Piotr Naimski, od 1964 w 1 WDH. 

1 czerwca 1976 wyjechałem z kolegą Olkiem do Szwecji. Mieliśmy młode żony, malutkie dzieci i niezbyt wiele możliwości zarabiania na życie, będąc początkującymi doktorantami w PAN. Wakacyjno-urlopowe zbieranie truskawek dawało szansę przeżycia następnego roku. Paszport dali - środkowa epoka Gierka dopuszczała takie ekscesy. Wróciłem bodajże 29 albo 30 lipca. Jedyna wiadomość, jaka do mnie dotarła z Polski do Szwecji to informacja o wypadku i śmierci Antoniego Słonimskiego. O Radomiu i Ursusie dowiedziałem się na promie, płynąc do Gdańska.

W zasadzie w momencie wysiadania z niego a może w pociągu do Warszawy dotarło do mnie, że jestem w innej Polsce niż ta, którą opuszczałem 1 czerwca. Nie było mnie w Warszawie ani podczas wydarzeń czerwcowych ani też nie zbierałem pierwszych adresów od rodzin robotników sądzonych w pierwszym procesie ursuskim w połowie lipca. Robili to moi koledzy z Jedynki.

Tego dnia kiedy przyjechałem, do mojego mieszkania nad Pewexem w Alejach Jerozolimskich przyszli Antek Macierewicz i Wojtek Onyszkiewicz i po krótkim przedstawieniu zdarzeń z ostatnich pięciu tygodni po pierwsze poinformowali mnie o podjętej przez "Gromadę Włóczęgów" akcji pomocy poszkodowanym i ich rodzinom, a po drugie omówiliśmy szczegółowo bieżące kwestie organizacyjne. W wyniku tej rozmowy mnie przypadło kierowanie pomocą dla Ursusa. Wojtek już tam parę razy jeździł, kilka innych osób też - ja miałem całością kierować. Moje mieszkanie koło dworca Śródmieście było dobrym punktem kontaktowym, więc stamtąd się jeździło pociągiem do Ursusa, a nocą ci co jeździli przychodzili do mnie do domu zdawać relacje, odbierać instrukcje, czasem pieniądze, informacje od adwokatów etc. Darek Kupiecki i Wojtek Fałkowski wzięli na siebie wiele obowiązków organizacyjnych.

Współpracujący z nami od początku Heniek Wujec wprowadzał do akcji nowe osoby z kręgu warszawskiego KIK-u.

Antek miał kontakt z Janem Olszewskim, Andrzejem Grabińskim i resztą "naszych" adwokatów, kontakt z Kościołem i z tymi, którzy środowiska tak zwane intelektualne usiłowali w poprzednich latach namawiać do wspólnych wystąpień czy to w obronie represjonowanych, czy to sprzeciwu wobec dalszej sowietyzacji konstytucji PRL. Z tej racji cieszyli się dość dużym autorytetem - stąd m. in. kontakt z Janem Józefem Lipskim.

Przez Antka docierały do mnie zbierane w różnych środowiskach pieniądze przeznaczone dla rodzin aresztowanych. Jan Józef był też jedną z osób które dysponowały pewną sumą pieniędzy pozostawioną przez Wańkowicza m. in. na cele pomocy represjonowanym.

W drugiej połowie sierpnia pojawiły się pierwsze kontakty z Radomiem. Któryś z naszych podopiecznych z Ursusa siedział w areszcie na Białołęce z kimś z Radomia i zapamiętał jego nazwisko i adres. Wtedy spotkałem się z Mirkiem Chojeckim. Znaliśmy się ze studiów na Wydziale Chemii i Mirek odszukał mnie proponując swoją pomoc. W rezultacie to on właśnie rozpoczął i potem prowadził akcję pomocy w Radomiu.

W drugiej połowie sierpnia - na początku września w akcji pomocy pojawili się ludzie z kręgu walterowców. Sądzę, że jednym z powodów pewnego opóźnienia ich reakcji był prosty fakt - większość z nich przeszła już przez więzienie, a my - oprócz Antoniego Macierewicza - nie. Oni się trzy razy dłużej zastanawiali, zanim coś zaczęli robić, a my byliśmy bardziej beztroscy.

Liderzy tego środowiska z różnych powodów byli słabo dostępni. Jacek Kuroń był warunkowo zwolniony z więzienia i w lecie powołany na tzw. ćwiczenia do wojska. A Michnik bardzo zabiegał o paszport do Francji, dokąd chciał jechać na zaproszenie i z poręczenia Jean Paul Sartre`a. Paszport dostał i pod koniec wakacji wyjechał.

Pod koniec sierpnia pojawił się pomysł, by spróbować zorganizować grupę osób o znanych nazwiskach i publicznym autorytecie, którzy stanowiliby rodzaj fasady czy nadbudowy chroniącej osoby zaangażowane praktycznie w akcję pomocy. Mirek Chojecki był jedną z osób, która pomysł utworzenia takiego komitetu lansowała i przekonywała do niego. Zaczęliśmy szukać ludzi o znanych nazwiskach, których moglibyśmy zaangażować. Nie było to proste dla ówczesnych dwudziestoparolatków bez koneksji z warszawskim "salonem".

Wtedy się okazało, że teściem Mirka jest Jacek Bocheński, umówiliśmy się z nim na spotkanie u Bocheńskiego w domu. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie - on i my dwaj. Bocheński słuchał uważnie, ale reagował ostrożnie bardzo. Powiedział - no tak, muszę o tym porozmawiać z Jerzym [Andrzejewskim]. Odebraliśmy to jako fiasko naszej misji.

Heniek Wujec namawiał wtedy bardzo do uzgodnienia całej sprawy z Mazowieckim, ale nam się do tego nie spieszyło.

Byliśmy przekonani - my we trójkę, to znaczy Antek, Wojtek Onyszkiewicz i ja - że taki komitet trzeba stworzyć. Nazwę Komitet Obrony Robotników wymyślił Antek.

W początkach września odbyło się dość liczne spotkanie - wtedy już "międzyśrodowiskowe" - w mieszkaniu Antoniego Libery na Żoliborzu. Biorący w nim udział uczestnicy akcji pomocowej opowiedzieli się za utworzeniem komitetu.

13 września doszło do spotkania potencjalnych kandydatów do członkostwa w komitecie w mieszkaniu prof. Edwarda Lipińskiego na tyłach SGPiS. Organizował je Jan Józef Lipski bo on miał kontakt z tymi osobami. Przed tym spotkaniem u Antka Macierewicza na Dalekiej zredagowaliśmy wraz z Janem Józefem i Janem Olszewskim ostateczną wersję deklaracji założycielskiej Komitetu Obrony Robotników.

Poprzedniego dnia tekst pisaliśmy u mnie w domu we trzech: Antek, Wojtek Onyszkiewicz i ja. Ustaliliśmy zatem z Janem Józefem i Janem Olszewskim nie tylko treść deklaracji, ale też, że chcemy powołania komitetu, że spotkanie będzie próbą jego zawiązania i że to się będzie nazywało KOR.

W rozmowach na temat zakładania Komitetu brał też udział w jakimś stopniu Jacek Kuroń. Był wtedy w wojsku, ale go czasem wypuszczali na przepustki.

Wydawało nam się wtedy, że po ogłoszeniu powstania komitetu jego członkowie mogą zostać poddani represjom i część może być aresztowana i wyłączona z działalności. Postanowiliśmy, że deklarację będzie przedstawiał na zebraniu u Lipińskiego Jan Józef, że pójdzie na nie Mirek i pójdę ja. Uważaliśmy, że muszą tam być osoby, które z pierwszej ręki opowiedzą temu towarzystwu, co było w Ursusie i w Radomiu, co się obecnie robi, i że zebrani mają niejako powinność pomóc nam, którzy tę akcję prowadzimy, że ich potrzebujemy. Ponieważ spodziewaliśmy się, że mogą nas zamknąć, zdecydowaliśmy że Antek i Wojtek do Lipińskiego nie pójdą. W razie czego mieli prowadzić dalszą akcję. Trochę to brzmi naiwnie z perspektywy lat i doświadczeń, ale dobrze oddaje nasze ówczesne nastroje i wiedzę o funkcjonowaniu władzy.

Próbuję odtworzyć kto był na tym spotkaniu: był Andrzejewski, Bocheński, był Andrzej Kijowski, Aniela Steinsbergowa, Józef Rybicki, Jan Olszewski, Kazimierz Brandys, chyba Ludwik Cohn i oczywiście prof. Lipiński.

Dyskusja przybrała obrót dla nas absurdalny. Jan Józef przedstawił sytuację i zaproponował zawiązanie Komitetu Obrony Robotników. Wtedy wystąpiła z rozbudowaną filipiką Aniela Steinsbergowa. Wskazała, że to jest działanie nielegalne, że trzeba szukać takich form działania, którym nie będzie można zarzucić, że są nielegalne. Mówiła, że przestrzega, apeluje i prosi, aby się dobrze nad tym zastanowić.

Ktoś - nie pamiętam kto - zaczął opowiadać o Komitecie Obrony Praw Człowieka w Moskwie i to zostało podchwycone, no bo jeżeli w Moskwie już istnieje komitet Sacharowa, to w Warszawie też mógłby istnieć Komitet Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Zebrani postanowili powołać komisję, która rozważy możliwość powołania w Polsce Komitetu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Komisja była trzyosobowa: Jan Olszewski, Aniela Steinsbergowa, Józef Rybicki. Zebrani uzgodnili, że powrócą do tematu po wypracowaniu przez komisję koncepcji działania i zbadaniu prawnych okoliczności. W tym momencie Andrzej Kijowski zaproponował, aby każdy wpłacił po 500 zł na pomoc robotnikom, zebrani złożyli się i tak się skończyło. Dla nas - Antka, Wojtka i mnie - konkluzja była jasna: nie udało się. Państwo wykpili się powołaniem komisji i 500 złotymi. Uważaliśmy, że trzeba to przełamać, przełamać tę niemożność, stworzyć Instytucję-Komitet, a jeżeli potem nas zamkną, to zapewne zmobilizuje to następnych, którzy zajmą nasze w nim miejsce. Zdecydowaliśmy, że powołamy Komitet Obrony Robotników w składzie: Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Wojciech Onyszkiewicz.

Spotkaliśmy się parę dni później u Antka Libery. Był tak Jan Józef Lipski, Jacek Kuroń, który przyjechał na kolejną przepustkę z wojska, Antek Macierewicz i ja. Gospodarz wycofał się do dalszych części mieszkania i nie brał w tym udziału. Wtedy my dwaj, Antek i ja, powiedzieliśmy Janowi Józefowi i Kuroniowi, że już podjęliśmy decyzję o ogłoszeniu powstania Komitetu Obrony Robotników we trójkę z Onyszkiewiczem i że przyszliśmy ich o tym powiadomić.

Na to Jan Józef - pamiętam to jak dzisiaj - spojrzał nas i mówi: to jest głupie wariactwo, ale zrobię to razem z wami.

Na co Kuroń: no to nie ma wyjścia, ja się też podpisuję.

Wtedy Jan Józef powiedział, że dysponuje podpisem prof. Lipińskiego, który po nieudanym spotkaniu u siebie wyjechał do Stanów, zostawiając Janowi Józefowi upoważnienie do działania w swoim imieniu. Zatem było nas pięciu, bo w tym momencie powiedzieliśmy, że wycofujemy Onyszkiewicza, zgodnie z zasadą, że ktoś musi zostać dla zachowania kontynuacji działań praktycznych.

I tak Wojtek Onyszkiewicz nie został założycielem KORu.

Postanowiliśmy, że dajemy sobie dzień czy dwa, aby zwrócić się do maksymalnie wielu osób, z zupełnie nową propozycją: nie rozważania sensowności zakładania komitetu, tylko przyłączenia się do istniejącego już Komitetu Obrony Robotników. To zupełnie inna psychologicznie sytuacja.

Jan Józef spotkał się wtedy z Ludwikiem Cohnem, Anielą Steinsbergową, Adamem Szczypiorskim i Waclawem Zawadzkim, czyli z socjalistami. Było ich czworo, reprezentowali całkiem różne frakcje przedwojennego PPS i występowali solidarnie razem.

Ponieważ ja na spotkaniu u Lipińskiego poznałem Andrzejewskiego, więc przypadło mi w udziale namawianie Sławnego Pisarza. Zadzwoniłem, no dobrze - niech pan przyjdzie. Przyjął mnie w swoim gabinecie przy biurku. Byłem brutalny, powiedziałem, że po liście z wyrazami solidarności wysłanym w lipcu do robotników w Ursusie nie może nie podpisać deklaracji Komitetu. Zwlekał i wahał się, poprosił o czas do namysłu. Ustaliliśmy że zadzwonię o 18. Wyszedłem z postanowieniem, że zamiast dzwonić zastukam o szóstej do drzwi. Przez telefon łatwiej jest odmówić. Wpuścił mnie raz jeszcze. Wygłosił mowę, że my jesteśmy belwederczycy i właściwie chyba miał ochotę pożegnać się ze mną. Po kilku dramatycznych gestach sięgnął po kopię Apelu, dopisał w nim ostatnie zdanie i podał mi mówiąc "niech już tak będzie". A zdanie brzmiało: "Jesteśmy jak najgłębiej przekonani, iż powołując Komitet Obrony Robotników do życia oraz działania spełniamy obowiązek ludzki i patriotyczny, służąc dobrej sprawie Ojczyzny, Narodu, Człowieka". I tak Jerzy Andrzejewski został członkiem-założycielem KOR. W tamtym czasie nikt z nas "młodych" takiego zdania nie wymyśliłby, a tym bardziej nie wpisał do żadnego dokumentu. Nikt też jednak nie zaprotestował i dobrze się stało.

Do księdza Ziei trafił za pośrednictwem Wojciecha Ziembińskiego Jan Józef Lipski. W ten sposób KOR powiększył się o nich obu. U Józefa Rybickiego był albo Jan Józef albo Antek Macierewicz.

Antek rozmawiał z Ruchem, który wtedy jeszcze istniał jako środowisko. Ruch ustalił miedzy sobą, ze ich przedstawicielem w KOR-ze będzie Emil Morgiewicz, który dołączył jednak jakiś czas potem.

Jak się potem okazało, Kazimierz Brandys był poproszony o to, aby cała sprawę przedstawić Halinie Mikołajskiej, która była żoną Mariana Brandysa. Rezultat był taki, że ją przekonał, by tego nie robiła, bo to wariacki pomysł i się na pewno źle skończy. Halina miała potem do nas ogromną pretensję, że sami do niej nie przyszliśmy i że nie znalazła się w pierwszym składzie Komitetu. Przyszła z tym następnego dnia po opublikowaniu tekstu, i stąd jest pierwszą osobą, która została przyjęta do KOR-u po jego założeniu, w dwa dni później.

Deklaracja założycielska została przesłana 23 września wraz z listem Jerzego Andrzejewskiego do marszałka Sejmu.

Oryginał ze zdaniem dopisanym przez Andrzejewskiego w którejś rewizji jesienią 1976 roku zabrała mi bezpieka. W nielicznych oddanych mi w 1990 roku papierach nie znalazłem go. Myślę, że któremuś z ubeków spodobał się autograf Jerzego Andrzejewskiego.

Piotr Naimski
Członek założyciel
Komitetu Obrony Robotników
relację spisała u. d.

GŁOS nr 39, 23 IX 2006, s. 3, 6-7.