hm Paweł Wieczorek 

A jakie jest Twoje zdanie? - pyta Szwejk, namawiając do dyskusji o sprawnościach

MOICH ZDAŃ JEST KILKA

Polemika z Tobą, Marku, to czysta przyjemność i zarazem ciężka mordęga. Czasem nawet ryzyko, bo w niektórych momentach otwiera Ci się w kieszeni duuuży scyzoryk i łatwo się skaleczyć, zwłaszcza wówczas gdy wchodzisz na personalia.

W przypadku artykułu o systemie sprawności problem jest inny – otóż na dobrą sprawę nie ma Cię o co zahaczyć. Strach się przyznać, ale generalnie masz rację, no i co tu robić? Jako stary manipulo spróbuję się jednak poprzyczepiać do szczegółów, przypominając niedowiarkom, że to w nich tkwi diabeł. W szczegółach, nie w niedowiarkach. Zwykle.

Bardzo spodobała mi się Twoja alegoria komputerowa. Właśnie alegoria, nie porównanie, gdyż porównanie jest zazwyczaj w zamiarze autora jak najbardziej ścisłe, alegoria zaś należy do figur literackich obdarzonych dużą swobodą interpretacji. Namawiam więc do pewnej korekty myślenia. Otóż komputer, stworzenie głupie, jest przede wszystkim amoralny. Amoralny, przypominam, to nie znaczy „niemoralny”, tylko w ogóle nie odnoszący się do moralności. Etycznie obiektywny. W Wordzie można napisać encyklikę, można też „Mein Kampf” i system wszystko zniesie bezrefleksyjnie. Z Outlooka można wysłać list miłosny, ale można też donos. Dlatego porównanie komputerowych programów do systemu sprawności jest ryzykowne, gdyż sprawności nie mogą stać w sprzeczności z ideą harcerską, muszą być etyczne, moralne, wychowujące w duchu Prawa Harcerskiego. Sprawność „Mały Sadysta” jest zupełnie nie do wyobrażenia, choć teoretycznie, jeśli zakładasz że to harcerz sam sobie wybiera a drużynowy zatwierdza program sprawności... Dlatego siódmy punkt proponowanego przez Ciebie regulaminu: „Wymagania  na sprawności, których nie ma w regulaminowym wykazie, układa drużynowy – instruktor ZHR.” – dodałbym kilka słów: „zgodnie z ideą, metodą i programem harcerskim”. I już nie trzeba dodawać, że dobrowolnie, że zgodnie z wiekiem, że nie można sprawności załatwić ankietą albo wypracowaniem – bo to wszystko mieści się w metodyce.

Piszesz wcześniej w punktach 1 i 2: „Sprawność harcerska jest potwierdzeniem posiadanej umiejętności.

Aby zdobyć sprawność należy zgłosić drużynowemu chęć przystąpienia do próby i ustalić wraz z nim zadanie bądź zadania do wykonania. Zadania muszą być dobrane w ten sposób aby ich wykonanie stanowiło dowód posiadania umiejętności określonych w wymaganiach sprawności.” – i jest to podsumowanie całej sekwencji przemyśleń, z których wynika że istotą zdobywania sprawności jest odbycie próby, a jej pomyślne zaliczenie stanowi wystarczający dowód posiadania odpowiedniej wiedzy teoretycznej i praktycznych umiejętności. I tu nie ma zgody, Marku. Jeśli miało to być uproszczenie rozumowania, zabrnąłeś w nim za daleko, bo tak rozumiana sprawność niebezpiecznie zbliża nas do średniowiecznego „sądu Bożego”. Chcesz zdobyć sprawność pływaka? No to przepłyń mi, chłopczyku, Wisłę. Jeśli się nie utopisz, będzie to „stanowiło dowód posiadania umiejętności”. Jeśli się utopisz, no to sorry Winnetou, nie dostaniesz sprawności i najesz się wstydu. Chyba bezpieczniej byłoby wrócić do tradycyjnej triady: wiedzieć, umieć, wykonać.

To nie znaczy, że do zdobycia „Szkutnika” trzeba znać takielunek polskich jachtów i umieć prawidłowo odczytać pływy dobowe z locji Szetlandów, to znaczy: wiedzieć do czego służy mata szklana, żywica epoksydowa i talk, oraz umieć posłużyć się bezpiecznie siekierą, piłą, dłutem i młotkiem. Niekoniecznie od razu przy budowie oceanicznego jachtu. W drużynie żeglarskiej moich córek najpierw każda musiała zrobić własnoręcznie pagaj. Reasumując: próba zamyka proces zdobywania sprawności u harcerza, który wykazał, że jest do tej próby umysłowo i fizycznie gotowy.

 No to podyskutujmy dalej. W Twoim projekcie zapisano: „Harcerz może zdobywać każdą sprawność jaką sam sobie wybierze. Nikt nie ma prawa narzucić harcerzowi wyboru zdobywanej sprawności.” A nie obawiasz się, że taki zapis wychowa nam w drużynach specjalistów na poziomie profesorskim? Pasjonat komputerów zdobędzie kolejno „Surfera”, „Grafika komputerowego”, „Administratora stron www”, „Programistę”, „Hakera” i „Billa Gatesa”, ale nie będzie wiedział jak się trzyma siekierę, rozbija namiot, tamuje krwotok z nosa – no bo nikt mu nie ma prawa narzucać wyboru, a skoro reszta życia go nie interesuje...

Przecież, do licha, po to są sprawności – sam o tym wcześniej piszesz – żeby młody człowiek miał szansę znaleźć dla siebie pola zainteresowań. Pola, nie jedną działkę przyzagrodową. Nie mam pomysłu jak z tego wybrnąć bez stosowania nacisku (bo nie przymusu), ale chyba potrzebny jest jakiś sposób skutecznej motywacji do szukania w życiu czegoś nowego, w tym także nowych, innych sprawności.

To znaczy nie mam pomysłu na dziś. Wiem jak działaliśmy dawniej, we wrogim otoczeniu. Przez przekorę i zamiłowanie do konspiracji. Wymyślaliśmy bardzo tajemnicze nazwy i odznaki sprawności. Każdy chciał mieć „Kuwspana” (Kucharz Wspaniały), „Królka” (Król Kronikarzy), „Misia” (Mistrza śpiewu) a nawet „Gaha” (Gawędziarz Harcerski”), bo tylko w jednej drużynie istniały takie sprawności, a inni łamali sobie głowy o co chodzi. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, trochę podobnie było ze sprawnością o tajemniczej nazwie „BS”. Nawet esbecy nie zawsze wiedzieli cóż to takiego, zwłaszcza kiedy drukarzowi obróciła się literka i wzywano potem harcerzy na przesłuchania, żeby się dowiedzieć co to jest B-2... Nawiasem mówiąc – już w 1983 roku Białej Służby nikt nie haftował na mundurze, była zamawiana w prywatnym warsztacie i rozprowadzana po naszych niepokornych drużynach. Po pierwsze dlatego, że w owych czasach było tak dużo tak ważnych rzeczy do zrobienia w harcerstwie, że ślęczenie z igłą i nitką wydawało się marnotrawstwem czasu. Po drugie – przynajmniej u nas, na Śląsku, był to pewien wentyl bezpieczeństwa: wypytywany przez ubeka na etacie instruktorskim harcerz mógł zawsze odpowiedzieć że dostał „to-to” od drużynowego i kazali mu naszyć. Może nie cała prawda, ale też nie kłamstwo, a zawsze okazja żeby komuchom utrudnić trochę życie.

Skoro oplotkowaliśmy już trudną sprawę różnicowania tematyki sprawności bez narzucania ich siłą (jak nie siłom, to może godnościom osobistom?) wspomnę o dwóch sprawach, które w „regulaminie” Szwejka się nie znalazły, a moim zdaniem powinny. Po pierwsze „pożyteczność” sprawności. Dobrze, harcerz wybiera sobie sprawność sam, ale niech wiąże się ona jakoś z pracą drużyny, zwłaszcza ze służbą. Całkowita dowolność może nas skierować na manowce – niech no druhowie zaczną zdobywać masowo „Hip-hopowca”, „Fana Mandaryny” albo „Deskorolkowca poręczowego”, to nam w błyskawicznym tempie rozłoży drużynę. Chyba, że zdolny drużynowy potrafi, niczego nie narzucając, lekko nakierować „cywilne” zainteresowania młodego pawiana. Koleś nie ma czasu na zbiórki, bo właśnie zakłada kapelę i uczy się rapować, albo zafascynowała go astronomia i siedzi nocami u jednego wujka co ma na strychu teleskop? No i świetnie, ten pierwszy niech raperów przyprowadzi na zbiórkę i zrobi z nich zastęp (idealnie, jeśli będą czarni!) – mamy kapitalne wejście w środowisko pozornie bardzo dalekie od harcerstwa. A drugiemu niech drużynowy napisze program sprawności „Wolszczana” – może wśród pawianów znajdzie się jeszcze paru, którzy zechcą zobaczyć sobie księżyce Jowisza nie tylko na „Discovery Channel”. W końcu jajogłowi też są ZHRowi potrzebni.

Cały powyższy akapit mówi o jeszcze jednej, bardzo ważnej pozytywnej roli otwartego systemu sprawności – otóż takie podejście pozwala nam na szerokie poszerzenie oferty programowej, dostosowanie jej do rzeczywistych potrzeb naszych harcerzy, a nawet tylko „ewentualnych kandydatów na harcerzy”. Tu, oczywiście, niezbędny jest warunek wstępny, o którym już wspominałem: sprawności nie mogą stać w sprzeczności z ideą harcerską, muszą być etyczne, moralne, wychowujące w duchu Prawa Harcerskiego.

Na koniec ta druga sprawa, której brakuje mi u Szwejka. Piszesz: „Sprawność harcerska jest potwierdzeniem posiadanej umiejętności” – nie dodajesz – po co? Może nie trzeba, bo to oczywiste, ale czasem zapominamy, że oczywistości najszybciej wypadają z pamięci. Więc walmy wprost. Zdobywca dowolnej sprawności staje się od tego momentu specjalistą od czegoś. To oczywiście znaczy, że jest pierwszy gdy trzeba zrobić to, co on udowodnił, że robić umie. Ale oznacza też więcej. Przecież każdy harcerz jest jednocześnie wychowankiem i wychowawcą (zasada wzajemności oddziaływania). Pamiętaj więc, jeden z drugim, że od chwili gdy zdobyłeś sprawność, twoim służbowym obowiązkiem jest dbanie o nowy narybek w twojej specjalności. To ty masz zdobywać kolejnych zdobywców swojej sprawności. To ty masz im pomagać w przebiegu próby. Bo, przynajmniej w tej jednej, potwierdzonej naszywką (lub haftem) na rękawie dziedzinie, stałeś się mistrzem. Wobec innych, młodszych, ale i starszych występujesz więc jako instruktor – przynajmniej w wąskiej specjalności. Rodzi się miedzy wami najbardziej twórcza w wychowaniu relacja: mistrz – uczeń. I to właściwie rzeczywiście koniec mojej dyskusji z Markiem.

Bo o zapisach regulaminowych i biurokracji pisać przecież nie będę. Szkoda elektronów... I tak każdy wie co sądzę o regulaminatoryce ZHR.