hm. Paweł Wieczorek KOHUB

Kiedyś harcerstwo było organizacją paramilitarną. Wspominam o tym z pewnym sentymentem, bo chyba lepiej nam to wychodziło niż późniejsza parapartyjność albo parasekciarstwo religijne. Cóż, było, minęło. Ucywilizowane (w znaczeniu: odwojskowione) harcerstwo nie interesuje się zupełnie tarczą antyrakietową. Z jednej strony chroni nas to przed uczestnictwem w beznadziejnie głupich dyskusjach ludzi, którzy o rakietach wiedzą tyle że powinny mieć markowy naciąg, a wypowiadają się jako fachowcy w sprawach bezpieczeństwa świata. Z drugiej strony ucieka nam tym sposobem okazja do przemyśleń nad alegorycznym znaczeniem słowa „tarcza”.


Bo tak na chłopski rozum – co to za tarcza, która strzela? Która może osłonić przed dziesięcioma pociskami i ani jednym więcej? Czemu używa się tej nazwy na określenie bardzo zaawansowanego technicznie systemu broni rakietowej, skoro historycznie tarczą nazywano zawsze element biernej osłony żołnierza?

Gdyby o amerykańskim systemie antyrakietowym mówić jedynie w kategoriach wojskowych i technicznych, należałoby nazwać go zupełnie inaczej, szukając analogii na przykład w sztuce szermierczej. Jest to przecież współczesny odpowiednik dynamicznej zastawy, czyli odbicia klingą cięcia przeciwnika. Czytelnicy Sapkowskiego mogą dopatrzyć się w amerykańskim projekcie nawet czegoś na kształt wiedźmińskiej sztuczki – odbijania mieczem nadlatującego bełtu z kuszy. A jednak przyjęto mówić o tarczy, i chyba słusznie, o czym świadczą reakcje przeciwników instalowania systemu w Polsce.

Oczywiście mam na myśli przeciwników świadomych i kompetentnych, tych, którzy dobrze wiedzą, że przeciwrakieta nie ma głowicy atomowej i nie spustoszy kraju w razie awarii, że nie stanowi żadnego zagrożenia dla sąsiadów Polski, bo po prostu technicznie nie nadaje się do niszczenia celów lądowych, ani w  ogóle czegokolwiek innego niż lecąca po określonej, kosmicznej trajektorii międzykontynentalna rakieta balistyczna. W szczególności nie może to być także rakieta wystrzelona z Syberii, albo z Kaliningradu, o czym dobrze wie były szpieg, niejaki Władimir Putin. A pyskuje i straszy. Czemu?

Bo niegłupi jest. Bo on świetnie pojmuje właściwe znaczenie słowa TARCZA. U starożytnych Danajów i Spartan, średniowiecznych rycerzy i knechtów, u Zulusów gromiących sto lat temu sąsiednie plemiona czarnej Afryki, a także na całkiem współczesnym kartuszu herbowym tarcza nie tylko osłania. Ona także symbolizuje. Jest znakiem. Zawiera magiczne runy, herb, godło, znak handlowy... tfu! Do tego jeszcze wrócę... Umieszczona na wybrzeżu Bałtyku amerykańska tarcza chroni Nowy Jork przed irańskimi czy koreańskimi rakietami, natomiast do Putina i do Łukaszenki głośno krzyczy – MY TU JESTEŚMY! I właśnie przeciw temu tak naprawdę protestuje car Rosji. Ktoś ustawia mu szaniec pod nosem, co z tego, że szaniec tylko i wyłącznie obronny, ale bez wielkocesarskiej zgody! Na terenie priwislanskiego kraju! Wot siurpriza, jakże niemiła. To już Rosja nie może decydować co będzie się budowało nad Wisłą, jakże to tak, czy po to krasnoarmiejcy ginęli na tych ziemiach w 1920, 1939, 1945 ? Żeby teraz niepokorne paliaczki wpuściły amierykańców? Wielce to zgrabny i nośny argument, podchwycony w lot przez wielu naszych rodaków: gdzie polska suwerenność, skoro jedną czerwoną gwiazdę zamieniamy na pięćdziesiąt niebieskich, i jeszcze paski do tego? Wyjaśnienie jest zbyt proste żeby do wszystkich dotarło. Dziś suwerenność polega miedzy innymi na tym, że można wybrać jakiemu mocarstwu powierza się nasze bezpieczeństwo. Bo czasy gdy to Rzeczpospolita zapewniała bezpieczeństwo innym skończyły się raczej bezpowrotnie pod Wiedniem, nawiasem mówiąc nie całkiem nam ta wiktoria na dobre wyszła, więc może lepiej te sprawy zostawić fachowcom?

W ten sposób po przydługim wstępie zdążam do meritum, bo przecież nie jest moim zadaniem pisanie w POBUDCE felietonów o polityce światowej, od tego też są fachowcy. Niewielu, ale są... Zostawmy więc obronę świata, zajmijmy się obroną pojedynczego harcerza, z jakiejkolwiek organizacji. Czy harcerz też ma jakąś tarczę przeciwrakietową?

Oczywiście! Jak mawiał wielki Immanuel z Kaliningradu (w grobie się przewraca na tę nazwę) „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Harcerz uzyskał wiek temu dodatkową pomoc, dziesięciorakietową tarczę w postaci Prawa Harcerskiego, która ułatwia mu codzienny harcerski rachunek sumienia. Bo taka jest jedynie rola naszego Prawa – nie stoi na jego straży żadna policja, tajna ani dwupłciowa, nie czają się w mroku kominiarze-antyterroryści. Dobrowolność jako podstawa wszelkiego harcowania przekazuje całą odpowiedzialność za kształtowanie swego życia w młode ręce druhny i druha. Na tym zasadza się wyjątkowość Ruchu – to nieprawda, ze harcerstwo wychowuje, ono tylko stwarza warunki do samowychowania. Przez prawo uznane za swoje w chwili przyrzeczenia, przez zastęp, czyli grupę przyjaciół która sprawuje dyskretną kontrolę, a tak naprawdę po prostu mobilizuje do wysiłku w pracy nad sobą, przez instruktora-drużynowego, który daje dobry przykład, przez Związek, który pomaga organizować kolejne, coraz trudniejsze próby, prowadzone w formie gry, ale służące innym i zawsze zgodne z Bożym planem. I tak ten wspaniały mechanizm działa, dopóki coś się w nim nie popsuje. A psuje się właściwie ciągle i od samego początku, bo żyjemy w świecie dalekim od doskonałości.

Jeśli choruje nasz organizm, odczuwamy ból, który jest sygnałem ostrzegawczym. Organizacja może psuć się w sposób mniej zauważalny. Żeby wyczuć chorobę bez bólu, trzeba się uważnie wpatrywać w zewnętrzne symptomy działania struktury, tak żywej, jak i związkowej. Teoretycznie od tego są władze i najbardziej doświadczeni z nas, harcmistrzowie. Tylko że oni też mogą się zepsuć. Pobłądzić. Żeby było jeszcze trudniej, zwykle nie błądzą wszyscy naraz. Czuły harcerski radar musi odróżnić cel pozorny od rzeczywistego zagrożenia. Przyłożyć do widocznych z dużej odległości działań własny wzorzec poprawności – sumienie. Nie jest to proste. Nie da się w tym przypadku uzgodnić z Amerykanami budowy niezawodnej tarczy. Trzeba wypracować ją sobie samemu.

Ba! Jest jeszcze trudniej! Bo niektórzy będą wam tłumaczyć, że to oni posiedli jedyną prawdziwą prawdę. Że wystarczy iść za nimi, aby dojść do celu. Niestety to właśnie typowy objaw sekciarstwa, tam gdzie pojawia się guru, tam kończy się harcerska dobrowolność. No i mamy syndrom Szczurołapa z Hameln, a kto nie wie co to znaczy, niech sobie zgoogli.

Dlatego POBUDKA nie publikuje prawd objawionych, tylko prowokuje do dyskusji. Niektórzy mówią, że nie uznajemy autorytetów. To nieprawda. My tylko nie uznajemy autorytetów ABSOLUTNYCH, poza Boskim, z którym nie dyskutujemy. Z uporem natomiast dyskutujemy z tymi, którzy posiedli we własnym mniemaniu monopol na Pana Boga i chcą swoją wszechwiedzę narzucić innym. Nie przyjmujemy argumentacji, która z daleka trąci fałszem. Na przykład o konieczności prawnej obrony „znaku handlowego krzyż harcerski”. Na przykład o wyższości modelu organizacji, w której część władz pochodzi z wyboru, a część... niekoniecznie. Na przykład o potrzebie chrześcijańskiego wychowywania wyłącznie katolików, bo innych się z organizacji pozbywamy. Na przykład... No nie, po co następne przykłady – czytajcie POBUDKĘ!

 

KOHUB