pwd. Kuba Rodzeń HO 

Są na świecie miejsca magiczne. Nie mieszkają w nich co prawda elfy, krasnoludy ani orki, choć zdarza się, że sekundy rozciągają się tam w nieskończoność, a spacerując po zmroku można poczuć Ducha Puszczy. Ich niesamowitość bywa jednak przez większość czasu uśpiona i niedostępna dla ludzkich zmysłów. Trwa to do chwili, aż pojawią się Naznaczeni. Tylko Oni potrafią zachwycić się poranną bryzą, dostrzec piękno osiadającej rosy czy płynących obłoków, pogrążyć w blasku zachodzącego słońca. Znam takie miejsca. Bywałem w nich wielokrotnie.

Często jednak brakowało Naznaczonych i zaobserwować mogłem tylko cząstkę Uroku, która postanowiła wyruszyć na zwiady, w poszukiwaniu bratnich dusz. Tym razem jednak było inaczej. Posłuchajcie...

Gringo

Spotkaliśmy się kilkakrotnie wcześniej, przy okazji snucia planów o lepszym losie harcerstwa. Ja, młody przewodnik z prowincjonalnego miasteczka, tęskniący za ideałem, któremu na imię „Całym życiem”, On – doświadczony warszawski harcmistrz, pamiętający KIHAM i Ruch, po dziś dzień drużynowy. Gdybym to ja był gospodarzem, ciężka dola obcego obeszłaby mnie szerokim łukiem. Losy potoczyły się jednak tak, że tym razem to ja byłem gringo. I jednocześnie jak pragnienie. 

Oczom mym ukazała się niewielka polanka, od trzech stron otoczona wodą, od czwartej wzniesieniem oplecionym dwiema ścieżkami. Trwała pionierka. Garbol, mój gospodarz, zwołał zastępowych i przekazał im radosną nowinę – oto przyjechał do nas gringo i spędzi z nami kilka dni. Byłem chyba trochę zbyt roztargniony, by zapamiętać imiona wszystkich, ale tak już ze mną jest – powtórzę bez zastanowienia Twój numer telefonu, lecz gdy po raz pierwszy będę chciał się do Ciebie zwrócić, zabraknie mi języka. 

Zostałem tymczasowo zakwaterowany w namiocie chłopaków z Wyssogoty, dowodzonych przez Krzysia, który był właśnie w trakcie budowy bujanej pryczy. Kiedy usłyszałem o tym misternym planie, moje brwi powędrowały ze zdziwienia mniej więcej pod linię włosów... Potem było jeszcze lepiej. Na obozach, na których bywałem, nie było mowy o pryczach, zawsze do spania służyły nam kanadyjki, pionierkę zaś upraszczało się maksymalnie. A tu proszę, biszkopty same budują sobie legowiska. Powoli przyzwyczajałem się do tego obcego mi jeszcze klimatu i plan zagospodarowania kadrówki dziewczyn nie spowodował już zawrotów w głowie, choć przyznam – jeszcze trzy dni wcześniej sam bym się na coś takiego nie porwał. 
Garbol oprowadził mnie po obejściu, starałem się zapamiętywać twarze, obserwować szczegóły budowy – w końcu zdobycie nowych umiejętności to jeden z celów mojej wizyty. Szybko zdałem sobie sprawę, że wyplatanie pryczy czy pionierki nie jest czymś wykraczającym poza umiejętności przeciętnego człowieka, a same urządzenia namiotowe to też żadna filozofia. Trzeba to jednak było zobaczyć kiedyś po raz pierwszy – a lepiej późno, niż później, wszak harcerki, którym pomogłem naciągnąć linkę w pryczy były o połowę młodsze ode mnie... 

Resztę wieczora spędziłem we wspomnianej już kadrówce, gdzie próbowałem wyobrazić sobie jak będzie wyglądał namiot Dośki i Garboliny, kiedy wbiją ostatni gwóźdź. Wyobrażenia te przychodziły jednak z marnym skutkiem, więc skupiłem się na przycinaniu i noszeniu żerdek( oraz wbijaniu gwoździ). 

Zbiórka w kręgu. Słucham, obserwuję zachowanie, staram się zapamiętać słowa Pożegnania Sulimczyków (którego nazwę poznałem dopiero kilka dni później). Chwilę później rozmowa z Garbolem wyznaczyła rytm wieczornych zajęć na kolejne dni – nie było chyba dnia, byśmy po zmierzchu nie spędzili choć chwili na podsumowaniu moich wrażeń i wzajemnych opowieściach. Do śpiwora wskoczyłem niesamowicie poruszony, podczas gdy mieszkańcy namiotu, w którym gościłem, zajęci byli jeszcze drobnymi poprawkami przy swoich pryczach. 

Pragnienie zostało zgniecione ogromnym haustem. Po przyjeździe do Rytych Błot spodziewałem się wiele, jednak w pierwszych chwilach pobytu w obozie „Polan” mój mózg nie nadążał z rejestrowaniem otoczenia. Teraz była chwila na uporządkowanie wrażeń. Ale skoro już pierwsze trzy godziny przyniosły ich tak wiele, co będzie działo się jutro? 


pwd. Kuba Rodzeń HO
Rocznik 1985, w Harcerstwie od 1996 roku. Od zawsze w Szczepie 6TDH "Knieja" im. Szarych Szeregów w Tarnobrzegu. Przyrzeczenie harcerskie we wrześniu 1997, instruktor od czerwca 2003. W przeszłości zastępowy, drużynowy harcerzy, drużynowy wędrowników, p.o. szczepowego, obecnie członek Rady Ruchu Programowo-Metodycznego "Krąg Płaskiego Węzła" (ZHP). Prywatnie student informatyki na AGH w Krakowie.



  Gringo – dla Latynosów cudzoziemiec, Biały; odpowiednik góralskiego określenia turysty – cepra.