Na Wikipedii, napisane jest tak: „działacz polonijny, harcmistrz, wiceprezes Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, członek Rady Naczelnej ZHR. Rodzinnie związany z Kresami, działał na rzecz odrodzenia Polskiego Harcerstwa na Litwie, Białorusi i Ukrainie. Był wiceprzewodniczącym ZHR. Od 2008 roku członek Rady Naczelnej ZHR z wyboru.”.

Wiesław Turzański: To chyba moje dzieci pisały. Niewątpliwie kwintesencją tej notatki jest powtarzający się w każdej linijce temat Wschodu.

Tematem bieżącego numeru Pobudki jest próba odpowiedzi na pytanie czy harcerstwo ma do spełnienia misje społeczną. Referat Wschód był niewątpliwie spektakularnym działaniem harcerskim z intencją spełnienia takiej właśnie misji, zrobienia czegoś ważnego. Czy możesz opowiedzieć kiedy i w jakich okolicznościach narodziła się jego idea?

Pomysł powstał tak naprawdę gdzieś na poziomie roku 1985. Wówczas, działała niejawna struktura niezależnego harcerstwa, czyli Ruch Harcerstwa Rzeczypospolitej i tam szukaliśmy dość aktywnie pomysłu na program i wyzwania, które mogłyby być atrakcyjne i mogłyby przyciągać młodych harcerzy i dać im nowe pole służby.

Czyli założenie było takie, że to ma być pomysł programowy? We mnie przekonanie było takie, że to jest pomysł nie po to by przyciągnąć harcerzy, tylko po to żeby „coś zrobić” właśnie dla tych środowisk na Wschodzie.

To był cel oczywisty. Należy pamiętać, że do roku 1989 oficjalnie nie istniał problem Polaków za wschodnią granicą. Oczywiście można było się domyślać, że są jacyś Polacy na Litwie, ale cenzura dość konsekwentnie przestrzegała zakazu używania nazw niektórych miejscowości, termin Lwów czy Wilno raczej się nie pojawiał, często poprawność polityczna nakazywała pisać Vilnus. Symbolem pewnego przełomu było pokazanie na święta w 1988 r. w telewizji, po raz pierwszy po wojnie,  filmu ze Szczepciem i Tońciem – legendarnymi lwowskimi batiarami.
W tamtym czasie wyzwaniem harcerskim było robienie czegoś z dużym wyprzedzeniem, na zasadzie awangardy. Chcieliśmy wtedy  zwrócić prawdziwe harcerstwo społeczeństwu. Dlatego m.in. powstała Biała Służba – z pozoru absurdalna, bo było to jawne działanie tajnej organizacji.
Myślę że w zupełnie podobnej atmosferze powstał pomysł dotarcia do Polaków na wschodzie, a raczej do naszych rówieśników, tym bardziej że wydawało się, że temat  zapominanych w tamtym czasie Polaków może być czymś ponadprzeciętnym i czymś co będzie tworzyło specyficzne, a atrakcyjne pole służby.

W tamtym czasie istniała swoista „moda” na mniejszości narodowe. Na tej fali organizowaliśmy obozy, tam gdzie mieszkają mniejszości, na przykład w Puńsku. Była to strefa przygraniczna i konieczne było zgłoszenie wszystkich osób do placówki Wojsk Ochrony Pogranicza w Sejnach. No i za moment się okazywało, że interesuje się nami Służba Bezpieczeństwa, która oczywiście konsekwentnie obserwowała działania środowiska litewskiego. Mniejszości były po prostu pod kontrolą, myślę że zupełnie podobnie wyglądała sytuacja z Polakami za wschodnią granicą. Co życie pokazało, bo w 1989 roku kiedy w Polsce powstała Solidarność, te środowiska były pod jeszcze bardziej wzmożoną opieką.

Ale z głębokiej prehistorii na pewno założenie było takie że spróbujmy dotrzeć do młodych ludzi a najfajniejszym pomysłem dla nich powinna być metoda harcerska. Tym bardziej, że na terenie Wileńszczyzny, Ziemi Lwowskiej czy Grodzieńszczyzny, harcerstwo kiedyś funkcjonowało i miało swoją, wypełnioną nawet heroicznymi czynami, szczególnie w okresie ostatniej wojny, historię. Natomiast myślę, że gdzieś w tle przychylaliśmy się do koncepcji, że metoda harcerska i harcerstwo tak rozumiane jest idealnym pomysłem na tworzenie nowych elit, które powinny zastąpić elity posowieckie.

Inspiracją dla naszych działań było  harcerstwo poza granicami kraju, gdzie okazywało się, że w świecie polonijnymi większość liderów - elity polonijnej w młodości, była formowana właśnie przez pracę harcerską.  Często nie doceniamy tego fenomenu, ale to właśnie naczelnictwo londyńskie czy działania instruktorów jeszcze pamiętających gen. Andersa i II korpusu utworzyli podwaliny Polonii Wolnego Świata.

Z tego samego założenia wychodziliśmy w przypadku wschodnim - że przyjdzie czas, że ktoś będzie musiał sprawy polskie tam prowadzić i dobrze będzie, jeżeli będą to robili ludzie ukształtowani przez harcerstwo. I to, choć nie zawsze idealnie, ale się udało. Np. do niedawna wiceministrem spraw zagranicznych Republiki Litewskiej był drużynowy drużyny Tropy z Wilna, sekretarzem kurii i sekretarzem kardynała Jaworskiego jest pierwszy drużynowy lwowskiej drużyny im. Andrzeja Małkowskiego. Takie przykłady można by mnożyć.

Zasadą było, że osoby te, na tle swoich rówieśników, otrzymywały duży bonus, bo przede wszystkim nabywały takich umiejętności jak samoorganizacja i organizowanie czasu wolnego, co w strefie posowieckiej było jeszcze trudniejsze niż w Polsce.

Wiemy jak to się zaczęło, jakie były pomysły, teraz pytanie jakie były pierwsze działania, kiedy Referat przekroczył granicę?

Pierwsze zwiady to były lata 1985-86 i one dotyczyły przede wszystkimi Wileńszczyzny – wydawało się, że tam będzie najłatwiej funkcjonować, co też wynikało z tego, że Litwa jest w pewnym sensie fenomenem na mapie Polaków za granicą, ponieważ posiada ponad 100 polskich szkół.

Pierwsze ruchy miały miejsce na Wileńszczyznie, ale jak to wyglądało – bo chyba trudno było wyjechać z kraju zwłaszcza wtedy, i powiedzieć „Szukamy młodych Polaków, słuchajcie zrobimy coś fajnego”. Jak to wyglądało technicznie?

Założenie było takie, że nie powinniśmy tworzyć bytów nielegalnych, ponieważ historia pokazała, że jesteśmy bez szans – tzn. służby radzieckie były bardzo sprawne.
Chcieliśmy uniknąć narażania młodych ludzi przez tworzenie nie wiadomo czemu służących bytów nieformalnych. Tak też w 1989 roku udało nam się zawiązać (ale jeszcze nie zarejestrować, na to trzeba było czekać do roku 1991) Związek Harcerstwa Polskiego na Litwie.

Kluczowym elementem tej filozofii było tzw. „życzliwe doradztwo” tzn. nie wyręczamy, ale staramy się prowadzić, doradzać i uczyć odpowiedzialności ludzi tam żyjących na co dzień. Wiemy że to jest trudne, bo  trzeba zaakceptować gorzką pigułkę, że ktoś robi rzeczy złe, ale musi się jak małe dziecko sparzyć, żeby dowiedzieć się, że takich czy innych rzeczy robić nie wolno. Myślę, że zarówno harcerstwo na Litwie jak i próby w innych środowiskach pokazały, że to jest skuteczna metoda, bo co by tu nie mówić, dziś - po 20 latach harcerstwo tam po prostu istnieje.

W tamtym czasie w ramach „życzliwego doradztwa” powstała koncepcja „środowisk opiekuńczych” czyli zakładaliśmy, że pozyskujemy na miejscu środowiska harcerskie z całego kraju. Założenie było takie, że w pierwszym roku próbujemy zabrać kogoś na obóz, z tej grupy wyłonić potencjalnych liderów, pomóc zaaranżować pracę śródroczną, w następnym roku doprowadzić na przykład do odbycia obozu na miejscu z udziałem instruktorów z kraju. Nie zawsze jednak działało to tak idealne. Środowisko opiekuńcze ponosiło odpowiedzialność za całość środowiska, bo wtedy docieraliśmy także do małych miejscowości, gdzie również mieszkali Polacy. No i tu przykład kwadratury koła - przez to, że inwestowaliśmy w młodych ludzi, dawaliśmy im pewne instrumenty, oni okazywali się lepsi od rówieśników i potem w ramach zbożnego planu wspierania Polaków na studiach w Polsce oni zajmowali pierwsze miejsca na listach i siłą rzeczy zostawiali środowiska więc trzeba było zaczynać od początku. W przypadku Wschodu było w ogóle trudno znaleźć instruktorów, którzy pamiętają okres międzywojenny i wojenny.

O właśnie jak to było. Przecież Wilno, Lwów to są miejsca gdzie wszystko się zaczynało – Czarna Trzynastka Wileńska, pierwsze drużyny we Lwowie. Czy została tam jakaś pamięć o tych wydarzeniach?

Musimy pamiętać o „sowieckim walcu”, który równa dokładnie wszystko i często dla uratowania życia próbowano niektóre sprawy ukrywać i do nich nie wracać. Na pewno przykładem osoby, która nie zapomniała, był i jest Władysław Korkuć z Wilna, legendarna i zasłużona postać, który był w Czarnej Trzynastce Wileńskiej zuchem, potem między innymi on (ale także moja mama) uczestniczyli w tajnym harcerstwie, które NKWD szybko rozpracowało. To pokazało, że było dość trudno stworzyć coś, co u nas nazywało się drugą konspiracją i stąd też nasze przesłanie „róbmy to odpowiedzialnie”. Staraliśmy się trzymać zasady: „nie jedź na wschód i pouczaj, bo wiesz lepiej jak to zrobić”, tylko przygotuj się odpowiedzialnie, bo człowiek z którym rozmawiasz wcale nie miał w szkole „Kamieni na Szaniec” i o Powstaniu Warszawskim też może nic nie wiedzieć. I tu często taka pokusa prostych kroków zderzała się z rzeczywistością gdzie miałeś rówieśnika, który zna zupełnie inną historię niż ty i to nie z własnej winy.
To był ten element odpowiedzialności. My przyjeżdżamy i wracamy, a oni tam zostają ze swoimi problemami. Analogicznie jestem przeciwny łatwemu wystawianiu ocen drużynom ZHP pgK, ponieważ te drużyny mają zupełnie inną misję, którą muszą na miejscu pełnić. Taka drużyna na Litwie musi odnaleźć się w lokalnej rzeczywistości i to nie musi wyglądać tak jak w drużynie w Warszawie, Białymstoku czy Gdańsku .

Powiedzieliśmy kilka słów o ludziach, którzy włączyli się w tę akcję. Myślę ,że warto wymienić tych, którzy to robili zarówno na Wschodzie jak i tu w Polsce, bo ta historia, może nawet gdzieś spisana warta jest upamiętnienia i tu. Kto zajmował się Referatem w Polsce , kto tworzył drużyny na wschodzie?
 
Same się tworzyły! Pomysł pomocy ruchowi harcerskiemu wcale nie miał się przekładać na strukturę, referat itd., ta nazwa była zresztą robocza i potem stała się oficjalną. Można wymienić grono instruktorów które stało u początków ZHR, z takich pierwszych osób warto wymienić, że za Litwę odpowiadał hm. Jacek Zaucha, znany na Pomorzu, zaangażowana była także hm. Monika Figiel, za Białoruś odpowiadał hm. Maciej Lisicki. Na owe pierwsze wyprawy trafiały środowiska z całego kraju: z Bydgoszczy - tak jak środowisko obecnego przewodniczącego hm. Michała Butkiewicza czy z Torunia: dh. Krzysztof Woś, z Pionek: obecny wiceprzewodniczący hm. Krzysiek Piaseczny i hm. Marek Wierzbicki z Gorzowa Wielkopolskiego oraz np. druhowie Pepliński i Guć z Gdyni. Nie mogę też nie wspomnieć hm. Marka Różyckiego i hm. Romka Wróbla ze Skarżyska. Było też spore grono instruktorów z mojego środowiska z Opolszczyzny (obecny wiceprzewodniczący hm. Jarosław Błoniarz, hm. Waldemar Świerczek). I nasze małżonki. Nie sposób tu wymienić wszystkich za co z góry przepraszam. 
 
Prawie cała Polska była zaangażowana. A kto na Wschodzie był taką ostoją, pomocą dla harcerzy?

Takie osoby były przede wszystkim potrzebne do tworzenia parasola ochronnego. Wtedy to zaimplementowaliśmy na Litwie pomysł na statut ZHP w Niemczech – statut ten dotyczył małej mniejszościowej organizacji w nieprzyjaznym otoczeniu. I rzeczą normalną była kwestia tworzenia struktury wydajnej, stąd też Związek był raczej chorągwią, był Zarząd, był Naczelnik Harcerzy i Naczelniczka Harcerek (odpowiadali raczej komendantom chorągwi) zamiast Rady Naczelnej była Rada Instruktorska, do której należeli wszyscy instruktorzy. A Zarząd składał się z osób cywilnych lub działaczy harcerskich.

Na Łotwie gdzie mieliśmy do czynienia z klasyczną Polonią jeszcze z okresu międzywojennego, w takiej miejscowości jak Dyneburg nad Dźwiną, były przed wojną dwa polskie gimnazja i dość prężnie działające dwie drużyny harcerskie, podobnie w Rydze. Polonia łotewska nie była tak przeczołgana za czasów stalinowskich i sowieckich, więc udało się na Łotwie odtworzyć struktury przedwojenne. Przed wojną polskie drużyny należały do łotewskiej centralnej organizacji skautowej i tak pozostało do dzisiaj. W ostatnich latach  odeszli druhna Janka Głowacka, a wcześniej druh Janek Kuzjakow, którzy w pewnym sensie uosabiali odtworzenie ruchu żeńskiego i męskiego, gwarantując też dobrą pozycje polskiego środowiska w ramach owej łotewskiej organizacji. Dzisiaj sprawa nie jest tak jednoznaczna, bo ich wychowankowie nie potrafią do końca ich pociągnąć i być kontynuatorami tej tradycji.
 
Przejdźmy do teraźniejszości. Jak teraz wygląda sytuacja harcerstwa na Wschodzie? Ile jest osób, ile drużyn?

Zaczynając od północy, były próby tworzenia drużyny w Tallinie, ale jest to trudne ponieważ Polacy są tam dość słabi, jest tam generalnie grupa zarobkowa, i nie stać ich na stworzenie środowiska harcerskiego. Inaczej jest na Łotwie, bo poza tymi środowiskami które wymieniłem – Tallinem i Dyneburgiem, były próby tworzenia środowisk tam gdzie są szkoły polskie np. w Krasławiu. Często te środowiska były animowane przez nauczycieli z Polski, co powodowało przeszczepienie pewnych pomysłów w kraju. W Rydze mamy dwie drużyny: męską i żeńską.

Na Litwie jest zarejestrowany Związek Harcerstwa Polskiego na Litwie, który liczy około 400-500 osób. Na Białorusi podobno liczebnie jest to więcej, ale myślę że mamy do czynienia z dwoma, trzema dobrze działającymi środowiskami, natomiast Związek Harcerstwa Polskiego na Białorusi jest legalny.

No i potem mamy drużyny harcerskie, które pojawiają się i znikają na terenie Ukrainy, w 4 województwach, a przede wszystkim w woj. lwowskim i wołyńskim. Były także próby tworzenia środowisk na Podolu, czy na Żytomierszczyźnie, te środowiska trwają po 3-4 lata i znikają. Natomiast trwałym punktem jest środowisko lwowskie, gdzie w ostatnich latach udało nam się uruchomić Stanicę Harcerską. To daje możliwość prowadzenia stałej pracy harcerskiej, ale też możliwość goszczenia ludzi z kraju, lub np. z Wileńszczyzny, Londynu, czy innych miejsc.

A inne kraje?

Jest próba tworzenia drużyn w Mołdawii i podejmowaliśmy próby tworzenia drużyn polskich w Rosji, a to w Smoleńsku, a to w Moskwie, a to w Petersburgu, niestety bez powodzenia. Podobnie próbowaliśmy tworzyć drużyny  w Gruzji. W Tbilisi działała przez dwa lata polska drużyna, dziś już po niej niewiele zostało. Wiemy, że w tej chwili ktoś próbuje samodzielnie zakładać drużyny. Są takie próby, ale mało skuteczne ze względu na brak liderów.

Funkcjonują od lat środowiska harcerskie w Kazachstanie, w Czkałowie, w północnej części kraju, animowane przez księdza Kuryłowicza, które przez wiele lat były wspierane przez 14 Poznańską. To chyba tyle.

Jakieś działania w tej chwili są jeżeli chodzi wschodni kierunek – myślę tutaj o Świątecznej Paczce, myślę o osobach pojawiających się na kursach w ZHR, natomiast nie ma rozmachu, który był wtedy. Jak te działania są oceniane z punktu widzenia dawnego Referatu Wschód?

To był zupełnie inny okres, zupełnie inaczej wyglądał ZHR, i wschód miał zupełnie inne skojarzenia. Dziś będzie nam trudno zdobyć się na taki wysiłek jak kiedyś – myślę tutaj o środowiskach opiekuńczych. Litwa jednak jest coraz bardziej atrakcyjna ze względu na słabsze obostrzenia sanitarne i są drużyny, które odważają się tam obozować, mimo że jest to szmat drogi. Dzisiaj nie ma tylu przeszkód i jest to szansa, bo harcerstwo na Litwie oczekuje nie wiem czy takiego ale porównywalnego wsparcia.

Na pewno należałoby uwzględnić również to, że środowiska na Wschodzie mają samodzielne byty, są podmiotowe, i byłbym daleki od tego, żeby w pewnych wyborach ich po prostu wyręczać. Myślę, że możemy im w pewnych momentach podpowiadać, życzliwie doradzać, ale na pewno nie zstępować, bo myślę, że odpowiedzialność i podmiotowość daje zdecydowanie lepszy efekt, nawet jeżeli parę rzeczy zrobilibyśmy inaczej, to kiedy zanika pomoc z Polski te środowiska tam żyją, działają i mają własne inicjatywy.

Polska młodzież z zagranicy ma niedosyt integracji, poznawania swoich rówieśników z Polski, może to ciekawe pole służby, niekoniecznie owocujące od razu stworzeniem tam harcerstwa. Bo często jest tak, że dzieciaki wyjeżdżają na tak zwane kolonie polonijne do kraju, gdzie w dalszym ciągu przebywają we własnym środowisku, z możliwością wycieczek, ale bez kontaktu z rówieśnikami mieszkającymi w Polsce.

W tamtym naszym pomyśle na środowiska opiekuńcze polska młodzież wyjeżdżała na miesiąc, pierwsze 3 tygodnie tam na obozie, potem przez tydzień w domach u  poznanych rówieśników, co skutkowało jakąś wymianą korespondencji itp. Myślę, że do czegoś takiego można byłoby wrócić, bo też jest ważne żeby kolejne pokolenie, które będzie próbowało przeżyć przygodę wschodu, dbało o zachowanie równowagi, żeby nie tylko brać, ale i dawać. Takie miejscowości jak Wilno czy Lwów mają ten problem, że nasi drużynowi mają pomysły, żeby odwiedzić miasto i spotkać się z harcerzami, ale jest to działanie jednorazowe, a dodatkowo jeżeli tamtejsza drużyna ma takich grup w miesiącu dwie lub trzy to jest to firma turystyczna, a nie drużyna i nie ma zupełnie satysfakcji. Stąd też często wymagaliśmy zobowiązania – jedziesz pierwszy raz czy jedziesz na dłużej. Wtedy też pierwszy wyjazd tam był pełnopłatny, a refundacje od Referatu dostawało się przy kolejnym wyjeździe. Myślę, że jest taka pokusa wyskoku i powrotu, bo nasi harcerze korzystają.

Czy dzisiaj działania na wschodzie też mogą być wyzwaniem, czymś atrakcyjnym dla młodych ludzi?

Dzisiaj ma to zupełnie innych charakter. Wtedy była to duża odpowiedzialność, za nich, zasada szarej służby, bo nie robiliśmy tego dla rozgłosu, dla piaru, tylko dla stworzenia struktury, która być może kiedyś będzie samodzielna i będzie rówieśnikom przynosiła radość tak jak nam w Polsce. Czynnikiem atrakcyjnym było stawianie pierwszych kroków, bycia na fali – to właśnie harcerze np. opanowali sposób przekraczania granicy ZSRR, i np. redaktor Piotr Semka dzięki nim po raz pierwszy dostał się na Wileńszczyznę. Natomiast myślę, że problem ciągle jest autentyczny, bo za granicami jest ciągle szansa na stworzenie środowiska i myślę że w roku stulecia harcerstwa może być dobrym pomysłem powrót do tego, bo np. inaczej patrzy się na sztandar w parafii polskiej w Budapeszcie, gdzie jest napisane że był tam hufiec harcerzy, a dziś nie ma tam ani jednej drużyny, chociaż jest tam ileś osób, które harcerstwem się na jakimś etapie parało. Fajnie byłoby by kolejne pokolenie znalazło wspólny język z mieszkającymi za granicą, bo żeby Polacy ze wschodu mogli się w przyszłości identyfikować z Ojczyzną, powinny nastąpić pewne działania integracyjne i myślę że możemy się wiele od siebie nauczyć.
 
A jak mogę ja, czytelnik Pobudki zrobić coś w tej sprawie?

Dobrym miejscem do nawiązywania adresów i kontaktów jest Pełnomocnik Naczelnictwa ds. harcerstwa poza granicami kraju hm. Ula Kret z Krakowa. Dobrze byłoby wrócić do filozofii środowisk opiekuńczych, czy też partnerstwa dłuższego niż dwa lata. Bo harcerstwo jest w pewnym sensie samograjem, jak się dopilnuje paru warunków brzegowych. Zwłaszcza że mamy np. na Wileńszczyźnie bazę w postaci polskich szkół, w których się mało dzieje i czemu nie dać młodym ludziom tam szansy oparcia się na danych krajowych.
 
Warszawa, listopad 2008
rozmawiał pwd. Janek Pastwa