hm. Mariusz Zięba 

„Posłuszeństwo można uznać za podstawowy element struktury życia społecznego" - tak zaczyna się jeden z najbardziej znanych artykułów naukowych z zakresu psychologii społecznej: „Behawioralne badanie posłuszeństwa" Stanleya Milgrama[i]. Artykuł opisuje eksperyment, w którym ludzie decydowali, czy posłusznie podporządkują się osobom uznanym za autorytety i wykonywać będą ich polecenia nawet wtedy, gdy dotyczyć będą wyrządzania krzywdy innym ludziom. Osobami badanymi było 40 mężczyzn, którzy zgłosili się do udziału w eksperymencie na Uniwersytecie Yale po przeczytaniu ogłoszenia w gazecie. Byli to urzędnicy pocztowi, sprzedawcy, nauczyciele i robotnicy. Zwykli ludzie.

Każdy z badanych znalazł się w sytuacji, w której miał odgrywać rolę nauczyciela sprawdzającego rzekomo wpływ kar na uczenie się. Siadał on przy maszynie nazwanej „generatorem wstrząsów", która była wyposażona w 30 przełączników dźwigniowych, oznaczonych liczbami określającymi napięcie wstrząsu w przedziale od 15 do 450 woltów, a także opisami słownymi - od „słaby wstrząs" do „niezwykle intensywny wstrząs" i „niebezpieczeństwo: poważny wstrząs". Wstrząsami tymi, stopniowo coraz silniejszymi, miał on na polecenie prowadzącego eksperyment naukowca karać innego badanego za złe wyniki w uczeniu się. Widział wcześniej, jak w drugim pomieszczeniu „uczniowi" przymocowuje się do nadgarstków elektrody, stosując przy tym pastę „dla uniknięcia pęcherzy i oparzeń", a następnie przywiązuje się go do czegoś w rodzaju krzesła elektrycznego. Mógł też poczuć na sobie „próbny wstrząs" o napięciu 45 woltów. W rzeczywistości przyrząd był staranie wykonaną imitacją generatora wstrząsów, karany wstrząsami pracownikiem uczelni, a żadnych wstrząsów, poza tym „próbnym", nie było. Jednak wszyscy badani byli przekonani o autentyczności sytuacji. Naukowcy planując eksperyment spodziewali się, że badani nie zgodzą się aplikować wstrząsów przekraczających poziom „bardzo silny wstrząs". Zapłacone mieli zresztą za sam udział w badaniu, a nie za wytrwanie do końca. A jak było w rzeczywistości? Oddajmy głos Milgramowi:

„Na polecenie eksperymentatora każdy z 40 badanych przekroczył oczekiwany punkt zaprzestania wymierzania wstrząsów. Żaden z badanych nie odmówił posłuszeństwa przed zaaplikowaniem wstrząsu na poziomie 20 (na tym poziomie - 300 woltów - ofiara kopie w ścianę [oddzielającą ją od badanego przy generatorze wstrząsów] i nie podaje już odpowiedzi na zadawane przez nauczyciela pytanie (...). Z 40 badanych, 26 było posłusznych aż do końca (...). Po zaaplikowaniu najsilniejszych wstrząsów, kiedy eksperymentator ogłosił koniec postępowania, wielu posłusznych badanych wydawało głębokie westchnienie ulgi, ocierało czoło, tarło palcami oczy, lub nerwowo szukało papierosów (...)".

Wyniki eksperymentu wykazały, że wpływ posłuszeństwa na zachowanie może być silniejszy, niż zasady moralnego postępowania, zakazujące przecież zadawania bólu innym. Badani nie chcieli razić prądem „uczniów", ale wbrew sobie robili to, bo tak im ktoś polecił.

Badanie Milgrama było przeprowadzone kilkanaście lat po drugiej wojnie światowej i kilka lat po ujawnieniu skali zbrodni systemu komunistycznego. Badacze społeczni usiłowali wyjaśnić fenomen posłuszeństwa szukając w nim wyjaśnienia akceptacji dla zbrodni popełnianych w imię państwa czy ideologii. Milgram przywołuje w swoim artykule następujący fragment książki Williama Shirera „Rozkwit i upadek Trzeciej Rzeszy":

„Kiedy myśli się o długiej i ponurej historii ludzkości nasuwa się wniosek, że więcej ohydnych zbrodni popełniano w imię posłuszeństwa, niż w imię buntu (...). Niemiecki korpus oficerski był wychowywany według najbardziej rygorystycznego kodeksu posłuszeństwa (...) w imię posłuszeństwa brali oni udział i pomagali w zakrojonych na wielką skalę, najbardziej nikczemnych akcjach w dziejach świata"

Jest jednak zasadnicza różnica między zagrożonymi karą śmierci za odmowę wykonania rozkazu na wojnie żołnierzami, a uczestnikami eksperymentu Milgrama. Mnie najbardziej w tym eksperymencie przeraża to, że badani bez ponoszenia właściwie żadnych konsekwencji mogli po prostu odmówić wykonywania poleceń, ale nie zrobili tego. Dlaczego? Jak dziś wiemy z wielu badań naukowych, ale też zwykłych obserwacji, ludzie mają silną potrzebę bezpieczeństwa i stałości, a niewielką chęć ponoszenia odpowiedzialności i ryzyka. To często przeradza się w gotowość podporządkowania się innym. Im mniejsza zaś pewność i stabilność w otaczającym nas świecie, tym większe poczucie bezradności i niepewności przeciętnego człowieka, a tym samym silniejsza jego tendencja do ucieczki od wolności i odpowiedzialności (por. Erich Fromm, „Ucieczka od wolności"). W sytuacjach niejasnych i niepewnych (a takich dziś jest wokół nas coraz więcej) po prostu łatwiej jest zachować się jak badani z eksperymentu Milgrama i uciec od odpowiedzialności za własne postępowanie, wybierając wygodne posłuszeństwo.

Dawno, dawno temu, w Prawie Harcerskim zapisano, że harcerz winien być „karny i posłuszny wszystkim swoim przełożonym". Wtedy, w tamtym czasie, karności i posłuszeństwa wymagano od przyzwoitych ludzi. Dziś, w czasach moralnego rozchwiania i karier robionych w polityce i gospodarce przez miernych, biernych, ale wiernych, mam zasadnicze wątpliwości co do konsekwencji stosowania tej zasady w wychowywaniu. Wzmacnianie w wychowankach karności i posłuszeństwa może w paradoksalny sposób wzmacniać wpływ na funkcjonowanie jednostki lęku i obaw przed odpowiedzialnością, oferując jej jednocześnie proste rozwiązanie - oddanie decyzji o jej życiu i odpowiedzialności za ich konsekwencje w ręce innych. To łatwy sposób na odzyskanie poczucia bezpieczeństwa. Jego konsekwencją jest jednak konformizm, bierność i słabość. A często również łatwość w angażowanie się w zachowania niemoralne, ale zgodne z oczekiwaniami innych.

Owszem, zależy mi na tym, żeby choćby moje dzieci były posłuszne. Ale posłuszne zasadom i normom, a nie ludziom. Czym innym jest mycie zębów, albo płacenie podatków, bo „tak trzeba", a czym innym robienie tego samego, bo ktoś tak robić każe. Uważam, że wychowywanie w idei karności i posłuszeństwa rodzicom, a zwłaszcza „wszystkim swoim przełożonym", niemal nieuchronnie prowadzi do kształtowania postaw i zachowań konformistycznych. Jak wychować konformistę? Najlepiej w atmosferze posłuszeństwa i zależności. Niech wykonuje głupie polecenia i nie myśli przy tym za dużo, a już zwłaszcza nie dyskutuje, zgodnie z zasadą, że dzieci i karpie głosu ani wolnej woli nie mają.

Karność i posłuszeństwo zwalnia z myślenia o osobistej odpowiedzialności. Czemu wymagamy karności od żołnierzy? Aby bez względu na jakiekolwiek swoje opory wykonywali rozkazy dowódców. Wzorem karności i posłuszeństwa były tysiące i miliony niemieckich żołnierzy w czasie II wojny światowej, spośród których tylko nieliczni przeżywali jakiekolwiek dylematy moralne. Wszak oni tylko wykonywali polecenia swoich przełożonych, prawda? Karność i posłuszeństwo niekiedy zresztą zdają się zwalniać z myślenia w ogóle. Wystarczy wspomnieć carskich czy komunistycznych urzędników wykonujących ślepo polecenia naczalstwa i w efekcie doprowadzających do ruiny powierzone im instytucje. Karni i posłuszni są mnisi (o tym dalej), ale też cisi wykonawcy niemoralnych poleceń swoich przełożonych. W czasie wojny aktem bohaterstwa było wykonanie rozkazu, nawet jeśli niosło to ze sobą pewną śmierć (choć i wtedy czasem większym bohaterstwem była odmowa wykonania zbrodniczego rozkazu dowódcy). Dziś czasy mamy inne i bohaterstwem, a z pewnością aktem o istotnej moralnej wartości, bywa okazanie nieposłuszeństwa szefowi w pracy, gdy trzeba odmówić poświadczenia nieprawdy na dokumentach, albo donoszenia na kolegów. Posłuszeństwo wobec przełożonych coraz częściej jest tożsame z tchórzostwem.

Oczywiście, tylko bezmyślne i zbyt daleko posunięte posłuszeństwo prowadzić może do wyżej opisanych konsekwencji. Rzecz jednak chyba nie w tym, czy posłuszeństwo nie jest aby zbyt daleko posunięte, ale wobec kogo jest ono przyjmowane. Posłuszeństwo wobec rodziców? OK, choć może nie wtedy, gdy nadopiekuńcza matka zabrania dziecku jakichkolwiek działań prowadzących do jego usamodzielnienia, np. wyboru kierunku studiów. Że już nie wspomnę o posłuszeństwie wobec ojca alkoholika. Nawet w Piśmie Św. trudno zresztą znaleźć wezwanie do posłuszeństwa wobec rodziców. Jest za to nakaz szacunku (choćby w Dekalogu) i miłości. Posłuszeństwo zaś należy okazywać jedynie Bogu i głosowi własnego sumienia. A posłuszeństwo „wszystkim swoim przełożonym"? Wszystkim? Ilu z Was ma wśród swoich przełożonych w pracy i różnych organizacjach osoby, których wyborom i decyzjom może bezgranicznie zaufać? Nawet w ZHR łatwo o przykłady instruktorów narzucających swoim podwładnym (zwykle na szczęście wystarczająco krnąbrnym) zasady działania oparte o przekonanie, że cel uświęca środki. Wspomnijmy choćby różnego rodzaju kuluarowe gry zjazdowe, czy nakłanianie do naciągania (słowo „fałszowania" nie byłoby trafniejsze?) w rozliczeniach dotacji. A w pracy? Ilu z nas musi (musi?) wykonywać bezprawne i niemoralne polecenia swoich przełożonych? Ilu z nas powoli zamienia się w karnych i posłusznych funkcjonariuszy korporacji, a czasem i partii politycznych? Możemy obserwować w otaczającym nas świecie wiele sytuacji, w których mądrzy i dobrzy ludzie w imię posłuszeństwa swoim szefom czy organizacjom robią rzeczy, które w głowie się nie mieszczą. Że już nie wspomnę o tych, którzy nie potrzebują zagłuszać swych sumień, by przyjąć rolę bulterierów szarpiących wszystkich wrogów swego pana. Zasada karności i posłuszeństwa przełożonym dobra jest w zakonie - choćby dlatego, że instytucja ta ma niemal zagwarantowany wysoki poziom etyczno-moralny przywódców. Ale poza tym to chyba tylko w wojsku, sektach i faszystowskich bojówkach, czyli organizacjach, w których decydujące jest kryterium skuteczności działań, a nie ich słuszności.

Co w zamian? Nie, proszę mi nie wmawiać moralnego relatywizmu i knucia na szkodę zdrowej tkanki polskiego Narodu. Wychowanie do posłuszeństwa wobec przełożonych chciałbym zastąpić posłuszeństwem wobec reguł i norm społecznych, a nie wyrzucić na śmietnik. Uczmy naszych harcerzy przestrzegania prawa, choćby przepisów ruchu drogowego, czy regulaminów organizacyjnych. Przeciwieństwem wychowania do posłuszeństwa nie jest zresztą brak wychowania, ale wychowanie do wolności i odpowiedzialności. Odpowiedzialności osobistej za siebie i innych, swój rozwój, swoje decyzje oraz ich konsekwencje. Wolności do (a nie od) odpowiedzialności, i odpowiedzialności zgodnej ze skierowanym do nas wezwaniem Jana Pawła II, byśmy wymagali od siebie nawet wtedy, gdy inni od nas nie wymagają. Posłuszeństwo to spełnianie (często bezrefleksyjne) wymagań, które kierują wobec nas inne osoby. Odpowiedzialność to stawianie sobie wymagań. W harcerstwie wzorem takiej postawy może być chyba Andrzej Małkowski, który od siebie bardzo dużo wymagał, ale posłuszny to raczej za bardzo nie był, prawda? Posłuszni, ale za to mało od siebie wymagający, byli za to różni siedzący za komuny w harcerskich komendach aparatczycy.

Oby nasi wychowankowie potrafili powiedzieć „nie" swoim przełożonym zawsze wtedy, gdy trzeba. I przyjąć na siebie odpowiedzialność za wszystko, co robią.

 

Mariusz Zięba, doktor psychologii, adiunkt na Wydziale Psychologii SWPS, kiedyś drużynowy i instruktor w ZHR, ojciec 3 niezbyt posłusznych synów, z których jest bardzo dumny

______

[1] Milgram, S. (1962/2001), Behawioralne badanie posłuszeństwa. W: Aronson, E. (2001) (red.), Człowiek istota społeczna. Wybór tekstów. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, s. 48-64