hm. Adam F. Baran 

Choć najnowsze dzieje polskiego harcerstwa nie wybijają się na pierwsze strony gazet musimy mieć świadomość, że nadal je tworzymy. Będąc współorganizatorami lub współuczestnikami dzisiejszych wydarzeń, także i nas ktoś kiedyś będzie oceniał. O ile jakaś historyczna monografia o nas wspomni lub nie, najtrudniejszym zawsze pozostanie pytanie bliskich (np. dzieci lub wnuków): Jak wtedy postąpiłeś, gdzie byłeś i co zrobiłeś? 

Wydaje mi się, że od chwili uroczystości związanych z 60. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego polskie harcerstwo (także to za granicami naszego kraju) dojrzewa do chwili, gdy zawiła historia i związane z nią wybory przestają dominować na rzecz działań – nazwijmy je umownie „perspektywicznych”. Choć zdarzają się jeszcze sprawy, które wyraźnie dzielą (np. zastrzeżenie znaku krzyża harcerskiego i słowa „Czuwaj”), to kolejne pokolenia drużynowych poszukują raczej dróg międzyorganizacyjnego porozumienia niż wyznaczania kolejnych granic. Utwierdzają ich w tym m.in. organizacje kombatanckie, którym leży na sercu przekazanie własnej spuścizny ideowej, politycy, którzy oceniając bezstronnie dostrzegają istotne zalety wspólnego zaangażowania (bez podziałów) czy w końcu hierarchia Kościoła katolickiego, której leży na sercu dobro młodzieży, całej młodzieży, nie tylko tej czy innej organizacji harcerskiej. Od kilku tygodni trwają wybory delegatów na X Walny Zjazd ZHR. Ich głosem zapadną na Zjeździe decyzje i uchwały brzemienne w skutkach na kolejną kadencję, a być może o szerszej perspektywie i znaczeniu. Myślę, że wobec wydarzeń z ostatnich tygodni (o których wspominam poniżej) warto pomyśleć: Czy stać nas na to, aby w poszanowaniu dla przeszłości, uznać braterstwo skautowe i organizacyjny pluralizm w Polsce jako wartość? Czy będziemy w stanie wybaczyć za doznane krzywdy i przeprosić za pychę przekonania, że „jesteśmy lepsi”? Czy już teraz stać nas na jakieś strukturalne formy sfederalizowania, z zachowaniem własnej, organizacyjnej samodzielności i tożsamości, mając przede wszystkim na uwadze fakt, że nie jesteśmy „samotną wyspą”, że czasy stawiają przed nami coraz trudniejsze wyzwania... że wspólnie możemy więcej.

 HARCERSTWO MAŁKOWSKICH
W dniu 7 lutego Senat RP w specjalnej uchwale uznał rok 2008, rokiem Andrzeja i Olgi Małkowskich. W uzasadnieniu przywoływano m.in. fakt, że w aktualnych czasach („czasach upadku autorytetów”) wybrane postacie mogą być ważnym wzorem wychowawczym dla młodzieży. Czy rzeczywiście? Jeśli chodzi o młodzież harcerską z pewnością sprawa jest bezdyskusyjna. Nawet bez takiej uchwały, każdy kto chce rzeczywiście być harcerzem i czy harcerską z Małkowskimi się zetknie, tak czy inaczej. Z tym, że ok. 150 tyś. zuchów, harcerek, harcerzy i instruktorów organizacji harcerskich w Polsce to nie jest cała polska młodzież. To zaledwie skromny ułamek – w dodatku, procentowo liczba jednocyfrowa! Rozumiem zatem, że uchwała Senatu RP wyróżnia, ale przede wszystkim narzuca na nas pewne, szczególne zadanie. Nie chodzi o to, aby przekonywać już przekonanych (zawęzić poznanie do naszego, harcerskiego grona) tylko wyjść ze „sprawą” na zewnątrz, np.: do młodzieży niezorganizowanej oraz do tych, którzy zgrupowani są w innych stowarzyszeniach. Zanim jednak z tym prometejskim zadaniem rozbiegniemy się po okolicy musimy sami odpowiedzieć sobie na kilka istotnych pytań, np.: Czy dziś bylibyśmy w stanie poświęcić się do końca dla jakiejś ważnej idei (ważnej dla nas, ale przede wszystkim dla innych, dla ogółu, dla Polski)? Czy cena, którą będziemy płacić za postawę „pod prąd” nas nie zniechęca i czy umiemy sobie ją wyobrazić, i ją znieść? Czy harcerstwo stać jeszcze na twórczy rozwój, czy będzie już tylko odtwórcze, naśladujące i utrwalające sprawdzone metody i formy? Małkowscy i pokłosie ich działań mogą być oczywiście po raz kolejny upamiętnieni (np. w proponowanym przez lokalnych samorządowców, Muzeum Ruchu Harcerskiego w Krakowie), ale ważne jest by żyli w sercach kolejnych pokoleń ich naśladowców. Nie można też dopuścić do tego, aby całe społeczeństwo (nie tylko młodzież!) było na słowo „harcerstwo” obojętne...

 HARCERSTWO JAKO WARTOŚĆ
„Dzień Myśli Braterskiej to dobry czas, aby przypomnieć sobie, jak wielką wartością w naszym życiu jest harcerstwo, wspólna przygoda i przyjaźń, którą nam daje. Dzień Myśli Braterskiej to część harcerskiej służby, dzięki której świat staje się lepszy”. To cytat z ostatnich akapitów pisma jakie wystosował do nas, aktualny wiceminister Edukacji Narodowej. I chyba nie ma w tym nic dziwnego, bo jest nim h a r c m i s t r z Krzysztof Stanowski. Celowo podkreślam zapis dotyczący stopnia, gdyż w piśmie dostępnym na stronach internetowych MEN (a o którym na harcerskich portalach jakoś cicho) stopień ten podany jest w nawiasach!? Znając poglądy autora jestem przekonany, że głównym tego celem było podkreślenie, że nie jest aktualnie instruktorem liniowym w swojej byłej organizacji, ale z harcerskimi ideałami nadal się utożsamia i jest im wierny. Skromność ta, wywołuje we mnie jednak pewne zakłopotanie, jeśli nie wzburzenie. Bo jak to jest, że człowiek poświęca wiele lat swojej młodości i życia dorosłego na służbę innym, udaje mu się zdobyć stosowne „wyrobienie instruktorskie” i gdy z jakichś względów – mam tu na myśli wyłącznie powody pozytywne – jego zaangażowanie się kończy lub znajduje inne pole służby obywatelskiej, to formalnie traci na swój były stopień „kwalifikacje”. To wygląda mniej więcej tak, że po kilku latach nieobecności w organizacji powinniśmy zaczynać od „młodzika”! To oczywiście nie jest nowy problem. Już jakiś czas temu przy okazji dyskusji o tzw. „Chorągwi Syberyjskiej” pisałem, że sposób rozstania ostatecznego lub czasowego instruktorek lub instruktorów ZHR z organizacją jest niedopracowany. Większość znanych mi instruktorów nie wybiera „rezerwy” tylko odchodzi z organizacji, a gdy po ustabilizowaniu rodzinnym, zawodowym czy innym chciałoby do niej jakoś wrócić, to stoją przed dylematem udowadniania swoich kwalifikacji przed kolejnym pokoleniem kadry, która bardzo często w czasach ich aktywności o harcerstwie jeszcze nie śniła lub co najwyżej kierowała zastępem lub drużyną. Mam nadzieję, że podczas X Walnego Zjazdu ZHR ktoś w końcu wykaże się wyobraźnią i zaproponuje uchwałę, która potwierdzi, że uzyskanych stopni (jakichkolwiek!) w ZHR nikt nikomu nie odbiera, chyba, że swoją postawą w czasie służby czynnej, w rezerwie lub już poza organizacją sami zainteresowani sprzeniewierzą się harcerskim ideałom i stopnie sobie „odbiorą”.

 HARCERSKI PLURALIZM
W dniu 22 lutego 2008 r. Prezydent RP objął formalnie swoim honorowym protektoratem ogół organizacji harcerskich w Polsce, a pozostałe – te działające na Zachodzie i Wschodzie – zapewnił, że są mu tak samo bliskie. Ten akt nie jest niczym z pozoru nowym. W historii Związku Harcerstwa Polskiego odbywał się już kilkakrotnie, także po 1989 r. Ale czym innym było objęcie honorowym protektoratem Prezydenta RP samego ZHP, a czym innym jest ostatni gest Lecha Kaczyńskiego. Nie znam szczegółów decyzji stojącej u podstaw podkreślonego przez Prezydenta RP harcerskiego pluralizmu, ale ją samą oceniam jak najlepiej. W przeciwieństwie do swoich poprzedników ten honorowy gest – wyrażony w Dzień Myśli Braterskiej – zamiast dzielić łączy i to jest jego najistotniejsze znaczenie. Przy tej szczególnej okazji uhonorowane zostały pośmiertnie dwie osoby. Wysokie odznaczenia państwowe (Krzyże Komandorskie Orderu Odrodzenia Polski) otrzymało dwóch harcmistrzów. Ich życiorysy nie są porównywalne, podobnie i zasługi, ale są tak samo ważne. Uhonorowanie Mistrza i ucznia (choć nie w sensie akademickim) pokazało, że mimo okresu PRL-u istniała pewna ciągłość. Aleksander Kamiński z pełną świadomością w 1946 r. i dziesięć lat później podjął próbę odrodzenia harcerstwa w warunkach zupełnie niesprzyjających, słusznie zakładając, że niekorzystne uchwały, decyzje i zmiany władz ZHP nie zajdą tak szybko na szczebel drużyny, gdzie praca jest najważniejsza. Że uwiarygodnienie „swoją osobą” da szanse na „nieskrępowaną działalność” innym, mimo pewnej ceny „zaangażowania” w strukturę afiliowaną na warunkach komunistów. Tomasz Strzembosz, który czynnie włączył się w „harcerski” Październik'56 i dopiero w 1957 r. zdobył pierwsze szlify instruktorskie swoje harcerstwo zawdzięczał właśnie taktyce „Kamyka” i jemu podobnych. Z tym, że w kolejnych latach – gdy warunki były nieporównywanie inne, a skala przejęcia i zdezawuowania harcerskich symboli przez komunistów znacząca – uznał, że harcerstwo należy odtwarzać „od nowa”. W konsekwencji takiego podejścia w 1981 r. znalazł się ostatecznie we władzach „Niezależnego Ruch Harcerskiego”, a w okresie kolejnego społeczno-politycznego przełomu w 1989 r. współtworzył Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej i stanął na jego czele jako przewodniczący. Choć postawy te były z pozoru odmienne to z całą pewnością cechowała je wspólna wiara w to, że harcerskie ideały sięgające okresu zaborów są Polsce potrzebne, aby wychowywać kolejne pokolenia dzielnych ludzi, na których w różnych okolicznościach dziejowych społeczeństwo będzie mogło liczyć. 

MOŻLIWOŚCI HARCERSTWA
W sierpniu 2007 r., w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” profesor hm. Andrzej Janowski, były wiceminister Edukacji Narodowej (1989-1991), ale także po 1956 r. drużynowy i instruktor warszawskiej „Czarnej Jedynki” oraz przewodniczący Niezależnego Ruchu Harcerskiego w 1981 r. powiedział: „Harcerstwo nadal ma możliwość uczenia tych rzeczy, do których nie przygotowuje szkoła – pracy zespołowej, wspólnego rozwiązywania problemów”. Myślę, że warto tę wskazówkę wziąć sobie głęboko do serca. Gdyby udało się ją twórczo rozwinąć jest nadzieja, że w przyszłości harcerstwo nie będzie tylko miejscem dla niewielkiego „grona zapaleńców”. Przed nami „rok służby”. Jego pierwsze akcenty tchną optymizmem. Chciałbym zakończyć ten przydługi już wywód cytatem innego instruktora harcerskiego, autora znanych i cenionych „Rodowodów niepokornych”. Profesor Bohdan Cywiński tak pisał na łamach ostatniego numeru miesięcznika „Arcana” (nr 4/2007, s. 8): „Służba bliźniemu nie jest tematem modnym. A szkoda: smaku służby trzeba kiedyś popróbować. Wbrew pozorom, łatwo dać mu się uwieść, często na całe życie – i poprzez służbę stać się na zawsze szczęśliwym. Tu szczególnie ważny jest ten niełatwy psychicznie pierwszy krok. Warto byłoby go ludziom świadomie sugerować i ułatwiać. Sugestię taką przyjmie zapewne tylko kilka, może z dziesięć procent ogółu, reszta wybierze pozycję wyścigowego szczura. Ale te kilka procent ludzi wybierających postawę służby, to bardzo dużo. To oni nadają wartość życiu zbiorowemu, oni ratują historię. Na pewno nie szczurzemu pośpiechowi większości zawdzięczamy to, że świat idzie na przód. Pytania o jakąkolwiek ideę warto rozważać tylko z tymi, którzy są moralnie zdolni do podjęcia służby. Debaty z innymi, to zbędna strata czasu – pod tym względem ludzie na pewno nie są równi...”

 PS. Ostatnio na łamach prasy niektórzy dziennikarze raczyli wytknąć, iż do służby w wojskowym wywiadzie suwerennego państwa polskiego rekrutowani są byli harcerze. W konsekwencji fakt ten stał się podstawą do kilku felietonów w tonie – mówiąc ogólnie – prześmiewczym. Zgodziłbym się z zarzutem, że oficer XYZ jest niekompetentny, że nie ma stosownych kwalifikacji i predyspozycji, że nie wykazał się trafnymi decyzjami, a jego praca nie przynosi określonych efektów. Jednak zastosowane uogólnienie jest niesprawiedliwe. Nie tylko w stosunku do tych, którzy na to dziś nie zasługują, ale przede wszystkim wobec tych wszystkich, którzy podobnej służby się podjęli w przeszłości, na frontach I i II wojny światowej, w walce o suwerenność Polski, a harcerzami lub harcerkami byli. Przykładów nie trzeba długo szukać – choćby Andrzej Małkowski. 


Autor jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN. W lutym 2008 r., nakładem Oficyny Wydawniczej RYTM i wydawnictwa ISP PAN, ukazała się jego najnowsza książka pt. „Walka o kształt harcerstwa w Polsce (1980-1990). Niepokorni i niezależni”. Aktualnie pracuje nad książką o odrodzeniu się polskiego harcerstwa w krajach byłego ZSRR po 1989 r.