hm. Marek Gajdziński

Wielokrotnie, w trakcie różnych instruktorskich dyskusji, pytany byłem o to jak oceniam koncepcję tzw. „zastępów pionowych”, którą od dwóch lat lansuje Główna Kwatera Harcerzy. Sprawa jest na tyle poważna, że postanowiłem odnieść się do niej na stronach Pobudki.

Koncepcja ta została po raz pierwszy zalecona do realizacji w OHy w programie „Rozwój”. Znalazło się tam takie oto dziwaczne stwierdzenie sformułowane na poziomie celu dotyczącego metodyki:

(...)Renowacja metodyki zastępu i systemu zastępowego (zwłaszcza odrestaurowanie zastępów pionowych)(...) 

Kilka stron dalej w rozdziale „Rozwój istniejących drużyn” następuje sprecyzowanie tego celu:

(...)Jeżeli mamy w wyobraźni zastęp, na czele którego stoi zastępowy w wieku 15-16 lat, który składa się z harcerzy – 1-2 w wieku 14-15 lat, 2-3 w wieku 13-14 lat i 2-3 w wieku 11-13 lat – daje to idealny materiał do rozwinięcia nowej drużyny.

Zalety:

  • zastęp tu przedstawiony liczy 8-9 harcerzy i ma strukturę rzeczywiście pionową (jak gdyby w samej „strukturze rzeczywiście pionowej” ukryta była od dawna poszukiwana procedura eliksiru szczęścia – uwaga autora)
  • każdy z dwóch piętnastolatków ( zastępowy i chorąży) mogą stać się zastępowymi
  • zastęp może się bez trudu podzielić ( wyłonić nowy zastęp – tradycja pozostaje)
  • zastęp stać na najwyższy poziom działania i wysoki próg trudności programu (...)

(...) Ustawienie metody przedstawione tutaj skrótowo ma swoje psychofizyczne umocowanie w procesie rozwoju chłopca i jest niejako pominięte ( - podkreślenie autora). Sam ten aspekt w sobie jest ważny, ale nie jest celem ostatecznym. Myśląc o systemie zastępowym mówimy o oddziaływaniu grupy i mechanizmach grupowych. Mówimy też o samej działalności, która kształtuje hierarchię ważności i głębie rozumienia życia jako Daru Bożego. Zastęp odwzorowuje tu tylko fragmenty rodziny.(...)

Powiem szczerze, że gdy po raz pierwszy czytałem ten program i gdy przebijałem się przez podobny do tego quasi intelektualny bełkot, co chwila zapalały się w mojej głowie „czerwone światełka”. Dotyczyły one różnych z pozoru drobnych spraw. Ale gdy doszedłem do tego miejsca – stanąłem jak wryty. I dobrze! Bo jeszcze chwila, a rozjechałby mnie rozpędzony pociąg historii.

Cóż można bowiem odrestaurować? Chyba tylko coś co już istnieje (lub istniało), popadło w ruinę i warte jest odświeżenia. Zacząłem więc szukać w pamięci, kiedy to w harcerstwie stosowano opisany wyżej „pionowy system zastępowy”. Potem, wątpiąc we własną wiedzę, szukałem w uczonych książkach. Nie znalazłem, ani przed 1918 rokiem, ani w przedwojennym ZHP, ani w Szarych Szeregach, ani po wojnie, ani w OH ZMP, ani po 1956 roku, ani w HSPS, ani w KIHAMie, ani w Ruchu, ani w początkach ZHR. Zainteresowałem się też innymi organizacjami skautowymi. Nigdzie niczego takiego nie znalazłem poza jednym jedynym przypadkiem – o którym nieco później.

Wcale mnie to nie zdziwiło, bowiem już z tych kilku przytoczonych wyżej zdań widać wyraźnie, że opisane w nich założenie nie ma nic wspólnego z metodą skautową, którą każdy bez wyjątku instruktor powinien wyczuwać intuicyjnie.

Na czym polega system zastępowy opisany przez Baden-Powella i Philipsa, stosowany dotąd w skautingu i harcerstwie pod każdą szerokością i długością geograficzna świata? Oparty jest on na obserwacji natury chłopca, która w wieku harcerskim wykazuje ogromną skłonność do łączenia się w różnego rodzaju „bandy” opisane w psychologii rozwojowej jako „nieformalne grupy rówieśnicze”. Grupy te mają pewne bardzo charakterystyczne cechy. Nie ma miejsca aby je wszystkie tutaj szczegółowo opisywać. Zwrócę uwagę na kilka najbardziej istotnych dla tych rozważań:

  • Grupa dobiera się na zasadzie pełnej dobrowolności – nie istnieje żaden mechanizm przydziału do grupy przez jakiekolwiek czynniki zewnętrzne.
  • Grupa składa się z rówieśników – niekoniecznie równych wiekiem w sensie rocznikowym, ale jednak z chłopców znajdujących się na tym samym etapie rozwoju psychofizycznego.
  • Grupa przejawia taką działalność jaka odpowiada wszystkim jej członkom - ich potrzebom rozwojowym, predyspozycjom fizycznym, poziomowi intelektualnemu i zainteresowaniom.
  • Na czele grupy stoi naturalnie przez nią wyłoniony przywódca. Wodzem bandy zostaje ten chłopiec, który potrafi pozostałym czymś zaimponować i dzięki temu zdobywa sobie wśród nich poważanie i w konsekwencji posłuszeństwo. W przytłaczającej większości przypadków decydują cechy fizyczne. Dlatego, choć nie jest to regułą, najłatwiej zdobyć jest przywództwo chłopcom najstarszym wiekiem, bo w tym właśnie okresie dynamicznego rozwoju, przyrost masy ciała i przyrost sprawności fizycznej uzależniony jest od wieku. Jednak różnica wieku przywódcy grupy i pozostałych chłopców nie może być zbyt duża – nie na tyle by wódz posiadał zupełnie odmienny typ zainteresowań i potrzeb rozwojowych. Bardzo często wodzami takich band są wyrośnięci równolatkowie.
  • Relacje jakie zachodzą w naturalnej grupie rówieśniczej pomiędzy tworzącymi ją chłopcami, budowane są w oparciu o ich talenty, zainteresowania i stopień zaangażowania w życie grupy. Można wręcz powiedzieć, że w chłopięcych bandach tworzy się najbardziej sprawiedliwa naturalna hierarchia społeczna. Pozycja jaką chłopiec zajmuje w grupie zależna jest wprost od obiektywnej oceny jego predyspozycji i zaangażowania na tle pozostałych uczestników.
  • Chłopcy potrzebują udziału w grupie rówieśniczej ponieważ jest to dla nich naturalna droga emancypacji spod władzy rodziców i starszego rodzeństwa. W bandzie nie szukają „fragmentów rodziny” - matczynego ciepła ani „starszych braci” lecz przyjaciół. W ten sposób budują swe pierwsze, ważne, poza rodzinne relacje społeczne.
  • Naturalne bandy mają charakter jednorazowy. Tworzą się spontanicznie i tak samo się rozpadają. Nikt poza samymi chłopcami nie ma na to wpływu. Grupa taka nie może mieć żadnych pozorów instytucjonalnej trwałości. Jest to kategoria z obcego chłopcom świata ludzi dorosłych. Każda ingerencja dorosłych w wewnętrzne sprawy bandy, powoduje protesty i oznaki buntu.

Oczywiście naturalna grupa rówieśnicza posiada jeszcze wiele innych cech, ale dla potrzeb naszych rozważań wystarczy wskazać, te które tu wymieniłem. 

Metoda skautowa zaadaptowała w całości naturalne zjawisko tworzenia się band chłopięcych. System zastępowy odwzorowuje wiernie wszystkie naturalne mechanizmy takich grup. Dlatego skauting i harcerstwo odnoszą tak wielkie sukcesy. Chłopcy uwielbiają swoje zastępy, uwielbiają się spotykać, urządzać hece, wspólnie szukać przygód i dlatego uwielbiają harcerstwo, które im to umożliwia. To dzięki temu poddają się jego wpływom wychowawczym. Ale aby taka sytuacja miała miejsce, trzeba aby instruktorzy, którzy tworzą na potrzeby chłopców różnego rodzaju regulaminy i programy szanowali ich naturę i nie starali się naginać jej na siłę do swoich wydumanych koncepcji organizacyjno – „pedaogicznych”.

Z wyznaczonego w programie „Rozwój” kierunku pracy wynika, że dla instruktorów GKHy zastęp to przede wszystkim forma skutecznego zorganizowania drużyny i „przyczółek” dla jej ilościowego rozrostu. Nie ma co ukrywać – zastęp wielopoziomowy z doświadczonym – 16-letnim „prawie instruktorem” na czele – będzie znacznie sprawniejszą jednostką niż zastęp tradycyjny dowodzony przez 13-latka. Ale przecież, nie o sprawność organizacyjną i nie liczby chodzi w systemie zastępowym. Tylko o wyzwolenie w chłopcach radosnej inwencji, o zachęcenie do twórczego wpływania na kształt własnej „paczki”, o pierwsze społeczne doświadczenia w zdrowej, normalnej wspólnocie koleżeńskiej. 

Wedle mojej wiedzy, w całej historii harcerstwa była tylko jedna poważna próba ideologicznego zafałszowania systemu zastępowego opierającego się na zjawisku powstawania i funkcjonowania nieformalnej grupy rówieśniczej.
Były to działania podjęte w latach 50-tych przez komunistów. Jej bezpośrednim ideologiem i wykonawcą był śp. tow. Jacek Kuroń, a jego koncepcja polegała na tym by zastęp harcerski stał się młodzieżowym kolektywem, z zastępowym wybieranym w drodze demokratycznego głosowania. Przy czym - ocena przydatności kandydata nie miała nic wspólnego z naturalnym mechanizmem selekcji. Oparta była bowiem o obce chłopcom kryteria ideologiczne i polityczne. Nie muszę dodawać, że w tym wypadku inspirację czerpano z socjalistycznej pedagogiki utopisty tow. Makarenki praktykowanej w radzieckim komsomole.

Z przykrością stwierdzam, iż mamy obecnie do czynienia z drugą próbą ideologicznego wynaturzenia tradycyjnego i naturalnego systemu zastępowego. Jest nią inicjatywa podjęta w ZHR przez GKH-rzy Pawła Zarzyckiego. W tym przypadku zastęp harcerski ma stać się czymś na kształt trwałej – bo wciąż zasilanej przez młodsze roczniki, instytucji kierowanej przez doświadczonego urzędnika – zastępowego. W zastępie takim dobór chłopców nie odbywa się naturalnie - na zasadzie wzajemnych sympatii, koleżeństwa, wspólnych zainteresowań i potrzeb - lecz na zasadzie oficjalnego przydziału służbowego – nakazu płynącego od czynników oficjalnych. Relacje chłopców z zastępowym przybierają formę oficjalnych relacji typu przełożony – podwładny. Do zastępowego trzeba się zwracać per „druhu”, co dla najmłodszych jest równoznaczne z „proszę pana” bowiem z perspektywy 11-latków, 16-to letni zastępowy jest kimś ze świata dorosłych. Wzajemne relacje chłopców, zamiast koleżeńskich przypominają relacje starego i młodego wojska, ze wszystkimi tego konsekwencjami z obrzydliwą „falą” włącznie. W takim zastępie, każdy chłopiec wie z góry, że jego wpływ na bieg wydarzeń nie zależy od jego osobistych talentów i zaangażowania tylko od pozycji jaką zajmuje w hierarchii grupy. A hierarchia ta wyznaczana jest wyłącznie w oparciu o najbardziej rzucające się w oczy kryterium wieku – im jesteś starszy tym więcej masz do powiedzenia. 

Nie ulega żadnej wątpliwości, że „mechanizmy grupowe” jakie wytwarzają się w takim zastępie tworzą system przydatny do wychowania lojalnego i posłusznego obywatela państwa totalitarnego, który potrafi wykonywać rozkazy i zna swoje miejsce „w szeregu”. Nie mam też wątpliwości, że w Statucie ZHR i innych dokumentach programowych zupełnie inaczej sformułowano cele wychowania harcerskiego. 

Być może to zbieg okoliczności, ale taka sama koncepcja metodyczna została kiedyś zastosowana w organizacji o nazwie „Hitlerjugend” i niezwykle skutecznie służyła wychowaniu wiernych i posłusznych rozkazom funkcjonariuszy Gestapo i SS. Osobiście nie znam jakiejkolwiek innej, poważnej organizacji skautowej, w której podobne rozwiązanie byłoby stosowane. A to dlatego, że cały sens skautingu zawiera się w systemie organizacji opartym na wykorzystaniu naturalnego zjawiska nieformalnej grupy rówieśniczej, gdzie chłopcy mają pełną swobodę doboru i stanowią nic innego jak chłopięcą „bandę”, a później zgraną paczkę przyjaciół. Czyli dokładnie tak samo jak dzieje się to „w przyrodzie”. W grupie takiej panują relacje jeśli nie przyjacielskie to na pewno koleżeńskie, chłopcy są sobie równi, a ich wpływ na grupę zależy nie od wieku, a wyłącznie od osobistego zaangażowania, przejawianej inwencji i talentów. W ten sposób wychowuje się ludzi aktywnych, a nie posłusznych. Na tym powinno nam chyba zależeć. Na wychowaniu obywateli państwa demokratycznego, na kształtowaniu współodpowiedzialności za wspólnoty, na rozwijaniu inwencji, na zachęcaniu do przejawiania aktywności społecznej. 

Nie mogę zrozumieć dlaczego ekipa Głównej Kwatery próbuje zmieniać kanon metodyki harcerskiej? Jeśli przyjąć, że jest to działanie celowe i przemyślane to chyba już należałoby zacząć się bać. Oznaczałoby to bowiem, że w umysłach pewnej grupy instruktorów rodzi się przeświadczenie o konieczności zreformowania Państwa Polskiego na wzór daleki od obecnych standardów demokracji, a co za tym idzie o zapotrzebowaniu na inny rodzaj postaw obywatelskich. 

Przyczyna może być też bardziej prozaiczna: druhowie pracujący nad koncepcją reform nie są świadomi konsekwencji amatorskiego majstrowania przy fundamentach metodyki. Ufam, że chodzi tylko o to drugie. Bez względu jednak na przyczynę, nie mogę się godzić na to, aby tak ważne z wychowawczego punktu widzenia zmiany metodyczne wprowadzane były w ZHR „kuchennymi drzwiami”, bez poprzedzenia ich poważną harcmistrzowską dyskusją. Nawet w komunistycznym ZHP z lat pięćdziesiątych byłoby to niemożliwe. Każda tak istotna zmiana w kanonie metody harcerskiej musi być poprzedzona merytoryczną debatą, w której należy przedstawić cele tych zmian i przedyskutować ewentualne skutki ich wprowadzenia. Niestety w OHy ZHR obowiązują ostatnio inne standardy. 

Na to drugie wytłumaczenie związane z brakiem kwalifikacji merytorycznych twórców tej koncepcji wskazuje kilka ważnych znaków. 

Po pierwsze tak zwany całokształt, a konkretnie merytoryczna jakość innych „prac” prowadzonych w GKHy (zwłaszcza poprzedniej kadencji). Nie od rzeczy będzie tu przywołać przykład prowadzonej od 2003r reformy stopni. 

Po drugie, na przyczynę tę wskazują sami autorzy koncepcji. Tylko tak można bowiem rozumieć jedno z zacytowanych wyżej zdań.

(...) Ustawienie metody przedstawione tutaj skrótowo ma swoje psychofizyczne umocowanie w procesie rozwoju chłopca i jest niejako pominięte(...).

Przede wszystkim pominięta jest logika. Po drugie gramatyka. Dopiero na trzecim miejscu pominięte jest „umocowanie w procesie rozwoju chłopca”, bowiem tak zarysowana koncepcja nie ma żadnego umocowania w naturze chłopca i procesie jego rozwoju psychofizycznego. Ktoś kto powołuje się „na oddziaływanie grupy i mechanizmy grupowe” powinien najpierw mechanizmy te poznać. Jeśli nie dane mu było doświadczyć tego w młodości na własnej skórze, to są przecież doskonałe opracowania metodyczne jak choćby „Skauting dla chłopców” BiPi, czy „System Zastępowy” Philipsa.

Żeby móc przewidzieć jak zadziałają mechanizmy grupowe w zastępie pionowym i jakie będzie wychowawcze oddziaływanie tej grupy na jednostkę, nie trzeba kończyć pedagogiki na uniwersytecie. Wystarczy odwołać się do własnych chłopięcych wspomnień i do harcerskiej intuicji. Trzeba też zadać sobie trud uruchomienia szarych komórek.

No dobrze, załóżmy, że twórcy koncepcji pominęli aspekt wychowawczy i metodyczny.

(...) Sam ten aspekt w sobie jest ważny, ale nie jest celem ostatecznym.(...)

Bardzo to dziwne, ale załóżmy nawet, że koncepcja wyszła od jakiegoś technokraty, dla którego ważniejszy jest aspekt ilościowy rozwoju niż efekty wychowawcze i sposób ich osiągania. Po dwóch latach od wprowadzenia programu „Rozwój” można już pokusić się o próbę jakiegoś liczbowego podsumowania. Trudno się doczekać na takie podsumowanie ze strony GKHy ale każdy gołym okiem widzi, jakie są efekty jakościowe. Drużyna harcerska ZHR liczy średnio ok. 8 harcerzy w różnym wieku, a na jej czele stoi przeważnie drużynowy – w wieku 16-17 lat. Oznacza to, że większość jednostek do tej pory nazywanych drużynami zmieniło się w zastępy pionowe. Pasuje to jak ulał do przedstawionej koncepcji. Można by tylko zapytać jej autorów, gdzie w takim razie znajduje się potencjał rozwojowy tego typu struktury? Bo gołym okiem trudno jest go zauważyć.

Programy działania mają to do siebie, że jeśli są konsekwentnie realizowane, to przynoszą założone efekty. A program „Rozwój” był przecież konsekwentnie realizowany. Znalazł swoje odzwierciedlenie w programach kształcenia instruktorów, w systemie oceny pracy jednostek, wreszcie w programach pracy chorągwi, hufców i drużyn. Pilnowano tego bardzo rygorystycznie. Zastosowanie w praktyce tych i innych tego typu koncepcji metodycznych i programowych zaowocowało tym czym zaowocowało i nie można się temu dziwić. 

Na szczęście nie wszędzie. W środowiskach, w których kontestowano nowe koncepcje metodyczne, w drużynach, które wbrew wszystkiemu, starały się pracować metodą harcerską widać inne efekty. Nie będę przywoływał przykładów, bo każdy może je zobaczyć wokół siebie. W chorągwi mazowieckiej widać to bardzo wyraźnie. Środowiska, które uwierzyły w „nową religię” dziś już nie istnieją lub wegetują skurczone do rozmiarów zastępu pionowego. Natomiast drużyny, które zachowały zdrowy rozsądek nie uległy presji „rozwojowej urawniłowki” radzą sobie całkiem nieźle. 

Dlaczego musiało tak się stać?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Chłopcy w wieku 11-12 lat mają zupełnie inne potrzeby i zainteresowania niż o dwa lata od nich starsi 13-14-latkowie, nie mówiąc już o wędrownikach w wieku 15-16 lat. Gdyby tylko to starano sobie „wyobrazić”, od razu byłoby wiadome, że zastęp pionowy nie ma żadnych szans powodzenia. Nie ma, ponieważ nie da się sformułować takiego programu działania, który odpowiadałby wszystkim chłopcom w zastępie. Albo zastęp będzie działał „pod starszych” – tracąc młodszych albo odwrotnie. Próba określenia programu uniwersalnego dla wszystkich – zakończy się całkowitą katastrofą – wszyscy stracą zainteresowanie wspólną działalnością – nawet zastępowy, i odejdą. Harcerstwo jest ruchem i organizacją dobrowolną (zasada oddziaływania od wewnątrz). Żadna siła nie jest w stanie zmusić chłopców by uczestniczyli w czymś co ich nudzi. A nawet jeśli ktoś byłby w stanie wywrzeć odpowiednią presję na chłopca i zmusić go do udziału w zbiórkach, to i tak żadnych korzyści wychowawczych z tego nie będzie, a tym bardziej organizacyjnych i ilościowych. Każdy normalnie rozwinięty drużynowy powinien to wiedzieć, a co dopiero instruktorzy z Głównej Kwatery.

Twierdzę, że koncepcji tej w ogóle nie przemyślano. W całej GKHy nie znalazł się nikt, kto by przeanalizował mechanikę „mechanizmów grupowych”, efekty wychowawcze, czy choćby wpływ jaki będzie miała ta koncepcja na atrakcyjność harcerstwa, a co za tym idzie jego wyniki ilościowe. Głosów z poza środowiska byłej GKHy w ogóle się nie słuchało i nadal się nie słucha, bowiem jej członkowie mieli i mają wyjątkowe przekonanie o własnej doskonałości i nieomylności. Byłem na konferencji Lawina, która miała w swym założeniu służyć przedyskutowaniu założeń programu Rozwój. Twierdzę, że była to fasada demokracji i propagandowa szopka mająca na celu wyłącznie wykazanie poparcia jakie „ukochane kierownictwo” ma w masach instruktorskich.

Dla wprowadzonej programem Rozwój koncepcji zastępów pionowych nie przedstawiono żadnego merytorycznego uzasadnienia. Użyto wyłącznie „wytrychu” w postaci sugestii, że chodzi o odświeżenie jakiejś dawnej tradycji harcerskiej (co jest całkowitą nieprawdą). Użyto też, znaną z licznych innych zastosowań, technikę uzasadniania głupot imieniem Pana Boga ... że niby koncepcja ta - uwaga! 

(...)kształtuje głębię rozumienia życia jako Daru Bożego(...)

Kto, tak jak ja, zaznał na swym grzbiecie dobrodziejstw komunizmu, ten pamięta rytualne formułki partyjnej „nowomowy”, których używano do ucinania wszelkich dyskusji. W tym przypadku ma to o tyle jeszcze mniej smaku, że wzywa się imienia Pana Boga na daremno. 

Przerażenie moje budzi fakt, że po opublikowaniu programu „Rozwój” cały Związek zachował się tak jakby przeszedł nad tym skandalem do porządku dziennego. Poza jednym krytycznym artykułem w „Drogowskazach”, który opublikował hm. Tomasz Sulewski i poza moją „krucjatą” nie dało się usłyszeć innych publicznych głosów oburzenia. Większość instruktorów, z którymi na ten temat rozmawiałem machała ręką z widocznym zniechęceniem. „Odpuść sobie i tak niczego nie zmienisz”. Pytam się więc publicznie – gdzie jesteście harcmistrze ZHR? Bo ja jednak zamierzam to zmienić? 

hm. Marek Gajdziński

P.S. O tym dlaczego większości z nas takie sprawy nie obchodzą, napiszę w następnym numerze Pobudki.

 

MAREK GAJDZIŃSKI "SZWEJK"
Obecnie Komendant Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy. Wcześniej – wieloletni drużynowy 16WDH (1977-87), inicjator Unii Najstarszych Drużyn Harcerskich Rzeczypospolitej (1980), członek KIHAM i Ruchu (1980-89), wicenaczelnik Ruchu Harcerstwa Rzeczypospolitej (1987-88), założyciel Polskiego Bractwa Skautowego (1988), Członek prezydium komisji organizacyjnej ZHR (1989), wicenaczelnik ZHR d/s harcerstwa męskiego (1989-90). Po 10 letniej przerwie i powrocie do Związku, przyboczny 16WDH oraz twórca i pierwszy Komendant Główny HOPR.
Prywatnie – żonaty, dwójka dzieci (oboje w ZHR), inżynier elektryk i przedsiębiorca.