hm. Paweł Wieczorek hm. Marek Gajdziński

Zawsze byłem harcerzem lądowym, może dlatego nie lubię nadmiaru wody. Szwejk zalał nas potokiem swej wymowy, przez który brnąłem godzinę i wyszedłem mokry. Otrząsam się tedy i mówię: Marku, masz pewnie sporo racji, tylko jak ją znaleźć w tym oceanie słów?

Odniosę się do niektórych, może innym oszczędzi to konieczności lektury całości.

Przewodnią (znowu ta woda...) myślą artykułu Marka jest wielokrotnie powtórzona teza, że istnieje w ZHR prominentna grupa instruktorów, którzy zamierzają przerobić Związek w organizację wodzowską „opartą na fundamencie bezwzględnego posłuszeństwa”. Padają liczne przykłady niezbyt mądrych wypowiedzi potwierdzających tęsknotę za taką właśnie organizacją. Moim skromnym zdaniem te wypowiedzi kompromitują wystarczająco skutecznie ich autorów, zatem przyrównywanie ich do totalitarnych wodzów i zbrodniarzy XX wieku stwarza mit obecności szatana w miejscu, gdzie są tylko małe misie o równie małych rozumkach. Nie przesadzaj, Marku!

„Jest wielce prawdopodobne, że nasi byli „wodzowie", widząc słabe efekty w realizacji zaplanowanej transformacji, popadli we frustrację i z braku innych argumentów, zaczęli pogrążać się w coraz większą obsesję na punkcie posłuszeństwa. Zaczęto coraz bardziej natarczywie promować wodzowski charakter organizacji i wymuszać posłuszeństwo na swoich podwładnych, nierzadko sięgając po metody dalekie od braterstwa.”- pisze Szwejk, i jak na dłoni widać, że sam także pogrąża się w obsesję. Wyraża się to zwłaszcza w używaniu języka delikatnie mówiąc nieprzystającego do tematu. Bo w jakiż to sposób owi niecni oprawcy „wymuszali posłuszeństwo”? Palili na stosie? Wieszali za poślednie ziobro... pardon, żebro? Wsadzali do ciemnicy? Nie, oni, jak stwierdza autor (brak mi tu własnych doświadczeń) utrudniali pracę niesfornym drużynowym, odmawiali im awansów, ba! niektórych nawet zawieszali, ale nie na haku, tylko w pełnieniu funkcji. O jejum, jejum! A czyż może być lepszy sposób na zmobilizowanie wartościowego instruktora niż sekowanie go za wyznawane szczerze wartości? Przerabialiśmy to przecież sami w PRL-u – złamano nas, czy wzmocniono? Wyimaginowani czy nie Twoi „nasi byli wodzowie” wykonali świetną robotę – wyselekcjonowali najlepszy, najbardziej przebojowy materiał na wodzów bez cudzysłowu, odsiali tchórzy, nieudaczników, a wielu wartościowych wychowawców pozbawionych harcerskiego bzika skierowali z pożytkiem dla wszystkich do innej służby. Nie wszyscy muszą tkwić w ZHRze.

Pozwól Marku, że zacytuję Cię jeszcze raz: Jeżeli posłuszeństwo jest pierwszym obowiązkiem instruktora, a jego postawa ma być wzorcem osobowym w wychowaniu harcerskim, to ciekaw jestem dlaczegoż to, przekonaniu temu nie towarzyszy postulat zmiany Prawa Harcerskiego? Dlaczego to, o najważniejszych powinnościach mówi się dopiero w punkcie siódmym?”. Taką herezję napisał w zacietrzewieniu wybitny metodyk? Nie wierzę! A od kiedy to siódmy punkt prawa jest mniej ważny od pierwszego, albo od dziesiątego? Ponieważ ideę harcerską określa Prawo i Przyrzeczenie, zatem albo traktujemy je jako równorzędną całość, albo sam tutaj składam postulat, żeby natychmiast prawo harcerskie przerobić likwidując zbędne numery punktów. Po co się zastanawiać, czy lepszym harcerzem jest ponury ministrant, czy pijany wolontariusz w hospicjum? No bo teraz chyba zaproponujesz następną kategoryzację, tym razem harcerzy: dwa punkty za abstynencję, cztery za pogodę, dziesięć za służbę...Nie wiem ile za posłuszeństwo.

Dobra. O czym cały czas dyskutujemy? Może warto to wyraźnie napisać. Czy o siódmym punkcie prawa? Nie, dyskutujemy o posłuszeństwie i karności, jak zwykle unikając skrzętnie jasnego zdefiniowania pojęć. Proszę bardzo, według Słownika Języka Polskiego PWN „karność – przestrzeganie przepisów, dyscyplina, rygor, posłuszeństwo”. „Posłuszeństwo – poddawanie się czyjejś woli, wykonywanie czyichś rozkazów, słuchanie kogoś, karność, subordynacja” . Bez wartościowania. I bardzo słusznie. Bo kluczem do naszej debaty jest znowu całość, a nie słowo wyrwane z kontekstu. Prawo mówi, że „Harcerz jest posłuszny rodzicom i wszystkim swoim przełożonym”, a my powinniśmy się zajmować nie doprecyzowywaniem zakresu karności i subordynacji (czy KAŻDY rozkaz przełożonego musi być wykonany, a jeśli nie każdy to JAKI, według jakich kryteriów) – to wszystko ciekawe zagadnienia dla karnistów i prawników w ogóle, ale nas co najmniej tak samo powinno interesować KIM jest przełożony. Jakim jest wodzem, jakim człowiekiem – bo przecież siódmy punkt nie ogranicza się do instruktorów harcerskich i rodziców, obejmuje wszystkich „szefów”. Kaprala w wojsku, nauczyciela w szkole, prezydenta w państwie. Kanclerza i Genseka także. I już widać, że karność może być cnotą, może być też zbrodnią. Dlaczego zatem prawodawca harcerski przez 90 lat nie doprecyzował tego punktu? Bo myślał całościowo. Bo Prawo Harcerskie tworzy skończony system wartości, oparty wprost na Dekalogu, którego pełne przestrzeganie wyklucza zarówno istnienie tępych, podłych czy okrutnych wodzów harcerskich, gdyż tacy nie przestrzegają prawa harcerskiego, czyli de facto nie są harcerzami, jak również ZABRANIA harcerzowi wypełnianie rozkazów sprzecznych z innymi punktami prawa. Tak, czy nie? Oczywiście każda piękna idea jest jedynie celem dążeń, a pospolitość skrzeczy. Bo przecież Prawo precyzuje ideę, ale codziennością muszą zajmować się ludzie. Niestety, Marku, także WODZOWIE. Czyli, wracając na nasze ZHR-owskie podwórko tacy instruktorzy, którzy posiadają powszechne zaufanie, gdyż są najbliżsi ideałowi. Nie Ty, nie ja, nie...

W tym sensie harcerstwo JEST organizacją wodzowską, tyle że stawia swoim potencjalnym wodzom niewiarygodnie wysokie wymagania. Dlatego jest ich tak mało, a tak wielu próbuje.

Cytat: „Nasuwa się więc pytanie, co ma począć harcerz, albo obywatel, kiedy polecenia jego przełożonych, nakazują mu podejmować działania sprzeczne z wyznawanymi przez niego wartościami?”- pytanie retoryczne oczywiście. Nawet Twoja spiskowa teoria endezethaeru zakładała, że „nasi byli wodzowie” chcieli uszczęśliwić wszystkich narzuceniem wartości, które sami uznali za jedynie słuszne. I chwała im za to, byli (są?) swoim wartościom wierni, więc chcą do nich przekonać wszystkich innych. Ich problem polega na tym, że nie przekonali, przynajmniej większości. Twierdzisz, że próbują dalej, cóż, takie są prawa demokracji. Natomiast straszenie, że jak nie przekonają to nakażą, jest niepoważne! Już widzę te karne szeregi, które z nosami w błocie czołgają się w stronę wskazaną przez druha Iksińskiego, bo ma czerwoną podkładkę. W Polsce? Kraju indywidualistów? Żarty, czy prowokacja? Tu sobie trzeba naprawdę bardzo zasłużyć na to, żeby cię ktokolwiek słuchał.

Dobra, ja już też przynudzam. Jeszcze tylko pytanie o sprzeczność między bezwzględną karnością a świadomą dyscypliną. Otóż różnica między nimi oczywiście istnieje, sprzeczności nie ma. Są bowiem sytuacje (nieliczne, ale bardzo ważne!) kiedy rozkaz musi być wykonany bezwzględnie i bez namysłu, a już na pewno bez dyskusji. W harcerstwie, nie w wojsku, ale od przykładu z wojska zacznę, bo się Marku Zawiszą zasłoniłeś. Takiś znawca rycerskości, to na pewno wiesz, że właśnie za życia Zawiszy nastąpiła ważna zmiana w mentalności rycerstwa. Typowy, średniowieczny kodeks rycerski zakładał, że wroga atakuje się natychmiast kiedy go widać, bo honor zakazuje wykonywania skrytych manewrów. Tylko potem pojawili się angielscy łucznicy, którzy potrafili wystrzelać szarżującą chorągiew ciężkiej jazdy pancernej zanim zbliżyła się na długość kopii. No i co? No i rycerstwo wyginęłoby naturalną śmiercią (dla porządku – na naszych ziemiach rolę angielskich łuczników spełnili równie skutecznie Tatarzy strzelający z koni, a potem Husyci ze swoimi taborami). Nie wyginęło za sprawą inteligentnych wodzów, którzy – jak Jagiełło pod Grunwaldem – potrafili wydawać rozkazy nie wbrew kodeksowi, tylko z lekka go naginając. Bo wódz miał zwiadowców i wiedział za którym wzgórzem czają się łucznicy, rycerze nie wiedzieli. Tedy wódz umiejętnie napuszczał rycerzy na tych wrogów, którzy stali akurat pod innym wzgórzem. A jeśli tego nie umiał, przestawał być wodzem, bo tracił rycerstwo. Proste.

My, w harcerstwie mamy bardzo niemodną ostatnio musztrę. Ach, jakie to niedemokratyczne i niewychowawcze, przecież jak oboźny wrzaśnie „bacznooość!”, to trudno z nim dyskutować. A kiedy pada rozkaz zbiórki, trzeba stanąć w szyku w ciągu pół minuty, niezależnie od pogody! No Pol Pot i Kim Ir Sen po prostu! Ci emeserowcy (kto dziś wie co to było?), to czołganie w błocie...

A zdarzyła wam się kiedyś trąba powietrzna na obozie? I próba łagodnej perswazji, żeby harcerze łaskawie udali się na łąkę zanim wszystkie drzewa zwalą się na namioty? A zdarzyło wam się zobaczyć beztrosko wędrujący po torze kolejowym zastęp, do którego zbliżał się od tyłu pociąg ekspresowy? Co wtedy lepsze, dysputa o imponderabiliach, czy wytrenowana komenda „zastęp – do mnie!” po której harcerze mają zameldować się w ciągu dziesięciu sekund? To nie są wydumane przykłady. Ja to przeżyłem. Harcerze na szczęście też. Spocznij!

hm. Paweł Wieczorek KOHUB

 


 

hm. Marek Gajdziński

Drogi KOHUBIE!

Żeby nie lać więcej wody, odniosę się krótko w punktach do Twojej polemiki. 

1.
(...)mit obecności szatana w miejscu, gdzie są tylko małe misie o równie małych rozumkach(...).

Zadajesz pytanie w rodzaju, czy lepiej mieć do czynienia z człowiekiem złym czy głupim. Nie wiem. Nie oceniam ludzi. Oceniam ich poglądy i z nimi staram się dyskutować. W tej dyskusji posługuję się chwytami retorycznymi, w tym przypadku analogią historyczną. Nie po to aby kogoś porównać do zbrodniarza, ale aby wskazać skutki do jakich prowadzi zaprezentowany sposób myślenia. Nie muszę tedy definiować totalitaryzmu, bo każdy ma swoją własną, historyczną jego ocenę. Jak komuś te skutki się podobają, będzie trwał w poglądach, z którymi dyskutuję. A może ktoś nie miał do tej pory takich skojarzeń i nie zastanawiał się nad sensem bezwzględnego posłuszeństwa? Temu, mam nadzieję, dostarczyłem materiału do przemyśleń.

2.
(...) czyż może być lepszy sposób na zmobilizowanie wartościowego instruktora niż sekowanie go za wyznawane szczerze wartości?(...)

Może być lepszy sposób! Na przykład, stawiane takich wartościowych instruktorów za wzór. To byłoby bardziej właściwie pod względem metodycznym, jeśli przyjmujemy, że nadal obowiązuje kardynalna zasada metodyki harcerskiej zwana oddziaływaniem pozytywnym.  Owszem obaj wychowaliśmy się na antywzorach. Obaj kształtowaliśmy swój system wartości poprzez negację tego co usiłowano nam wtłoczyć do serc i rozumów. Ale przecież, do diaska, stworzyliśmy ZHR po to właśnie aby z tym skończyć. Aby móc wreszcie wdrożyć prawidłowe mechanizmy wychowania.  I o to się dopominam. Gdybym miał uznać, że Główna Kwatera Harcerzy ZHR jest dla mnie tym samym czym onegdaj była Główna Kwatera ZHP, to już by mnie w ZHR nie było. Oddałbym się innym zajęciom i innej służbie. A gdybym chciał nadal zajmować się wychowaniem harcerskim, stworzyłbym inną, zdrową organizację. Tym się różni III RP od PRL, że teraz jest to możliwe bez sprowadzenia niebezpieczeństwa na harcerzy. Dopóki widzę szansę na przywrócenie normalności w ZHR, dopóty będę się o nią dopinał, piętnował zachowania nieetyczne, metodyczne kuglarstwo i obowiązujący nadal system selekcji negatywnej.

3.
(...)A od kiedy to siódmy punkt prawa jest mniej ważny od pierwszego, albo od dziesiątego(...)?

Nie jest i nie stawiam takiej tezy. Mój pogląd w tej sprawie bardzo jasno wyraziłem w poprzednim (10) numerze POBUDKI w tekście „Hierarchia wartości" - mam nadzieje, że czytałeś. To co teraz napisałem, było chwytem retorycznym służącym pokazaniu absurdalności tezy, że „PIERWSZYM obowiązkiem instruktora jest posłuszeństwo". Skoro, ktoś twierdzi, że „pierwszym", to znaczy, że sam ustala własną hierarchię wartości i stara się nas do niej przekonać ( w tym kontekście, w jakim to zostało użyte - zaszantażować, ale to zupełnie inny temat). Z tym właśnie dyskutowałem, starając się pokazać do jakich wniosków można dojść używając sposobu myślenia, z którym obaj się nie zgadzamy, a który jest używany w ZHR

4.
(...)Twoja spiskowa teoria endezethaeru zakładała, że „nasi byli wodzowie" chcieli uszczęśliwić wszystkich narzuceniem wartości, które sami uznali za jedynie słuszne. I chwała im za to, byli (są?) swoim wartościom wierni, więc chcą do nich przekonać wszystkich innych.(...)

Też szanuję naszych „zethaerowskich endeków" za wierność swoim poglądom. Co nie oznacza, że się z tymi poglądami zgadzam. Mam takie samo prawo przekonywać do swoich poglądów jaki oni do swoich. Tylko, że ja próbuję prowadzić z nimi merytoryczną dyskusję. A oni? Oni szykują palny pousuwania nas ze Związku. To są ich argumenty. Nie jest problemem (jak piszesz), że nie zdołali przekonać większości, ale to, że tych, których nie przekonali starają się (może lepiej użyć czasu przeszłego) wyeliminować. Szanuję ich za wierność swoim wartościom, nie zgadzam się z ich poglądami, i gardzę metodami jakimi się posługują.  I temu daję wyraz. Uważam, że w harcerstwie nie ma miejsca na takie metody, natomiast jest miejsce dla każdego, kto się ich wyrzeka. Niezależnie od wyznawanych poglądów. O nich możemy merytorycznie i uczciwie dyskutować. Ale z nieetycznymi, obcymi braterstwu metodami nie da się polemizować. Powinniśmy z nimi walczyć, i to z całą bezwzględnością. Pierwszą zaś czynnością jest uświadomić opinii publicznej, że takie metody są stosowane i że tak nie wolno postępować (nie tylko zresztą w harcerstwie). 

5.
(...)Są bowiem sytuacje (nieliczne, ale bardzo ważne!) kiedy rozkaz musi być wykonany bezwzględnie i bez namysłu, a już na pewno bez dyskusji.(...)

A kto twierdzi, że jest inaczej? Na pewno nie ja. Polemizujmy ale, z tezami, które interlokutor wygłosił, a nie z tezami, które mu przypisujemy. Zapewniam Cię, że gdyby w chwili, którą opisuje MacS, Przewodniczący Związku wszedł na mównicę i wydał komendy; 
 - Baczność! Za 30 sekund zbiórka przed frontem budynku!
to ani przez myśl by mi nie przyszło zastanawiać się dlaczego taka komenda padła, a tym bardziej z nią dyskutować. Stanąłbym na tej zbiórce tak szybko jak to możliwe. Nie sprowadzaj dyskusji do tego poziomu. Każdy harcerz wie, kiedy pada (prawidłowo wydana) komenda, z którą się nie dyskutuje. Jest to ważny składnik harcerskiego treningu jaki wszyscy przechodzimy, w naszym własnym, dobrze pojętym interesie. Nie rozmawiamy tu jednak o tym ale o kwestiach sumienia. Polecenie, którego sens brzmiał, pogódź się z nadużyciem władzy i przestań protestować, ma zupełnie inny charakter. Takiego rozkazu nigdy nie wykonam, co deklaruję publicznie, żeby w przyszłości nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Mam nadzieję, że tym razem Cię nie zanudziłem, a przekonałem.

Zaś co do mojego warsztatu. To wielokrotnie już cię informowałem, że mam złe doświadczenia z używaniem w dzisiejszych czasach, skrótów myślowych, do których obaj jesteśmy dzięki peerelowskiej cenzurze przyzwyczajeni. Rzadko kto potrafi je prawidłowo zrozumieć, odczytać aluzje i zajarzyć co jest napisane pomiędzy wierszami. Dlatego swoje tezy staram się naświetlić z wielu różnych punktów i wyrazić jak najbardziej precyzyjnie. To niestety wymaga użycia bardzo wielu słów. Ufam jednak, że czytelnicy Pobudki są zainteresowani poruszanymi przez nas tematami, na tyle, że są gotowi ruszać w „rejs przez ocean produkowanej przeze mnie wody". Kto nie jest gotowy, ten czyta lapidarne teksty RedNacz'a. 

MAREK

 


 

KOMENTARZ KOHUBA

Pozwoliliśmy sobie z Markiem Gajdzińskim na pewien „eksperyment medialny", a może metodyczny. Oto zamieszczamy w jednym numerze POBUDKI trzy teksty, które stanowią rodzaj pisemnego sporu, dyskusji w cyberprzestrzeni i które - pozornie - pokazują, że w bardzo ważnej kwestii zupełnie się nie zgadzamy. A przecież wystarczyło wymienić się listami, ostatecznie porozmawiać przez telefon i ustalić jakiś wspólny mianownik, przed napisaniem artykułów, zamiast wygłupiać się, demonstrując niezgodę wewnątrz redakcji.

A jednak wybraliśmy taki właśnie sposób zaprezentowania swoich poglądów. Czemu? Bo POBUDKA, jak wszystko co harcerskie, służy w pierwszym rzędzie wychowaniu. I coś chcieliśmy pokazać, nie wykładem a skautową grą, bo tak wypada instruktorom. Oczywiście nie powinno się tłumaczyć czego gra miała nauczyć, kogo nauczyła ten wie. Ale można, a nawet należy, spróbować ją podsumować. 

Czego się dowiedzieliśmy? Po pierwsze tego, że spory doktrynalne bywają pozorne. Wystarczy użyć innych słów, a okazuje się, że myśląc tak samo mówimy co innego. Po drugie - że wiele swarów, kłótni, walk frakcyjnych wynika z zacietrzewienia, z prostej nieumiejętności rozumienia argumentów adwersarza lub, co znacznie gorsze ale i częstsze - niechęci do ich rozumienia. Jeśli z góry zakładamy, że się nie zgadzamy, to faktycznie nie pogodzimy się nigdy, bo każde niejednoznaczne sformułowanie „przeciwnika" będziemy odbierać zgodnie z założeniem że błądzi. Błądzi, bo jest naszym przeciwnikiem. Jest naszym przeciwnikiem, bo błądzi. Krąg się zamyka.

A przecież słowo „krąg" powinno mieć zupełnie inne znaczenie w środowisku harcerskim. To świetnie, jeśli krąg się zamyka, a my w nim jesteśmy. Obaj z Markiem jesteśmy w jednym kręgu, niezależnie od tego jakich słów używamy by przekazać nasze poglądy. Jeśli mamy różne oceny jakiegoś zjawiska, to dlatego że jesteśmy różni. Mamy różne doświadczenia, temperamenty, sposoby argumentacji. Ale obaj jesteśmy też - nie, nie też, lecz przede wszystkim harcerzami, dlatego z naszych sporów rodzi się nowa jakość, poznajemy się lepiej. I oczywiście pozostajemy przyjaciółmi. 

Czego serdecznie życzymy wszystkim spierającym się o lepsze harcerstwo, o głębszą prawdę, o nowe rozwiązania istniejących problemów.