Radosław Tymiński 

 Od kilku lat jestem poza ZHR, lecz nadal uważnie obserwuję to, co się w Związku dzieje. Dzięki dystansowi jaki nabrałem mogę spokojnie zadać pytanie, które nie dotyczy tego kto będzie w tej kadencji przewodniczącym/naczelnikiem, tylko tego, czy ZHR będzie istnieć za 50 lat.

Na początku zacznę od pewnego spostrzeżenia. To banalne, ale przeglądam czasem plany pracy, fora zastępowych, rozmawiam z harcerzami i przekonuję się, że nic się nie zmienia. Tych samych zabaw uczył mnie zastępowy, te same zabawy ja robiłem, tak samo postępują ci zastępowi, którzy teraz prowadzą zastępy. Kwestia jednak nie sprowadza się tylko do tych samych zabaw (by powiedzieć metodycznie gier), ale także do tych samych - lub bardzo podobnych - harców, prób na stopnie, sprawności itd. Zbiorczo określę to jako formy realizacji idei harcerskiej. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że przez 15 lat się nic nie zmieniło. Intuicja podpowiada, że formy są (prawie) te same dziś, co dwadzieścia pięć i pięćdziesiąt lat temu. Harcerstwo zatrzymało się w rozwoju i cały czas próbuje grać sprawdzonymi formami. Oczywiście wiem, iż w próbach na stopnie znajdą się czasem wymagania w stylu: znajdzie w Internecie, ale jest to listek figowy, mający ukryć słabość organizacji. Sumując, brak w ZHR wypracowania nowoczesnych form pracy.

 

Uporczywe trzymanie się tego co było prowadzi do nieuchronnej klęski. Najlepszym przykładem jest tutaj bitwa pod Leuktrami (371 p.n.e.), w której wódz tebański Epaminondas zmodyfikował tradycyjną grecką strategię (tzw. falangi). Dzięki zmianom przez siebie wprowadzonym pokonał najlepszych wojowników ówczesnego świata - Spartan. O tym zwycięstwie jeden z greckich historyków powiedział później: do czasów Epaminondasa wydawało się to niemożliwe.

 

 

Wobec powyższego powstaje zasadnicze pytanie, co my tak na prawdę oferujemy młodym ludziom (pomijam atmosferę, braterstwo i wartości, bo aby tego doświadczyć, trzeba włączyć się w ruch): ganianie po lesie (ile można to robić bez znudzenia, rok, dwa, trzy?), fajną zabawę (gdyby była fajna, to drużyny liczyłyby po 30 osób, a nie po 8), przygodę (nudnawe zbiórki w harcówce, uczenie się alfabetu Morse'a, który już wyszedł z użycia, czy uczenie historii tak jak jest na lekcjach w szkole). W opozycji do naszej propozycji młody człowiek ma rozmowę z kumplami o Gladiatorze (a nie o Rudym), granie w GTA (a nie w wariację podchodów czy zdobądź flagę) lub w piłkę (a nie INO), albo wyjazd na żagle, gdzie zdobędzie patent (ten żeglarski, a nie przybocznego, bo wartość pierwszego zdecydowanie przewyższa wartość drugiego wobec kolegów w klasie).

 
 


     Z brakiem nowoczesnych form pracy jest związana kwestia tego, kogo przyciągamy do harcerstwa. Może powiem coś, co wiele osób uzna za osobisty afront, ale uważam, że poziom intelektualny przeciętnej drużyny harcerskiej jest niższy niż poziom intelektualny przeciętnej klasy (przyjmuję założenie idealizacyjne, że obie skupiają tylko chłopców i liczą po 30 osób). I, jeżeli nic się nie zmieni, z roku na rok będzie coraz gorszy. Ongiś harcerstwo przyciągało najbardziej wartościowe jednostki, które były wybitne. Dziś w mojej opinii mamy w harcerstwie przede wszystkim osoby z czterech kategorii: słabych uczniów (nie chodzą na dodatkowy angielski, bo nie dają intelektualnie rady), dzieci niezamożnych rodziców (nie chodzą na dodatkowy angielski, bo ich nie stać), pasjonatów wojska (harcerstwo jest wojskiej dla młodych i tak je traktują, potem przejdą do Strzelca) oraz wszystkich innych (przeważnie z rodzin o tradycjach harcerskich, lub z rodzin mocno zaangażowanych patriotycznie).

 

 

 

Jeżeli ktoś się ze mną nie zgadza, to niech przeprowadzi badania w swojej drużynie/hufcu jaki procent harcerzy uzyskuje średnią co najmniej 4.0 lub 4,5. A gdyby ktoś chciał jeszcze głębiej wejść w temat niech zrobi badania nt: jaka jest średnia z matury wśród instruktorów? ilu instruktorów zakończyło/odbywa studia bez żadnych poślizgów? Ilu instruktorów ukończyło studia z wynikiem bardzo dobrym? Ilu instruktorów ma certyfikaty z języka obcego? Odpowiedzi na te pytania są szczególnie ważne, w kontekście lansowanej przez niektóre osoby koncepcji ZHR jako organizacji elitarnej.

 
 

   Świadomie piszę o tych sprawach, bo one przekładają się na praktykę. Tytułem przykładu wskażę szkolenia drużynowych. W moim przekonaniu najrozsądniejszym kryterium doboru na komendanta i kadrę kursu drużynowych jest prowadzenie dobrej drużyny i umiejętności dydaktyczne. A teraz niech każdy sam sobie odpowie: ilu wykładowców kursów drużynowych (nie mówiąc już o komendantach tych kursów) może pochwalić się tym, że prowadziło dobrą drużynę? Jeżeli kadra kursu nie prowadziła dobrej drużyny, to czego ona nauczy (to tak jakby prowadzenia bitew uczył generał, który żadnej nie wygrał).

 

 

 

Reasumując, uważam, iż metoda harcerska (z jej pracą zastępowych, systemem kar i nagród i wszystkim innym) jest dobra i ponadczasowa. Przestarzała jest już forma, którą dodajemy do tej metody (np. wszak podstawowa książka z harcami pochodzi z 1935 r. - Próby wodzów L. Ungeheuera). Moim zdaniem najważniejszym zadaniem ZHR jest wypełnienie metody nową formą, która zachęci masy młodzieży do wstępowania w szeregi harcerstwa, tak, jak to miało miejsce w latach 20 i 30 ubiegłego wieku.

 
 

  
Na końcu jeszcze jedno spostrzeżenie. ZHP konsekwentnie zmierza ku modelowi organizacji scoutowej, ze wszelkimi tego konsekwencjami. Jest to pewna droga. Moim zdaniem bardzo dobra dla tej organizacji. Niemniej uważam, że w Polsce jest jeszcze miejsce dla dużej, masowej organizacji harcerskiej, a w tej roli chętnie widziałbym ZHR.

 

 

 

Radosław Tymiński, były instruktor ZHR

 


Zdjęcia z galerii Kręgu Harcerstwa Starszego "Matrix", oraz kursu podharcmistrzowskiego "Jacobstaf" jako przykłady innowacyjnych metod pracy