pwd. Maja Wojciechowska wędr.

Kilka wrażeń i jedna z refleksji po spotkaniu ze skautami z różnych stron świata podczas jubileuszowej wyprawy ZHR do Wielkiej Brytanii w stulecie skautingu.

Dawno, dawno temu, bo już sto lat temu dokładnie, za siedmioma i więcej górami, wyżynami, nizinami, za rzekami i lasami letnią porą na małej wyspie Brownsea Robert Baden-Powell zadął w róg afrykańskiej antylopy kudu i rozpoczął pierwszy w świecie obóz skautowy.


Przez wszystkie następne lata wiele się wydarzyło, a skauting trwa. Istnieje mnóstwo organizacji skautowych na całym świecie: większych, mniejszych, o zasięgu globalnym i lokalnym. Tak różnią się między sobą, bardziej lub mniej, jak różnić potrafi się dwoje ludzi. W samej Polsce, jak wiemy, nie działa jedna jedyna organizacja harcerska, bo poza ZHR mamy jeszcze ZHP, SHK „Zawisza" oraz inne mniej liczne.

Jubileuszowa wyprawa ZHR w stulecie skautingu do Wielkiej Brytanii przyniosła wiele doświadczeń, wrażeń i refleksji. Spotkanie ze skautami z przeróżnych zakątków Ziemi było warte poniesienia wszelkich trudów czy to dosyć długiej autokarowej podróży (acz uprzyjemnianej filmami, gromkim śpiewaniem z gitarą i snem), głodu, pragnienia, upału, zmęczenia i zawirowań programowo-organizacyjnych. Czas spędzony w towarzystwie skautów (mimo że często za krótki w porównaniu z tym, ile chciałoby się go spędzić), zaowocował zebraniem międzynarodowych kontaktów, zawiązaniem supełków przyjaźni, świetną zabawą i wspaniałymi wrażeniami ze skautowych „wymian" (kapeluszy, plakietek, znaczków, odznak, chust, pamiątek, wizytówek, maili, pieczątek, fotografii, uśmiechów, śmiechów, uścisków, rozmów, doświadczeń, pomysłów, ...).


Dodatkowo przeżytą przygodę wieńczą oglądane atrakcje, zwiedzanie, wspomnienia, zdjęcia, nawiązane korespondencje, satysfakcja z przełamania barier językowych.

Wszystko to razem wzięte, co przyniosła nam wyprawa, pozwoliło odczuć istniejącą między nami braterską więź. Zauważyłam bardzo dużo podobieństw między skautami i nami harcerzami, ale zaznaczyły się jednocześnie pewne drobne różnice. Oto jedna z nich.


Harcerze nie klaszczą!!! To dało się zauważyć podczas apeli na International Centenary Camp w Braggers Wood, kiedy z uznaniem wyrażano oceny okrzyków meldujących się państw. Skauci klaszczą!!! Zadziwiliśmy ich trochę. Niektórym sprawiliśmy przykrość, innych zastanowiliśmy, jeszcze innych wprawiliśmy po prostu w zakłopotanie. Nieklaskanie okazało się dziwne. Pewnie dlatego, że w naszym kręgu kulturowym to ogólnie przyjęta forma komunikowania radości, uznania, akceptacji, szacunku, pochwały. Czasami także to element innych zachowań: gry, tańca, ostrzeżenia, sygnalizowania czegoś. Harcerze nie klaszczą!!! Figa z makiem. Zdarza nam się klaskać: czy to w pląsie, czy w rytm referenu piosenki, w teatrze, na koncercie, po wykładzie, na meczu, w tańcu, po czyimś przemówieniu.

Dlaczego harcerze mieliby w ogóle nie klaskać? Alternatywna forma okrzyków, których używamy, jest już naszą tradycją. Mam wrażenie, że raczej rzadko zastanawiamy się nad tym, skąd się wzięła i czemu miałaby służyć. Okrzyki pobudzają pomysłowość, są nieraz wyzwaniem intelektualnym, gdy chce się wymyślić nowy, ćwiczeniem pamięci i artykulacji, trwaniem tradycji drużyny, która krzyczy to i tamto od pokoleń drużynowych, mobilizacją do działania, znakiem rozpoznawczym i środkiem integracji drużyny, czasem punktem rywalizacji z inną. Okrzyki to jedna z form pracy wychowawczej. Niosą ze sobą pewną „energetyczną" wartość.


Przy tym wszystkim nachodzi mnie jednak myśl, że czasami zdarzają się momenty, w których wypada klaskać i w których nie wypada nie klaskać. Zwykle wiąże się to po prostu z podstawowymi zasadami savoir-vivre'u, stworzonymi po to, aby ułatwiać kontakty międzyludzkie i pozwalać odnajdywać się różnych sytuacjach - także mniej przewidywalnych - na zasadzie swoistych analogii. Wydaje mi się, że nie byłoby wyrazem uległości czy jakiejś słabości wartości i tradycji albo zdradą ideałów niejako odstąpienie czasem od zasady „Harcerze nie klaszczą". Chodziłoby o sytuacje zwłaszcza w pozaharcerskim świecie, gdzie nie zawsze okrzyk jest znaną formą aplauzu, czy też po prostu nie zawsze wpisuje się w formę spotkania. Chodziłoby o dowód umiejętności współdziałania, o wyczucie, o z taktem przyjęcie zasada ogólnokulturowych lub kultury konkretnego miejsca, w którym się znajdujemy jako goście. O taki harcerski bon ton. Harcerze mogliby czasem zaklaskać. Bo przecież klaskanie samo w sobie nie niesie ze sobą normatywnych skutków: pojawiają się, gdy pytamy o to, komu, po co, gdzie, dlaczego i kiedy rozdajemy oklaski.

KOINKURS: jaka jest historia harcerskich okrzyków? Odpowiedzi proszę przesyłać na adres mwojciechowska(@)zhr.pl.

 

pwd. Maja Wojciechowska, zuchmistrzyni, komendantka szkoły zastępowych w Hufcu Harcerek na Podbeskidziu, początkująca webmasterka Górnośląskiej Chorągwi Harcerek „Ad fontes" (www.harcerki.grs.zhr.pl), studentka socjologii