hm. Paweł Wieczorek KOHUB 

Nie lubię kursów instruktorskich. Nie lubię analizy wiersza i wzorów chemicznych opisujących przyczynę zmiany barw jesiennego liścia. Ja wiem, inteligencja może być wrodzona, albo techniczna, a tym samym istnieją ludzie, którzy muszą cały świat zalgorytmować, wtedy uważają, że go rozumieją. Widzą wszystko oddzielnie, jak „straszni mieszczanie" z wiersza Juliana Tuwima. Wara takim od „nauczania" harcerstwa! A kysz, a kysz!

„Harcerstwo to: A. Idea, B. Metoda i C. Program" - tak? Teraz kursant zapisuje sobie w kajeciku czterdzieści i cztery podpunkty „ad A.", następnego dnia rozważa implikacje zastosowania metody w warunkach lasu iglastego na gruncie piaszczystym... tfu, nie lubię!

Bo „Harcerstwo to braterstwo w służbie i świeże powietrze", jak napisał ktoś bardzo mądry.

Bo harcerstwo to ognisko i krąg buziek zapatrzonych w płomienie. Bo jeśli ktoś próbuje „robić harcerstwo" według podręcznika, już przepadł, wyjdzie mu co najwyżej doktorat. I to kiepski.

Bardzo sobie cenię dokonania pedagogiczne Aleksandra Kamińskiego i proszę z tego, co napisałem wyżej, nie wysnuwać pochopnych wniosków, że kursy instruktorskie nie są potrzebne, a drużynę należy prowadzić czysto intuicyjnie. Oprócz twórcy szkoły w Górkach Wielkich mamy w dziejach ruchu jeszcze wielu wybitnych teoretyków metodyki skautowej, tym wybitniejszych, im bardziej swoje naukowe dociekania umieli pogodzić z praktyką instruktorską. Bo oni najlepiej wiedzieli, ze harcerstwo jest jedno. Że dzielenie go na rozdziały i podpunkty może się sprawdzić na uczelni, ale na pewno nie na obozie. Choćby to był obóz dla kandydatów na harcmistrzów. Harcmistrz, moi kochani, to wbrew pozorom też człowiek, też należy mu się kawałek przygody i wieczorny krąg ogniskowy zamiast nudnego wykładu pod hasłem „cała Polska czyta zgredom".

Wciąż wracam do tytułowego kręgu ognia nie tylko dlatego, że publikujemy obok napisany białym wierszem tekst Kasi Czerniawskiej, ale przede wszystkim z powodu wyjątkowości zjawiska palenia ognia przez harcerzy (harcerki) na polanie. Oczywiście, jak każdy ogień, także i ten jest reakcją chemiczną i teoretycznie można go sprowadzić do paru wzorów. Można go też spróbować opisać w stustronicowym regulaminie: jak siedzieć w kręgu, jak się ubrać, co śpiewać i w jakiej kolejności, jaką długość mają mieć przepisowe polana i gałązki. To nawet modne ostatnio w ZHR (i w ZHP, coś jednak mamy wspólnego), że wysokie gremia ustalają w pocie czoła ile diabłów ma się zmieścić na końcu skautowej laski, albo środkowego płomienia wędrowniczego naramiennika... Doprawdy nie rozumiem w imię czego każda władza próbuje utrudniać życie sobie, a zwłaszcza podwładnym, wyręczając ich w myśleniu. Jakiś uboczny skutek grzechu pierworodnego?

To była dygresja, bo miałem o wyjątkowym zjawisku... Harcerstwo w ogóle jest wyjątkowe, najlepszy dowód jakie budzi emocje. Pokażcie mi kogoś, kto ma do niego stosunek obojętny; nie, tylko albo bezkrytyczne uwielbienie i nostalgia („ach, za moich czasów to były obozy"), albo pogarda i drwina z „harcerzyków w krótkich spodenkach", którzy wszystko spieprzą i jeszcze się cieszą, bo przecież niczego nie traktują poważnie tylko infantylnie, „po harcersku"... Jednak gdyby spróbować wyłowić co tak naprawdę u nas jest wyjątkowe i niepowtarzalne, mielibyśmy już pewien kłopot. Służba? Są przeróżne wolontariaty i akcje humanitarne bez granic. Mundur i dyscyplina? Nie przebijemy Hitlerjugend ani pionierów. Samodoskonalenie, stopniowanie trudności, wychowanie przez osobisty przykład? Wyścig szczurów z Billem Gatesem na horyzoncie dawno zostawił nas w tyle. Harce? Gdzież nam do zawodowców od paintballa, biegów na orientację i innych szkół przetrwania. Braterstwo na co dzień? No comments... System zastępowy? Sami nie wiemy czy zastęp ma być poziomy czy pionowy, a biznes, nawet ten sekciarski w rodzaju Amwaya dawno nam już tę metodę podkradł bez licencji.

Ha! Siądźmy więc sobie spokojnie w kręgu przy ognisku i pomyślmy...

No właśnie, już łapiecie? Kto prócz nas tak siada? Wędkarze ze swymi długimi rękami do pokazywania rozmiarów ryb? Myśliwi z nieodłączną jałowcówką i papierochami? Grilowcy kiełbasiani? Pastuszkowie co na fujarkach? Obawiam się, że ostatni byli Winnetou i jego czerwony brat Tatanka Yotanka, czyli Byk Siedzący przy Ognisku. Jesteśmy ich spadkobiercami.

Teraz przymknijcie oczy, wczujcie się w nastrój, ot, choćby przy pomocy artykułu Kasi i poezji Słowackiego. Siedzicie przy ogniu. Wokół was krąg ufnych twarzy i szumiący las. Wśród zygzaków ognistych płomienia gdzież jest miejsce na kursowe kategorie: ideę, metodę, program? Przecież to wszystko pali się jednakowym płomieniem. Przecież tego nie da się rozdzielić! Ognisko jest programem, czy metodą? Bo ideę realizuje na pewno, wyzwala z was wszystko co najlepsze. No i wreszcie można zapomnieć o regulaminach, rozkazach, sprawozdaniach. Ich miejsce zajmuje prastary obyczaj, nienaruszalna tradycja, nastrój. Technokrata powie, że to atawizm, że w genach odżywa pamięć o przodkach, którzy odpoczywali po zjedzeniu mamuta. Może. Ja twierdzę, że odzywa się raczej Duch, bo przecież „ tam gdzie dwóch  lub trzech zbierze się w moim imieniu..."

Nie ma regulaminu, więc nie narzucam wam żadnej odpowiedzi. Wsłuchajcie się w trzask płomieni. Może odkryjecie harcerskie serce.