Michał Ducki
 
 
„My jesteśmy z ZHP, Cinek z SH a Kot z ZHR”. Na te słowa uczestnicy Wędrowniczej Watry reagowali zakłopotaniem i milczeniem. Najczęściej spuszczali głowy albo zmieniali temat. Skąd na Watrze reprezentant ZHR? To dosyć długa historia. Wszystko zaczęło się 5.05.2005...
...w serwisie społecznościowym grono.net. Tego dnia (a data została wybrana zupełnie przypadkowo) założyłem na gronie (forum) „Harcerstwo" temat, który przeszedł do historii pod nazwą „Harcerskie Biuro Matrymonialne". Początkowo HBM miał służyć damsko-męskiej integracji, lecz z biegiem czasu (i pojawianiem się kolejnych postów) stało się jasne, że nie to będzie jego przeznaczeniem. Wyłoniła się mała społeczność ludzi, którzy zamieszczali tam swoje wypowiedzi. Pochodzili z różnych środowisk, miast i organizacji. Łączyło ich jedno: przez trzy lata swoje troski, radości, sukcesy, porażki, nastroje, wpadki i wypadki opisywali na ponad 450 stronach zawierających 18 000 postów (najgorętsza dyskusja w Pobudce generuje „marne" 40 postów). Niektórzy z nas spotykali się ze sobą w rzeczywistości, inni wiedzieli o sobie niewiele - tyle, ile można wyczytać z ekranu komputera. Byli tacy, których łączyło coś więcej niż „harcerska przyjaźń". Cinek, Shila, Kot, Meggy, Kfiatek, Krakoska, Coolca - były to tylko pseudonimy z forum. W ciągu 3 lat społeczność Harcerskiego Biura Matrymonialnego spotkała się (prawie) w całości tylko raz - na ślubie Shilii (czyli phm. Sylwii Pokorskiej z hufca Warszawa-Centrum).
 
Nie wiem kto i kiedy wpadł na pomysł wspólnego wyjazdu na Wędrowniczą Watrę. Pomysł, za który dałbym mu teraz Nagrodę Nobla! Stało się! Siedmioro harcerzy z różnych organizacji (ZHP, ZHR, SH) reprezentujących różne miasta i środowiska miało spotkać się na zlocie wędrowniczym ZHP jako jeden patrol. Byłem dość zaskoczony bliskim terminem zgłoszeń i wpłat wpisowego (31 marca). Rozpoczęły się przygotowania do zlotu. W większości były prowadzone przez Internet - na założonym specjalnie w tym celu prywatnym forum. Omawialiśmy sprawy przedzlotowe, rozdzielaliśmy zadania. Szczerze mówiąc nie przykładałem się do nich zbytnio - nie wiedziałem czy studia umożliwią mi wyjazd na „Watrę" (czym doprowadzałem innych do szewskiej pasji). W końcu jednak udało się przygotować filmik patrolu, wysłać zgłoszenie, zebrać oraz wpłacić pieniądze, obgadać transport, przygotować zajęcia i wykupić ubezpieczenie. Mogliśmy jechać! Pozostało jedynie czekać do 25 sierpnia.
 
Zlot „Wędrownicza Watra" zaczynał się od czterodniowych wędrówek. Organizatorzy przygotowali kilka tras o różnym stopniu trudności, które w założeniu miały pokazać uczestnikom piękno gór Świętokrzyskich. Założenie było szczytne, ale niestety praktyka pokazała, że niektóre szlaki wytyczano „palcem po mapie". Zaowocowało to tym, że wiele patroli przez 40 km przeszło po asfalcie, co jak wiadomo do najprzyjemniejszych nie należy. Ekipa HBM na trasie III z Łagowa do Suchedniowa nadłożyła kilka(naście) kilometrów drogi, aby przespacerować się po nieutwardzonych drogach. Tym samym szlakiem podążało 120 innych wędrowników, których średnia wieku oscylowała wokół 17 lat. Czuliśmy się, zatem dosyć staro. Udało nam się zdobyć wiele pieczątek na GOT (górska odznaka turystyczna), zwiedzić kilka jaskiń, szczytów (w tym Łysicę), rezerwatów, klasztor, zobaczyć Wykus, czyli kryjówkę legendarnego majora Ponurego. Nocowaliśmy w namiotach na terenie okolicznych szkół. Za każdym razem w towarzystwie 120 wędrowników, którzy szli tą samą trasą. Czasem czuliśmy się jak w małym miasteczku, więc o kameralnej atmosferze można było zapomnieć. Bardzo ciekawym pomysłem organizatorów była prośba o wysyłanie sms-ów z trasy z krótkimi relacjami do redakcji wędrowniczego magazynu „Na Tropie". Na początek patrol HBM poinformował redaktorów o wyjściu z Łagowa i pęknięciu gumki (do włosów oczywiście). Inne relacje możecie znaleźć TUTAJ (http://www.natropie.zhp.pl/) - naprawdę polecam. O wyżywienie musieliśmy zadbać sami, więc nie narzekaliśmy na jakość posiłków. Kfiatek w roli kucharki spisała się naprawdę dobrze. W sumie przeszliśmy jakieś 50 km w ciągu 3 dni. Z wędrówek zapamiętałem szczególnie dobrze dwa wydarzenia. Pierwszym była sytuacja, w której szesnastoletnia druhenka podeszła do rozstawiającej nasze namioty Coolki i zapytała „Czy druhna może przestawić ten namiot, bo chcielibyśmy się pobawić?". Niezrażona odmową ciągnęła dalej: „A może druhna z nami popląsa?". Trafiła najgorzej jak tylko mogła, gdyż zasada „Dziękuję nie pląsam" robi się coraz bardziej popularna wśród wędrowników a HBM hołduje jej od dawna. W końcu starzy jesteśmy i nie musimy sięgać do metodyki zuchowej, żeby się pobawić. Drugim wydarzeniem był festiwal, który odbył się wieczorem drugiego dnia. Wszyscy byli zmęczeni po bardzo długiej trasie i najchętniej poszliby spać (ach te stare, obolałe kości). Wystawiliśmy przedstawienie pod tytułem „A wiecie, że mój kolega może przez 2,5 godziny?". Te słowa wypowiedziane przeze mnie nieopatrznie podczas wędrówki stały się hasłem naszego wyjazdu na Watrę. Możecie się domyślać, o co chodzi - tajemnica pozostanie w Harcerskim Biurze Matrymonialnym.
 
Na teren zlotu przybyliśmy jako jedni z pierwszych. Szybka (20 minut) rejestracja, okazanie dokumentów, dowodu ubezpieczenia, założenie kolorowych opasek i mogliśmy udać się na zwiedzanie terenu. W tym roku Wędrownicza Watra ulokowała się w harcerskiej bazie w Suchedniowie. Naszym oczom ukazała się piękna, aczkolwiek nieco zaniedbana willa, rząd toi-toiów, kontener z prysznicami, biuro zlotu i... kilometry biało-czerwonej taśmy znaczącej każdą ścieżkę. Swoje podwoje otworzyły 3 kawiarnie - jedna zorganizowana przez harcerzy akademików z Warszawy (w stylu harcerskim, z kręgiem ogniskowym, ławeczkami, przykryta konstrukcją z najróżniejszych namiotów), druga w stylu wschodnim, wyłożona dywanami oraz trzecia w której wieczorami urządzono harcerską dyskotekę. Było także stoisko redakcji „Na Tropie" oraz terenowy oddział składnicy harcerskiej „Woda-Góry-Las". Udaliśmy się na miejsce obozowania. Przygotowano dla nas 4 oznaczone różnymi kolorami sektory. Wszystkie znajdowały się na jednej łące (zero cienia), wszystkie wydzielone taśmą - bardzo „scouty" rozwiązanie, prawda? Nieco dalej, w lesie znajdowały się miejsca zajęć. Były wydzielone taśmą i zadaszone (sic!) plandekami 3x5 metrów rozpiętymi na drzewach. Pierwszy dzień minął nam na rozstawianiu naszego mini obozu.
 
Bezskutecznie próbowaliśmy wziąć prysznic. Brak wody uniemożliwiał kąpiel. Dopiero pod wieczór udało się ustabilizować sytuację, ale można było korzystać tylko z 2 kabin (na 6 dostępnych). Z ciekawostek: przewidziano tylko jeden kontener z prysznicami, czyli panowała „full koedukacja". Około 17:00 dotarli do nas Shila, Shilomąż (czyli mąż Shili), Shilopies (czyli pies Shili) oraz Cinek, którzy nie uczestniczyli w przedwatrowych wędrówkach. Po kolacji i wieczornej toalecie przyszedł czas na podział namiotów. Shila śpi z mężem, Krakoska z jedzeniem, Meg z Kotem.... zaraz zaraz... jak to z Kotem? W jednym namiocie?! Ano tak... i Kfiatek z Cinkiem też w jednym namiocie. Pełna koedukacja. Złooooo! Siedzę cicho - w końcu, kto wejdzie między wrony musi krakać jak i one.
 
Jeszcze tylko wieczorne, uroczyste rozpoczęcie zlotu. „Nie będzie apelu. Zrezygnowaliśmy z niego, bo wędrownicy potrafią już stać na baczność." - tak uzasadniają decyzję organizatorzy. Stajemy w kręgu wokół ogniska, krótka przemowa komendanta i zaczyna się pokaz. W kręgu pojawiają się postacie tańczące z płonącymi kulami zawieszonymi na łańcuchach i pochodniami. Wypluwają z siebie chmury ognia. Pochodnie wirują w takt muzyki wygrywanej na bębnie. Po kilkuminutowym pokazie watra rozpala się od ognistej kuli wyplutej przez jednego z artystów. Żadnego „Płonie ognisko", to dobre dla harcerzy. Wędrownicy wstąpili na wyższy poziom. Rozpalona w ten sposób watra była podtrzymywania przez wyznaczoną wartę do końca zlotu.
 
"Gwiazdy migocą na niebie. To będzie zimna noc." - prorokowała Meggy. I miała rację. Po rozpoczęciu stało się straszliwie zimno! Para leciała z ust. Weszliśmy do namiotu. Przebraliśmy się w stroje do spania. Ja dresy, skarpety, koszulkę, sweterek. Meggy dresy, skarpety, 3 koszulki, bluzę i kamizelkę. Po 5 minutach doszliśmy do wniosku, że jest nam zimno. „Spinamy śpiwory?" - zaproponowałem. „To chyba jedyne wyjście" - odpowiedziała. Złooooooo? Nie. Jesteśmy dorośli, ona ma chłopaka, ja mam dziewczynę. W końcu ufamy sobie nawzajem. Spięliśmy śpiwory. Przytuliliśmy się do siebie i... przegadaliśmy pół nocy. Było nam ciepło. W końcu trzeba kolekcjonować nowe doświadczenia.
 
Następnego dnia przyszedł czas na zajęcia. Każdy patrol musiał przygotować zajęcia w 2 z 4 bloków tematycznych (Pomyśl, Pomóż, Zobacz, Wyjdź w świat) i przeprowadzić je dla zainteresowanej grupy wędrowników z innych patroli. HBM przygotował zajęcia o portalach społecznościowych i ich roli w pracy harcerskiej oraz „Kiermasz sztuk niepotrzebnych". W porannym bloku programowym zaprezentowaliśmy „Portale społecznościowe" . Na początku uczestnicy podzieleni na drużyny musieli stworzyć swój własny serwis internetowy. Do dyspozycji mieli listę dodatków (forum, profile użytkowników, możliwość zamieszczania zdjęć, prywatne wiadomości, grupowanie użytkowników w drużyny czy hufce i wiele wiele innych). Każdy z nich wpływał na ilość użytkowników i reputację serwisu. Niektóre dodatki zwiększały jego popularność (np. forum), inne zmniejszały (np. regulamin). Następnie omówiliśmy istniejące portale społecznościowe i dyskutowaliśmy, do czego można ich użyć w pracy z harcerzami. Po południu przyszedł czas na „Kiermasz sztuk niepotrzebnych". Ku naszemu zaskoczeniu, mimo deszczu zjawiło się na nich 40 osób. Absolutny rekord! Pokazaliśmy wędrownikom jak podpalać wodę, złożyć koszulkę w 1 sekundę, zabarwić płomień na zielono czy wystrzelić butelkę do gwiazd za pomocą sody i octu. HBM po raz pierwszy (i nie ostatni) zrobił furorę.
 
Po zajęciach przyszedł czas na śpiewanki, rozmowy, integrację i zajadanie smakołyków przygotowanych przez akademików w ich kawiarence. Banan na słodko był wspaniały! Kfiatek przygrywała na gitarze i wprowadziła iście magiczny nastrój. Wieczorem przyszedł czas na koedukacyjną kolację, koedukacyjne mycie ząbków i nocleg. Znowu przegadaliśmy pół nocy.
 
Następny dzień zaczęliśmy wcześnie, aby zjawić się na zajęciach organizowanych przez inne patrole. Każdy z nas wybrał sobie takie, które go najbardziej zaciekawiły. Ja wylądowałem na zajęciach o „zarządzaniu sobą w czasie" (nie mylić z „zarządzaniem czasem"). Prowadzący, poważny druh harcmistrz podpowiadał co zrobić, żeby nie utonąć w nadmiarze obowiązków - a jest to problem bardzo często dotykający harcerzy. Po obiedzie (pyszne papryczki faszerowane!), który pokazał kunszt Kfiatka w zamianie zielonego mięsa w zjadliwe mięso, przyszedł czas na integrację. Śpiewanki, poznawanie ludzi, jedzenie, rozmowy, pokazy filmów, prezentacje straży granicznej, Amnesty International, żandarmerii wojskowej, straży pożarnej i pogotowia ratunkowego. Wszystko na luzie, bez rozkazów, stawania na baczność i chodzenia w szyku. Bez harcerskiej służby porządkowej, która zdaniem organizatora na poprzednich zlotach zachowywała się „jak ochrona na koncercie". Kolejna wizyta w koedukacyjnej łazience, koedukacyjne mycie zębów, koedukacyjny prysznic. Jeszcze tylko wieczorne zakończenie zlotu. Znowu bez apelu i stawania na baczność. Organizatorzy zafundowali nam ogniobranie - stosunkowo młodą formę. Jest to połączenie teatru, muzyki, ognia, światła i dźwięku. Odbywa się w nocy przy rozpalonych ogniskach. Zwykle przedstawia jakąś historię, jest taką interaktywną gawędą. Tegoroczne Watrowe ogniobranie pokazywało słabości i upadki człowieka, który ciągle się z nich dźwigał, ale to tylko moje wrażenie. Każdy z nas mógł zinterpretować widowisko na swój własny sposób. Następnie wyłoniono drużynę „Primus inter pares", czyli „Pierwszą wśród równych", która najlepiej zrealizowała wszystkie zadania i przygotowała zajęcia. Niestety nie patrol HBM otrzymał to zaszczytne miano w tym roku. Powalczymy za rok!
 
Na koniec każdy z nas otrzymał zapaloną świeczkę i odśpiewaliśmy w kręgu tradycyjne „Bratnie słowo". Był to niezwykły widok - piosenka wydobywała się z 500 gardeł. Widok rzadki, a nawet niespotykany w ZHR (bo tyle gardeł nieczęsto zbiera się w jednym miejscu).
 
Po zakończeniu zlotu otrzymaliśmy zaproszenie na Wędrowniczą Watrę 2009. Powiedziano nam gdzie i kiedy się odbędzie następny zlot. Powinniśmy brać przykład z organizatorów. Moje doświadczenia z organizacją w ZHR raczej nie są najlepsze. Ciężko zaplanować pracę drużyny na rok naprzód nie znając terminów imprez hufca, chorągwi i np. takiego zlotu XX-lecia ZHR. Pozostała ostatnia noc i mogliśmy wracać do domów. Meg do Gdańska, Kfiatek do Jarosławia, Krakoska do Węgrowa a Shila, Cinek, Coolca i Kot do Warszawy.
 
Jak mogę podsumować to, co napisałem o Wędrowniczej Watrze? Na pewno rozczaruję wszystkich łowców zgnilizny moralnej w ZHP. Nie widziałem walających się butelek po piwie, niedopałków czy prezerwatyw. Nikt nic nikomu nie ukradł, nikogo nie pobił. W nocy nie było słychać krzyków i westchnień (choć byłem bardzo uważnym wartownikiem). Nikt nie palił polskich flag, ani nie rozprowadzał ulotek lewackich bojówek. Jedyną wpadką była gra pt. Gwałt, w którą bawił się jeden z patroli. Po niezbyt pochlebnym artykule w zlotowym wydaniu „Na Tropie" dziwnym zbiegiem okoliczności zniknęła z horyzontu i już więcej nikt się w nią nie bawił. Na „Watrze" panowała bardzo miła, przyjacielska atmosfera. Pozwoliła mi odpocząć od całego poprzedniego roku harcerskiego i ogromu obowiązków. Brak sztywnego programu dnia sprawił, że cieszyłem się swobodą i „naładowałem baterie" na kolejny ciężki rok. Jak czuję się po tej „zdradzie"?
 
Jestem szczęśliwy, że spotkałem innych harcerzy w moim wieku i razem z nimi przeżyłem wiele ciekawych chwil. I że zamiast szukać ich wad, osądzać światopogląd i wytykać grzechy znalazłem w nich to, co dobre i wartościowe. Tylko gdzie mam przyszyć plakietkę zlotową skoro w ZHP noszą ją tam, gdzie my mamy plakietkę ZHR?
 
- link do filmiku patrolu HBM. Przygotowaliśmy go specjalnie na Watrę.
 
Michał Ducki (znany w wirtualnym świecie jako Kot), Mazowiecka Chorągiew Harcerzy ZHR W ZHR od 2006 roku. Drużynowy 4WDH-y „Wyspa" im. Andrzeja Romockiego „Morro". Swą harcerską przygodę zaczął w 2004 roku w 194 WDHS „Źródło" im. Andrzeja Romockiego „Morro" (ZHP) i 194 KW „Źródło". Prywatnie student 2 roku wydziału lekarskiego na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Wielbiciel kotów, amerykańskiego kina, książek przygodowych i ratownictwa medycznego. Marzy o nakręceniu filmu. Szuka żony. Zapraszam na www.wyspa.zhr.pl