hm. Paweł Wieczorek

Wsadzili nas do loży. Nie sprecyzowali jakiej, ale ponieważ chodzi o redaktorów, zakładam że do prasowej. Kto w takiej był, wie, że to zazwyczaj arcyniewygodne miejsce, zwłaszcza w starych teatrach, wzorowanych na dworskich. Tam loża prasowa ulokowana jest nad sceną, bo ma być z niej widoczne głównie to, co najważniejsze – kto z zaproszonych prominentów przybył na premierę, czy władza klaszcze, czy się krzywi, który ambasador wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Względnym bardzo profitem dla zaproszonych dziennikarzy jest dogodny wgląd w dekolty pań, siedzących na parterze. Drzewiej to były dekolty, teraz jeno fitness i anorexia... A sama sztuka – cóż... Kiedyś Franc Fiszer był na „Weselu” i przez cały czas gadał z sąsiadem, a głos miał donośny. Wreszcie ktoś z tyłu nie wytrzymał, trącił Fiszera w plecy i mówi: drogi panie, trochę ciszej, bo nie słyszę tekstu „Wesela”. Na to Fiszer z naganą w głosie: TEGO się nie słucha, TO się zna na pamięć. Może więc ktoś założył, że wszystko już znamy? 

Bo tu słychać niezbyt dobrze, scenę z loży prasowej widać też kiepsko i z nietypowej perspektywy. Dekolty aktorek rzadko wynagradzają zeza i niewygodne wyciąganie szyi, za to dostrzega się pożyczki i tonsurki, pieczony dzik na stole tylko od frontu wygląda efektownie, z góry widać że jest z tektury i w środku pusty, a suknia królowej ze złotogłowiu okrywa jedynie przednie rejestry, bo materiał drogi a golizna nic nie kosztuje. Głos aktorów często bywa zagłuszany scenicznym szeptem suflera (to, owszem, pouczające). Można też zerknąć za kulisy. Która z gwiazd przypudrowuje sobie buraczany nosek, kto na gwałt wykuwa tekst, kto przed wejściem na scenę musi sobie rąbnąć setę dla kurażu, a kto woli się przeżegnać. Tak tedy mamy z loży wgląd w harcerskie życie niezbyt może piękny, za to nader prawdziwy. Sztuka jest ułudą, ale jej warsztat bywa interesujący... Dla koneserów. 

To był prolog, połączony z didaskaliami. Nadchodzi Dramat. Pozwólcie, że dla zachowania stylistyki posłużę się dialogami. 

Starszy Pan z rozwichrzoną siwizną – Ach, cóż to za blask bolesny w oczy me bije? Byłżeby to reflektor punktowy, czy z niebios piorun w niegodziwości moje zaszłe godzi?

Widmo z mar powstałe – Jam ci druh, jam ci druh! Czy widzisz Pański Krzyż? Który mamy z temi, co im nieba przychylić było naszym zamiarem, misją naszą... (wyłazi z grobu) – Wszak to już lat dwiedzieście mija gdym z Tobą, bracie, z kręgiem całym Wielkich Braci, z zapałem godnym lepszej sprawy...

Starszy Pan – Sprawy? Zatem była Sprawa? Zaliś ty widmo, zali prawdę prawisz, była Sprawa? Och, opadła z piersi zmora, to nie zwid, nie zwid!

Widmo – Widzisz to? Ja, widmo, ja bym ci łeż stawiał przed oczyma? Hej, Sprawa była, hej ogromna, zwaliśmy ją, pomnisz Bracie-Druhu, Zethaerem. Takie miano nadał jej lud, pod takim mianem, pod temi sztandary lata nas ku ziemi schyliły...

Starszy Pan – Lata. Lata i troski. Tak, pamiętam, tu jasność moje myślenie rozwesela, tu płochość myśli moje plącze, śpiewy słyszę zaszłe, echa przypominam. Był Zethaer!

Lecz cóż to? Oświeć mnie Bracie Mogilny – był, czy jest? Czy popiół tylko ostał i zamęt?

Widmo oczy zwiesza niemo. Za niemi, w tle sadu białym kwieciem ozdobionego, dwoje pacholąt w blasku słońca się przechadza, a przed nią bieży baranek, a nad nim fruwa motylek. I tak trzymając się za rączyny śpiewają radośnie – Będziemy se fijołecki smykać, będziemy se ku sobie pomykać... 

Jak widać po wokalu tragedia zmienia się powoli w operę, (zaraz włączy się Chór Zramolałych Babć) zatem nie będę już cytował tekstu lecz jedynie streszczenie libretta.

Chór Babć i Soliści wspominają swą młodość, gdy na przekór „chłodem komuny wiejącemu światu” tworzyli ZHR. Zwraca uwagę tercet „ta nasza młodość, ten szczęsny czas”. Utworzyli, przekuli miecze na lemiesze i poszli odnawiać dom (aria: „Cichy domu, modrzewiowy, utulony w cieniu drzew...”). Tymczasem coś dziwnego zaczęło się w ZHR, który, utworzony jako jedna organizacja (choć nie koedukacyjna), gdzie nawet przez jakiś czas Naczelniczką Harcerek był nasz Druh-Brat z loży, rozmnożył się (płciowo?) na dwie organizacje, męską i żeńską. Niektórzy dopowiadają, że istnieje jeszcze nijaka – ta, w której pozostali zwolennicy ścisłej współpracy obu płci przy wychowaniu Człowieka. Jednak zły duch przy wtórze wichru dziejów (bębny, trąby) przecina ZHR na dwie nierówne połowy i już jeno dla ozdoby pozostawia wspólnego Przewodniczącego (unia personalna?). I tylko wartownik wytęża słuchy, bo w powietrzu zawisa pytanie jak my się właściwie określamy? Bo co to jest „koedukacja” każdy wie, ale czy istnieje „niekoedukacja”? Czy określać się możemy jedynie przez negację zastanego porządku w świecie ludzi? 

W drugim akcie widać, jak próbujemy się określić niekoedukacyjnie. Tworzymy odrębne struktury, wzajemnie niezamienialne programy, inne regulaminy stopni, budujemy różne tradycje, buntujemy harcerki przeciw harcerzom i odwrotnie. Podkreślamy różnice, gdzie fundamentalną jest: mężczyzna może być kapłanem, a kobieta rodzić, nigdy odwrotnie. Stąd próby, takie wypustki ideowe, żeby wszyscy harcerze zostawali docelowo kapłanami, a wszystkie harcerki matkami. Znowu problem, bo promujemy rodzinę, zatem z definicji musi to być rodzina półharcerska (aria: „Jako od święceń krzew połamany”), bo potencjalny mąż-harcerz już w sutannie...  

Trzeci akt ukazuje kohabidukację(® KOHUB) w pełnym rozkwicie. Scena rozdzielona na poziomy i katarakty, gdzie spływa tylko z góry, za to góra nie widzi dołu (lasery, lasery!).

Niby wszystko gra, znienawidzonej koedukacji nie ma. Tylko przypadkiem, jak hufiec harcerzy jedzie na obóz, to przy okazji załatwia się obok lokalizację dla hufca harcerek. Jak harcerki na kajakach po Drwęcy, to harcerze za nimi kanadyjkami. Tylko przypadkiem (aria gondoliera „Płyń druhno moja, pogoda sprzyja”). Na górze wrze, mądre mózgi mur budują coraz wyższy (melorecytacja „mur graniczny, trzech mularzy”). Ktoś nieśmiało proponuje, żeby choć kursy harcmistrzowskie robić wspólnie, (w odpowiedzi duet mimiczny „eee...eee...”). Na dole harcerki ciążą do harcerzy (tylko wokalnie, na miłość Boską!!!), harcerze przerywają randki, bo idą na zbiórkę (stąd potęga i siła dziwnego tworu zwanego „wędrownictwem”. Puentowana arią „Dziś do ciebie przyjść nie mogę, bo użyźniam ziemi szmat”). 

Finał. Wielki mazur niekoedukacyjny (aria „Gdzie postoi panna Krysia"), a na samej górze licytacja pomysłów jak obrzydzić druhny druhom i na odwrót. Jeszcze brzydsze mundury harcerek w nowym regulaminie. Zmiana Prawa przez uzupełnienie 10 punktu słowami „i nie dostrzega harcerek (harcerzy)”. Nowe nazwy stopni instruktorskich harcerek: Przeciwniczka, Odharcmistrzyni, Harcmatrona.

W dole hormony grają, wiec katarakty leją zimna wodę z bromem, wylewając znaczna ilość statystów z kąpielą (zwłaszcza chóry i balet). A gdy ktoś obnaży (słownie!!!) powszechnie znaną prawdę o wspólnych namiotach i śpiworach na niektórych zlotach, co wywołuje bynajmniej niejednoznacznie negatywny chór w tylnej części sceny, wówczas z łomotem grozy i spiżowym echem („tam-tam nazywa się narzędzie, które w teatrze dzwon udaje”) opada kurtyna, zakrywając wszystko jak leci. 

Publiczność opuszcza teatr w milczeniu. Panie na prawo, panowie na lewo.

KOHUB, prawomyślny mizoginik