pwd. Marcin Wrzos HR

Katolicyzm to najłatwiejsza religia. Raz w tygodniu do kościółka, na Wielkanoc do spowiedzi, codziennie paciorek i wystarczy - rzuciła kiedyś z ironią moja nauczycielka historii. Wtedy się wkurzyłem. Teraz po kilku latach nie dziwię się jej. Wyglądając przez okno i przyglądając się naszemu (mojemu) życiu, miała prawo tak powiedzieć. Jest i taki obraz: odbębnić co trzeba i.... do nieba! Wie o nim prawie 100% Polaków. Wiara dla nich to mechanizm. Jednak, czy tak to działa? Jak wychowywać religijnie na obozie? – może to właśnie polega na tym: zrobię modlitwę rano czy wieczorem, (znaczy powitanie i pożegnanie dnia – słowo modlitwa wychodzi już często z użycia), coś się zaśpiewa przed posiłkiem, wbije koślawy krzyż brzozowy w podobozie. Kapliczka jest. Starczy. Komisja Rewizyjna z głowy. No, ale czy Pan Bóg też?

Kogo mamy na obozie 

Jak zawsze w życiu ważny jest aureus mediocritas, czyli złoty środek, jak mawiali starożytni. Bywają środowiska, które z obozu harcerskiego chcą zrobić lub robią oazy, a są i takie, gdzie drużynowy zastanawia się co zrobić, jak padnie pytanie od harcerza, że chce iść na Msze św. w niedzielę. Trzeba mu wytłumaczyć, że teraz jest wolny, nie ma rodziców i nie musi już iść – słyszałem o instruktorze, który chciał w ten sposób rozwiązać problem. Nie ważne z jakiego był środowiska, czy Organizacji. Nie dyskutuje się z faktem. Trzeba zobaczyć wpierw, kto na nasze obozy trafia. Badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z roku 2006 r., mówią, że wprawdzie zwiększyła się w ciągu dziesięciu ostatnich lat liczba katolików wierzących głęboko z 10 do prawie 20%, ale jednocześnie od 25 do 75% społeczeństwa deklaruje, że ich praktyki religijne są nieregularne. Aborcje, jako zło uważa 60% społeczeństwa, tak sex pozamałżeński około połowy, a antykoncepcje za zło uważa już tylko 40% populacji. Podobnie jest z pokoleniem ludzi młodych, którzy trafiają do nas na obozy. Ich religijność deklarowana, nie jest na najwyższym poziomie, tak samo wiedza, czy praktyki religijne. Tyle statystyki. Harcerki i harcerze trafiają do nas z takiego społeczeństwa. Nie ma w szkole, na podwórku specjalnej przegródki dla tych z ZHRu, poukładanych, religijnych i tych innych…

W drużynie, w której jestem, sytuacja jest bardzo podobna. Są harcerze, którzy z rodzicami chodzą co niedzielę do kościoła, wszyscy trzymają się za ręce, gdy z niego wracają, czy do niego idą. Rodzice ich są zaangażowani w oazę rodzin, w inne ruchy. To samo dotyczy harcerzy. Są i tacy którzy są lektorami, ministrantami, grają w zespole parafialnym na gitarach, są dość zaangażowani. Bywają jednak i tacy harcerze, którzy bywają w kościele czasem, ale i tacy co od święta (choć tych może jest ze 2, na drużynę prawie 50 osobową). Jest i tak, że pochodzą z rozbitych rodzin, czy ich rodzice są w powtórnych związkach. Jednak wszystkich należy obdarzać szacunkiem, życzliwością, jednak jednocześnie prowadzić do spotkania z Jezusem. To zadanie dla kapelana, przyjaciela - na swój sposób - harcerzy i ich rodzin. Bo przecież z harcerzem związana jest historia jego życia, jego rodzina. Nigdy nie jest sam, w oderwaniu od swojego środowiska, od tych, którzy go kochają.

Czy tylko modlitwa ? 

Co złośliwsi przytaczają anegdotę, że gdy wybiera się nowego Papieża na konklawe, wówczas Duch św. pokuje walizki i wyjeżdża z Watykanu. Mam nadzieję, że tak nie jest w przypadku naszych obozów. Jest też druga skrajność, o której pisał Robert Baden – Powell. Niekiedy tak bardzo nam zależy, aby było dosyć religii w naszych planach dla chłopców, że zapominamy uwzględnić samych chłopców w tych planach – pisał BI-PI. Przyznam, iż czasem to przypomina mi mój drużynowy 17 latek Tomek - któremu za to jestem bardzo wdzięczny.

Obóz. Bywa tak, że komendanci obozów pamiętają o przywitaniu dnia. Śpiewa się wówczas Kiedy ranne, odmawia pacierz. Podobnie jest z zakończeniem dnia. Co ambitniejsi wprowadzają wieczorem rachunek sumienia. Są też modlitwy przed i po posiłkach, choć czasem są to zaśpiewajki niewiele wspólnego mające z modlitwą. W podobozie stoi kapliczka, a w niedziele idzie się do najbliższego kościoła na Msze św. Jak ma się szczęście to dojedzie kapelan, jak nie to nie. Niektóre środowiska wprowadzają gry religijne do planu obozu. Pozostaje pytanie, czy właśnie w tych formach religijności, stałych schematach, spotyka się Boga? Może są to już tak utarte formy, bo tak zawsze było, że nawet prowadzący modlitwę ma świadomość, że tak trzeba. Wspólna modlitwa i już tylko błogi sen na pryczy. Dzień z głowy. Te spotkania z Bogiem muszą być. Jednak musimy dążyć do tego, aby były spotkaniami z Bogiem, a nie walką z planem dnia. To tak nie jest, że jak coś się zrobi, zrealizuje plan duchowy, to nastąpią wielkie nawrócenia. Bój jest ponad naszymi schematami. Pozostawmy Mu to, w jaki sposób chce przychodzić, ale jednocześnie musimy Mu to ułatwiać. Taki paradoks.

Whisky, moja żono 

Drużynowy powinien być dla swoich harcerzy pasterzem. Wiem. Ideał. Jednak życie bywa ciekawsze. Są przecież 16 - latkowie drużynowymi, którzy dopiero dojrzewają do wiary, głębokich spotkań z Chrystusem, ale i tacy, którzy mają dzieścia i dzieści lat, nie dorastają w wierze nastolatkowi do pięt. W swoim rozwoju gdzieś się zatrzymali na paciorku i Bozi. Borykają się z nierozwiązanymi problemami. Dobry drużynowy, to ktoś taki, kto sam ma swoje relacje z Bogiem poukładane i jednocześnie wie, że kontakt z Bogiem jest czymś tak głębokim i intymnym, że nie można go narzucać komuś innemu, wkładać go w schematy, które oczywiście muszą być, ale trzeba wychodzić także po za nie. Tomek, o którym wspominałem, ma 17 lat i praktycznie od roku stałego spowiednika i kierownika duchowego. Jestem nim ja. Sam o to poprosił. Jest to dla mnie wyraz bezgranicznego praktycznie zaufania młodego człowieka. Przez ten czas mogę obserwować jego dojrzewanie w wierze, czasem wręcz mocowanie się z Bogiem.

Jako kapelan wręcz czasem boje się wchodzić w życie duchowe harcerza, prostowanie go na siłę: znów nie byłeś w kościele, co z Ciebie za harcerz? Chcę raczej towarzyszyć w jego drodze duchowej. Wielką moją radością jest ostatnie odkrycie Łukasza, naszego przybocznego. Odkryłem go w kościele. Miał czas rozłąki, poszukiwań. Nawet dość długi. Rozmawialiśmy o tym. Od pół roku jest co tydzień na Mszy św., spowiada się regularnie. Przeżył swoje spotkanie z Chrystusem, spokojne, szare. Wyjaśnili sobie z Jezusem swoje sprawy. Potrzeba było czasu. Modlitwy. To ich wzajemny sukces. Inni jeszcze szukają. I dobrze.

Jestem przeciwny duchowości na siłę. Musisz się modlić, pójść na Msze św. – słyszałem od drużynowego, który nakłaniał zastępowego do Mszy św. Pewnie. Trzeba aby na niej był, tylko trzeba zrobić coś więcej. Trzeba nie tylko aby był, ale aby na Niej Kogoś spotkał. To już zaś jest sztuka. Sztuka to też nie tworzenie oprawy na siłę. Pierwsze moje obozy, biwaki, to często Msza św. recytowana. Okazało się, że chłopcy świetnie znają: Mury, Wiklinę, Bez słów, Whisky moja żono…, pobożnościowe utwory zaś trochę mniej. W pewnym momencie przyszedł do mnie drużynowy. Powiedział krótko: Kiła z tymi piosenkami. Potem okazało się, że było lepiej, bo sami zauważyli, że trzeba coś tu poprawić. Trzeba ich do takich wniosków, decyzji mocno prowadzić.

Na obozach gdzie byłem w tygodniu Msza św. była dla chętnych, a w niedzielę dla wszystkich. Pierwszy obóz przyniósł wysoką frekwencje - byłem tam tylko kapelanem zgrupowania, więc była stała godzina Mszy św. Na kolejnym, nie zawsze się to udawało – gdyż doszła funkcja komendanta zgrupowania obozów. Jednak widzę, że nie uszczęśliwianie na siłę harcerek i harcerzy Panem Bogiem przyniosło dobre owoce. Czasem nawet dla mnie Msza św. sprawowana sam na Sam, nad brzegiem jeziora o wschodzie słońca była mocnym doświadczeniem Jezusa.

Kapelan - przyjaciel

Bywa tak, że kapelan bardziej przeszkadza niż pomaga na obozie. Wiadomo, wówczas trzeba się pilnować. Wsadza nos w sprawy, na których się nie zna. – to głosy drużynowych, którzy miewali na stałe księdza na obozie. Także i na moim. Jest kilka modeli kapelana. Ten odległy, wpadający jak burza na obóz w niedzielę, bo ma cztery Msze św. do odprawienia, a bywa, że więcej. Czasem może w tygodniu też przyjedzie z jakimiś zajęciami. I dobrze. Bywa tak, że liczba obozów jest tak wielka, a kapelan jeden, że nie można tego rozegrać inaczej. Wówczas w ciągu rocznej pracy pracuje on z drużynowymi, aby potem oni uformowani w wierze, formowali innych. Niestety wówczas, przez niezrozumienie, może być uważany, za szybkiego gościa, który nie interesuje się szarymi harcerzami. Jak mawia dobitnie mój hufcowy: Przyjeżdża taki, robi te swoje czary mary i go nie ma.

Ten sam hufcowy powiedział kiedyś, gdy zaczynałem powtórnie swoją drogę harcerską, że chce mieć przede wszystkim harcerza, przyjaciela instruktorów, a potem kapelana. W tej kolejności. Prawie jak Stefan Wyszyński, który mawiał: wpierw trzeba być człowiekiem, potem chrześcijaninem, katolikiem, a potem księdzem. Jestem w tej luksusowej sytuacji, że jestem kapelanem hufca, więc możliwe jest dotarcie do wszystkich drużyn. Znam wielu wędrowników, harcerzy i zuchów z imienia. Po trzech latach, poznaliśmy się. Bariery, uprzedzenia minęły. Staram się być dla harcerzy starszym bratem, dla instruktorów przyjacielem, oczywiście w duchu Ojcostwa duchowego, do którego zostałem powołany. Jestem Misjonarzem Oblatem i w zasadzie te słowa hufcowego, stały się wypełnieniem teorii z seminarium. Tam uczono mnie, że bywa i tak, że trzeba wybudować na misji studnie, szpital, domy, zdobyć zaufanie ludzi, a potem ruszyć na całego z mówieniem o Chrystusie. Dziś jest tak, że nie ma dnia bez odwiedzin jakiegoś instruktora w klasztorze, rozmów, narad, spotkań towarzyskich, czy głębokich spowiedzi i rozmów o Panu Bogu. Jednak wcześniej, jak i teraz, trzeba się utytłać z harcerzami w błocie, pójść na bieg harcerski, zjechać na linie, być dla nich. Czasem mieć ich dość, czasem nie. Stać się przyjacielem. Na to potrzeba czasu. Jednak wówczas na obozie swojej drużyny i na innych na których jestem, jestem nie tylko szybkim księdzem, ale harcerzem, instruktorem i bratem.

Zrobię modlitwę rano czy wieczorem, coś się zaśpiewa przed posiłkiem, wbije koślawy krzyż brzozowy w podobozie. Kapliczka jest. Starczy. Komisja Rewizyjna z głowy. To nie wszystko. Na obozie potrzebny jest Bóg.

Pwd. Marcin Wrzos HR 

Rocznik 1977, za młody na lustracje. Był w zuchach ZHP, a od 28 VII 2004 r. należy do 15 PDH Ingonyama im. R. Traugutta I Poznańskiego Hufca Harcerzy Warta. Jest zakonnikiem Misjonarzem Oblatem M. N. W czerwcu, jak dobrze pójdzie, będzie bronił się na dwóch kierunkach: nauki polityczne i dziennikarstwo, Wydziału Nauk Społecznych UAMu. Bywa na Woodstocku. Za rok jedzie na półroczny staż misyjny na Madagaskar i do Kamerunu. I mu z tym dobrze. http://www.harcerze.chrystuskrol.oblaci.pl/