Mirosław Chojecki, od 1956 w 16 WDH.
Urodziłem się dokładnie 10 lat po wybuchu II Wojny Światowej. Moi rodzice byli żołnierzami Arimi Krajowej w elitarnym oddziale „Parasol", którego celem było likwidowanie wysokich funkcjonariuszy hitlerowskich jak np. gen. SS i Policji w Krakowie - Wilhelma Koppe, gen. SS - Franza Kutscherę, funkcjonariusza oddziału kobiecego Pawiaka - Ernesta Weffelsa, szefa esesmańskiej komendantury Pawiaka - Engelbrta Frührwirtha, kierownika w urzędzie dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Warszawie, inicjatora i organizatora przesiedleń ludności - Waltera Stamma.
Rodzice jeszcze przed wojną byli harcerzami. Gdy miałem 9 lat zostałem harcerzem. Było to niedługo po reaktywowaniu harcerstwa, zlikwidowanego w okresie stalinizmu. Trafiłem do 16-tki. Żyli jeszcze przedwojenni Zawiszacy: legendarny założyciel drużyny Jerzy Wądołkowski, aktywny był „Zyga" Zygmunt Wierzbowski i wielu, wielu innych.
Co roku 15 sierpnia (jeśli nie byliśmy na obozie) zaciągaliśmy warty na Powązkach, w kwaterach „Zośki", „Parasola", przy grobach „Zawiszaków", którzy polegli w I wojnie światowej i w wojnie polsko-bolszewickiej.
Niezwykle uroczyście obchodzona była 50. rocznica 16-tki; sztandar z orłem w koronie, Zawiszacy, którzy pamiętali niepodległą ojczyznę. To wszystko budowało atmosferę, atmosferę gdzie można było mówić i spotykać się z prawdą o naszej najnowszej historii.
Maturę zdałem tak, że rok 1968, rok protestów studenckich przeciwko kłamstwom propagandy, w obronie wolności słowa zastał mnie na Politechnice Warszawskiej. Nie mogłem stać obojętnie gdy na Uniwersytecie ZOMO biło kolegów, gdy z prasy, radia i telewizji wylewano na nas kubły pomyj, gdy propaganda komunistyczna zaczęła używać antysemickich haseł. A zaraz potem interwencja zbrojna w Czechosłowacji. Wzięły w niej udział polskie jednostki. Od czasów Napoleona po raz pierwszy wojsko polskie zostało użyte do zdławienia wolności.
Przyszedł rok 1970. Polskie wojsko strzelało do stoczniowców na Wybrzeżu. Nie miałem wątpliwości, że to, co wyniosłem z rodzinnego domu, to, co dała mi 16-tka nie pozwala mi na obojętność.
Moje związki z 16-tką rozluźniły się już wcześniej, w Marcu '68. Nie chciałem aby moje zaangażowanie mogło zagrozić drużynie. Przestałem nawet uczestniczyć w corocznych choinkach.
W czerwcu 1976 roku w Radoniu, Ursusie i wielu innych miastach - po drastycznych podwyżkach cen - robotnicy zaprotestowali. W Radomiu podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego partii, w Ursusie zatrzymali pociągi. Milicja ciężko pobiła, przepuszczając przez tzw. ścieżki zdrowia, prawie wszystkich z około 1000 zatrzymanych. Wiele tysięcy osób wyrzucono z pracy. A to oznaczało „wilczy bilet" czyli niemożliwość zatrudnienia gdziekolwiek. Przecież wszystkie zakłady pracy były państwowe. Kilkaset osób stanęło przed sądami i otrzymało wyroki nawet do 10-ciu lat więzienia.
Jako pierwsi z pomocą represjonowanym zaczęli jeździć harcerze z „Czarnej jedynki" czyli 1 WDH im. Romualda Traugutta. Dołączyłem do nich, organizując pomoc dla represjonowanych w Radomiu. We wrześniu 1976 powstał Komitet Obrony Robotników, liczący początkowo 14 osób. W październiku zostałem jego członkiem.
Dwóch harcerzy 16-tki starało się utrzymywać ze mną kontakt. Byli to tajni współpracownicy o pseudonimach „Jerzy Nowak" i „Andrzej". Na szczęście dość szybko ich rozpoznałem i szkód nie udało im się poczynić. „Andrzej" napisał kilkadziesiąt donosów, „Jerzy Nowak" - kilkanaście. O ile wiem od dawna nie utrzymują już oni żadnych związków z drużyną.
Zatrzymywany byłem 44 razy - czasem na jeden dzień czasem na 2 miesiące. W latach 1976-80 siedziałem w więzieniu średnio jeden dzień w tygodniu.
W Sierpniu 1980 roku los pozwolił mi być w Stoczni Gdańskiej.
16-tka dała mi pewną wrażliwość na zło i krzywdę ludzką; brak zgody na kłamstwo; przywiązanie do wartości narodowych; otwarty, nie ksenofobiczny patriotyzm; umiejętność współpracy z ludźmi; coś, co nazwałbym dyscypliną wewnętrzną. I w tamtym obrzydliwym czasie PRL-u to właśnie dawało mi siłę