Hm. Paweł Wieczorek KOHUB

Poproszono mnie, żebym na odchodne, jako były już rednacz, „ocenił osiągnięcia POBUDKI”. Traktuję prośbę tak sformułowaną jako skrót myślowy. Po pierwsze nie mnie oceniać, gdyż „magna pars fui”, czyli „miałem w tym wielki udział”, choć czy naprawdę wielki też nie mnie oceniać. Po drugie jeśli osiągnięcia, to chyba także niedociągnięcia, których nie brakowało. Po trzecie za wcześnie na oceny, POBUDKA żyje i ma się nieźle. Słowem obiecuję jedynie podzielić się z czytelnikami garścią osobistych refleksji, szczerze licząc na wiele Waszych zdań odrębnych. Tylko wtedy moja pisanina będzie miała sens.

Pełna powaga

Był jesienny, smutny wieczór. Właśnie pożegnaliśmy Tomka Strzembosza i skończyła się dla nas, którzy przewrotnie nazywamy się „Mamutami”, pewna epoka. Nie tylko w dziejach Harcerstwa, także w naszym zupełnie prywatnym życiu.
Stop. Piszę za siebie, więc w moim życiu. To ja czułem żal i poczucie czegoś nieodwołalnie skończonego. Żal Tomasza? Nie, oczywiście że nie, on już był po słonecznej stronie, to ja wciąż stałem na mrocznym, zamiatanym wiatrem warszawskim bruku. Może żal lat, które przebiegły tak chyżo koło mnie że wiele z nich straciłem, zmarnowałem? Bo zawsze przecież można zrobić więcej, a każde pożegnanie o tym przypomina. Może poczucie utraty kogoś, z kim nader często się nie zgadzałem, ale jemu mogłem o tym powiedzieć wprost i usłyszeć jego argumenty. Właśnie – argumenty, nie zarzut że jestem głupi lub nieodpowiedzialny i w ogóle jak śmiem się sprzeciwiać Wodzowi... Powodów do smutku było wiele, ale nie o Tomku i nie o smutkach chcę pisać tym razem.

Warszawa pełna jest wspomnień. Przeszedłem przez Plac Bankowy, który nazywał się Placem Dzierżyńskiego, kiedy w latach .70 z przystanku naprzeciw Ratusza odjeżdżaliśmy z drużyną późną i ponurą Nocą Listopadową na nocleg „do Strzemboszów”, a towarzyszył nam Tomek, z którym pokonywaliśmy w ciemności trasę podchorążych – od Agrykoli po Arsenał. Wszedłem w Senatorską, którą w Sierpniu 44 przebiegł w poprzek batalion „Zośka”, i gdzie niemiecka kula przestrzeliła nos Andrzejowi Romockiemu. Minąłem drewniany płot, odgradzający jakąś warszawską barykadę remontową. Drogę zastąpił mi czarny cień.

Trochę luzu

Będzie mi chciał sprzedać cegłę, czy da w mordę bez wstępów? – pomyślałem, sięgając do kieszeni po żel pieprzowy. Ale żel nie był potrzebny. Cień rzucał Marabut. Nie boję się Marabuta. Wciągnął mnie w konspirację, czyli w samo jądro płotowego cienia i tam właśnie zapytał, czy zgodzę się redagować internetowe pismo dla instruktorów ZHR. Kurczę no! On manipulował zjazdem założycielskim w Sopocie, ja też. A osiem lat wcześniej każdy z nas miał swój udział jako „mały manipulo” w pobliskiej Oliwie, kiedy konstytuowała się „Solidarność”. Więc on wiedział, że ja wiem, że on wie, że w takim dniu NIE MOGĘ odmówić. Zasadzka była zastawiona profesjonalnie, tylko do dziś nie wiem, czy byłem ostatni w kolejce i wielu godniejszych odmówiło przede mną, czy też byłem tylko pierwszym naiwnym, który się zgodził i po prostu dłużej nie musieli szukać. „Musieli” w liczbie mnogiej. Szybko się przecież zorientowałem, że istnieje grupa nie trzymająca władzy, która odczuwa zapotrzebowanie na gazetę lub czasopismo. No i mało że trafili na frajera, na dodatek dziennikarza z zawodu, ale jeszcze na takiego, który się z nimi zasadniczo zgadzał w ocenie sytuacji w ZHR. Zasadniczość tej zasadniczości opiszę później. W każdym razie całym moim jestestwem czułem w owym czasie że jest źle, jeśli nie paskudnie, i nie marzyłem o niczym, tak jak o tym by niosąc chętną pomoc bliźnim ubabranym zethaerem, panoszące się w nim zło dobrem zwyciężyć. Najlepiej na łamach prasy, bo się na tym trochę znam. Tylko tego nie da się zrobić samemu, a tu był prawie gotowy zespół pałający ochotą, jak najbielsza dzięcielina, nawet tytuł już mieli: POBUDKA. Sam bym tego nie wymyślił, bo nigdy nie lubiłem pobudki. Ja jestem zwierzę nocne. Czarna warta – tak. Nocny alarm, proszę bardzo. Ale pobudka o świcie, przed dwunastą? Jeśli generał Baden Powell coś źle wykombinował, to właśnie wczesne wstawanie.

Pełna powaga

Niestety, wtedy tytuł był jak najbardziej na czasie. Zasadniczo, jak wcześniej wspomniałem. Nie wnikając w szczegóły, które każdy może sobie sprawdzić w ówczesnych dokumentach programowych ZHR, grono decydentów poważnie traktowało tylko jeden punkt Prawa: ten, mówiący o bezwzględnym posłuszeństwie wobec przełożonych. Żeby cokolwiek zmienić, trzeba było obudzić milczącą większość. Nie po to, by negowała potrzebę posłuszeństwa, lecz by zahipnotyzowani harcerze (harcerek dotyczyło to w mniejszym stopniu) obudzeni przetarli oczy w zdumieniu i zaczęli przytomnie myśleć. Jak bardzo bano się wówczas samodzielnego myślenia, mieliśmy możność przekonać się już po reakcji na pierwszy numer POBUDKI, pisma niepokornego, więc dla kogoś bardzo groźnego. Żartowałem sobie w poprzednim akapicie z naszych „manipulacji” na zjeździe założycielskim ZHR, wcześniej na pierwszym Krajowym Zjeździe „Solidarności” w Hali Oliwii, zapominając, że dziś takie żarty mogą być kompletnie niezrozumiałe. Przypomnę więc, że w zamierzchłych czasach PRL-u jeśli komuniści nie potrafili kogoś nagiąć do swoich przekonań siłą argumentu, a częściej argumentem siły, wówczas zarzucali mu „manipulację”. My żartowaliśmy z tego, bo trochę nam pochlebiało że mistrzowie świata w propagandzie, zastraszaniu i odwracaniu kota ogonem, twórcy socjalistycznej „nowomowy”, w której zamordyzm nazywał się demokracją (socjalistyczną), a wolność dyktaturą (kapitału) – oskarżają nas, że jesteśmy w manipulowaniu ludźmi skuteczniejsi. Nie mogli przecież przyznać, że po prostu mamy rację i żadna manipulacja nie jest potrzebna by myślących ludzi do tego przekonać. Tak było w Polsce Ludowej. Ale sytuacja, gdy demokratycznie wybrane władze organizacji harcerskiej, która powstała z buntu wobec „jedynie słusznych”, bo ogłaszanych przez wiodącą partię poglądów zaczynają w wolnej Rzeczypospolitej przypisywać sobie podobną, ideologiczną nieomylność, właściwie powinna budzić grozę, nie żarty. Ale to właśnie żart był zawsze najskuteczniejszą bronią wobec zadufania i bufonady.

Trochę luzu

Oczywiście przesadzam że aż trzeszczy. Do każdej władzy, od Parlamentu po radę zastępu zawsze dorwie się garść nawiedzonych, którzy robią wokół siebie tyle szumu, że więcej szumią niż robią. Dlatego zamierzaliśmy przeciwstawić im słowo pisane, a nie granaty w dłoniach i bagnet na broni. Kto chce, niech wierzy że „pobudzeni” planowali zbrojny przewrót, przejęcie stołków i apanaży,  rządu dusz w ZHR, wieszanie na latarniach za... poglądy, siłowe przyłączenie ZHP, OHP oraz Zjednoczenia Producentów Ryb Słodkowodnych (jest takie, naprawdę, zawsze zastanawiałem się z czego oni te ryby produkują), wiara bzdury przenosi. A może „góry”? Mniejsza z tym.
Nie, Szanowne Druhowieństwo! Nasze wredne zamiary szły o wiele dalej, my pragnęliśmy mianowicie tak zbuntować harcerskie społeczeństwo, aby  –o zgrozo- samo zrobiło w Ruchu porządek. Ryzykując przy tym, że też padniemy ofiarą Wielkiego Przebudzenia. Nie darmo przypominałem regularnie w swoich felietonach rednacza o harcerskich rewolucjach, które następowały zwykle mniej więcej co dziesięć lat, a tymczasem od powstania ZHR minęło już... itd.
Nieskromnie więc powiem, że chcieliśmy dobrze. A wyszło jak zawsze.
Zadziałał mechanizm, który nazwę: „dobra dobra”. My pisaliśmy, że z racji konfliktu pokoleń nie chcemy pouczać młodych, namawiamy ich tylko do własnych przemyśleń. Młodzi na to: dobra dobra. Babcia na katafalk. My tłumaczyliśmy, że oddajemy łamy POBUDKI młodym, bez żadnych ograniczeń, a oni na to: dobra dobra. Nie wiemy gdzie, ale gdzieś tu musi być hak. W rezultacie z upływem lat zespół POBUDKI statystycznie się starzał zamiast młodnieć i jedna Leśna wiosny nie czyni.

Pełna powaga

Namawianie do myślenia i działania nie może być jedynym zadaniem pisma, nawet internetowego. To rola zarezerwowana dla transparentów na wiecu. Więc jednak pouczaliśmy. Pisaliśmy o historii harcerstwa. Zapoczątkowaliśmy kilka cykli porad metodycznych. Odpowiadaliśmy na pytania czytelników, czerpiąc z naszych bogatych doświadczeń instruktorskich, a także po prostu dzieląc się życiowym doświadczeniem.
Wreszcie, nie mogąc się doczekać buntowniczych głosów drużynowych, niektórzy z nas wdawali się w ostre polemiki nie z poglądami, ale z metodami wdrażania poglądów przez (znowu niektórych) przedstawicieli władz harcerskich, najwyższych szarż nie oszczędzając. Przyznaję – tu nieraz ponosiły emocje. Ale któż jest prawdziwym harcerzem, a ma do harcerstwa stosunek chłodny, nacechowany zdrowym dystansem i wyprany z emocji? Jeśli jest taki – niech pierwszy rzuci kamieniem. Na szaniec. My tam już będziemy.

Ze swej strony, jako redaktor naczelny niejednokrotnie przepraszałem osoby, które mogły poczuć się dotknięte naszymi publikacjami. Czyniłem to i na piśmie, i osobiście, w miejscach publicznych takich jak kuluary Zjazdu. Żałuję, że nigdy nie doczekałem się reakcji innej niż „masz za co” (nieistotne kto mi tak odpowiedział – on wie). Bez odzewu pozostawały też wciąż ponawiane propozycje publikowania w POBUDCE polemik z naszym stanowiskiem, bez cenzury, skrótów i innych ingerencji Redakcji. Jedynie z ludzkim prawem do dalszego ciągnięcia dyskusji w kolejnych wydaniach pisma. Wygodnie, a może bezpieczniej było nas „przemilczać”, stwarzając w ten sposób wrażenie, że jesteśmy zamkniętym na inne poglądy organem jakiejś (nieistotnej) frakcji w harcerstwie. Przyszli badacze, znając tylko artykuły z POBUDKI mogą odnieść takie wrażenie, choć, muszę tu oddać sprawiedliwość niektórym druhom w pełnym znaczeniu tego słowa, reagującym na niesłuszne ich zdaniem tezy przeczytane w piśmie własnymi artykułami, podpisanymi imieniem i nazwiskiem. Byli tacy. Niestety nie z kręgu ścisłych władz ZHR. Władze wolały zwalczać nas za plecami, metodą pomówień. Znowu przepraszam. Tym razem za uogólnienie – pisząc „władze” mam na myśli konkretne osoby, choć nazwisk wymieniać tu nie będę, ważne, że osoby te miały realne możliwości zarówno atakowania naszych tez w oficjalnych dokumentach Związku, jak i utrudniania pracy wychowawczej czynnym instruktorom z zespołu POBUDKI. Metody też jakby peerelowskie z ducha...

Po co nam to było? Na tak naiwne pytania odpowiadał nie będę. Zupełnie poważnie stwierdzę jednak, że nigdy nie czuliśmy się przegrani ani zaszczuci. Zbyt często słyszeliśmy głosy poparcia. Inaczej niż pragnęliśmy, nie w formie wspierających nas artykułów młodych instruktorów, które, jak oczekiwaliśmy w naiwności swojej, zatkają nam wszystkie serwery. Nie, były to najwyżej komentarze na stale szwankującej liście dyskusyjnej, prywatne rozmowy, maile, telefony. Nieraz też w oficjalnych dokumentach, także zjazdowych przed dwoma laty, można było znaleźć poglądy podobne do naszych, a niektóre nawet przebiły się przez głosowania i odmieniły oblicze. Zarówno ZHR, jak i ZHP co ciekawe. Byłoby zarozumiałością twierdzić, że przekonaliśmy statutową większość. Czy w ogóle kogokolwiek. Pozostanę przy satysfakcjonującym mnie stwierdzeniu, że podobnie jak my, myślało i myśli wciąż bardzo wielu. Nie jesteśmy garstką oszołomów z podupadającej POBUDKI.

Trochę luzu

Podupadającej? No nie, nie używajmy słów nieparlamentarnych. Tak sobie tylko melancholijnie pomyślałem, przeglądając listę naszych autorów. Kilkadziesiąt nazwisk, kilkadziesiąt zdjęć, a tak naprawdę pisze wciąż ta sama garstka zgredów. Reszta, zwłaszcza młodzi, okazali się autorami jednego tekstu. Ktoś im przetłumaczył, ze nie warto się wychylać? A może wszyscy (i wszystkie) zasilili szeregi wywiadu i kontrwywiadu? Jeśli tak, warto pamiętać, że pierwsze szlify zdobywali w POBUDCE. „Nazywam się Bond. Druh Bond” – będzie się przedstawiał jeden z drugim i zamawiał colę z wodą, wstrząśniętą, nie mieszaną. W takim razie niżej podpisany jest M, czy raczej Q? Figa, nie napiszę, tajemnica wojskowa.
Nic to. My, pierwsza POBUDKA, byle czego się nie boimy i nawet z pozycji emerytalnej, gdy pora na stos, jeszcze zdrowo umiemy przywalić. A swoją drogą przedstawiam niniejszym zespołowi, wybierającemu w trudzie kolejnego rednacza, pewien pomysł jaki mi przyszedł do głowy przy rannym goleniu: każdy z nas i w każdej chwili może być ranny, więc trzeba nam odważnych rednaczów. Następnym powinien być zuch!

CZUWAJ!
Wasz
KOHUB

Niegdyś szef KIHAM Katowice, członek Rady Porozumienia, współzałożyciel ZHR. Dziennikarz (m.in. „Gość Niedzielny” przez 11 lat), trochę współpracownik radia i telewizora, wydawca, autor kilku powieści o harcerstwie („Zielone Straszydło”, „Pięć Zielonych”, „Wzgórze Rosiczki”). Ojciec dwóch dorosłych harcerek.