Martyna Michalik 

 
 
„Komitet Obrony Robotników miał taką fajną cechę,
że przyjmował wszystkich, nie grzebiąc w życiorysach..."
S.Blumsztajn

W trzydziestą rocznicę powstania Komitetu Obrony Robotników nikt nie kwestionuje wagi tamtego wydarzenia, jako milowego kroku w polskiej drodze do niepodległości.

O ile często dyskutowany bywa KOR jako organizacja, która przełamała izolację grup społecznych, zrobiła dużo, aby przełamać atomizację społeczeństwa, o tyle rzadko przyglądamy się KOR-owi od wewnątrz i zastanawiamy się nad innym środowiskotwórczym aspektem KOR-u.

W moim odczuciu było to przede wszystkim spotkanie, po raz pierwszy w czasach powojennych, dwóch tak bardzo różniących się od siebie formacji duchowych, a co za tym idzie, spotkanie dwóch wizji Polski, modelów wychowania, i w końcu ludzi reprezentujących dwa odmienne nurty związane z historią poslkiego harcerstwa. I doniosłości tego wydarzenia nie sposób przecenić.  

Z jednej strony mamy środowisko postwalterowskie, z jego twórcą- Jackiem Kuroniem na czele i ludźmi skupionymi dookoła Niego: Jego żoną- Grażyną Kuroń, Sewerynem Blumsztajnem, Adamem Michnikiem, Joanną Szczęsną. Walterowcy, w momencie powołania do życia KOR-u, już pożegnali się z nadzieją na „komunizm z ludzką twarzą", odeszli od wiary w makarenkowski model wychowania, w większości mieli za sobą doświadczenie marca 68. Nie byli czynni jako ruch harcerski, jednak z niego się wywodzili i okres drużyn walterowskich był dla nich czasem inicjacji społecznej i zdecydował w dużej mierze o ich sposobie działania, myślenia, systemie moralnym i światopoglądowym. 

Z drugiej strony jest środowisko skupione dookoła warszawskiej Czarnej Jedynki. Zaliczamy do niego tak założycieli KOR-u, czyli Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego, jak i późniejszych współpracowników, czyli Urszulę Doroszewską, Małgorzatę Naimską (wieloletnią drużynowa Czarnej Jedynki), Wojciecha Onyszkiewicza i Andrzeja Celińskiego.

W końcu też „włóczęgów", czyli harcerzy ze starszoharcerskiej  drużyny, którą w nieodległej przeszłości kierował Macierewicz, a która wyłoniła się właśnie ze środowiska Czarnej Jedynki. Chłopcy, z inicjatywy Antoniego Macierewicza- swojego drużynowego, jako pierwsi zaczęli jeździć do Ursusa, aby pomagać kobietom, żonom aresztowanych robotników. Opiekowali się dziećmi, nosili węgiel, zbierali jabłka, słowem robili wszystko, aby rodzinom represjonowanych robotników żyło się lżej. Dzisiaj powiedzielibyśmy „Służba", ale nie wolno zapominać, co wtedy  groziło za spełnianie obowiązków z niej wynikających.

Środowisko to, tak ze względu na geograficzne umiejscowienie Jedynki (drużyna od początku swojego istnienia urzędowała w warszawskim liceum im. T. Reytana, i hufcu Warszawa- Mokotów, z którego wywodzili się twórcy Szarych Szeregów: Jan Bytnar, Aleksander Dawidowski, Tadeusz Zawadzki), jak i na jej duchową przynależność, wychowani byli w zgoła odmiennej atmosferze, niż Walterowcy. Wzrastali  w mokotowskim środowisku  przesiąkniętym legendą Szarych Szeregów, świadomi stalinowskich represji na żołnierzach Armii Krajowej, cel śmierci lat 50-tych.  Możemy przypuszczać, że z „historii domowych", czy rodzinnych, przypadła im w udziale spuścizna odmiennego, niż walterowskie, doświadczenia historycznego.

W momencie spotkania z ludźmi z KOR-u harcerze nie mieli za sobą żadnego doświadczenia działalności politycznej, czy antysystemowej, a ich przywódcy też niewielkie. „Marzec pokazał różnice między nami, ludźmi z trzeciego czy czwartego roku studiów, a kimś z pierwszego roku, który coś zapyskował na wiecu i poszedł na trzy miesiące do więzienia. Myśmy już mieli jakąś historię, oni - poczucie przegranego buntu. Dla tych młodszych - np. Antka Macierewicza czy Andrzeja Celińskiego - Marzec był przeżyciem inicjacyjnym, ale z poczuciem, że coś musi za nim pójść. Budziło się pokolenie, które wkrótce stało się bazą KOR-u."- wspomina Seweryn Blumsztajn na łamach Tygodnika Powszechnego („Robiliśmy niemożliwe", 30.09.2001, Tygodnik Powszechny).

Warto zauważyć, że dla środowiska Czarnej Jedynki współpraca z KOR-em oznaczała wyjście z własnego środowiska i otworzenie się na pracę z ludźmi, których droga prowadziła nie od ideałów Szarych Szeregów, a była drogą bolesnego odchodzenia od systemu . W cytowanym wcześniej wywiadzie Blumsztajn wspomina: „komandosi", „walterowcy", zaczęli się spotykać ze środowiskiem KIK-owskim, harcerzami z odwołującej się bardziej do Baden-Powella i Szarych Szeregów „Czarnej Jedynki"(...)." Przypuszczalnie dla tej strony otworzenie się i przełamanie nieufności mogło być dużo trudniejsze. Jednak i to udało się pokonać.

 Trudno powiedzieć, czy w momencie podjęcia decyzji o wyruszenie w drogę osławioną szosą E-7, harcerze Czarnej Jedynki zdawali sobie sprawę, gdzie może ich ona zaprowadzić. Dla byłych Walterowców (w większości mających za sobą doświadczenie marca 68) decyzja oznaczała świadome uczestnictwo w działaniu, które może zakończyć się wpadką oznaczającą nie areszt, a sankcję prokuratorską (która wtedy groziła recydywistom, czyli osobom, które miały na swoim koncie wcześniejsze wyroki).

Jednych i drugich, którzy weszli w orbitę KOR-u zaprowadziło jedną już, wspólna drogą, przez Radom, Ursus, Rakowiecką, KSS KOR, przez areszty, więzienia, obozy internowania do Solidarności. Po drodze jednak powstało coś, co pozwoliło im te wszystkie lata przetrwać - środowisko, które stało się w tamtych czasach oparciem, nie tylko dla ludzi, którym udzielano pomocy, ale też dla tych, którzy byli w tym środowisku czynni: „(...) na naszych ślubach było po trzysta osób, a na urodzinach czy imieninach, bez względu na wielkość mieszkania, po dwieście! Poczucie przyjaźni, niezwykła zwartość środowiska, dawały ci absolutne poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałeś, że jak cię zwiną, każdy zrobi, co może, żeby dać znać Jackowi i zaraz powie o tym Wolna Europa"- wspomina Blumsztajn.

Nie powinno dziwić, że nastąpiło porozumienie ludzi z dwóch tak odmiennych kręgów. Stwierdzenie, że sprawy najważniejsze, podstawowe, takie jak stawanie w obronie pokrzywdzonych, ludzkiej godności, czy domaganie się sprawiedliwości i prawdy nie podlegają dyskusjom byłoby dużym uproszczeniem.

Nie sposób też przecenić znaczenia, jakie dla „młodego" KOR-u miała obecność Starszych Państwa. W tym momencie pozwolę sobie wspomnieć tylko tych, z grona wybitnych postaci, którzy jak Wacław Zawadzki - sławny „Puchatek", czy ksiądz Jan Zieja - całym swoim życiem dali świadectwo, że należy zawsze stawać po stronie prawdy, racji, bez względu na to, z jakiego wyrośliśmy środowiska, czy też do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Szczególnie ksiądz Jan Zieja pełniąc w swoim życiu zarówno rolę kapelana batalionu Baszta (podczas Powstania Warszawskiego), jak i działając przed wojną w Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici", zaś po wojnie współpracując z  „Szomrami" (żydowskim harcerstwem o lewicowym programie) dał świadectwo temu, że ekumenizm (w tym też harcerski) jest możliwy, a człowiek powinien zawsze być gotowy do odrzucenia stereotypów, uprzedzeń i otworzenia się na Człowieka. Ważna i trudna nauka, obowiązująca nie tylko w trudnych latach siedemdziesiątych.  Obaj Panowie, podobnie jak reszta Starszych Państwa, byli nie tylko autorytetami moralnymi, ale też (Aniela Steinsbergowa) pokazywali jak działać, wchodzić w dialog, budować na różnicy zdań.

Jest oczywistym, że spotkanie tych dwóch formacji nie mogło odbyć się bezkonfliktowo. Jednak Jacek Kuroń w „Gwiezdnym czasie" właśnie o czasach KOR-u pisze „obowiązkiem człowieka myślącego jest więc w każdych okolicznościach próba przezwyciężenia własnego punktu widzenia". Wydaje się, że właśnie zróżnicowanie środowisko sprawiało, że takie przezwyciężanie było możliwe. Na konflikcie umiano budować, a konfrontacje pozwoliły być może unikną wielu błędów. Naiwnością byłoby też przypuszczać, że dyskusje te były często dyskutowane. KOR-owcy w znakomitej większości nie mieli czasu na sen, nie wspominając o dyskutowaniu własnej przeszłości.

Mam wrażenie, że te dwie formacje, dziś już oczywiście daleko inne niż były wtedy, spotykają, i spotykały się najczęściej w sytuacjach naprawdę kryzysowych umiejąc wspólnie sprawnie działać- nie pochylając się nad różniącymi szczegółami.

Nie wzbudza też zdziwienia to, że w Korze spotkało się w sensie duchowym, mentalnym etycznym, i w końcu dosłownym, tak wielu, wtedy często już byłych, instruktorów harcerskich. Jak wcześniej wspominałam naturalnym odruchem, nie tylko każdego instruktora, ale każdego człowieka powinno być stawanie w obronie pokrzywdzonych.  Naturalnym jest, że ludzie, którzy swoją wizję Polski starali się realizować w pracy instruktorskiej, czyli w wychowywaniu młodego pokolenia, które miało nową rzeczywistość tworzyć, zareagowali równie aktywnie na to, co działo się otaczającym im świecie- ta nieobojętność na otoczenie, i potrzeba działania, jest bowiem tym, co wyróżnia środowiska harcerskie, bez względu na to, z jakich środowisk się wywodzą.

Martyna Michalik

 

Martyna Michalik 

Przewodnik ZHP w stanie nieczynnym. Wcześniej instruktorka 40Warszawskiej Gromady Zuchowej i Przewodnicząca Kapituły Stopni Harcerskich Szczepu 40WDHiZ.

Obecnie współpracownik Grupy Zagranica - koalicji polskich organizacji pozarządowych działających za granicą.