hm. Marek Gajdziński

Po publikacji na temat zasad podchodów w ostatnim numerze Pobudki, otrzymałem sporo maili i uczestniczyłem w kilku interesujących rozmowach z instruktorami z całego kraju. Wszyscy mogliśmy też śledzić komentarze zamieszczane pod artykułem. Z wypowiedzi instruktorów, którzy zechcieli wymienić się uwagami na ten temat, wyłania się jeden ogólny wniosek. W harcerstwie funkcjonują obecnie dwie, zupełnie różne, koncepcje dotyczące formy tej najbardziej chyba emocjonującej sytuacji wychowawczej, w jakiej możemy postawić harcerzy na obozie. Dla potrzeb dalszych rozważań nazwę je podejściem realnym i zabawowym. Nie ukrywam, że mnie osobiście najbliższa jest koncepcja podchodów jako nieodłącznego składnika realnego życia obozu, a nie dodatkowej zabawy, w sztucznie wykreowanych warunkach. Na podstawie opinii instruktorów podzielających poglądy zbliżone do moich, opracowałem projekt Honorowego Kodeksu Podchodów - oczywiście do dyskusji. Uzasadniając przyjęte rozwiązania staram się też odnieść do opinii, z którymi trudno mi się zgodzić.

Kodeks Podchodów (projekt)

określa reguły jakim podlegają podchody harcerskie.

1.
Znakiem, że drużyna harcerska stosuje Pobudkowy Kodeks Podchodów jest zielona bandera lub tablica z symbolem złotej trąbki wywieszona w widocznym punkcie obozu.

2.
Każdy kto zamierza podchodzić obóz drużyny stosującej niniejszy Kodeks wedle reguł w nim określonych, zwolniony jest z obowiązku informowania komendy obozu o zamiarze podchodów.

3.
Obóz może być podchodzony od ogłoszenia ciszy nocnej do pobudki.

4.
Sygnałem oznajmiającym, że drużyny nie ma w obozie jest opuszczona za dnia flaga państwowa. Podejście obozu w nocy następującej po dniu kiedy flaga nie została podniesiona na maszt, uznaje się za niebyłe.

5.
Znakiem, że osoba znajdująca się w pobliżu obozu należy do harcerstwa i uczestniczy w podchodach, jest mundur lub widoczna chusta drużyny zawiązana na szyi.

6.
Udane podchody polegają na dotarciu do obozu i wycofaniu się z niego w sposób niezauważony dla służby wartowniczej. Na dowód podejścia można zabrać dowolny przedmiot znajdujący się na terenie obozu z wyjątkiem flagi państwowej, lub pozostawić tam wizytówkę z nazwiskiem, numerem drużyny i aktualną datą. Wizytówka może zostać ukryta na terenie obozu.

7.
Za główny teren obozu uważa się teren wewnątrz zewnętrznego obrysu kręgu namiotów  sypialnych. Za gospodarczy teren obozu uważa się oddzielnie położone; kuchnię, magazyny i inne urządzenia obozowe, w których przechowywany jest sprzęt lub żywność należąca do obozu. 

8.
Osoba, której uda się niepostrzeżenie podejść obóz zobowiązana jest zameldować się komendantowi po ogłoszeniu pobudki a przed apelem porannym i zwrócić przedmioty zabrane na dowód lub wskazać miejsce pozostawienia wizytówki.

9.
Nagrodą za dokonanie udanego podejścia obozu jest dowolna w formie, materialna pamiątka potwierdzająca ten fakt sporządzona  przez komendanta obozu.

10.
Osoba, która  w trakcie podchodzenia obozu zostanie spostrzeżona i wezwana przez wartownika do ujawnienia się, ma obowiązek stosować się do jego poleceń. W szczególności nie wolno jej uciekać z miejsca ani stawiać oporu.  Wartownik ma prawo zażądać od wykrytego podchodzącego oddania chusty harcerskiej, która jest dowodem udanej obrony obozu.

11.
Osoby zatrzymane w trakcie podchodów, po oddaniu chusty, mogą swobodnie opuścić teren obozu lub prosić o nocleg. 

12.
Osoba uwolniona przez wartownika ma obowiązek niezwłocznie oddalić się z terenu obozu na odległość co najmniej 1 km. Nie wolno jej zbliżać się do obozu aż do ogłoszenia pobudki. 

13.
W przypadku kiedy osobie wykrytej na podchodach zostanie zaoferowany nocleg, ma ona obowiązek bezzwłocznie i w bezwzględnej ciszy przygotować się do spania oraz stosować się do wszelkich poleceń warty i komendy obozu. W szczególności, nie wolno jej przekazywać żadnych informacji swoim towarzyszom ani utrudniać pełnienia służby wartowniczej.

14.
Ogłoszenie alarmu wstrzymuje podchody. Bez względu na jakiekolwiek wydarzenia, nie wolno kontynuować podchodzenia aż do chwili odwołania alarmu i ponownego ogłoszenia ciszy nocnej. Osoby podchodzące wykryte w okolicy obozu w trakcie alarmu mają obowiązek stosować się do poleceń członków obozu i są traktowane tak samo jak w przypadku wykrycia ich przez wartownika.

15.
Osoba zatrzymana podczas podchodów, która po ogłoszeniu pobudki zamelduje się komendantowi, otrzyma odebraną mu chustę z powrotem pod warunkiem, że dokona specjalnego wpisu do kroniki lub pozostawi inną materialną pamiątkę uznania dla służby wartowniczej.

16.
Osoby biorące udział w podchodach traktowane będą w obozie po bratersku.

17.
Osoby podchodzące, które nie przestrzegają powyższych zasad traktowane są na równi z intruzami i stosuje się w stosunku do nich domniemanie nieprzyjaznych zamiarów, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

18.
W przypadku naruszenia zasad kodeksu podchodów przez drużynę podchodzoną, która publicznie zobowiązała się do jego przestrzegania, podchodzącym przysługuje prawo powiadomienia o tym fakcie przełożonych oraz  Kapituły Kodeksu, która dołoży wszelkich starań by sprawę honorowo rozstrzygnąć.

19.
Drużyna stosująca niniejszy kodeks podchodów zobowiązuje się podchodzić inne obozy na zasadach stosowanych przez stronę podchodzoną. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości konieczne jest zawiadomienie komendy obozu o zamiarze podchodów, uzyskanie na nie zgody i uzgodnienie szczegółowych zasad.

Wszystkich, którzy chcieliby się włączyć w opracowanie ostatecznej wersji tego kodeksu, zachęcam do dyskusji na stronach naszego pisma. Rozpoczynam ją od uzasadnienia przedstawionej propozycji.

Podchody - składnik realnego życia obozu

Praktycznym celem utrzymywania warty na obozie jest zapewnienie bezpieczeństwa jego uczestnikom. Zadaniem warty jest w porę dostrzec wszelkie niebezpieczeństwa mogące zagrozić chłopcom pogrążonym we śnie. Do tych realnych niebezpieczeństw można zaliczyć:

  • pożar lasu,
  • groźną wichurę,
  • groźne zwierzęta (niedźwiedź, ranna locha, wilki, i t.p.),
  • złodziei i rabusiów,
  • agresywnych napastników.

Dodatkowym zadaniem warty jest techniczne zabezpieczenie obozu w trakcie ciszy nocnej:

  • Zdjęcie ubrań z suszarni w razie deszczu,
  • Rozpalenie ognia w kuchni,
  • Obudzenie funkcyjnych do pracy przed pobudką,
  • Przyjęcie porannej dostawy żywności do magazynu.

Warunkiem prawidłowego wywiązania się służby wartowniczej z jej zadań jest czujność. Przede wszystkim, wartownicy nie mogą zasnąć podczas warty. Jest to dość trudne zadanie zwłaszcza dla młodych organizmów, potrzebujących solennej dobowej dawki snu. Dodatkową trudnością jest specyficzny charakter obozu harcerskiego, gdzie każdy dzień obfituje w duży wysiłek na świeżym powietrzu i w ogromne dawki silnie emocjonalnych przeżyć. Każdy kto kiedykolwiek stał na warcie potwierdzi jak wielkiego wysiłku woli potrzeba, by nie ulec pokusie okrycia się kocem i położenia na trawie. Ale to jeszcze nie wszystko.

Od wartowników oczekujemy ponadto aktywnego dozorowania terenu obozu i najbliższej jego okolicy. Jest to zadanie chyba jeszcze trudniejsze, zwłaszcza dla młodych harcerek i harcerzy. Ciemność i noc jest dla nich sytuacją bardzo słabo rozeznaną. Większość ich dotychczasowej aktywności życiowej toczyła się w dzień.  Noc była  i nadal jeszcze jest tajemnicą - domeną wszelkich wytworów dziecięcej wyobraźni; upiorów i wampirów, ale także realnych niebezpieczeństw. Większość „biszkoptów" musi stoczyć poważną walkę ze swoim strachem, aby przełamać się i wyjść na nocny patrol poza krąg namiotów.

Ktoś kto nie rozumie na czym polega wychowanie harcerskie, może teraz zapytać. Po co, w takim razie, męczyć i stresować biedne dzieci? Czy nie lepiej zatrudnić nocnego dozorcę albo firmę ochroniarską? Odpowiedź na to pytanie, jest oczywista dla każdego instruktora harcerskiego. Nie mniej spróbujmy ją sformułować, bowiem właśnie ona przybliży nas do zrozumienia czym, tak na prawdę, są podchody. 

Wychowanie harcerskie oparte jest na oddziaływaniu pośrednim. Drużynowy nie apeluje do harcerzy by ci pracowali nad sobą, ćwiczyli silną wolę, przełamywali strach, starali się być pożytecznymi i odpowiedzialnymi. Drużynowy stawia ich w umiejętnie zaaranżowanych sytuacjach, które wymagają od nich wykazania się silną wolą, odwagą i odpowiedzialnością. Pozwala im  na własnej skórze, odczuć satysfakcję z bycia pożytecznym członkiem wspólnoty  i  radość towarzyszącą poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Ktoś kto doznał tych pozytywnych uczuć i zasłużył na uznanie przyjaciół, będzie chciał doświadczać tego w przyszłości. W ten właśnie,  a nie inny sposób harcerstwo pozwala budować w chłopcach i dziewczętach silny charakter, postawę obywatelską i system wartości. 

Całe życie harcerskie jest nieprzerwanym ciągiem specjalnie aranżowanych sytuacji, które prowadzą do osiągania bardzo konkretnych efektów wychowawczych. Sytuacje te tworzą drużynowi w odpowiedzi na konkretne potrzeby wychowawcze swoich harcerzy. Istnieje też ogromny zbiór najprzeróżniejszych sytuacji standartowych, wypracowanych przez lata doświadczeń instruktorskich. Jedną z nich jest właśnie służba wartownicza na obozie.

Dla większości chłopców i dziewcząt, warta nocna w obozie harcerskim jest prawdopodobnie pierwszym życiowym doświadczeniem związanym z pojęciem służby. Kiedy stoją samotnie pośród ciemnej nocy, mają pełną świadomość, że spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność. Powierzono im mienie, zdrowie i życie śpiących przyjaciół. Czy okażą się godni zaufania? To zależy już tylko od nich - od ich poświęcenia, silnej woli, odwagi i czujności. Dla 11-to 13-to latków, jest to na prawdę trudny życiowy egzamin.

Zadaniem instruktora jest uczynić wszystko co tylko możliwe, aby ułatwić im zdanie tego egzaminu. Przespana warta jest porażką wychowawczą - czynnikiem demoralizującym. Skoro zasnąłem i nic się nie stało, skoro nikt się o tym nie dowiedział, to przy następnej warcie też tak spróbuję. Warta nie dopilnowana bardzo często nie wychowuje a demoralizuje harcerzy. Każdy medal ma dwie strony - środki wychowawcze też. No i pozostaje kwestia bezpieczeństwa. A co jeśli w pobliżu obozu wybuchnie pożar lasu i śpiący wartownik nie ogłosi w porę alarmu? 

Jak pomóc harcerzom wzorowo pełnić służbę wartowniczą? Metody są dwie. Albo obniżyć wymagania albo zmotywować by sprostali wyzwaniu. Oczywiście z punktu widzenia wychowawczego, pierwszy sposób polegający na przykład na ogrodzeniu czy oświetleniu  terenu obozu, nie ma żadnej wartości. Doświadczony instruktor zanim pomyśli o obniżeniu poziomu trudności i przyzwyczajaniu harcerzy do chodzenia na łatwiznę, najpierw spróbuje pomóc im wytrwać w dążeniu do sprostania postawionym wymaganiom.  

W tym momencie doszliśmy do konkluzji czym w istocie są podchody. Pożar lasu, niezapowiedziana wizyta niedźwiedzia, czy pojawienie się bandy rzezimieszków, są zdarzeniami losowymi. Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest dość małe. Harcerki i harcerze, nawet jeśli nie znają jeszcze rachunku prawdopodobieństwa i odpowiednich statystyk, wyczuwają to instynktownie. Gdyby jedynym celem służby wartowniczej, było zabezpieczenie obozu przed tego typu zdarzeniami, większość wartowników chrapałaby już po kwadransie od wyjścia z namiotu. Nikłe prawdopodobieństwo pojawienia się niebezpieczeństwa osłabia czujność wart. I to nie tylko wtedy gdy pełnią je młodzi chłopcy czy dziewczęta.

Samo istnienie „instytucji" podchodów, stwarza w każdym harcerskim obozie bardzo prawdopodobne „zagrożenie". Ma ono charakter ćwiczebny. Samo w sobie jest absolutnie niegroźne, ale doskonale sprzyja wzmożeniu czujności wartowników. Podchodów można się bowiem  spodziewać każdej niemal nocy. Mądremu drużynowemu, będzie więc zależało na tym aby jego obóz był podchodzony tak często jak tylko to możliwe. Im częściej tym lepiej. Jednocześnie jego zadaniem jest wytworzyć w drużynie odpowiednią atmosferę wokół podchodów. Dla chłopców, fakt podejścia ich obozu powinien łączyć się z bardzo silnym odczuciem dyskomfortu psychicznego. Jednocześnie wartownicy, którym uda się udaremnić podchody, powinni być bardzo wyraźnie doceniani i wyróżniani. Powinni „chodzić w chwale bohaterów" równej śmiałkom, którym udało się podejść obóz innej drużyny.

W takim rozumieniu, podchody są narzędziem oddziaływania sprzyjającym utrzymaniu wzmożonej czujności przez harcerzy pełniących służbę wartowniczą na obozie. Tym samym, podchody jawią się nam jako skuteczny mechanizm motywowania harcerzy do przełamywania własnych słabości i rzetelnego pełnienia swoich obowiązków.

Nie mówiliśmy jeszcze o tych, którzy podchodzą obóz. A przecież w podchodach uczestniczą dwie strony. Nikt kto poznał smak harcerstwa nie zaprzeczy, że jest to jedna z największych przygód harcerskich. Dla każdego harcerza podchodzenie jest jednym z najbardziej atrakcyjnych elementów życia obozowego. W ten sposób podchody łączą przyjemne z pożytecznym.  Dopóki istnieć będzie harcerstwo, dopóty nie zabraknie chętnych na podchody i dzięki temu harcerze stojący na warcie będą mieli powód do zachowania szczególnej czujności..

Do tej pory mówiliśmy wyłącznie o wychowawczej roli podchodów w odniesieniu do harcerzy broniących swojego obozu. Ale odchody wnoszą walory wychowawcze również w stosunku do tych którzy go „atakują". Już samo zorganizowanie wyprawy do odległego nieraz o kilkaset kilometrów obozu, jest wyzwaniem wymagającym zaradności i samodzielności. Trzeba sobie zorganizować transport, zapewnić warunki bytowe. Po przyjechaniu na miejsce trzeba się ukryć i przeprowadzić zwiad. Poznać teren wokół obozu - drogi dojścia i odwrotu. Rozpoznać sam obóz - jego rozplanowanie w terenie, zwyczaje drużyny. Wszystko wymaga sprytu, zaradności, przenikliwości, ostrożności. Wreszcie sama nocna akcja bezszelestnego i niepostrzeżonego podejścia, a potem odwrotu, jest bezcennym ćwiczeniem odwagi, cierpliwości, wytrwałości, silnej woli i spostrzegawczości  - o wysiłku fizycznym nie wspominając. Każdy kto kiedykolwiek czołgał się w mokrym ubraniu, w kierunku podchodzonego obozu wie z jakimi trudnościami trzeba się zmierzyć, jak wiele własnych słabości trzeba pokonać.

Proces dorastania jest drogą jaką każdy chłopiec musi pokonać by z dziecka przeistoczyć się w mężczyznę. Jeśli na tej drodze, znajdą się podchody, chłopiec mężnieje doskonalej niż ten, który o tego rodzaju przygodzie może tylko marzyć.     

W toku przeprowadzonej dyskusji ustaliliśmy, że praktyczne podejście do podchodów implikuje kilka ogólnych zasad, którymi powinny się one charakteryzować po to by skutecznie pełnić swoją rolę.

  • Trzeba usunąć wszelkie możliwe utrudnienia w przygotowaniu i podejmowaniu podchodów oraz zachęcić jak największą ilość drużyn do brania w nich udziału.
  • Same podchody muszą odbywać się na takich zasadach aby nie odwracały uwagi wartowników od spraw związanych z dozorowaniem obozu, lecz wzmagały ich czujność. Powinny wpisywać się w standardowe procedury służby wartowniczej. Zasady te muszą ponadto zapewniać bezpieczeństwo zarówno dla wartowników jak i podchodzących oraz sprawiać, że dla obu stron będą wartościowym ćwiczeniem charakteru. Kohub ujął to w prostą, uniwersalną zasadę: podchody kończą się z chwilą wykrycia przez wartownika.
  • Muszą istnieć bardzo prestiżowe formy wyrażania uznania wobec harcerzy, którym udała się trudna sztuka podejścia obozu oraz wobec wartowników, którzy udaremnili podchody.

Przedstawiony projekt spełnia te założenia.

Trzeba tu wspomnieć, że w dyskusji były też prezentowane poglądy, które nie zostały przeze mnie uwzględnione w projekcie kodeksu.  Składają się one na zupełnie inne wyobrażenie o podchodach. Nazwałem je zabawowym. Charakteryzuje się ono następującymi poglądami dotyczącymi kwestii szczegółowych.

Zabawa w podchody

Przed każdą zabawą, komendanci obu obozów - podchodzonego i podchodzącego muszą się wzajemnie porozumieć i uzgodnić zasady gry oraz sposób postępowania w najprzeróżniejszych sytuacjach. Nie wolno podchodzić bez zgody komendanta obozu podchodzonego.

Stanowisko to uzasadniane jest przede wszystkim potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom obozu. Drużynowy musi wiedzieć, że obóz podchodzony jest przez harcerzy, a nie atakowany przez „meneli". Przytaczane są też i inne argumenty. Uczestnicy obozu mogą być zmęczeni po wyczerpującym dniu. W takim przypadku komendant może w ogóle zrezygnować z wystawienia warty. Wtedy podchody nie mają sensu. Jeśli nawet warta pilnuje obozu, to może się zdarzyć, że komendant nie będzie chciał zaakceptować ryzyka przerwania ciszy nocnej.  W takiej sytuacji musi mieć prawo odmówić udzielenia zgody. Ponadto, jak się za chwilę przekonamy, zwolennicy koncepcji zabawowej preferują bardzo różnorodne formy tej zabawy. Nie da się ich opisać w prostym kodeksie. Dlatego, każdorazowo konieczne są szczegółowe uzgodnienia dotyczące zasad planowanej gry.

Część uczestników dyskusji jest ponadto przekonana, że o zamiarze podchodów muszą być uprzedzeni również uczestnicy obozu.  Co prawda, takie rozwiązanie odbiera istotny smak zabawy, ale wartownik nie może bez przerwy budzić oboźnego albo ogłaszać alarmu jak tylko w okolicy obozu pojawi się ktoś obcy. Wartownik nieuprzedzony o podchodach może i powinien traktować każdy zauważony ruch jako potencjalne zagrożenie. Wiedząc, że uczestniczy w zabawie, nie będzie się niepotrzebnie stresował i zbyt nerwowo reagował.

Co do formy zabawy w podchody, tu rzeczywiście panuje duża różnorodność poglądów. Od tradycyjnej formy cichego podchodzenia po „frontalne ataki z udziałem artylerii". Osobom niezorientowanym wyjaśniam co taki frontalny atak oznacza. Podchodzący w sile 20-30 ludzi rozstawiają się wokół obozu i na umówiony, dyskretny znak idą w jego kierunku zupełnie się nie kryjąc. Kiedy warta to zauważy i w jakikolwiek sposób zareaguje, podchodzący rzucają się biegiem w kierunku obozu, krzycząc przy tym „hurra" i rzucając petardami w celu zdezorientowania obrony. Każdy kto wpadnie do obozu zabiera z niego co popadnie i wszyscy natychmiast się wycofują zanim ktokolwiek zdąży wyskoczyć z namiotu. Według moich rozmówców jest to wersja „hard". Są też różnorodne odmiany „soft". W każdej chodzi z grubsza o to samo. Zabawa w pewnym momencie przeradza się nocną gonitwę po lesie, gdzie napastnika trzeba albo dotknąć, albo zerwać mu opaskę z ramienia, albo fizycznie złapać.

Poglądy na sposób traktowania „jeńców" złapanych na podchodach są w tym przypadku zaskakująco podobne. Większość zwolenników takiej koncepcji podchodów uważa, że jeńca można przywiązać na całą noc do masztu, żeby nie uciekł. Powszechny jest pogląd, że jeńca należy przetrzymywać pod strażą, dopóki nie zostanie przez swoich odbity albo wykupiony z „niewoli".  W jednym z komentarzy pojawiła się propozycja wartości okupu - tyle kilogramów słodyczy ile waży jeniec. W dwóch przypadkach spotkałem się z opinią, że jeńca można wykorzystywać do najcięższych prac w obozie; szorowania garów, palenia w kuchni, i t. p.

Jeżeli chodzi o nagrodę za udane podejście i zwrot zabranych z obozu przedmiotów, to wśród moich rozmówców przeważały trzy różne opinie. Pierwsza, to koncepcja wykupu w formie słodyczy i napojów - ilość do negocjacji. Druga, to pomysł aby drużyna, która utraciła proporzec zameldowała się W CAŁOŚCI (podkreślenie autora) w obozie podchodzących i wykonała zadanie wyznaczone  przez zwycięzców. Trzecim z zaproponowanych rozwiązań jest pozostawienie wyniesionych w trakcie podchodów przedmiotów na widocznym miejscu w obozie zwycięzców, tak długo aż nie zostaną odbite w trakcie kolejnej zabawy.

Niemal powszechną jest też opinia instruktorów, że harcerze nie powinni w ogóle podchodzić harcerek. Zwraca się przy tym uwagę na konieczność zachowania postawy rycerskiej wobec płci pięknej, co podczas nocnej „szarpaniny" jest całkowicie niemożliwe.  

Mój komentarz

Zanim wypowiem swoje zdanie, chciałbym bardzo dobitnie podkreślić, że jeżeli, za chwilę padną z mojej strony oceny krytyczne, to mają one na celu, nie ucięcie dyskusji, ale jej ukierunkowanie na istotne problemy będące źródłem różnic w podejściu do metod wychowania harcerskiego. Chcę skierować uwagę czytelników na istotę sprawy z nadzieją, że wreszcie dojdzie w harcerstwie do twórczej rozmowy o stosowanych przez nas obecnie metodach wychowania. Bardzo proszę osoby, które ze mną rozmawiały, pisały maile czy komentarze w Pobudce, i z opiniami których za chwile będą polemizował, aby nie traktowały tego jako atak personalny ale życzliwe i pełne nadziei zaproszenie do poważnej dyskusji, której i ja i cała redakcja Pobudki, szczerze oczekujemy. Mam więc nadzieję, że wyrażone przeze mnie poglądy spotkają się merytoryczną  ripostą. 

Przedstawiony zbiór opinii na temat zasad podchodów, układa się w logiczną całość, jeżeli przyjmiemy, że podchody są zabawą rozgrywaną, nie w ramach, ale obok normalnie pełnionej służby wartowniczej. Zabawą wiele uczącą i pożyteczną, ale tylko zabawą. Opinie tego typu były formułowane wprost przez większość moich rozmówców. Nawet jeśli, jeden z uczestników dyskusji nazwał je grą - to miał raczej na myśli, grę zainscenizowaną - coś w rodzaju  popularnych „dwóch proporców". Większość przytoczonych wyżej opinii co do szczegółowych zasad podchodów, wydaje się zgodna z tak przyjętym założeniem.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to jeden z widocznych przejawów, zjawiska obserwowanego przeze mnie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, polegającego na stopniowym przenikaniu metodyki zuchowej do drużyn harcerskich. W działalność zastępów (tam gdzie one jeszcze istnieją) i drużyn harcerskich wykorzystuje się coraz więcej elementów zabawowych, z pląsami zuchowymi włącznie, a coraz mniej gry, rywalizacji i współzawodnictwa.

Tymczasem „skauting jest grą", a nie zabawą!

Wyjątkowe zamiłowanie do wszelkich form rywalizacji jakie ujawnia się w wieku harcerskim jest przejawem potrzeby ustalenia własnej pozycji w społeczności rówieśników, pełnienia w niej ważnej roli i w efekcie DOCENIENIA. Jednocześnie harcerz to chłopiec pragnący jak najszybciej wybić się na „dorosłość". Niczego tak nie pragnie jak tego by otoczenie przestało postrzegać go jak dziecko. Chce aby zaczęto traktować go jak osobę dorosłą. Dlatego oczekuje, że będzie mu się powierzać poważne zadania, i że będzie się od niego wymagało prawdziwej odpowiedzialności. Nie ma większego błędu metodycznego jak nazywanie harcerzy „dziećmi" i proponowanie im infantylnych w ich ocenie zajęć. Chłopcy tego nie akceptują. W harcerstwie, do którego należy się na zasadzie pełnej dobrowolności, po prostu głosują nogami i znikają  z orbity naszych wpływów. Odchodzą tam gdzie będzie się ich traktować, tak jak sami tego oczekują. A jeśli nawet pozostają drużynie harcerskiej, która ma im do zaproponowania jedynie pląsy i zabawy w rodzaju „podchodów", to w efekcie podlegają tam oddziaływaniu ukierunkowanemu na zahamowanie ich rozwoju psychicznego.

Jeżeli chcemy aby podchody wpisywały się w metodę harcerską, nie może być mowy o taryfie ulgowej. Wartownik powinien mieć świadomość, że broni obozu przed realnym zagrożeniem, a nie dla zabawy. Dlatego warta musi być utrzymywana zawsze, a nie tylko wtedy gdy wszyscy są wyspani i wypoczęci.  Postępując inaczej sprowadzalibyśmy rzecz do jakiejś sztucznej i niepotrzebnej inscenizacji - czyli do zabawy. Wartownik musi ZAWSZE reagować na każdego kto skrycie zbliża się do obozu, jak na intruza o agresywnych zamiarach. Dlatego, jedyną do zaakceptowania formułą podchodów jest kontynuowanie ich tylko do momentu kiedy warta nie wykryje podchodzących. W tym momencie następuje sprawdzenie. Jeżeli w krzakach leży harcerz, to na skierowane do niego wezwanie wychodzi z ukrycia i gra zostaje przerwana. Jeżeli ukrywający się nie reaguje na wezwanie wartownika, dalsza procedura postępowania zakłada, że mamy do czynienia z próbą napaści. O takich podchodach nie ma potrzeby nikogo powiadamiać, bowiem wpisują się one całkowicie w normalną procedurę służby wartowniczej. „Zagrożenie" podchodami motywuje wartownika do większej czujności, ale jednocześnie nie odciąga jego uwagi od podstawowych zadań pełnionej służby. Nie ma żadnej potrzeby tworzenia oddzielnych procedur postępowania na wypadek podchodów i na wypadek prawdziwego zagrożenia. Ponadto, wartownik, który wykryje osobę zbliżającą się skrycie do obozu i ustali, że jest to harcerz, nie będzie ogłaszał alarmu i budził reszty drużyny. Prawdziwe harcerskie podchody, nawet przytrafiające się co noc, nie powodują zaburzenia normalnego rytmu pracy i odpoczynku harcerzy na obozie. Tak więc i z tego punktu widzenia nie ma potrzeby o nich informować.

Przyjrzyjmy się teraz opinii, że podchody kończą się zwycięsko dla warty wtedy, kiedy uda się złapać choćby jednego z podchodzących. Każdy kto ma minimalne choć doświadczenie instruktorskie, wie jak wygląda próba złapania podchodzącego na terenie obozu. Trzeba go obezwładnić. Bez pogoni i walki się nie obejdzie. Aż dziw, że instruktorzy, którzy podnoszą argument bezpieczeństwa przy postulowanym przez nich obowiązku powiadamiania się o podchodach, jednocześnie z taką łatwością godzą się na możliwość prowadzenia walki w ręcz.  Przecież, każda bieganina i szarpanina pomiędzy harcerzami jest dokładnie tak samo niebezpieczna, jak napaść chuliganów z pobliskiej wsi i może zakończyć się takim samym nieszczęściem. W dodatku, bałagan w obozie wywołany alarmem i bieganiną po lesie jest najlepszą okazją dla prawdziwych złodziei, którzy mogą w tym czasie swobodnie wynosić aluminiowe garnki z kuchni.

Jeśli w ten sposób traktujemy podchody, to zgadzam się, że powinniśmy o nich uprzedzać komendanta obozu, uzyskać jego zgodę i szczegółowo ustalić, czy chłopcy mogą się posługiwać „zapałkami", laskami skautowymi czy tylko gołymi pięściami. Czy wystarczy napastnikowi zerwać opaskę z przedramienia, czy koniecznie trzeba go przewrócić i obezwładnić. Ale proszę mi nie wmawiać, że chodzi o bezpieczeństwo harcerzy. Nie jeden raz byłem świadkiem regularnej bijatyki na placu apelowym podczas zapowiedzianych podchodów. Jako komendant wolałbym wtedy nie wiedzieć, że napastnikami są harcerze - mógłbym wkroczyć do akcji zdecydowanie i z odpowiednimi argumentami. Jako osobie odpowiedzialnej za życie i zdrowie chłopców jest mi całkowicie obojętne, czy harcerz straci oko w wyniku walki z innym harcerzem podczas zapowiedzianych podchodów, czy w potyczce z łobuzem z pobliskiej wsi.  Moim zadaniem jest nie dopuścić do takich sytuacji. A jeżeli do czegoś takiego dojdzie,  zareagować z całą stanowczością, niezależnie od tego czy mój wartownik szarpie się z harcerzem z innej drużyny, czy z nawalonym tubylcem.

Jeżeli naprawdę chodzi o bezpieczeństwo harcerzy, to jedyną bezpieczną formą podchodów jest gra, która kończy się w chwili wykrycia podchodzących.  A jeżeli nie zostaną wykryci i wykonają swoje zadanie niezauważeni, to naturalnie, również wtedy, nie dochodzi do żadnej szarpaniny.  Przy tego typu podchodach odpada też obawa o nierycerskie zachowania chłopców wobec harcerek.

A teraz spójrzmy na podchody od strony podchodzących. Muszę stwierdzić, że nie znam trudniejszego harcerskiego zadania jak bezszelestne i przez nikogo nie zauważone dotarcie w nocy do strzeżonego obozu i wycofanie się ze zdobyczą. Nie ma bardziej wartościowego ćwiczenia charakteru; silnej woli, wytrwałości i cierpliwości.  Jeśli ktoś mi, powie, że atak „na hurra", jest sztuką trudniejszą albo bardziej finezyjną, to mogę tylko sugestywnie popukać się w czoło.

Uczestnicząc w rozmowach na temat podchodów, bardzo często odnoszę wrażenie, że mówimy o dwóch różnych rzeczach.

Dla mnie podchody to pełna niewiadomych wyprawa w drugi koniec Polski, gdzie akurat stacjonuje drużyna, na którą zagiąłem parol.  To wielogodzinne, a nawet wielodniowe przygotowania. Zwiad. Sztuka dyskretnej obserwacji i wymyślania forteli by znaleźć się jak najbliżej obozu, rozpoznać teren, poznać zwyczaje obozującej drużyny i przyzwyczajenia warty. Owe przygotowania są tak samo ważnym składnikiem podchodów, jak nocna akcja. Na tym polega magia i czar tej przygody. To jest właśnie, owa harcerska szkoła zaradności i samodzielności, bez odbycia której wywiadowca nie jest wywiadowcą, a ćwik ćwikiem.  

Jeżeli słyszę, że podchody można przeprowadzić bez zwiadu, że komendanci mogą się bez problemu porozumieć na stołówce, że drużyna musi się stawić w całości po odbiór utraconego proporca, to nabieram przekonania, że mowa jest o podchodzeniu się dwóch podobozów wchodzących w skład tego samego zgrupowania i oddalonych od siebie o 300 metrów. Bez urazy, ale według mnie nie są to żadne podchody. To coś można nazwać co najwyżej ćwiczeniami w podchodzeniu. Tego typu zabawa, ogołocona jest z tej najbardziej wartościowej i ekscytującej otoczki przygotowań, która jest solą podchodów. Zwykły erzac, lizanie cukierka przez papierek. Jeżeli chłopcy znają tylko takie „udawane podchody" i tego typu „udawane biegi harcerskie", to nic dziwnego, że patrzą na mnie jak na wariata gdy ich przekonuję, że harcerstwo to jedna wielka przygoda. Czy możemy się dziwić, że znając tylko takie harcerstwo, wybierają przeżywanie przygód przed konsolą do gier komputerowych? Poziom ekscytacji jest ten sam albo i większy, a człowiek się tak nie natrudzi, nie ubrudzi i nie spoci. Czy aby nie jest to jedną z przyczyn słabości obecnych drużyn harcerskich i powszechnego przeświadczenia o jakoby niskiej atrakcyjności harcerstwa. Zapewniam, że w drużynach, które żyją Wielką Grą i Wielką Przygodą, trudno jest ogarnąć wszystkich chętnych, którzy chcieliby się dostać do harcerstwa. Warto to przemyśleć!

W mojej drużynie stosuje się tego typu ćwiczenia w podchodzeniu dla biszkoptów, którzy pierwszy raz w życiu znaleźli się na obozie. Podchodzą własny obóz, albo jakiś inny, jeśli jest w okolicy. Celem tego ćwiczenia jest nie tylko nauka bezszelestnego podchodzenia, ale przede wszystkim doświadczenie na własnej skórze tego co czuje i jak widzi wartę, osoba skradająca się pod obóz. Odbycie tego ćwiczenia, w sposób kapitalny ułatwia im później pełnienie służby wartowniczej. Ktoś kto kiedykolwiek próbował skradać się do obozu, doskonale wie jak warta powinna używać latarki. Odkrywa najcenniejszy atut warty - niepewność podchodzącego, gdzie aktualnie znajduje się wartownik. Ale każdy z biszkoptów wie, że są to tylko ćwiczenia. Że prędzej czy później, przyjdzie czas na prawdziwe podchody, o których starsi chłopcy opowiadają legendy. Czy nie to ich trzyma w harcerstwie? Nadzieja na przeżycie prawdziwej przygody i pewność, że harcerstwo potrafi im to zapewnić.

Mamy więc dwa spojrzenia na podchody, a przez ich pryzmat również na metodę harcerską. Ci którzy zatrzymują się na etapie zabawy lub ćwiczeń, w istocie nie potrzebują żadnego kodeksu postępowania. Skoro chcą się wzajemnie uprzedzać i uzyskiwać zgodę na przeprowadzenie zabawy, muszą się komunikować. Mogą więc ustalać między sobą dowolne reguły gry i za każdym razem informować o nich harcerzy. Ci, dla których harcerstwo, a co za tym idzie i podchody to „Wielka Gra" tocząca się,  nie w sztucznie wykreowanych warunkach, ale w prawdziwym życiu, odczuwają potrzebę ustalenia jasnych i ogólnie obowiązujących zasad. Tych zapraszam do wspólnej twórczej pracy przy doprecyzowaniu kodeksu postępowania podczas podchodów.

Przy okazji tych rozważań, warto sobie postawić bardzo poważne pytania. Co jest przyczyną przenikania metod zuchowych do pracy harcerskiej? Czy jest to wynik błędnego kształcenia drużynowych? A może jest to tendencja w pełni uzasadniona? Może nasza młodzież podlega zjawisku przedłużenia okresu dzieciństwa i jako bardziej infantylna od naszych poprzedników, zwyczajnie potrzebuje jeszcze zabawy? A może nic się nie zmieniło w psychologii rozwojowej tylko nasze drużyny harcerskie są „młodsze" niż te, dla których wymyślono metodę harcerską? Może ZHP ma rację wprowadzając dwa warianty metody, jeden dla drużyn ze szkół podstawowych (4-6 klasa), a drugi dla drużyn gimnazjalnych? Może dla tych pierwszych, trzeba poszukać jakiejś formy pośredniej pomiędzy metodą zuchową a harcerską? Może kwintesencją koncepcji młodszego harcerstwa jest „zabawa w harcerstwo" czyli zabawa w grę albo gra w formie zabawy?  Może zwolennicy „zabawy w podchody" prowadzą drużyny złożone z chłopców bądź dziewcząt stojących jeszcze jedną nogą w wieku zuchowym i  mają swoją rację?

Marek Gajdziński