostu prawnie niemożliwe, żeby osoba nie mająca ukończonego 21 roku życia mogła samodzielnie pracować z młodzieżą. Skautową również.
 
DRUŻYNOWY POWINIEN BYĆ DOROSŁYM, ŚWIADOMYM WYCHOWAWCĄ SAMODZIELNIE I TWÓRCZO PROWADZĄCYM DRUŻYNĘ METODĄ HARCERSKĄ

 STOPNIE

Na problem wadliwej koncepcji stopni instruktorskich i wynikających z tego konsekwencji zwrócił moją uwagę Marabut w artykule „Drużynowy-Harcmistrzem!” zamieszczonym w ósmym numerze „Pobudki” z czerwca 2006 roku. Cytuję fragment i polecam całość:

„Bo oto dzieje się tak, że ledwo młody człowiek pomyślnie zakończy próbę instruktorską, ledwo oficjalnie stanie się „licencjonowanym” wychowawcą naszego Związku, ledwo posmakuje przygody instruktorskiej, a już, najpierw podświadomie i niechcący, a potem już całkiem świadomie przełożeni zaczynają nad nim pracować, by rychło … przestał prowadzić pracę wychowawczą na najważniejszym dla nas froncie i po prostu - porzucił swoją drużynę. […]  Bo z jednej strony, działa ambicja instruktora (lubimy przecież ambitnych i chętnie podsycamy ich dążenie do rozwoju) i zwykła życiowa konieczność, która się nazywa „braki kadrowe”. Z drugiej strony, nawet jeśli ambicja ta i życzliwi przełożeni nie każą drużynowemu wprost myśleć o awansie na wyższe szczeble hierarchii organizacyjnej (a mamy tych szczebli do zaoferowania wiele), to w sposób naturalny zachęcają go przynajmniej do zdobywania kolejnych stopni instruktorskich. Trudno, żeby było inaczej. W harcerstwie przywykliśmy do „etapowania” sobie naszej ścieżki rozwoju, przywykliśmy do poprzeczek w postaci kolejnych stopni i sprawności, poprzeczek, które wg oczekiwań społecznych winniśmy rytmicznie zaliczać.” (Maracewicz T., „Drużynowy-Harcmistrzem!”, Pobudka nr 8, czerwiec 2006).
 
Regulamin stopni instruktorskich wyrażnie mówi: Przewodnik to drużynowy, Podharcmistrz - instruktor kształcący drużynowych, ich lider, Harcmistrz - mistrz kreujący harcerstwo w skali Związku. Taki model stworzyliśmy tworząc organizację  i ta  koncepcja stopni była nam potrzebna przy budowaniu organizacji kilkanaście lat temu. Potrzebowaliśmy silnych, lokalnych przywódców - hufcowych, którzy skupialiby przychodzących do organizacji drużynowych. Chcieliśmy żeby każda drużyna czy samodzielny zastęp zgłaszający się do powstającego niezależnego harcerstwa w ZHR mogli znależć przygotowanego lidera, który byłby gotowy zasymilować (sic!) różne harcerstwa na swoim terenie. W następnym etapie organizacja miała wygaszać aktywność szczebla hufcowego na rzecz coraz starszych i samodzielnych drużynowych. Niestety dalszego etapu nie było.
 
W efekcie mamy rzesze zbyt młodych, nieświadomych wychowawców – p.o. drużynowych i armie działaczy w hufcach i chorągwiach, którzy albo nigdy nie prowadzili drużyny, albo prowadzili ją słabo i szybko „uciekli w górę”.
 
Zrozumiałą więc wydaje się koncepcja lansowana przez ostatnie dwie kadencje na szczeblu Głównych Kwater, która próbuje jakoś dopasować system do istniejącej sytuacji. Koncepcja ta werbalizowana w haśle „drużynowy-rzemieślnik” mówi o młodych drużynowych jako takich na pół – świadomych wychowawcach pracujących pod kierunkiem  harcmistrzów.  Rozumiem motywy jakie doprowadziły do jej powstania, ale nie zgadzam się z nią.

„Jakże często to słyszymy: brakuje nam dobrych hufcowych, mamy za mało podharcmistrzów/harcmistrzów (niepotrzebne skreślić), nie ma komu wziąć chorągwi. A mnie się zdaje, że nam przede wszystkim brakuje dobrych drużynowych. Brakuje nam mody na bycie dobrym, bardzo dobrym czy wreszcie doskonałym drużynowym. Równocześnie system stopni instruktorskich nie tylko wskazuje ścieżkę rozwoju wiodącą w innym kierunku, w kierunku pracy z instruktorami, to jeszcze nie zachęca w sposób szczególny do rozwijania swojej wiedzy i umiejętności jako drużynowego. Mówiąc wprost - ani obecny, ani wcześniejsze regulaminy nie zakładały, iż kolejne stopnie instruktorskie będą kamieniami milowymi w rozwoju mistrzowskim drużynowego.” (Maracewicz T., „Drużynowy-Harcmistrzem!”, Pobudka nr 8, czerwiec 2006).

NALEŻY ZMIENIĆ KONCEPCJĘ STOPNI INSTRUKTORSKICH NA SYSTEM  ODZWIERCIEDLAJĄCY POZIOM PRACY W DRUŻYNIE: 
1. PODHARCMISTRZ - STAŻYSTA  Z DWULETNIM OKRESEM STAŻU INSTRUKTORSKIEGO PRACUJĄCY POD KIERUNKIEM DRUŻYNOWEGO - HARCMISTRZA,
2. HARCMISTRZ – DRUŻYNOWY - MISTRZ PROWADZENIA DRUŻYNY WYCHOWUJĄCY NA PRZYKŁADZIE SWOJEJ DRUŻYNY MŁODYCH INSTRUKTORÓW.
 
Zmiana koncepcji, a za tym regulaminu stopni instruktorskich da nam całkowicie nowy kierunek pracy organizacji nastawiony na kształcenie i doskonalenie drużynowych, a nie działaczy. Jeżeli zgodzimy się, że najważniejsza i najbardziej wartościowa praca w harcerstwie to praca w drużynie to zgódźmy się na system który promuje mistrzostwo w prowadzeniu drużyny, a nie konferencji i seminariów.
 
Oczywiście pomysł ten, abstrahując od jego atrakcyjności dla miłośników tradycji (przed wojną były tylko dwa stopnie – phm. i hm.) jest jednym z wielu możliwych rozwiązań. Mam świadomość, że gdy dojdzie do dyskusji wśród instruktorów może pojawić się kilka nowych znacznie lepszych pomysłów. 
 
Z drugiej strony nie upieram się przy tym czy stopni ma być dwa czy trzy - zawsze możemy stopień Przewodnika przeznaczyć dla niepełnoletniego przybocznego.
 To nie jest tak ważne jak zmiana filozofii stopni, tak żeby odpowiadały etapom osiągania mistrzostwa w prowadzeniu drużyny.
 
MIĘDZY STANDARYZACJĄ A PERSONALIZACJĄ
Stawanie się instruktorem odbywa się wewnątrz dwóch równoległych procesów - szeroko pojętego kształcenia i zdobywania stopnia instruktorskiego.Za pierwszy proces odpowiedzialne są Szkoły Instruktorskie, za drugi Komisje Instruktorskie. Gdy jednak spojrzymy na praktykę działania okaże się, że Szkoły przejmują funkcje Komisji i odwrotnie.
 
Jednym z wymogów na stopień Przewodnika jest ukończenie kursu drużynowych. Istnieje centralny spis zagadnień, które należy przeprowadzić na kursie tzw. minimum programowe. Aby skończyć kurs  trzeba „zaliczyć” te zagadnienia, albo w formie teoretycznej, albo praktycznej. Często też stając zaraz po kursie przed Komisją Instruktorską adept  wykonuje te same zadania. Kursy, a w konsekwencji prawie całe kształcenie  stają się powoli elementem procesu zdobywania stopnia, poprzez co udział w nich często jest odbierany jak przykry obowiązek, a motywacją jest konieczność regulaminowa. Ilu kursantów przyjechałoby na kursy, gdyby nie było zapisu w regulaminie? Ilu z nich chciałoby  pojechać na kurs z własnej, nieprzymuszonej woli?
 
Czy musimy wymagać obligatoryjnego udziału w kursie drużynowych żeby przyznać stopień instruktorski? Jestem przekonany, że nie . Wielu z moich przyjaciół i znajomych instruktorów - niewątpliwie wybitnych drużynowych, nigdy nie przeszło przez kurs. Czy jesteśmy pewni skuteczności tej formy kształcenia? Zwolennicy kursów twierdzą, że  nie jest on  jedyną formą kształcenia, że jest tylko elementem systemu, ale w praktyce wiemy, że najmocniej odciska się na osobowości przyszłego drużynowego, a pozostałe formy są albo peryferyjne, albo w ogóle ich nie ma.
 
Coraz częściej spotykam się z pomysłami na zwiększenie standaryzacji procesów kształcenia i wydaje mi się to pomysłem chybionym. Kształcenie drużynowego, tak jak wychowanie harcerza w drużynie, musi opierać się o indywidualne predyspozycje i możliwości adepta. Standaryzacja kształcenia jest obca tradycji ruchu harcerskiego – funkcjonowanie różnych szkół instruktorstwa i różnorodności środowisk zawsze było naszą siłą.
 
Dzisiaj  Komisje Instruktorskie wyznaczają próby zindywidualizowane, których trudność i stopień sprawdzalności umiejętności wychowawczych są nieporównywalne, co powoduje „wyciskanie” często całymi latami na kandydacie realizacji zadań. W ten sposób kształcenie staje się swoistym wymuszaniem na kandydacie zdobywania stopnia, a proces zdobywania stopnia przeistacza się w proces kształcenia.Kandydat na instruktora powinien zdobyć wiedzę niezbędną do prowadzenia drużyny w dowolny sposób zaś właśnie przyznanie stopnia powinno odbywać się w oparciu o zestandaryzowany, jeden dla całej organizacji system. 
 
Przykładowo: na pierwszym etapie kandydat zdaje przed Komisją Instruktorską pisemny  egzamin (jeden termin i te same pytania w całym kraju) obejmujący zagadnienia z wiedzy psychologicznej, znajomości zasad ZHR, zewnętrznych regulaminów bezpieczeństwa, itp.
Na podstawie zdanego egzaminu komisja wyznacza mu zadanie polegające na założeniu nowej drużyny pod okiem drużynowego - Harcmistrza.
Po tym obozie kandydat pisze samodzielną pracę – analizę poczynań wychowawczych i plan na następny rok zakończony samodzielnym obozem jego nowej drużyny. Po uznaniu przez opiekuna i komisję wypełnionych zadań oraz próby praktycznej w formie dwudniowego biwaku drużyny zostaje przyznany stopień Przewodnika 
 
Chcę zwrócić uwagę na dwa aspekty tego rozwiązania. Po pierwsze: poświęcamy energie ludziom, którzy dowiedli (egzamin), że są gotowi poświęcić czas i chęci na prowadzenie drużyny. Do tej pory ogromny wysiłek na zorganizowanie kursu kierowany jest do ludzi, którzy albo nie są pewni tego czy chcą być instruktorami, albo otwarcie przyznają, że pojechali na kurs, żeby przeżyć fajny obóz.
 
Po drugie: uzyskujemy praktyczny probierz umiejętności przyszłego drużynowego w postaci owoców jego pracy – nowej drużyny - realnej drużyny, a nie stosów pisemnych zadań jakie kursanci płodzą w godzinach nocnych na kursie. Przecież jeżeli kandydat potrafi założyć i poprowadzić drużynę i dowiedzie tego zarówno w warstwie teoretycznej (egzamin, praca – analiza ) jak i w praktycznym działaniu ( obóz, próba - biwak) to dlaczego ma zużyć kolejne dwa wakacyjne tygodnie na uczestnictwo w kursie. Nie twierdzę, że jest to czas absolutnie stracony. Twierdzę natomiast, że w porównaniu z praktycznym kształceniem pod okiem drużynowego - Harcmistrza jest dużo mniej efektywny. 
 
NALEŻY ODEJŚĆ OD STANDARYZACJI I ZINDUWIDUALIZOWAĆ PROCES KSZTAŁCENIA ORAZ  PRZENIEŚĆ CIĘŻAR SPRWDZANIA UMIEJĘTNOŚCI INSTRUKTORÓW NA KOMISJE INSTRUKTORSKIE, KTÓRYCH ZADANIEM POWINNO BYĆ PROWADZENIE PRÓB NA  STOPIEŃ W OPARCIU O JEDNOLITE KRYTERIA W CAŁEJ ORGANIZACJI. 
 
Powyższy przykład  dotyczy drużynowych zakładających nowe drużyny, ale bez wielkiego trudu można dostosować go do kształcenia instruktorów przejmujących te już istniejące.
 
KURS DRUŻYNOWYCH - GOLONKA Z POLEWĄ TRUSKAWKOWĄ
Nawet najlepszy kurs jest sytuacją obarczoną pierworodnym grzechem niekonsekwencji. 
Jeżeli, zgodnie z założeniami, kurs ma być wzorcowym obozem, na którym adept ma poczuć harcerstwo i zapalić się do instruktorstwa, to cel ten jest od fundamentów niszczony przez drugi cel kursu jakim jest nauczenie stosowania metody harcerskiej. Czy to naprawdę jest świetny, wzorcowy obóz, na którym jego uczestnicy godzinami przesiadują w świetlicy i słuchają wykładów, a potem w „czasie wolnym” odrabiają lekcje? Forma obozu (las, namioty, zastępy, plan dnia) nie jest w stanie stworzyć atmosfery dobrego obozu – decyduje o tym program, czyli co na nim robimy -  a co robimy?  – akademię pod namiotami! Nawet rozliczne zajęcia praktyczne np. układanie regulaminów sprawności i ich zdobywanie przez kursantów jest tak mocno nierealne, (choćby ze względu na wiek),  że ani nie pokazuje nośności  metody, ani nie daje silnych przeżyć kursantom. I tak tworzy się mechanizm demotywacyjny.
 
Nieprzypadkowo kursanci kursu Borneo (2007) najwyżej ocenili dwa zajęcia – paintball i „zrzut”, czyli grę terenową polegającą na wywiezieniu ich w nieznane na znaczną odległość i konieczności jak najszybszego powrotu do obozu. Czy warto było w tym celu organizować kurs? 
 
To oczywiście nie jedyne korzyści  Borneo, które uważam za wyjątkowe i bardzo cenne działanie, ale jego wartość leży w czymś co nazwałbym obozem instruktorskim z jego fantastyczną atmosferą i możliwością spotkania się pokoleń instruktorskich. Niebagatelne znaczenie ma też koedukacyjny charakter Borneo, dzięki któremu młoda kadra chętniej przyjeżdża na kursy, wszak w tym wieku naturalną potrzebą psychofizyczną młodzieży jest poszukiwanie partnera życiowego w czym harcerstwo od samego początku (np. Andrzej i Olga, moja żona i ja) ma niebagatelne zasługi.
 
Jeżeli chcemy i myślę, że uznajemy, że najważniejszym doświadczeniem jakie powinien przejść przyszły drużynowy jest dobry obóz harcerski to sprawmy żeby na takim obozie się znalazł. Pomysł mój (mam świadomość, że nie całkiem nowy) polega na tym, żeby kandydat na drużynowego po całorocznej pracy ze swoim zastępem (przyszłym ZZ-tem) pod kierunkiem drużynowego - harcmistrza pojechał wraz z nim na obóz gdzie z pewnością dużo lepiej pozna warsztat metodyczny, dotknie realnych problemów i sposobów ich rozwiązywania niż na kursie. To także okazja, by zaczerpnąć coś z ducha harcerskiego nie od Szkoły Instruktorskiej, ale od konkretnego człowieka.
 
Organizacja i prowadzenie kursu jest bezsprzecznie wielką przygoda dla prowadzących. Powoduje rozwój kształceniowców – pytanie czy w takim samym stopniu powoduje rozwój przyszłych drużynowych i harcerzy w ich drużynach. Szczególnie w tych nigdy nie założonych.
 
DRUŻYNOWY – HARCMISTRZEM. 
HARCMISTRZ – DRUŻYNOWYM.
Dlaczego  przyszłych drużynowych powinien kształcić (harc)mistrz - drużynowy?
Dlatego, że jest to tak naprawdę jedyna solidna droga.
Począwszy od starożytnych szkół filozoficznych, poprzez średniowieczne cechy i poczty rycerskie, zakony, szkoły sztuk walki, uniwersytety, firmy couchingowe – wszędzie tam gdzie celem jest osiągnięcie mistrzostwa  przekaz odbywa się pod okiem mistrza - praktyka. Nie ma innej drogi. Inna droga to „produkowanie” rekruta, knechta, wykonawcy. 
Mięsa armatniego.
 
Drużynowy - (harc)mistrz może podczas obozu czy biwaku pokazać na przykładzie swojej drużynie jak stawiać cele wychowawcze, tworzyć sytuacje i je wykorzystywać. Może przekazać swoją postawę i poglądy na harcerstwo. Kandydat na drużynowego pod okiem drużynowego - (harc)mistrza może wtedy,  na swoim zastępie, od którego rozpoczyna zakładanie nowej drużyny, poznać cały warsztat i filozofię skautingu. To całkiem inna sytuacja niż gdy na kursie opowiadam o tym jak zrobić grę, a całkiem inna gdy przygotowuję ją i przeprowadzam praktycznie z przyszłymi drużynowymi. Oczywiście na kursach uczestnicy również przygotowują i przeprowadzają gry, ale jest to sytuacja sztuczna – dopiero zafunkcjonowanie w roli organizatora gry daje wgląd w istotę warsztatu drużynowego. Dopiero obserwacja harcerzy ( a nie kursantów ) w konkretnych sytuacjach daje pojęcie o tym jak stosować narzędzia metodyczne. Nawet Baden-Powell z Małkowskim i Philipsem do spółki nie byliby w stanie  przekazać na kursie harcerskiego ducha – BP zaczął skauting od obozu drużyny i o tym „opowiedział” w „Scouting for Boys”, Małkowski stworzył harcerstwo poprzez blisko roczne podróżowanie  po całej Galicji i Kongresówce, rozmowy z drużynowymi, poprzez  udział w zbiórkach, grach i biwakach, autorytet Philipsa powstał na jego sukcesach w pracy z chłopcami w najpodlejszej dzielnicy Londynu.
 
„Verba docet , exempla trahunt” 
Oddziaływanie przykładem to pierwszy aspekt – drugi to otworzenie  organizacji na kreatywność. Powstawanie wielu, licznych „szkół”  prowadzenia drużyny spowoduje lawinę nowych pomysłów, wszak każdy będzie uczył swojej drogi. Organizacja z restrykcyjnej (minimum programowe) i pilnującej jakiejś jednej, zamkniętej koncepcji metodycznej i kształceniowej może przeistoczyć się w organizację strukturalnie stymulującą  pomysłowość i twórcze podejście do pracy harcerskiej. Drużynowy – (harc)mistrz prowadzenia drużyny - zgromadzi wokół siebie tych instruktorów, do których najlepiej dotrze, którzy najlepiej dopasują się do jego osobowości. Wszak kształcenie drużynowego jest działaniem szerokim – buduje przecież nie tylko jego umiejętności wychowawcze, ale buduje osobowość – powtórzę powszechnie znaną prawdę, że w harcerstwie najintensywniej wychowują się właśnie drużynowi. To ważne, żeby ten proces odbywał się pod okiem doświadczonego opiekuna, którego rola w obecnym systemie i praktyce jest marginalna. 
 
Czy musimy trzymać się rejonizacji w tym zakresie? Czy można wyobrazić sobie sytuację w której młody adept instruktorstwa z Wrocławia  należy do „szkoły” (harc)mistrza prowadzenia drużyny z Warszawy?  Można. To niejako, uwolnienie „wolnego rynku” mistrzów da nam całkiem inną dynamikę rozwoju drużyn i przeniesie motywacje kandydatów w całkiem inne miejsce. Kto będzie chciał uczyć się u mistrza Fuj będzie musiał go przekonać, że warto, aby ten poświęcił mu swój czas.  Stworzy też swobodną wymianę pomysłów i sposobów pracy – rolą organizacji będzie  jedynie budowanie  płaszczyzn do ich wymiany.
 
Kolejnym aspektem usadowienia drużynowego - (harc)mistrza w centrum systemu kształcenia jest zapobieżenie pokusom stworzenia z organizacji homogenicznego ideowo i metodycznie tworu, w którym nie ma miejsca na dyskusję, pomysłowość i rozwój.
 
Tak jak harcerstwo można zdefiniować, jako ruch, którego celem jest stwarzanie możliwości do samorozwoju dla harcerzy, tak instruktorstwo jest ruchem wychowawców dążących do osiągnięcia celów wychowawczych poprzez praktykowanie metody harcerskiej własną drogą.
 
Oczywiście można stworzyć kanoniczny podręcznik metodyki ( nie można!!!), podać gotowe recepty, przeszkolić kadrę, kontrolować jakość, zestandaryzować system kształcenia – tylko po co? Czy to jeszcze kogoś będzie bawić? Czy to jeszcze jest harcerstwo? Przecież ważniejsza jest droga niż jej kres. Bo droga, którą nie można dojść do celu nie służy  celowi. Wszak celem naszej pracy nie jest stworzenie zuniformizowanej formacji defiladowej, ale budowa osobowości każdego, pojedynczego chłopca - do tego potrzebujemy świadomych i entuzjastycznie nastawionych drużynowych. Mistrzów. Nie rzemieślników.
 
W CENTRUM SYSTEMU KSZTAŁCENIA NALEŻY POSTAWIĆ DRUŻYNOWEGO -HARCMISTRZA UCZĄCEGO MŁODYCH INSTRUKTORÓW HARCERSTWA W OPARCIU O BIEŻĄCE DZIAŁANIA  JEGO MISTRZOWSKO PROWADZONEJ DRUŻYNY.
 
Często słyszę uwagi, że ten pomysł jest nierealny bo nikt z obecnych harcmistrzów nie poprowadzi już drużyny – z różnych względów. To prawda.Dla mnie jest to również oczywiste – nie jest łatwo wejść dwa razy do tej samej rzeki, a starożytni uważali, że to w ogóle jest niemożliwe. Jest jednak moim głębokim przeświadczeniem, że nie ma lepszego sposobu, że prędzej czy póżniej wyrosną nowi instruktorzy, którzy pójdą drogą mistrzostwa w prowadzeniu drużyny i osobistego przekazywania swojej wiedzy i doświadczenia – tak było zawsze gdy harcerstwo osiągało świetne wyniki. 
 
Gdy relacje w organizacji podlegały instytucjonalizacji Ruch obumierał by odezwać się w formie buntu w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie.Nie mam złudzeń, że prawie nikt z obecnych harcmistrzów nie założy i nie poprowadzi drużyny, ale nie kreślę tu perspektywy na najbliższy rok tylko na dużo dłużej. 
 
Stawiam dwa pytania – czy uważamy za właściwe, żeby podharcmistrz był dobrym, samodzielnym drużynowym i czy harcmistrz powinien być mistrzem prowadzenia drużyny i wychowawcą nowych drużynowych. Jeżeli tak to wdrożenie tego systemu zajmie parę lat – tyle ile potrzeba na to żeby wyrosło nowe pokolenie instruktorów. A co z tymi, którzy są już harcmistrzami i nie założą drużyn?
Czy tak jak pisze w swoim projekcie „Jaki ma być Nasz ZHR?” dh. hm. Paweł Zarzycki:
„Konsekwencją przyjęcia wyżej wspomnianego kierunku rozwoju jest odmienne podejście do definiowania podstawowych dokumentów Związku, zmiany sojuszy harcerskich, pewnie odejście grupy instruktorów, być może podjęcie rozmów z FSE”?
Otóż wcale nie uważam, żeby zmiana filozofii stopni pociągała konieczność odejścia kogokolwiek – harcerstwo jest braterskim Ruchem, w którym każdy kto ma dobrą wolę i przestrzega zasad może realizować swoje pomysły, wkładać serce i zaangażowanie. Potrzeba tylko do tego w Związku odpowiedniej atmosfery.
 
System kształcenia niewątpliwie jest jednym z głównych „nerwów" organizacji harcerskiej i jego funkcjonowanie ma duży wpływ na poziom całego Związku.Najbliższe kilka lat będzie decydujące dla ZHR-u. Jeżeli nie zatrzymamy tendencji osłabiających ducha harcerskiego nasza organizacja skurczy się do rozmiarów małej wegetującej sekty pilnującej prawomyślności swoich członków.
 
Alternatywą jest powrót do tradycyjnego harcerstwa, które zjednoczone wokół swojej idei w atmosferze zaufania i braterstwa czerpie siłę z różnorodności środowisk i pomysłowości instruktorów. Ta wielość dróg prowadząca do jednego celu musi obejmować również kształcenie instruktorów.

hm. Marek Kamecki, Dolnośląska Chorągiew Harcerzy ZHR