Maciej Strzembosz

Wiersz odczytany w kościele św. Zygmunta na Żoliborzu 27 lipca 2007 roku na pożegnanie Mamy, Ś.P. Maryli Strzemboszowej. Publikacja za wiedzą i zgodą Autora.

1

Byłem przy niej,

          ale nie do końca

nie na moim ramieniu

          opierała swe ramię

nie z moim oddechem

          zmieszał się jej oddech

                              ostatni

byłem przy niej

          ale nie w chwili

          przejścia (przez drzwi

          zakazane żywym)

 

                    2

Nie było mnie przy niej

          w chwili ostatniego uśmiechu

          ale zdążyłem

                    - pogładzić po dłoni

                    - podać kubek wody

                      zimnej bo od firmy Eden

                    - uprać chustkę i ręcznik

                    - zabrać twarożek,

                      którego nie zjadła

                    - oklepać plecy

                    - pokroić drożdżówkę

                      z nadzieniem kiwi

                      bo może zgłodnieje

                      nim zaśnie.

 

                    3

Cały Boży dzień

          poświęciliśmy żeby:

                    ułożyć plan leczenia

                    na najbliższy miesiąc

                    którego nie będzie

                    zrobić listę przyjaciół

                    z którymi chciałaby

                    gdzieś pojechać

                    pogadać o kupnie domu

                    z ogrodem którego

                    nie broniłyby żadne schody

                    zaplanować nawet

                    ognisko nad jeziorem

                    w willi Szydłówek

                    tak jak wtedy, gdy umierał

                                                 Tata

                    zrezygnować z willi Akiko

                    z pięknym widokiem na Tatry

                    bo to jednak Turbacz

i - „zbyt mnie będzie kusić

żeby pójść kawałek po równym

które potem okazuje się pod górę"

 

pomyśleć co z mieszkaniem

na Mickiewicza, do którego

nie ma powrotu -

                              bo jednak

schody, to schody

a z drugiej strony

tyle lat, tyle lat,

                              tyle -

narodzin i śmierci codziennych

że nie wiadomo które szybsze

które z nich

                    trwalszy zostawiły ślad

w powietrzu, podłogach, sufitach

i drzwiach -

                    otwierających się na

                    dzień i noc

 

                    4

Nie byłem przy niej

                    a jednak -

                                       wiem.

Wiem, że krok miała sprężysty,

i schodziła w dół pewnie

na ugiętych kolanach

szybciej niż my,

                              inni

i z uśmiechem na ustach

bo góry,

                    góry po to są

by wchodzić póki sił starcza

i schodzić wiedząc, że

                                       wyprawa

wtedy jest prawdziwa

gdy ma początek i kres

 

                    5

 

Gdy zobaczyłem ją znowu

                    miała zimne czoło

                    ale sen pogodny

 

                    6

 

Jeśli jest w nas gdzieś

                                       wina

to nie w chwilach ostatnich

ale w poprzedzających je

                              latach

 

w tych dniach przedostatnich

kiedy u Ciebie nie byłem

 

gdy nikt Ci nie mówił dobranoc

a zamiast syna odzywała się

                    poczta głosowa

 

gdy nikt nie dzwonił

bo po co, gdy zabrakło

                              Tomka

gdy nie było dokąd

                    po schodach zejść

 

gdy na kolację jadłaś

                    to co zostało

                    z nieugotowanego

                                       obiadu

gdy zbyt łatwo

                    zbyt wygodnie

uwierzyliśmy, że naprawdę

                    wolisz być sama

 

                    7

Jeśli komuś zabrakło

                    Czasu

to nie jej, ale nam

choć przecież mogła nas

nauczyć

że góry

                    góry po to są

by pewnym krokiem

zmierzyć ścieżkę

od źródła do ujścia

 

                    8

Gdy zobaczyłem ją znowu

pomachała ręką

schodząc na ugiętych nogach

w zakazaną dolinę Cichą,

a wiatr i słońce

torowały jej drogę

w labiryncie kosodrzewiny

utkanej z mgły i babiego lata

 

 

23.07.2007

w drodze z Nowego Sącza